ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

ryszard bazarnik, koncert na ścianie

Tutaj MG Feniksy ( czyli władza Feniksów(losowane)


Taki tam wstęp^

Szkarłatny Purpernikiel zbliżał się ku następnej wyspie. Grand Line nie było dla
nich łaskawe, już na początku spotkali równych sobie piratów z którymi walczyli w Davy Back Fight. Stoczyli też walkę z piratami Fallenu, załogi zwanej
ze swoich niepohamowanych zachowań. Jednak światłość ich patrona poprowadziła ich bezpiecznie ku kolejnej przygodzie. Pogoda dopisywała, lekki wietrzyk frywolnie wędrujący po pokładzie, orzeźwiał twarze piratów załogi Soge, zwrócone ku nowemu
lądowi: wyspie Bergamuta. Już z odległej dali, piraci mogli dostrzec rozległe, zielone pola, czy łąki, zachęcające strudzonego wędrowca do odpoczynku, bowiem słońce nie oślepiało a tylko łagodnie muskało skórę, zatem wędrowiec ten nie musiał szukał cienia by się skryć. Było to idealne miejsce, w sam raz na relaks, czy też nadrobienie zapasów, wszak jak na prawdziwych piratów przystało od nie stronili oni od alkoholu. Zapasy więc trzeba było zrobić, nikt nie miał też nic przeciw wyjściu na ląd.
Woda... woda... woda... Wszędzie woda. Ryby nie biorą, każdy z załogi robi coś innego, samotne siedzenie na prawej burcie i oczekiwanie, aż łaskawa rybka chwyci za przynętę, jest... nudne. Zezłoszczony c3 rzucił wędką o pokład.
"HEJ! Jak tam na górze!?"- krzyknął wlepiając wzrok w bocianie gniazdo.
- Wyspa, mój drogi! - odkrzyknęła Jackie przeciągając się leniwie. - Ta sama co godzinę temu! Daj Pumperniklowi się do niej dotelepać, spokojnie! XD


<Potrząsa już pustą butelką rumu> Może już czas na uzupełnienie zapasów ?
- TYLKO MI NIE MÓW, ŻE TO BYŁA OSTATNIA BUTELKA! - krzyknęła spanikowana Jackie, wychylając się niebezpiecznie z kosza.
Spojrzał w górę na Jackie <przełknął ślinę i uśmiechnął się do niej>
- Ty draniu! - krzyknęła, wygrażając mu pięścią. - LUDZIE! Czy to jest już pełna prędkość tej łupiny? Niech ktoś z lunetą powie mi, że widzi miasto na tej wyspie~!
-Zanim tam dopłyniemy miną lata... Ma ktoś olejek do opalania? Trzeba jakoś się zaprezentować mieszkańcom tej wyspy...- ostatnie słowa mówił z dumą i błyskiem w oczach. Tak na prawdę myślał o pięknych i kształtnych kobietach, które mogły zamieszkiwać tę wyspę.
- A ten znowu tylko o jednym... - mruknęła Jackie, z rezygnacją zwieszając się z kosza jak szmatka przeznaczona do wyschnięcia. - Jakbyśmy mieli za mało kobiet w załodze... Dziewczyny, na waszym miejscu bym się obraziła... W dodatku nie ma rumu...
Vira wpatrywała się w morską toń, jakby widziała w niej więcej, niż ta sobą przedstawiała. Rozpamiętywała ostatnie wydarzenia, przyjęcie do nowej załogi. Właściwie czemu została piratem? Kończąc z Runbą mogła przecież zacząć inne życie. Czy jej serce pchało ją na morze, a może zwykłe przyzwyczajenie? Kiedyś nie opuszczała nawet miasta, więc dlaczego? Dlaczego podjęła taką decyzję?
To na pewno przyzwyczajenie - powtarzała sobie w duchu obserwując tępym, spokojnym wzrokiem lazurową powierzchnię wody.
Coś jednak jej mówiło, że to jest to, czego podświadomie pragnie. Życia pełnego przygód, emocji, wrażeń, a i być może życia przyprawionego szczyptą adrenaliny. Soge było załoga inną, niż te, które zwykło się zwać piracką załogą. Nie byli źli, to byli ludzie, którzy szukali przygód, przyjaciół i znaleźli je tu, na morzu. Nie było więc niczym złym do nich dołączyć. To nastąpiło szybciej niż sądziła, wszyscy byli serdeczni, ona jednak nie potrafiła od razu otworzyć swego serca, to było za szybko...
Wpatrywała się dalej w morską toń nie zwracając większej uwagi na krzyki przekomarzania się, które mimowolnie dochodziły do jej uszu.
-T-Ty! Jakim prawem rozszyfrowujesz moje myśli?..- tutaj zaczął się zastanawiać jakim cudem ona to robi. -A-! Akuma no mi?! Ale kiedy?..
Stał chwile niepewny, po czym odwrócił się i powiedział
"Żadne kobiety na świecie nie będą tyle warte, co WY, moje piękne"
Na jego ustach pojawił się zalotny uśmiech.
Co za pantoflarz<mruknął do siebie> i udał się z powrotem do kajuty, przedtem wyrzucając pustą butelkę do morza.
Spoglądał na każdego z załogantów. Swój wzrok zawiesił na wpatrującą się w morze niebiesko-włosą dziewczynę. Sekunda. Dosłownie tyle minęło od czasu kiedy c3 zdążył doskoczyć do najnowszej załogantki. Chwycił ją za dłoń upadł na kolano...
-Oooo~ Piękna istoto! Nie zdążyłem Cię jeszcze poznać, ale już wiem, że pasujemy do siebie jak woda ze statkiem, który dryfuje na spokojnych falach oceanu! Miłości moja!- jego usta powolnym tempem zbliżała się do dłoni pięknej dziewczyny...
Aaaaa gdzie moja maska, gdzie moja maska:P? Ooo, dobrze, jest tam gdzie zawsze-powiedział z ulgą dotykając twarzy:P.
Chyba...czy mi się wydaje....z takim tempem dopłyniemy do wyspy przed zachodem słońca:P. Ale bez rumu będzie ciężko....

__________________
O Boże, C3po zarywa do KomiegoO.O
Tater wygramolił się z kuchni na pokład, robiąc przy tym tyle hałasu, ile potrafi wydać jedynie osobnik z dzwoneczkami na głowie. Na chwilkę utkwił spojrzenie w zbliżającej się wyspie. Uśmiechnął się na myśl o czekających ich nowych przygodach. Zaraz się jednak otrząsnął, przypomniał bowiem sobie, iż ma coś ważnego do zrobienia. Z powagą podszedł do C3.
-Ach, kolejna wyspa, kolejna wyprawa i kolejna dawka adrenaliny w żyłach... Cudownie, cudownie... Zanim to jednak nastąpi... Tak, to idealny moment, na pewien eksperyment. To coś, co może uratować nam w niedalekiej przyszłości życie. Potrzebny mi jednak króli... ochotnik - w tym miejscu spojrzał wymownie na osiłka.
-Co ty na to??
Podekscytowane gwary załogantów nie zdołały zakłócić jego snu. Dookoła łóżka walały się puste flaszki i opakowania po chips spożytych poprzedniego dnia. I to właśnie te flaszki, a właściwie ich już wypita zawartość zmusiła wicekapitana załogi Soge do rozwarcia oczu, podźwignięcia się do pionu i skierowania swych kroków w stronę łazienki. Na drodze stanęła mu jednak jedna z owych butelek, tak się ustawiając aby poślizgnięcie na niej zakończyło się walnięciem głową (nieokrytą jeszcze hełmem, który spoczywał na znajdującym się nieopodal wieszaku) w kant kredensu. Po tym jakże nieprzyjemnym incydencie kontynuował swą drogę rozcierając boleśnie guza i wyładowując swój gniew na każdym napotkanym osobniku.
Zadowolony, że nic jeszcze nie zepsuło mu dnia, ujrzał Grigorijego wyłażącego z kajuty:P.
-Hej Grześ....kur...czę....
Mimo nadludzkich zdolności xatona w ucieczce(dużo lepszych niż przy biegu:P) był on bezsilny przy wkurzonym Grigorijm:P. Pewnie zasięg laski zwiększa się wraz z poziomem chęci przyłożenia ofierze:P.
-Aaaaaaa, tylko nie 13-ultra-5 ton-combo!*TRACH* *TRACH* *TRACH*
Załoga Soge, płynęła wprost w stronę portu. Na horyzoncie już gołym okiem mogli dostrzec kilka zakotwiczonych statków. Port wydawał się dobrym punktem startowym, zawsze mogli nadrobić zapasy czy też odpocząć w portowych knajpkach.
- Możecie mi powiedzieć czemu płyniemy do portu mimo, że mamy na maszcie piracką banderę? Ludzie, zlitujcie się, zatopią nas ledwie wejdziemy w zasięg dział portowych! Kto tam jest przy sterze, niech nim zakręci, musimy znaleźć jakąś zatoczkę!
Zaloty skończyły się jak każdy mógł się spodziewać. Dawno nie była postawiona w takiej sytuacji i nie wiedziała jak się zachować. Po chwili wycofała się i odbiegła.
Postanowiła, że łatwiej jej będzie, jeśli się na coś przyda. Jakcie krzyczała, by szukać zatoczki, najwłaściwszym więc posunięciem było rozejrzeć się za jakąś z góry. Wprawdzie ktoś zapewne był przydzielony, by obserwować morze z bocianiego gniazda, skoro jednak mimo nawoływań Jackie nikt się nie odzywał, to najpewniej albo tej osoby tam nie było, albo była chwilowo nieobecna. Powoli zaczęła wspinać się po linach na górę. Nie było to dla niej pierwszyzną. Z góry zobaczyła niewielkie wgłębię z prawej strony wyspy, gdzie mogliby zacumować. Krzyknęła więc w stronę Jakcie, która w tej chwili wydawała jej się wręcz kapitanem.
- Z prawej jest jakieś wgłębienie, może spróbujemy tam?!
<Wyszedł znów z kajuty słysząc wrzaski dziewczyn> i nie czekając na odpowiedź Jackie, Nac krzyknął: Nawet nie ma co się zastanawiać, wpływamy do zatoczki, byle nie do portu! Chciał przekazać wiadomość dla członka załogi, który steruje sterem, lecz zobaczył,a właśnie nie zobaczył (o zgrozo!) nikogo przy sterze!

Szybko podbiegł do steru i zaczął nakierowywać w stronę wgłębienia. -Niech no ja się tylko dowiem kto ma służbę przy sterze- mrukną do siebie walcząc ze sterem.
O, rozkład warty przy sterze:P. Nie wiedziałem, że takie coś istnieje:P. Zobaczmy....teraz jest godzina....i teraz powinien być....Trzeba usunąć dowody:P.
"Skoro nikogo nie było przy sterze to jak żeśmy wcześniej utrzymywali kurs...?" - Jackie zmierzyła statek podejrzliwym wzrokiem, pomyślała przelotnie o sprawdzeniu go na wypadek gapowiczów po czym, uznając, że tak blisko wyspy człowiek na bocianim gnieździe jest na nic, przeszła po maszcie i zeszła po wantach na pokład.
- Dobra! Chętni do pozostania na pokładzie (nie ja!), rozejrzenia się po mieście (nie ja!) i zrobienia niewielkich zakupów (nie ja!) - wystąp! Ja się skoczę przejść po wyspie, może coś znajdę na dzisiejsze ognisko!
Vira mając słabość do wydawania pieniędzy bardzo chętnie by się rozejrzała po mieście, ale były dwa ważne czynniki, które to uniemożliwiały. Pierwszy, samemu trochę niebezpiecznie, wszak nie wiadomo, czy nie ma tu wysokiego wskaźniku przestępczości. Drugi brak własnych pieniędzy, za które mogłaby sobie coś kupić, toteż wolała pozostać w cieniu.
Ciągle w nienajlepszym humorze nie miał zamiaru ruszać nigdzie *upy. Za zostaniem na statku przemawiało również to, że jeszcze nie jadł śniadania. Nawet nikogo nie informując czy idzie czy zostaje, polazł do kuchni i zaczął sobie odgrzewać słoiczek bigosu odłożony na czarną godzinę na najwyższej półce.
W takim razie ja pójdę rozejrzeć się po mieście, ale nie przewiduję robić zakupów.
Ja- zabrała nieśmiało głos dziewczyna - mogę zostać...
Czas się wreszcie ruszyć:P. Trzeba uzupełnić zapas rumu:P.
<Wyszła z WC>
-Ach. Nie ma to jak uczucie wolności! – Zrobiła głęboki wdech, by pooddychać „świeżym” powietrzem, było jej to niezmiernie potrzebne po tak długim przebywaniu w WC. Usłyszała głosy przyjaciół. Czyli za niedługo przybijemy do jakiejś wyspy…Nareszcie! – pomyślała. –Ja bardzo chętnie pochodzę sobie po wyspie. Wygląda naprawdę okazale. Kto wie, może też zahaczę o miasto. – Powiedziała głośno w stronę nakama.
Bez przesady Jackie, nie ma tam żadnych dział^, ale jeżeli chcecie zacumować w jakiejś zatoczce to nie ma problemu. Może być nawet tam gdzie wskazała postać Komimasy^
<po zacumowaniu statku w zatoczce, Nac zeskoczył z pokładu i udał się w stronę miasta>
Ps. Prosiłbym o opisanie miasta i co tam się ogólnie dzieje
Wpadł do pokoju i wziął plecak, który zarzucił na plecy. Po chwili zeskoczył ze statku i stał na lądzie
-Ludzie! Idę po jakieś owoce, żebyśmy głodni nie chodzili!
Chłopak kierował się wgłąb wyspy poszukując drzew i krzewów z owocami. Maszerując dziarskim krokiem radośnie śpiewał

Sogeki no shima de~♪
- Uo! C3, czekaj, przynajmniej kawałek się z tobą przejdę! - krzyknęła, złażąc za nim. - Wrócę przed zmrokiem, na pewno przyniosę ze sobą jakieś mięsko, więc rozpalcie porządne ognisko! - krzyknęła jeszcze w stronę statku, po czym zawróciła na pięcie i pobiegła za C3.

//Imi-chan - jesteśmy piratami, pływamy pod piracką banderą, a to jest era piratów, więc wszystkie miasteczka portowe muszą być gotowe na atak, zwłaszcza te na Grand Line XD Nawet, jeżeli akurat to z jakichś powodów nie jest przygotowane, to raczej nasze obawy są uzasadnione XD
- No to jak wszyscy idą, to nie zostanę w tyle! - Mówiła radośnie, przeciągając się. Zeszła ze statku, włożyła ręce do kieszeni i udała się w głąb wyspy. Hmm... Nac idzie do miasta, Jackie i C3 załatwią jedzenie...Nie ma nic do roboty...Może znajdę jakieś dogodne miejsce, żeby sobie trochę poćwiczyć.
Tater nie miał zamiaru odstawać od reszty i pozostać na statku. Śmiejąc się zeskoczył z pokładu na brzeg. Po załogantach nie pozostał nawet ślad. Strapiony chłopiec rozejrzał się wokoło. Najchętniej przeszedłby się z kimś, miał jednak wewnętrzny konflikt, polegający nab brakiem możności podjęcia decyzji, w którym kierunku się udać. Nagle zobaczył wystający z pisaku patyk. Do głowy przyszedł mu genialny pomysł. Dlaczego by los miał nie zdecydować o celu jego podróży?? Podszedł zachwycony do znaleziska i wyciągnął po niego rękę. Zdecydowanie nie spodziewał się, iż patyk postanowi ukąsić go w palce i odpełznąć pod kamień.
-********. Co to za ******. Noż *****. Nie cierpię robaków!!!
Tater z pewnym niepokojem obserwował puchnący palec. Czuł, jak jego głowa staje się coraz leksza, a wszelkie troski odpływają w dal. Swiat nabrał żywszych kolorów, a na niebie przeleciał różowy słoń w pantofelkach. Ostatkiem klarownych myśli Tater skierował swe ciało do miasta. Pewnie przyda mu się lekarz. A może pomoże mu ten miły gadający bóbr?? Tater z błogim uśmiechem skierował się na ścieżkę do zabudowań.
Miasteczko portowe specjalnie nie różniło się od innych miast, które załoga miała okazje odwiedzać.
Nie mając żadnych specjalnych planów co do miasta, postanowił poszwędać się po nim. W czasie spacerku, zdążył zobaczyć dość spory ratusz, dom uciech, różnego rodzaju sklepy i miejsca gdzie można było wypocząć tzw. Puby. Po jakimś czasie postanowił udać się na rynek, bo z tego co było rzecz jasna wiadome, tam się kręci najwięcej ludzi. Jak to portowe miasto, musiało w jakiś sposób odstraszać piratów jak i zwykłych przestępców przed rabunkami. Takie miejsce znalazł na samym środku rynku, a dokładniej znajdowała się tam szubienica i metalowy pal, do którego się przywiązuje rabusiów. Można było zauważyć, że mieszkańców nie specjalnie to odstrasza. Może nawet lubią takie widowiska ?
Mimo to, można było wyczuć przyjemną atmosferę w mieście, ludzie śmiali się i zajmowali się swoimi sprawami.
Nac zmęczony już takim chodzeniem w dość upalny dzień, postanowił udać się do baru.
Jackie szła spokojnie przed siebie, czasami nieco podbiegając, żeby nadążyć za dziarskim krokiem C3. Podśpiewywała piosenkę, której już dawno powinna była nauczyć się na pamięć, ale której słowa zawsze jakoś jej umykały. Dlatego przy ogniskach zwykle robiła podkład muzyczny, nucąc.
Nie była to zła piosenka. Po prostu sensu było w niej tyle co w różowym słoniu jadącym na bicyklu, a więc niewiele.
Wreszcie Jackie pomachała do C3 (nie chcąc mu przerywać śpiewu) i skierowała się w stronę lasu.
Las jak las - przyjemnie zwyczajny w porównaniu do tego na ostatniej wyspie, gdzie spotkali Feniksy i tamtych świrów... brr ><'
Chcąc się chwilowo zwyczajnie nacieszyć możliwością spaceru, weszła w cień drzew i szła względnie prosto (na ile pozwalały drzewa) przed siebie.
PAX
Bardzo przepraszam za swoją nieobecność. Po godzinie dwudziestej kompletnie zapomniałam o forum... Dopiero dziś wieczorem mogłam przysiąść i ruszyć to dalej.
Popytam członków z naszej załogi czy czasem by czegoś tu nie napisali, byście nie czekali zbyt długo. Zdziwił mnie ten PAX^ Skoro OG jak i MG mogą go założyć to znaczy, że mogę go także znieść^

Jackie jak i C3po czekała niespodzianka. Przez drzewa i krzaki nie mogli tego dostrzec, ale las był właściwie tylko wąskim ciągiem drzew. Wystarczyło przespacerować się dziesięć minut by już wyjść z lasu i znaleźć się na łąkach, które rozciągały się hen po horyzont. Wszędzie było to samo, trochę drzew i mnóstwo wolnej przestrzeni. Na łąkach pasły się owce, ochoczo skubiąc trwę przy dzwiękach harmonijki na której grał pasterz siedzący na pobliskim kamieniu, doglądający swego stada.
Nac, gdy tylko otworzył drzwi zaraz skupił na sobie wzrok większości przesiadujących w środku osób. Patrzyli na niego spode łba, mężczyzna od razu wyczuł, że nie są zbyt przyjaźnie nastawieni. Na szczęście obyło się bez jakichkolwiek rękoczynów. Mężczyźni po niedługiej chwili wrócili do swoich kufli.
Przy ladzie stał barman, wysoki mężczyzna o smukłej twarzy, krótkich kasztanowych włosach, ubrany niezbyt schludnie. Nac rozejrzawszy się po sali zauważył, że ludzie przesiadujący w barze nie należeli do najbogatszych.

Edit:
No i zapomniałam^

PAX zniesiony^
- UOOOO!! PIĘKNIE! - powiedziała Jackie z zachwytem, patrząc na to wszystko. - Dla takich właśnie chwil zaczęłam podróżować... MONO-CHAN! - Zatrybiła kolejna myśl. - Mono jest malarką, ona musi to zobaczyć!! ZARAZ WRACAM! - zawołała do C3, który wciąż był niedaleko, po czym zawróciła na pięcie i pognała w stronę statku. - Mono-chan!! MONO-CHAAAAN~!!
Obrócił się za odchodzącą kompanką i spoglądał jak maszerowała w stronę statku. Postał tak jeszcze przez chwile, po czym obrócił się w stronę łąki, chwycił za paski plecaka i dziarskim krokiem ruszył w stronę owiec. Miał radosną minę, cieszył się z tak pięknego widoku, który zapierał dech w piersiach. Jednak nie dawała mu spokoju myśl, że nie wróci na statek z plecakiem pełnym owoców. Przechadzał się koło owiec, które czasem głaskał
-... MIĘCIUTKIE!
W końcu doszedł do chłopaka, który pasł owce
- Ale tu pięęę~knie... Um... Wybacz że pytam- spojrzał na pasterza- Nie wiesz, gdzie znajdę jakieś drzewa z owocami?- uśmiechał się ciągle, chcąc pokazać wesoły nastrój.
Nie chcąc za bardzo rzucać się w oczy znalazł wolny stolik i usiadł przy nim. Przywołał Barmana, żeby zamówić coś do picia.
Do baru wtoczył się człowiek z czapką błazna na głowie. Chłopak rozejrzał się zdezorientowany wokół siebie. Nagle jego oczom ukazał się Nac. Tater wybuchnął gromkim śmiechem i upadł na podłogę. Nie przestając rechotać doczołgał się do nakama. Chwycił się go i z wysiłkiem stanął na nogi. Spojrzał mętnym wzrokiem Nacowi w oczy, jednocześnie uspokajając się i przybierając poważny wyraz twarzy.
-Nac... Musisz mi... nie... nam... mu... pomóc... Tak... Bo wiesz...
Bredząc tak bez sensu, Tater wcisnął szermierzowi do ręki niewielką złotą bransoletę.
-Rozumiesz, on ma talent i chce zostać gwiazdą!! Ale ci źli ludzie... trzymali go na straganie... niewolili... ale ja... oswobodziłem go... Ha ha ha ha!!! - Tater ponownie zaczął chichotać. W tym samym momencie do baru wkroczyła grupka ludzi. Z dość poirytowanymi minami spoglądali na Tatera. Ich wzrok przeniósł się nagle na Naca, i trzymaną przez niego bransoletę.
Nac spoglądał raz na Tatera, to grupkę ludzi i bransoletkę. Boże Tater, coś ty ćpał ? <powiedział bardziej do siebie niż do przyjaciela>
Widząc jak powoli grupka ludzi podchodzi do nich, Nac uśmiechnął się i rozkładając ręce spytał się : Panowie, czym mogę służyć ? Widząc ich niemrawe (a raczej groźne) miny schował bransoletkę do kieszeni i nadal bezczelnie się do nich uśmiechał.
Młodzieniec do którego zwrócił się C3po nie miał tak radosnego wyrazu twarzy co pirat. W jego błękitnych oczach, skrytych za kotarą równo przyciętych blond włosów, tlił się smutek. Chłopak spojrzał na muskularnego mężczyznę odpowiadając:
- Niestety, o ile się orientuję nie znajdziesz tu owoców. Tutaj są tylko łąki i owce. - Przerwało mu szczekanie radośnie wymachującego ogonem, wiejskiego owczarka.
Chłopiec uśmiechnął się do czworonoga. - No tak, Nemo jak mogłem zapomnieć o tobie. Jesteś jednym z tych promieni, które rozświetlają moje życie tak jak słońce rozświetla łąki! - Głaszcząc psa dodał:
- Niech pan pójdzie do miasta, to nie tak daleko stąd. Tam powinni coś mieć.

Nim barman postawił przed Nac'em wołając swoje 160 beri (szybki odpowiednik naszego szesnaście zł^) do środka wleciał jego towarzysz robiąc mnóstwo rozgardiaszu. Chwilę po nim do baru wbiegli jacyś mężczyźni.
Nac wykorzystał ten moment, by ukryć przedmiot w kieszeni swoich spodni.
Słysząc nacechowane bezczelnością pytanie Nac'a i widząc jak wkłada bransoletkę do kieszeni krzyknęli naraz:
- Oddawaj to! Albo inaczej porozmawiamy!
Tater poczuł jak robi mu się słabo. Zmęczony ciężko siadł na krześle. Prawdopodobnie był to ten jad, który dostał się do jego krwiobiegu po tym jak ukąsił go dziwny owad.
Spojrzał na przyjaciela <hmm, naprawdę z nim jest coś nie dobrze>- pomyślał
Zwrócił się do ludzi: Panowie, po co te nerwy ? O bransoletkę chcecie się bić ? Ja rozumiem o kobietę, ale o bransoletkę ?
Spojrzał na radośnie merdającego ogonem psa.

"Śliczny *.*"- pomyślał. Po chwili wgapiania się w owczarka, chłopak skłonił się w pas i grzecznie podziękował za informację. Ponownie złapał za paski od plecaka i dziarskim krokiem odszedł
.
.
.
'Sog♪- Zararaz, zaraz... Przecież nie wiem gdzie jest miasto...'
Chłopak podbiegł do pasterza, od którego dowiedział się gdzie ma się skierować.

♪Sogeki no shima de~ Umareta ore wa~♫
Kolejna wypowiedź Nac'a sprawiła, że jeden z mężczyzn rzucił się do ataku, ale zatrzymał go głos lidera grupy. Ten nie kryjąc gniewu podniesionym tonem krzyczał na Naca.
- Myślisz, że nie widziałem? Schowałeś bransoletkę do kieszeni! Natychmiast ją oddawaj!
- Spokojnie. - Głos zabrała osoba z prawej strony lidera. Mężczyzna w średnim wieku, z śladami siwizny, ubrany jak złodziejaszek, spojrzał na Naca. - Młody człowieku ten tutaj - wskazał na Tatera - został ukąszony przez bardzo trujące stworzenie. Jeżeli oddasz nam bransoletkę, wskażemy ci gdzie możesz dostać lekarstwo. To jak? - uśmiechnął się chytrze.
- Hmm...- Sakana drapie się po głowie. - Cholercia, w jaki ja sposób znalazłam się na rynku w mieście!? Nie za duży ten las... Przeszłam mały kawałek, a już jestem w mieście. - Popatrzyła na szubienice, wykrzywiła usta i pomasowała szyję.
- Lepiej jak już stąd sobie pójdę... Ba! Na pewno mają tu dobre kuźnie, które warto zobaczyć...- Nagle usłyszała jakieś krzyki dobiegające z baru. Pomyślała, że podejdzie trochę bliżej, żeby usłyszeć o co konkretnie się rozchodzi.
Po waszym ADHD widzę, że bardzo zależy wam tej bransoletce. Co do mojego przyjaciela, to skąd mam pewność, że mówicie prawdę ? <Spojrzał na Tatera><po dłuższym milczeniu> Ehhh, no dobra załóżmy,że mówicie prawdę. Dacie mi antidotum, a wtedy oddam wam tą bransoletkę. Umowa stoi ?
Chytry uśmieszek nie znikał z twarzy osobnika.
- Widzę, że nam nie ufasz, cóż - wzruszył ramionami - wcale się nie dziwię. Jednak zważaj na swój niepohamowany język, ten przedmiot jest cenny ale nie pozwolimy się tak obrażać, więc albo nabierzesz szacunku, albo uśmieszek ci zniknie, gdy będziesz klęczał nad trumną - wskazał na Tatera - tego złodzieja.
Głos zabrał lider grupy.
- Poślemy jednego z naszych po lekarstwo powinien niedługo wrócić. - To mówiąc skinął głową, i jeden z nich wybiegł na zewnątrz był to mężczyzna ubrany na szaro, z długimi blond włosami stojący wcześniej po lewej stronie lidera grupy.
Ludzie zaczęli wstawać od stołów.
Nac w przeciwieństwie do ludzi usiadł koło przyjaciela. W takim razie poczekamy na waszego towarzysza, który podbiegł po antidotum- powiedział
Tater drgnął wygodnie, jakby miał zamiar wszcząć walkę. Nic jednak nie wskórał, zbyt dużo sił go opuściło. Spróbował coś powiedzieć, z jegoust wydobył się jednak tylko niezrozumiały bełkot. Tater jęknął i upadł na podłogę.
Moment upadku Tatera był sygnałem do ataku. Ludzie, którzy wcześniej wstali z krzeseł rzucili się na Naca jak wygłodniałe zwierzęta. Pirat poczuł na sobie co najmniej osiem ciał. Każdy każdego ciągnął za którąkolwiek część ciała po to tylko by odsunąć od pirata i bransoletki.
Nac, nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Przez zamieszanie nie mógł wyjąć żadnej ze swojej broni. Pozwolił by emocje wzięły nad nim górę i zaczął każdego jak leci okładać łokciami.
Tą "zabawę" przerwał wystrzał z pistoletu. Nikt nie zwróciłby na to uwagi gdyby nie fakt, że dwóch mężczyzn zawyło z bólu. Krew spłynęła na podłogę. Z broni wystrzelił lider grupy.
- Znam ja was, łapy precz od nie swoich spraw! - krzyknął dookoła. - Czekamy na mojego człowieka.
Ludzie choć z nieukrytym, wrogim spojrzeniem skierowanym w stronę strzelającego mężczyzny wrócili do swoich stolików. Część wyszła drugimi drzwiami, które znajdowały się na tyłach baru. Nac, nim się zorientował nie miał już z kim walczyć.
Wparował do baru po czym od razu potknął i się o własną pelerynę i zaliczył glebę.
Nac, siema:P!...Co z Tatrą:P?
I wtedy zorientował się w sytuacji. Za późno by uciec.
Jakąś godzinę wcześniej, spoglądając na ptaki krążące po niebie Chlor mruczała do siebie
-Hmmm... z lotu mew wychodzi, że jeśli zejdę dziś ze statku to oznacza iż postawię stopę na suchym lądzie... - po czym dziarsko opuściła głowę z myślą o nowej przygodzie. I spojrzawszy przed siebie dodała - tak. Właściwie obecność wyspy i portu tuż za burtą naszego statku też jest całkiem niezłą wskazówką.

Przygotowawszy się do wyjścia (poprawiwszy makijaż, sprawdziwszy, czy w kieszeniach płaszcza nie brakuje żadnego z niezbędnych oraz niezliczonych drobiazgów) zobaczyła już w pewnej odległości od statku xatona udającego się do miasta, postanowiła więc nie zdzierać gardziołka, lecz pobiec prędko za nim i dołączyć w mieście.

-Ach jak cudownie rozpędzić się na stabilnym podłożu, które nie kończy się po kilku metrach - pomyślała Chlor i delektowała się biegiem i szumem wiatru we włosach oraz brzękami podskakujących kolczyków i bransoletek oraz innego żelastwa, które na sobie nosiła. Tak się zasłuchała, że nie zdążyła zareagować gdy xaton zatrzymany został przez własną pelerynę i upadła potykając się o leżącego towarzysza.

Szybko wstała otrzepując się i próbując ogarnąć sytuację, zobaczyła swoich nakama oraz jakichś niezbyt wesołych gości, którzy wyglądali jakby mieli do Naca nieprzyjemny interes.
Sakana spokojnie przyglądała się tym wszystkim zdarzeniom, przez małe okienko w barze.
Chlor-san, nawet ty... T_T No nie... jeszcze tego brakuje, żeby cała nasza załoga była w tym barze! Cholercia, ale najważniejsze jest to, że mnie nikt nie zauważył, nawet ten facio z długimi włosami, który pospiesznie wyleciał z baru... Hmm.. chyba rzeczywiście, muszę poważnie pomyśleć nad pracą jako ninja *.*
Pospiesznie rozpakowała cukierka i dalej przyglądała się temu małemu "przedstawieniu".

Chyba, w barze powinno być jakieś okno, nie? ^^"
Jak najbardziej może być okno^ Przyznam, że czekałam na Nac'a bowiem jego ruch jest najważniejszy, ale może zdecydował się poczekać^

Mężczyźni spojrzeli z wyraźnym zażenowaniem, na leżącego na podłodze Xatona. Chlor zdążyła się podnieść ale z drugiej strony wylądowała na miękkim ciele pirata, więc były to mniejsze obrażenia.
- Co za idota... - skwitował lider grupy. Natychmiast zaraz po tym zwrócił się do Naca. - Wkrótce powinien być. Jeżeli znajdzie to czego potrzebujemy wtedy - zrobił przerwę by wykorzystać ją na wyjęcie małego przedmiotu - da nam znać przez ten den den mushi. Zawołał do czterech mężczyzn opierających się o południową ścianę baru.
- Chłopcy obstawcie wejście, żeby nikt nam tu swoimi idiotyzmami nie psuł interesów. - Ta uwaga była zdecydowanie skierowana do Xatona.
Czterech mężczyzn stanęło przy wejściu. Jeden z nich wcześniej podniósł Xatona i odtrącił na bok by tamten usunął sie w cień.
-Hej, psst. - szepnęła Chlor lekko trącając łokciem Naca - Czy ktoś mógłby wyjaśnić mi co tu się dzieje? Oo! Jaka ładna bransoletka! Chcesz mi ją dać? (:
Zanim się z orientował, to w barze było już pół załogi. ,,Goście'' z baru odeszli od niego, co mógł trochę złapać powietrza. Chlor podeszła do niego chcąc wyłudzić od niego bransoletkę i przy okazji dowiedzieć się co się stało.

Ps. Szybko pisałem. Imi przepraszam, że wcześniej nie pisałem, nie miałem dostępu do neta.
Usłyszeli charakterystyczny dźwięk den den mushi. Lider grupy po chwilowym trzymaniu w niepewnosci Nac'a odebrał.
- Jestem już szefie. Mam to czego tamten potrzebuje.
- Bardzo dobrze - odpowiedział szef. Momentalnie skierował wzrok ku Nac'owi. Dobrze, jak słyszysz kolega jest już na miejscu. Teraz twoja kolej.
Głos zabrał osobnik z lewej strony w stroju złodziejaszka. - Myślę że na słowo nam nie uwierzą. - Krzyknął do ślimakomówki (^) - Idź na szczyt wieży naprzeciw nas i stań w widocznym miejscu, pokażesz naszemu klientowi, że masz lekarstwo.
- Tak jest - odezwała sie postać po drugiej stronie.
Starszy osobnik który zaproponował tą całą wymianę wyjął lunetę.
Czekaj - zatrzymał go mężczyzna po środku. - Niech on nam najpierw pokaże przedmiot, który tamten ukradł.
- Słyszałeś młody człowieku co powiedział szef, pokaż nam ten przedmiot.
Wyjął z kieszeni bransoletkę i podniósł ją nad głową.
Po chwili dodał. - Byłbym zadowolony, kiedy wniesiecie do tego baru te lekarstwo i podacie je mojemu przyjacielowi. Wtedy mogę oddam wam tę bransoletkę.
Mężczyzna krzyknął na całe gardło.
- Co jest?!
- Hihi - starszy mężczyzna cicho śmiał się pod nosem. - To podróba. Nie uważałeś młody człowieku. W tym mieście wszystko co ma wartość rozpływa się w powietrzu. Bransoletka miała rubin a ta ma sztyczny szmaragd. To miasto złodziei, któryś z tych ludzi co się na ciebie rzucił musiał szybko podmienić przedmioty - stwierdził pewny siebie.
Nac, uśmiechnął się do rozmówcy. Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę ? Mnie ta bransoletka gówno obchodzi, ale oddam ją wtedy gdy dacie mi te lekarstwo.
Nas też ona nie interesuje, straciliśmy za dużo czasu. Pewnie któryś z tych co
wyszedł zabrał oryginał. Nie ma sensu tej chołoty przeszukiwać... - westchnał lider
grupy. - Idziemy stąd.
Mężczyźni opuścili szybkim krokiem bar.
Cholera! Przedobrzyłem - pomyślał. Zaczekajcie, a lekarstwo ? <Spojrzał na Tatera> Mój przyjaciel potrzebuje tego lekarstwa!
Wołania na nic się zdały, tamci nie byli już nimi zainteresowani.
Całe to zamieszanie jakie z pewnością zrobiła załoga Soge spowodowalo, że wiele
osób opuściło bar, inni przypatrywali im się z uwagą. Tylko jedna osoba nie
zwróciła na to uwagi. Był to starzec z długą brodą, która wystawała spod szerokiego
kapelusza. Obok mężczyzny stało kilka butelek z rumem, jak się okazało był sam.
- Hej, mości piraci. Mam dla gnojka lekarstwo! Zapraszam do mnie - krzyknął w
stronę załogi.
-Oo, szmaragd, jeszcze lepiej! To skoro już sobie poszli, może dasz mi tę bransoletkę? Twój horoskop na dziś przewiduje, że przyniesie ci to szczęście - mówiła cicho Chlor podczas gdy podchodzili do starca, który zaoferował się pomóc Taterowi.
<Podeszli do starca i bez żadnego słowa rzucił w stronę Chlor bransoletkę>
Usiądźcie sobie - to mówiąc wskazał krzesła przy jego stoliku - a tego połóżcie
tutaj. Tylko czekać, przesunę cenny rum. - Mężczyzna zabierał ze stołu butelki z alkoholem, ubrany był jak biedny starzec, miejscami podziurawione starte ubranie. Wszystko aż do sandałów w kolorze ciemno szarym. Ludzie wokół przyglądali się ze zdziwieniem całej zaistniałej sytuacji. Starca znali bardzo dobrze zastanawiali się tylko czemu on zechciał im pomóc i to w dodatku bezinteresownie, a przynajmniej tak im się wydawało.
-Ekhem... bardzo jesteśmy wdzięczni, że chce pan pomóc członkowi naszej załogi. - powiedziała Chlor do brodacza próbując jakoś zagaić rozmowę. Czy coś. - Zapewne oczekuje pan kierownik od nas czegoś w zamian?
Tater wydał okrzyk godowy wielorybów i zwymiotował na buty starca.
Chlor nie namyślając się wiele ściągnęła z Taterowej głowy czapkę z dzwoneczkami i wytarła nią brudne buty aby nie zdenerwować pomocnego starca, a tym samym nie zaprzepaścić kolejnej szansy na otrzymanie lekarstwa
-Wypiorę i będzie jak nowa, ja Ci to mówię - mruknęła chowając czapkę (zawinięta brudną stroną do środka), do jakiejś kieszeni swojego płaszcza.
Tater nie czuł się najlepiej. W obecnym stanie nie wiele do niego docierało, stado strusi mogłoby po nim przebiec, a on by pewnie tego nie zauważył. Jednakże tak niecny czyn, jak profanacja jego ukochanej czapki, przedarł się przez otępiające zasłony bólu wprost do jego świadomości. Poczuł, jak niepohamowany gniew wypełnia jego ciało. Dobrze, że trucizna sparaliżowała jego mięsnie, bo pewnie zrobiłby niezłą rozróbę. Tak, jedynie jęknął przeciągle.
-Ech, mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz - powiedziała Chlor widząc objawy zdenerwowania u Tatera - myślałam, że w tym stanie nic nie zauważysz. Wyprałabym ją zanim byś się obejrzał d;
O ile mogę na to niekulturalne zachowanie przymknąć oko, tak na dalsze wybryki już nie^
Zatrucie to spowodowało częściowy paraliż mięśni. Nie wspominałam?^ Ups^ Także
Tatro proszę o poprawienie posta^ Możesz ewentualnie napisać, że zrobiłbyś to,
gdybyś mógł, Chlor też^.

Nic się nie stało. W końcu nie zrobił tego naumyślnie - odpowiedział łagodnie
starzec. - Jestem Tuskiero, dla znajomów Tuski. No dobrze zajmijmy się waszym znajomym, wszak potrzebuje lekarstwa. - To mówiąc przechylił butelkę rumu i
przyłożył do ust Tatera.
Średniej wielkości kundel truchtał radośnie przez las. Jego właściciel zawsze dawał mu dużo swobody i psina doceniała to co wieczór wracając do domu i strzegąc dzielnie jego terenów. Na wyspie zresztą nie było specjalnie groźnych zwierząt, więc nikomu nie przyszło do głowy się o niego martwić.
Świst był więc niespodziewany i kundel uskoczył w ostatniej chwili. Rozejrzał się, spłoszony, a gdy z pobliskich krzaków dobiegła go soczysta wiązanka przekleństw - czmychnął w krzaki.
- Właściwie ciekawe, czy psie mięso w ogóle jest jadalne - mruknęła zirytowana Jackie, która, nie mogąc znaleźć kapitan na statku i będąc z niego przegoniona przez Grigorija, błąkała się po okolicy bez celu, usiłując przynajmniej upolować coś do jedzenia. - W ogóle jak nazwać coś takiego? Psinina? - zaczęła się głośno zastanawiać, obracając dopiero co wyjęty z ziemi sztylet. - Wiem. Upoluję, przyniosę na statek i zapytam Grigorija.
To była niezła myśl. I gwarantowała choć chwilowe zabicie nudy. Jackie schowała sztylet za pas i ruszyła w ślad za nieszczęsnym kundlem.
Mężczyzna spojrzał po zdziwionych twarzach piratów.
- Spokojnie, spokojnie nic mu nie grozi. To tylko takie osłabienie choć trzeba przyznać, że tamci nieźle was próbowali zrobić w bambuko. Żadne lekarstwo nie jest potrzebne. Czuję się w obowiązku pouczyć was, że to nie jest zwykła wyspa, zwykłe miasteczko. Widział ktoś z was, szubienicę w mieście? Nie jest ona dla ozdoby.
Codziennie ktoś na niej ginie za złodziejstwo. Bo taka tu kara obowiązuje za ten czyn. Miasto jest nękane podatkami i przez to ludzie znaleźli się na dnie finansowym. Dlatego tylu tu złodziei, każdy w dowolnej chwili może podkraść ci co tylko zechce. Tak na przykład było z tą bransoletką.

Po krótkiej gonitwie pies, trafił do bezpiecznego miejsca jakim okazała się sukienka swojej Pani.
- Co się stało? - spojrzała na przestraszonego psa.
Pies zniknął, wbiegając w pełnym pędzie za jakiś parkan. Jackie, nie zwracając uwagi na ten ślad cywilizacji, wyskoczyła zaraz za nim, gotując się do ciśnięcia sztyletem... Po czym jej oczy natrafiły na spódnicę. Przełknęła ślinę i kilka przekleństw, po czym, nieśpiesznymi ruchami chowając sztylet, spojrzała wzdłuż spódnicy, przez bujne łono po zaskoczoną twarz przystojnej kobiety.
Ponownie powstrzymała się przed rzuceniem czegoś, co potrzebowałoby gwiazdki w środku, po czym wyprostowała się.
- Nie, nic, zauważyłam, że się błąkał i chciałam przyprowadzić do domu... Hahahahah...
Kobieta o długich, bujnych, blond włosach przytuliła psa do siebie. Jej strój był schludny, ot zwykła mieszczańska sukienka, kobieta nie wyglądała na zbyt zamożną. Spojrzała zdenerwowana na Jackie.
- Idź stąd ty, dzikusko ty! - głos był pełen nienawiści jak i pogardy. Tutaj nie ma bezpańskich psów a wszystkie krążą wokół właścicieli, choć nie jest ich dużo. - Jej mina mówiła "gardzę tobą" nie był to jednak iście szlachecki wyraz twarzy. Jedzenie psów, przyjaciół człowieka wydawało jej się na równi straszne co kanibalizm.
- Obawiam się, że możesz umrzeć z głodu. Idź zrób jak inni kradnij, tylko na to was stać!

W tym czasie c3po dotarł do miasta. Ludzie starali się unikać jego wzroku. Być może to ze względu na jego wygląd. Nie wyglądał na takiego, kogo łatwo można oszukać, sztuczne uśmiechy na nic by się zdały. Miasto słynęło z oszukiwania podróżujących, wkradaniu się w ich łaski a potem okradaniu do cna. Niezorientowani padali więc ofiarami oszustów, płacili podyktowane przez sprzedawców mocno zawyżone ceny. Części, która potrafiła się z tego utrzymać (wszak port był często odwiedzany przez podróżników) wiodło się nie najgorzej. Niestety na obrzeżach miasta panowała bieda, gdzie często dochodziło do napaści i pobić.

Troszeczkę zaczęło to przypominać pierwszą wyspę słomków na GL.^ Cóż, miało by brutalniej, brudniej, gorzej i bez przykrywek, ale wyszło jak wyszło^
- Tylko na to nas... Za kogo ty się masz, kobieto? Masz psa, masz kieckę i myślisz, że ci wszystko wolno?! Że ci wolno patrzeć z góry na tych, co nie mówią mieszczańskim językiem? A bodajbyś się nim udławiła!
- Myślisz, że to dużo? Pies jest dla mnie ważny, owszem ale co ja mam takiego?! - Kobietę wzburzyła odpowiedź Jackie. - To ty myślisz, że ci wszystko wolno, przypłyniesz sobie i myślisz, że masz podwórko do zabawy! Wam to zawsze łatwo udawać bezbronnych, źle Ci było? Trzeba było zostać w domu, a teraz nie jęcz, że ci psa zabić nie wolno!
Patrzę z góry nie na tych co manier nie znają. Patrzę z góry na barbarzyństwo, dzikusko! Psy są dla nas bardzo ważne, nikt tutaj nie skrzywdziłby żadnego psa! Nie masz czego upolować więc precz stąd. Lasy są tu bardzo małe, większość zwierząt wymarła, zostały tylko owce i psy. Psy to nasi przyjaciele, obrońcy. - Wyjęła pistolet i nacelowała w Jackie. - Teraz naszym zadaniem jest bronić ich. Znikaj stąd! Nie chcę zabijać!
Lekko zdziwiony, lecz pewny swoich kroków, c3 szedł po 'brudnych' ulicach miasta. Spoglądał co chwilę na ludzi, którzy sztucznie odwracali głowy, kiedy jego wzrok skonfrontował się z gapiami.
'Eeee... Co się tu u licha dzieje...'
Chłopak nie był jednak źle nastawiony, wręcz przeciwnie. Na jego twarzy widniał szczery uśmiech. Chłopak kierował się w stronę rynku, a przynajmniej tak wskazywały na to tablice "Idziesz do rynku"
- Aaach, przestań - mruknęła Jackie, podnosząc jej nadgarstki do góry, żeby pistolet nie celował dłużej w nią. - Widzę przecież, że nie chcesz zabić, skoro jeszcze tego nie zrobiłaś. A za informację, że nie znajdę tu innych zwierząt - dzięki - dodała z uśmiechem. - Nie gniewaj się. Nie mogłam niczego znaleźć a do głowy by mi nie przyszło, że żywicie się wyłącznie baraniną. Dość monotonne. Ale to przecież nie moja sprawa. Kochasz zwierzątka - rzuciła wreszcie, puszczając ją, - a to oznacza, że mimo wady do wczesnych uprzedzeń i oceniania ludzi po ciuchach, masz dobre, choć naiwne serce. Uważaj na siebie. Nie przyłączyłam się do mojej załogi dlatego, że to nudni i spokojni ludzie. Przy okazji nich - wiesz może gdzie jest najbliższa knajpa? Jak znam życie to ich tam znajdę.
Wyglądało na to, że kobieta się trochę uspokoiła.
- Karczma jest w mieście, miasto na wprost. Wystarczy, że pójdziesz prosto w tę stronę - wskazała palcem kierunek - a na pewno trafisz. Nie wiem tylko czy na pewno chcesz tam trafić... Wspomniałaś o baraninie, a co z chlebem? Czy jedzenie chleba nie jest monotonne? - Idź już, mimo wszystko nadal się powstrzymuję choć chyba nie muszę go bronić - spojrzała w stronę swego psa.
-Kara śmierci, huh:P?
Dyskretnie odłożył butlę z rumem na stół.
-Hmmm bransoleta wygląda na cenną, lepiej ją oddać niż skończyć na szubienicy:P. Ciekawe do kogo należy:P?
Tuskiero spojrzał zdziwiony na Xatona.
- Chłopcze, nie jesteś zbyt mądry... Tłumaczą ci wszyscy, że to zwykła podróbka. Ktoś buchnął oryginał i zapewne go nie znajdziecie. Lepiej sobie darować.
Vira zaczęła się zastanawiać, jak tam idzie zwiedzanie wyspy reszty załogi. Ku jej cząstkowym niezadowoleniu, nie tylko ona została na statku.
<i> Może to i lepiej</i> - pomyślała i ruszyła pewnym krokiem do swojej kajuty (o ile ją miała, bo się właściwie nie znam...) Idąc zaczęła rozmyślać o poczuciu odosobienia, choć onegdaj było jej tak bliskie, teraz, czuła wręcz potrzebę kontaktu. Z racji, iż był dziewczyną postanowiła, że spróbuje nawiązać jakieś relacje z tą płcią. Na statku była jeszcze Vekka, Shi i Rybka. Kierując się bardzo prostym wręcz rozbrajającym instynktem, postanowiła zagadać do... Vekki. Przed nią jednak stał pewnie problem, nie wiedziała, gdzie ona jest. W końcu i brzuszek zaczął się dopominać o swoje prawa stąd ruszyła pewnym krokiem w kierunku kuchni.
Po spożytym obfitym posiłku wraz z paroma dokładkami postanowił oddać się słodkiemu nicnierobieniu. Zmywanie postanowił zostawić na później, a raczej na wtedy, kiedy będzie kolej kogoś innego.
Tuskiero wstawał od stołu.
- Pora się zbierać, poprzyszywajcie sobie woreczki z kasą do ubiorów to nikt wam nic nie ukradnie. A tymczasem pozwolę sobie państwa opuścić, do następnego.
Przechodził koło kolejnych domów, aż w końcu znalazł się na rynku. Szczególną uwagę przykuła szubienica, która stała dokładnie w centrum rynku.
'Przyjemna okolica, nie ma co...' sapnął pod nosem, po czym usiadł sobie na ławeczce blisko szubienicy.
Siedziała oparta o ścianę przed barem, ssąc cukierka. Nudy~....Szkoda, że Ci goście już sobie poszli, nawet nie doszło do jakiejś konkretnej bójki... Zauważyła C3 siedzącego na ławce. - C3!~-Krzyknęła głośno, machając ręką. - Chodź! Tutaj są nasi!
Słysząc swój pseudonim 'artystyczny', automatycznie poderwał się do góry pokazując swoją pozę z areny wrestlingu. Po kolejnych słowach, które do niego dotarły, obrócił głowę w stronę Sakany.

-SAKANA-CHAAAN~ Co tutaj robicie? - chwycił leżący przed nim plecak, do którego nic nie nazbierał, po czym z wyszczerzonymi kłami skierował się ku swojej przyjaciółce.
Jackie podziękowała grzecznie, po czym ruszyła w stronę miasta. Spacer był miły, ale... naprrawdę miło by było, gdyby coś się zaczęło dziać.
Nie no, serio... cokolwiek.
Kiedy dotarła do granic miasteczka, spojrzała znużonym wzrokiem na jego wielkość, westchnęła ciężko i ruszyła przed siebie, mrucząc znane wszystkim zaklęcie, pozwalające odnaleźć poszukiwane miejsce/przedmiot:
- Knajpa, knajpa, knajpa...
Szeroko uśmiechnęła się do zbliżającego się przyjaciela. - To wszystko było tak, że...- Zaczęła tłumaczyć C3, co nie dawno wydarzyło się w knajpie. - Tater został zatruty przez jakiegoś owada wpadł do baru gdzie był Nac i Tater miał taką dziwną bransoletkę, która dał Nac'owi i wpadli jacyś dziwni goście i zaczęli krzyczeć. "Eeej To nasza bransoletka~!" A Nac na to: „Oddam wam ją w zamian za odtrutkę dla mojego przyjaciela" A ich przywódca się zaśmiał i się zgodził i wysłał jakiegoś gościa z długimi włosami, a później wpadł Xaton i się przewrócił, a później jeszcze Chlor-san, która przewróciła się na Xaton'ie. Tater zemdlał i ludzie z baru zaatakowali Nac'a i ten przywódca krzyknął: "Eej przestańcie!" No i oni przestali, a później przyszedł ten facet i Nac chciał im oddać bransoletkę, ale oni się znowu zaśmiali i powiedzieli, że została już podmieniona na inną i sobie poszli. Później nasi ludzie z załogi usiedli z jakimś starym gościem, który podobno miał odtrutkę i sobie teraz z nim gadają, A i ten stary gość powiedział, żebyśmy uważali, bo to miasto złodziei itd. Uff...- Całą historię opowiedziała jednym tchem, po czym wypuściła powietrze i popatrzyła na C3.
- Gdzie zapodziałeś Jackie? Przecież razem poszliście na wyspę, nie? - Jej wzrok powędrował na pusty plecak przyjaciela. - Cholercia, widzę, że zbiory także się nie udały...
Stał jak wryty... dosłownie. Umiejętności szybkiego mówienia Sakany były imponujące, jednak mało skupiony c3 zdołał zapamiętać tylko, że Tater- zatruty, jakaś bransoleta, xaton wywrócił Chlor...

-Ooohhh.. Ten xaton! On sobie nagrabi... Jak mógł wywrócić Chlor- chan!? A Jackie zniknęła mi z oczu, mówiła że idzie po Mono-chan, żeby uchwycić coś na papier. Tyle co ją widziałem...
Wyobraź sobie- westchnął głośno, pokazując puste dno plecaka- na tej wyspie nie ma drzew owocowych!! Rozumiesz? NIE MA! :( Wejdźmy do baru, może znajdzie się ktoś, kto postawi jakieś piwo czy coś- chwycił Sakane za rękę i wszedł do baru.
Wrogie spojrzenia ponownie przywitały C3po. Nikt jednak nie wstawał od stołu. Pirat wyglądał na trudnego przeciwnika, żaden z pijących nie pokusił się o sprawdzenie tej siły w praktyce. Nagle usłyszeli krzyki i jęki. Jeden z rogu krzyknął, by ktoś sprawdził co się działo. Dwóch ze stolika przy oknie wyjrzało na zewnątrz.
- Jakaś zamaskowana grupa napadła na przechodniów - odpowiedzieli z przerażeniem.
Znaczyło to, że grupa ta może również zaatakować knajpę.

Jackie miała spokojniejszą podróż. Napotkała dziewczynkę wyglądającą na około ośmiu lat, która leżała na chodniku i prosiła o pomoc.
Wszedł do knajpy. Pomyślał, że może tu znajdzie coś ciekawego do roboty. Usiadł przy wolnym stoliku i czekał aż coś się wydarzy. Nagle usłyszał krzyki z zewnątrz.
-Oj dzieje się coś ciekawego... - powiedział Cholek, po czym zapalił papierosa.
Jackie szła przygarbiona przed siebie, rozglądając się ponuro.
- Knajpa knaj... huh?
Cofnęła się kawałek, oglądając, na co nieomal nadepnęła.
Dziecko. Płaczące dziecko. Dziewczynka. Leży. I płacze.
Jackie rozejrzała się z lekką paniką dookoła.
"Dlaczego ja...?!"
- Yy... hej? - szturchnęła dziecko raz, czy drugi. - Co ci?
<Usłyszał jakieś zamieszanie na zewnątrz> Hmmm, a tam co się dzieje ?
Tater ocknął się z letargu. Zdziwionym spojrzeniem rozejrzał się dookoła siebie.
-Ee... gdzie ja jestem??
Na zewnątrz nie było zbyt przyjemnie, po tym jak kilku ludzi zaatakowano nożem, reszta klęknęła na chodniku dawając wszystko co mieli i prosząc o łaskę. Rzezimieszków to najwidoczniej przekonało, bowiem nikogo już nie atakowali. Byli z tego samego miasta, po prostu postanowili postąpić wbrew normom moralnym.
Barman wycierał kufle w napięciu oczekując ich odejścia. W duchu modlł się by nie zechcieli sprawdzić knajpy. Martwił się także o tych nietutejszych, być może zdecydują się oni walczyć a wtedy mogą narobić dodatkowych problemów.

Bo bo bo ja - dziewczynka jąkała się przecierając rączkami łzy. - Bo ja zgubiłam coś cennego. Mój naszyjnik... bu mamusia będzie zła - zaczęła płakać jeszcze głośniej.
Patrząc jak postępują sprawy zgasił wypalonego papierosa i wyjął osełkę. Zdjął pokrowiec ze swojej kosy i zaczął ją ostrzyć czekając na dalszy rozwój wydarzeń.

@Edit
Jak coś to nie jestem w załodze jeszcze. Żeby było realniej mam zamiar potem wraz z rozwojem wydarzeń się dołączyć.
Spytał się barmana: Czy w tym mieście to codzienność, że coś takiego się dzieje ? Nawet szubienica ma placu ich nie odstrasza ?
Nim barman zdołał cokolwiek powiedzieć do środka wpadło pięciu napastników. Ludzie w panice przewracali stoły. Część uciekała bocznym wyjściem. Barman tylko skulił się za ladą. Nie wiedział co począć.
- Huh? I tylko dlatego leżysz na drodze? Rany, myślałam, ze coś ci jest. Wstawaj, do cholery, co się będziesz...
Wzięła dziewczynkę za bety i podniosła, po czym przypilnowała, żeby mała złapała grunt i postawiła ją na ziemi.
- Jesteś. Cała. Usyfiona. Twoja matka się prędzej o to przyczepi, niż o jakiś przeklęty wisiorek... Urgh... No dobra, dobra! Nie płacz! Niech cię szlag... Poszukam z tobą, tylko nie płacz!
Przestał ostrzyć kosę.
-A panowie to do kogo?
Wykorzystując zamieszanie i harmider, jaki miał miejsce w barze, c3 bierze z pierwszego lepszego stołu jakąś przekąskę. Nie zwracając uwagi na rozbójników, z uśmiechniętą miną, zaczyna pałaszować.
"Itadakimas~u!"
- To pewnie jakiś wariat - stwierdził jeden z napastników. Nie poświęcając mu
zbytniej uwagi krzyknał do reszty.
- Na ziemię, i dawać wszystko co macie!
Mieszkańcy wykonali polecenie, barman nalegał by wszyscy współpracowali prosząc tamtych by nikomu nie robili krzywdy.

- Bardzo pani dziękuję. - Dziewczynka z trudem powstrzymywała łzy. Ludzie przechodzili śmiejąc się z poszukiaczy, nikt nie zechciał pomóc. Tylko pirat osoba, która kojarzona jest z największym złem, okazała litość i serce. Być może chciała tylko, by to dziecko nie płakało, ale dziewczynka wierzyła w dobre intencje Jackie.
Zignorował napastników z myślą, że są bardzo słabi i zaczął dalej ostrzyć kosę.
Napastnikom szło całkiem nieźle. Ludzie współpracowali oddając co mieli. Często nie mieli nic, ale na to już nic nie można było poradzić. W pewnym momencie jeden z napastników rzucił się z boku na Cholka z nożem. W tym samym momencie Cholka oślepił blask błyskotki jaka wpadała właśnie do worka napastników. Był to rubin z bransoletki, którą wcześniej zdobył Tater.

Pomimo ciągłych śmiechów gapiów dziewczynka nie przestawała szukać. Jackie zauważyła, że nie jest to tak mały odcinek jakby się mogło wydawać, dziewczynka kierowała się w stronę bocznej uliczki. Jeden z mężczyzn powstrzymując się od śmiechu, podszedł do Jackie i powiedział.
- Widać, że jesteś nietutejsza. To dziecko przeszukuję tę okolicę od ładnych paru
dni. Powodzenia w poszukiwaniach - zakpił odchodząc.
Piratka po wnikliwszym spojrzeniu mogła dostrzec brud na sukience dziewczynki, brudne ręce, kolana od ciągłego chodzenia na czworakach. Jednak na jej twarzy wciąż
gościła nadzieja, nie poddawała się.
"Kilku dni? I nikt jej nie szukał?" - pomyślała Jackie, patrząc za odchodzącym mężczyzną.
- Ej, mała, wisiorki to dość małe bibeloty, jeśli ten twój nie był ze złota, to nie wiem, czy mamy szansę... jak on właściwie wyglądał?
W pewnym momencie jeden z napastników spróbował go zaatakować nożem z boku. Niestety został oślepiony przez jedną z wpadających do worka ozdób. Był przygotowany na podobną sytuację, chociaż oślepiającego blasku nie przewidział. Zamknął oczy i zamachnął się płynnie wcześniej podpartą o stopę kosą. Cios był specjalnie płytki, aby tylko odstraszyć przeciwnika. Jednocześnie podczas zamachu wyjął drugą ręką pistolet, otworzył oczy i odskoczył, po czym strzelił celując prosto w głowę.
Napastnicy widząc to wyjęli swoje pistolety. Ludzie wykorzystując zamieszanie uciekali na wszystkie strony. Tamci skupili całą swoją uwagę na osobie z kosą. Wymierzyli w Cholka.

Ja ja... nie pamiętam... był malutki trzymałam go w czerwonym woreczku - tłumaczyła się. Po namyśle dodając - chyba był złoty.
Słysząc te słowa ludzie dosłownie rzucili się na ulice. Kurczowo szukali tego przedmiotu.
- O żesz, jeszcze go znajdą przed nami, szuje... Gdzie jest moja załoga, kiedy jest potrz... - Jackie urwała, widząc wybiegających z jednego z pomieszczeń ludzi. Nad drzwiami widniała wielka tablica z symbolami jedzenia i noclegu. - Ha! Chodź ze mną, mała!
Złapała dziewczynkę za rękę i pociągnęła za sobą. Nie zważając na uciekających ludzi wpadła do pubu, rozejrzała się szybko i rozłożyła ręce.
- C3! Bądź aniołem i powiedz, że mi pomożesz! Ta mała płakała na drodze i... czy to jest kurczak? - dodała, zerkając na talerz.
Nac uśmiechał się na całą tą sytuację, zauważył bransoletkę, którą miał Tater i napastników którzy mierzyli z broni w stronę człowieka z kosą. Nie wytrzymał i z podekscytowania zaśmiał się niczym wariat. Wyjmując dwa miecze i nie zwracając na swoich przyjaciół, powiedział w stronę napastników: Pozwólcie że i ja się dołączę do tej zabawy ! <szczerząc się ruszył w ich stronę>
@Offtop
Jeśli mogę to chciałbym znać dokładną ilość bandytów.

@Topic
-No to chyba mam przechlapane. No ale co tam - "Raz się żyje."!
Schylił się w momencie gdy zaczęto do niego strzelać i bardzo szybkimi ruchami odskoczył na ścianę, od której się odbił. Wirując poleciał na jednego z przeciwników.
-"Akumu!"
W jednym momencie wylądował za swoim celem, któremu z gardła trysnęła krew.
-To dwóch mam z głowy! - Powiedział, po czym narysował flamastrem 2 krzyżyki na prawym ramieniu.
* Było ich pięciu^

Napastnicy widząc znaczny opór, wymienili porozumiewawcze spojrzenia po czym uciekli przewracając po drodze Jackie z tą małą.
Właśnie kończył pałaszować miski. Jedzenie było smaczne, on był głodny, nikogo w barze już nie było poza barmanem, ekipą Soge i kolesiem z kosą, więc pałaszował wszystko, czego nie dojedli klienci baru. Rozglądał się za kolejnymi porcjami, zauważył że już niczego nie ma. Położył pusty plecak na ladę baru, po czym spojrzał zza niej na chowającego się barmana.

-Oi, ossan. Czy za to, że 'moi" ludzie przepędzili tych kmiotów, nie należy się odwdzięczyć?- tutaj wskazał palcem na puste dno plecaka, po czym się chytrze uśmiechnął - i chyba... zapomnimy o tych wszystkich smakołykach, które wyjadłem... Nee?
Wytarł ostrze kosy o ubranie świeżo zabitej ofiary, po czym przeszukał jego ciało i tego co zabił wcześniej. Znalazł trochę pieniędzy. Podszedł do lady i powiedział do barmana:
-Po proszę butelkę rumu. - po czym położył trochę pieniędzy na barze - Masz tu trochę więcej niż na rum, bo trzeba szkody naprawić.
Znudzona już tym miastem i tymi wszystkimi złodziejami, ziewnęła, wydając z siebie dziwny, głośny odgłos, po czym podeszła do Jackie. - Wszystko w porządku Jackie?- Podała ręke przyjaciółce. - O co chodzi z tą dziewczynką?
Barman wstał, wyprostował się i spojrzał na c3po. Tamten mimo swej postury wydawał się łagodnym człowiekiem. Barmanowi znacznie bardziej spodobała mu się propozycja Cholka.
- Przepraszam pana bardzo. - Powiedział zmieszanym tonem do c3po dając do zrozumienia, że jest zajęty. Schylił się po butelkę by nalać rumu osobnikowi z kosą. Uśmiechając się dodał - Bardzo dziękuję, na pewno się przydadzą - to mówiąc schował pieniądze do kieszeni. Dalej korząc się spojrzał w stronę drugiego klienta. - Bardzo mi przykro, ale nie stać mnie by za darmo napełniać czyjeś plecaki. Pan wybaczy, proszę też uregulować należność. - Podał rachunek c3po.

Dziewczynka wyrwała się Jackie i wybiegła z knajpy.
Jego mina zmieniła się z miłej, na bardzo poważną i złą.
- Chcesz żebym zapłacił?- zdjął plecak z lady- Chyba strach nie tylko kazał Ci schować swoje cztery litery pod ladę, ale i zamknął oczy na to co się dzieje. Czy to nie 'moi' ludzie uratowali 'twój' zakichany interes?
c3 był wkurzony, nie ma co. Jego wzrok przeszywał barmana, w którego się wpatrywał.
- Może zróbmy tak... Ja nie zapłacę za jedzenie, a Ty uznasz Naszą pomoc w przepędzaniu łobuzów jako darowiznę. Myślę, że i tak wychodzisz na korzyść...
Chłopak usiadł przy stoliku w rogu knajpy.
Zanim się przyłączył do zabawy, to facet z kosą załatwił sprawę, a reszta uciekła. Nac nie miał zamiaru ich ścigać. Podniósł złotą bransoletkę, która leżała na podłodze i schował ją do kieszeni. Przez dłuższy czas przypatrywał się temu facetowi, który pozbawił życia bandytom, potem podszedł do C3, żeby koło niego usiąść.
Barman podszedł do c3po.
- Proszę zapłacić za to co Pan zjadł. Tamta bransoletka wystarczy w zupełności - wskazał na rzecz którą podniósł Nac. Mój interes uratował tamten pan, a i tak zapłacił. Więc nie mów, że to dzięki "twoim" ludziom.
-Ależ Szefuniu! Ten pan zdołał ich pokonać tylko dlatego, że zobaczyli tu nas- postrachy mórz, walecznych wojowników, dzieci Usoppa! Zamarli z wrażenia i nie zdołali się ruszyć, zanim zostali, że tak powiem, skoszeni. - powiedziała dumnie Chlor, która do tej pory starała się nie rzucać w oczy, ponieważ nie za bardzo lubiła brać udział w bójkach. - więc znaj naszą łaskę, ten oto młodzieniec zapłaci 70% wartości posiłku! - dodała. d;
STATEK

Vira nie mogła już dłużej znieść poczucia osamotnienia, wolałaby podjąć rozmowę z dziewczyną, byłoby jej zapewne łatwiej, lecz nie mogła żadnej znaleźć, i tak szwendając się po statku napatoczyłą się na Grigorija. Nie wiedziała, czy śpi, czy też nie, a to dodatkowo ją zbiło z tropu. Bez słowa, po chwili wahania opuściła ów miejsce i zaszła do kuchni. Tam zobaczyła stertę brudnych naczyń.
Chociaż na coś się przydam - pomyślała i zabrała się za zmywanie.
Barman chwilę postał i pomyślał. Rozejrzał się bacznie lustrując każdego z piratów tak by nikt tego nie zauważył. W końcu z wymuszonym uśmiechem odparł.
- Myślę, że skoro Pani to zaproponowała to tamten Pan przystanie na tę ofertę. Zgadzam się i dziękuję. Ten Pan nic by nie zapłacił.
Po otrzymaniu zapłaty ruszył w stronę lady, po drodze przypominając sobie o pewnym jegomościu. Spojrzał w prawo. Właśnie tam, blisko lady leżał oparty o stolik osobnik. Jego długie, czarne włosy przysłaniały całą twarz. Barman postanowił go obudzić.
- Hej mości Panie, rachunekczek do uregulowania.
- Chrap.. co jest? - mężczyzna leniwie rozciągnął się. Spojrzał w stonę barmana, przeciagle ziewnął wkładając ręce do kieszeni. - E co jest? - na jego twarzy malowało się zaskoczenie. - Nie mam panie gospodarzu. Ratunku! Okradli mnie!
Barmana niezbyt to interesowało.
- To twój problem, w tym mieście o pieniądze się dba!
- Ale, ale ja... - wstał od stołu próbując uciec. Niestety nadepnął na pelerynę xatona i przewrócił się upadając na podłogę.
- Ała. Moja noga... - Wił się z bólu. Najwidoczniej strasznie cierpiał.
Spojrzał na Naca
-Dobijamy go?- wskazał na leżącego mężczyznę
C3po, normalnie czytasz w moich myślach <szeroki uśmiech>, <powoli podchodzi>
STATEK
Grigorij opierdalał się w najlepsze, jednak czegoś mu brakowało. Wrócił się do kuchni, aby wziąć z lodówki zimny browarek. Natknął się na Virę kończącą wycierać umyte naczynia.
- O, pozmywałaś? Jaka szkoda, właśnie miałem się za to zabrać.
Mężczyzna dalej zwijając się z bólu zauważył przez na wpół domkniete oczy zbliżających się Nac'a i c3po. Natychmiast wstał wycofawszy się dwa stoły dalej.
- Piraci! - Ja nie jestem stąd, proszę nie zabijajcie mnie, błagam! - To mówiąc padł na kolana błagajac w pokłonie o życie.
Barman zaskoczony agresywnym zachowaniem piratów, postanowił się oddalić.
Ojej, przepraszam pana:P. Ale ja to dobrze pana rozumiem, też się ciągle o tą pelerynę wywracam:P. Mówiąc to potknął się o własną pelerynę i wywrócił wprost na tajemniczego faceta łamiąc przy okazji krzesło próbując do tego nie dopóścić.
<Z uśmiechem na ustach> Xaton, może byś wreszcie skrócił tę pelerynę, co ?
A co do ciebie (podchodzi do klienta i nachyla się ku niemu) dlaczego uważasz, że chcemy cię zabić ?
<Patrzy na nogę) Co ci się stało ?
KOŁO STATKU

Nowe przygody ex-kapitana Szczerego!

Bardziej rozbijając się o ląd niż do niego przybijając, na brzegu zatoczki znalazł się wpół przytomny z wycieńczenia, blond-włosy chłopak. W zasadzie duży udział w końcowym etapie jego podróży miała przybrzeżna fala, która pchnęła jego szalupę prosto na wystającą z wody skałę. Po tym zdarzeniu, oraz krótkim, niekontrolowanym locie w stronę plaży, blondyn wylądował twarzą w gorącym, suchym piasku.
"Ciekawe, czy deski są jadalne..." pomyślał, słysząc upadające wokół resztki jego łódeczki. Kiedy jednak podniósł głowę, zrezygnował z planu wydobywania cennych protein z sosnowego drewna, ujrzał bowiem bardziej tradycyjną formę żywności - ostatni, samotnie wiszący na palmie kokos. Poczłapał na czworakach w stronę drzewa, i dopiero korzystając z tej podpory stanął chwiejnie na równe nogi. To był pierwszy raz od kilku tygodni, kiedy zamiast chybotliwego dna szalupy miał pod stopami stały ląd. Czuł się niepewnie, mimo to podjął bohaterską próbę wspięcia się na palmę. Po paru bolesnych wzlotach i upadkach, w końcu zerwał upragniony orzech - a raczej uchwycił się go oburącz i wraz z nim spierdzielił się z drzewa.
- No dobra - westchnął sam do siebie, rozcierając obolałe miejsce - Oczywiście nie ma w okolicy nic, czym mógłbym rozwalić skorupę tego cholerstwa?
Pobieżne, pozbawione nadziei spojrzenie wokół utwierdziło go w jego pesymistycznym podejrzeniu. Ujawniło jednak także pewien pominięty dotąd "szczegół". Znajdujący się niemalże na wprost od niego, statek z piracką banderą. Odrzucił kokos za siebie. Na dalszą część głodowego szaleństwa przyjdzie czas potem. Piraci zawsze byli priorytetem.
Skrzypiąc pełnym soli ubraniem blondyn wstał i zbliżywszy się nieco, zlustrował statek spojrzeniem.
- "Szkarłatny Pumpernikiel", kto to wymyślił? - zastanawiał się na głos, nawet nie pamiętając że jego dawny statek nosił jeszcze bardziej debilną nazwę "Nienazwany" - Ale całkiem niezły, hmmm....
Ułożył dłonie wokół ust i zawołał:
-HEJ HEJ! JEST TAM KTOŚ?!
Nie mogąc się spełnić na wyspie jako łowca (niby jak, skoro tu nawet PSY były pod ochroną) po stracie dziwnej dziewczynki z oczu, Jackie wyszła z knajpy zostawiając znajomych samymi sobie (nie, żeby przecież nie mogli sobie poradzić) i ruszyła w stronę statku, rozglądając się jeszcze czasem za woreczkiem ze złotym wisiorkiem.
Już na samej plaży zobaczyła widok niecodzienny - oto jakiś blond włosy frajer wdrapał się na pokład Pumpernikla z zaskakującą zwinnością jak na te chude łapy.
Jackie zastanowiła się przez chwilę. Jej pamięć zawsze pozostawała wiele do życzenia, dość, że od kilku miesięcy była uczniem Syna Słońca i wiele z jego nauk nie udało się jej wyciągnąć, ale była na 99% pewna, że nie mieli kogoś takiego w załodze.
Podbiegła do spuszczonych z pokładu lin, wspięła się na górę i przewieszając się jeszcze przez reling, rzuciła sztyletem w stronę nieznajomego, celowo chybiając o kilkanaście centymetrów od jego stopy (wolała nie celować w głowę, bo jeszcze by przerzuciła, a potem szukałaby jak głupia sztyletu gdzieś w morzu >..>).
- Hej, czym można służyć? - zapytała, podciągając się do końca i stając na barierce.
Słysząc jakieś krzyki poza statkiem postanowił ruszyć swój tyłek i sprawdzić co się dzieje. Ujrzał postać, która wydała mu się dziwnie znajoma. Podumał chwilę i zaczął rozpamiętywać swoją przeszłość, czasy, gdy nie był jeszcze piratem. Był dowódcą małej, prywatnej floty marynarki pewnego królestwa. Był admirałem, lecz nie ma co tego porównywać z prawdziwą marynarką, jako że ta, w której służył, poza nim liczyła tylko ze dwie osoby. W każdym razie w tamtych czasach nieraz skrzyżowały się ich drogi. Tam na dole stał niegdysiejszy kapitan Piratów Załogi Nazwy-Jeszcze-Nieokreślonej. Jego przyjaciel, jak i wróg zarazem. Rywal oraz towarzysz. Nieraz zdarzyło im się walczyć ze sobą, ale nieraz wyratował go on z opresji. Mimo wielu sprzeczek lubił tego gościa, był jedną z niewielu osób które naprawdę podziwiał i szanował. Zobaczywszy go powiedział to co zawsze mówił na jego widok:
- Szczery, wstąp do marynarki!
Po chwili zdał sobie sprawę że sam już w niej nie służy, więc jego propozycja nie ma większego sensu.
- Albo nie, nie wstępuj.
Szczery zareagował niemalże zawałem na sztylet, który wbił się podłoże tuż obok jego stopy. Postanowił salwować się ucieczką, gdyż niespecjalnie lubił ostre narzędzia w którejkolwiek części jego ciała (kiedyś poszedł na zabieg akupunktury, kiedy jednak wykonujący go mu wyjaśnił, na czym będzie polegał, Szczery znokautował go desperacko i uciekł z miejsca zdarzenia). Osoba, która najprawdopodobniej rzuciła sztyletem, była chyba kobietą. Ciężko było mieć pewność, gdyż jak się biegnie wystarczająco szybko, ludzie bywają nieco rozmazani.
Kiedy jednak usłyszał głos, wypowiadający jego imię, zatrzymał się wpół kroku i obejrzał za siebie podejrzliwie.
-O, Grigorij. - stwierdził, a potem dotarło do niego, kto przed nim stoi - Hej! Grigorij! To ty, super, co ty tu...
A potem jeszcze raz dotarło do niego, kto przed nim stoi.
-Rany boskie, Grigorij! - przerwana ucieczka tym razem nabrała dwukrotnego tempa, a jej efektem końcowym była niespotykanie zwinna wspinaczka na palmę, co w zasadzie było pozbawione większego sensu.
Na pokładzie tego Statku Latających Sztyletów znajdował się człowiek, z którym Szczery wielokrotnie miał okazję przeciąć szlak zarówno morski, jak i lądowy. Był to admirał bardzo lokalnej odmiany floty marynarki, któremu blondyn nie raz musiał stawić czoło... I to bolało! Lecz tak naprawdę go lubił, zwłaszcza w tych dziwnych momentach pomiędzy etapami wrogości, kiedy wiązała ich swego rodzaju rodzaju przyjaźń. Jednak te relacje, zmienne jak piracka bandera na wietrze, teraz zebrały swoje żniwo w postaci całkiem ogłupiałego Szczerego.
- Ehm... - zaczął, niebezpiecznie kołysząc się na czubku palmy - Nie pamiętasz, czy jak się widzieliśmy ostatnim razem, byliśmy przyjaciółmi czy wrogami? - zerknął z ukosa na tą krótkowłosą dziewczynę, która rzuciła w niego sztyletem. Zaczynał podejrzewać to drugie i żałował, że kokos leżał teraz pod drzewem. Nadałby się do bardzo krótkiego, ale być może skutecznego ataku kokosem.
Lekko skonfundowany popukał się otwartą dłonią w czoło, pomyślał, po czym odparł:
- Chyba przyjaciółmi. O ile pamiętam, mieliśmy umowę, że ja Cię nie ścigam, a ty mi opylasz procent od łupów.
Blond-włosy frajer nabrał powietrza w płuca i powiedział:
- Co ty właściwie robisz na pirackim statku? Czemu próbujecie mnie zabić? Gdzie jesteśmy? Macie coś do picia? Skąd taki fajowski galon? Dobrze Cię widzieć! Ręce mi zdrętwiały, wiesz? - I z tymi słowami po raz kolejny tego dnia spadł z tak dziś przez niego często odwiedzanego czubka palmy - Przepraszam, jeśli coś zrobiłem złego, ale nie rzucajcie już we mnie proszę...
- Piracę. Ja nie, ale za innych nie ręczę. Na jakimś zadupiu. Mamy browar. Zakupiony za skarby. Ciebie też. Aha. Okej.
Tater lekko skonfundowany obserwował biernie odbywające się wydarzenia. Pamiętał, że jeszcze nie dawno świat stał się cudownie kolorowy i prosty, a na wszystkie troski i problemy zerkał jakby przez różowe okulary. Aż nagle obudził się na brudnej podłodze w jakiejś podejrzanej spelunie, skupiającej rzesze typków z pod ciemnej gwiazdy. Trzeba przyznać, nie było to najmilsze przebudzenie. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że wszystkie kończyny były na swoim miejscu, podobnie jak jego czapka, Tater stwierdził, iż mogło być gorzej. Nie wszystko z jego ciałem było jednakże ok. Głowa pulsowała tępym bólem, w żołądku czuł nieprzyjemne sensacje, a w ustach czuł smak zupy z petów. Co gorsza, ludzie śmiali zignorować jego pytanie. W poprawie samopoczucia nie pomagało także irytująco niewygodne podłoże oraz harmider wywoływany przez gości baru. Tater postanowił podnieść swe obolałe cielsko i powlec się ku okrętowi, gdzie liczył znaleźć jakieś chłodne piwko. Po chwili naprawdę mistrzowskiego wleczenia, dotarł nad wybrzeże. Jego oczom ukazała się ciekawa scenka, z Grigorijem i jakimś blond frajerem w roli głównej. Jednakże tym co przykuło wzrok Tatera był porzucony na ziemi orzech kokosowy. Równało to się mleczku, a mleczko oznaczało ulgę dla spiechrzniętych ust. Tater zwiększył obroty i w dość akceptowalnym tępię doszedł do znaleziska. Już miał sięgnąć po skarb natury, gdy w jego pamięci mignął obraz z niedalekiej przeszłości. Niewinny patyk wystający z piasku, okazał się jadowitym robakiem. "A co jeśli... ten kokos to nie kokos??!! Może to jakiś trujący krab, albo kret! Czai się i myśli, że jakiś idiota go podniesie!! Ale nie tym razem!!" Tater z szaleńczym uśmieszkiem wyciągnął spluwę i z satysfakcją wystrzelił w kokos. Ten eksplodował na kawałki, opryskując całą zebraną załogę mleczkiem. Ociekający Tater oblizał usta z mleka i westchnął z ulgą.
-Achhhh.... Jakże orzeźwiające
Szczery przemyślał słowa Grigorija. Zwłaszcza to, które odpowiadało na jego pytanie o coś do picia. "Piwo" - pomyślał - "Abstynent płynie trzy tygodnie łodzią, a kiedy w końcu znajduje coś do picia, to musi to być piwo!? A ludzie się dziwią, że jestem pesymistą!" Nagle jednak poweselał, przypominając sobie o kokosie. Tak, może się napić mleka kokosowego! Grigorij na pewno pomoże mu go rozbić, w końcu nie raz używał swej laski na twardszych przedmiotach. A nawet jeśli potem ta krótkowłosa będzie chciała zrobić sobie z niego tarczę do rzutek, to przynajmniej nie umrze spragniony! A może nawet będzie miał siły przed nią uciekać!
Odwrócił się w stronę porzuconego orzechu dokładnie w chwili, gdy jakiś dziwak w czapce z dzwonkami, roztrzaskał go kulą ze swej broni. Rozbryźnięte mleko wsiąkło w piasek. Szczery zwrócił swe oblicze znów ku Grigorijowi
- Pomóż, albo zabij! - wystękał.
"Znajomy Grigorija?" - zdążyła pomyśleć Jackie, zanim blondyn z przerażeniem w oczach minął ją, uciekając w panice przez ich pierwszym oficerem. - "Yup, zdecydowanie się znają."
- Nie no, spotkanie starych ziomków trzeba będzie oblać! Grigorij, może ognisko byśmy zrobili? Reszta by akurat wróciła i by się jakąś imprezę rozkręciło.
- Dobra, możemy zrobić. Znajdź drewno, rozpal ogień, upoluj coś do jedzenia, opraw to, przygotuj, upiecz, będzie świetna zabawa.
Po tych słowach podszedł do Szczerego i wręczył mu butelkę z nieznaną zawartością i napisem "BROWAR STRONG".
Szczerego nieco zaskoczyło tempo, w jakim ta dziwna grupa przeszła od rzucania w niego nożami, do planowania rozrywki przy ognisku. Choć miał paskudne wrażenie, że to on może być planowanym elementem dostarczającym rozrywkę (o ile nie głównym daniem), postanowił póki co wstrzymać się od ucieczki. W końcu może nie są tacy źli. Zamiast tego spojrzał na otrzymaną butelkę, której zawartość zdradzała etykieta. Gdy myślał, że nikt nie patrzy, ciepnął ją w krzaki, starając się zapamiętać gdzie dokładnie wylądowała - na wypadek gdyby nie udało się zdobyć napoju bezalkoholowego. Skierował swe spojrzenie ku dziewczynie od noży i mordercy kokosów. Jako iż znajdowali się w po obu stronach pechowca, cofnął się nieco, aby móc tego dokonać i nie dorobić się przy tym zeza rozbieżnego.
- Jestem Szczery, a przynajmniej tak mnie nazywają! - ukłonił się nisko, mając nadzieję, że nie wykorzystają tego aby uciąć mu głowę - Przepraszam za najście, ale chwilowo jestem rozbitkiem. Jesteście piracką załogą, prawda?
- Grigorij, właśnie w tym jest problem, na tej wyspie ni cholery nie uświadczysz... - Jackie zawahała się. Pływała z nimi już od kilku miesięcy i czasem po prostu zapominała, że są piratami. - A zresztą, zaczekaj chwilę, gwizdnę komuś jakąś owcę czy dwie.
- Szczery? - dodała w kierunku kolesia, którego sklasyfikowała jako "znajomy Grigorija". - To dobra zaleta - powiedziała ostrożnie. - A jak się nazywasz?
Szczery westchnął niezauważalnie. Tak było zawsze. Choć kochał i szanował swoich rodziców, to jednak wciąż nie mógł zrozumieć co takiego brali, że zdołali nazwać swoje dzieci imionami : Szczery, Szczodra i Szczęśliwy. Chyba chcieli tym samym nadać im te cechy. Wołanie na kolację zawsze wiązało się z dużą ilością plucia.
Przyzwyczaił się do pytań o jego imię niemal w tym samym stopniu, co do pytania "Co Ci się stało w oko?". Choć teraz oczywiście go nie usłyszy, bo w desperackim akcie głodu zjadł na morzu swoją skórzaną opaskę, służącą mu do stwarzania pozorów pirackiego wyglądu. (według jego samego, dla reszty wyglądał po prostu jak kaleka)
- Po prostu Szczery - odparł ze znużeniem, po czym dodał z lekkim zakłopotaniem - Ehm.. czy jak pomogę z owcami, to będę mógł się przyłączyć do ich spożycia? - chyba jedynie wysuszenie organizmu spowodowało, że wygłodniałemu ex-piratowi ślina nie ciekła z gęby na samą myśl o baraninie.
- I tak chcieliśmy Cię zaprosić, ale dobra. Pomóż przy owcach to coś dostaniesz.
- Dobrze, Po Prostu Szczery. Owca swoje waży, a nas nie jest mało. Pozwól ze mną. Mistrzu - dodała, zwracając się do Tatera. - Czy w swej łaskawości zgodzisz się... - zawahała się, oceniając Syna Słońca nieco krytycznym wzrokiem. - Mm... Czy jesteś w stanie sprostać zadaniu nazbierania drewna?
Karczma
Zerknął na Naca
- N.. nie chcemy?... Aa, nie chcemy.
Spojrzał na mało zręcznego faceta
- Mów! Czemu nie płacisz?! Tylko źli ludzie nie płacą!

<Zapomniał wół, jak cielęciem był >
Osobnik w mig się podniósł, ale przez to uderzył głową w blat drugiego stołu.
-Ałałała - masował obolałe miejsce. Wyglądało na to, że w nogę jednak nic mu się nie stało, w końcu potrafił się błyskawicznie wyczołgać spod Xatona.
Zerwał się na równe nogi po raz kolejny tym razem odnosząc sukces, bowiem w nic nie uderzył ani niczego nie przewrócił. - Panowie pomóżcie mi złapać złodzieja. Zabrał mi pieniądze, nie mam czym zapłacić. Wynagrodzę was.
- Nie słuchajcie go ten koleś bez grosza skończy w rynsztoku. Tam jest miejsce takich jak on - rzekł z pogardą gospodarz.
Popatrzył na pozostałych członków załogi.
Nie zważając na sugestie gospodarza powiedział: Ehhh, niech będzie i tak nie mamy nic do roboty.
Już czuł przypływ choroby nie-idę-z-tym-facetem-siączki ale skoro Nac wszystkim się zajmie....
-Dobra, dzielny syn Sogekinga wszystkim się zajmie:P.
Dziękuję, dziękuję! Bardzo wam dziękuję! - Krzyczał uradowany. - Na pewno ich złapiemy. - Zrobił chwilę przerwy - Tak sobie przypomniałem, że jednak było ich kilku... - Słysząc te słowa gospodarz ciężko oparł się o blat, wyrażając swoje zażenowanie. Pamietał jednak o należności.
- Żeby mu pomóc, musielibyście uregulować jego rachunek.
- To żaden problem prawda? Wypiłem tylko jedno piwo. To nie dużo. - Osobnik wydawał się już tym nie przejmować. - Nie macie co się martwić, dorwiemy ich i wam za wszystko odpłacę! O! Pamiętam gdzie mnie napadli!
<Nac, szybko rzucił barmanowi należną zapłatę> Dobra, idziemy ?
Gdy już oddalili się od karczmy.
- Naprawdę nie wiem jak wam dziękować. Nie spodziewałem się, że mnie okradną. Dzięki Bogu, że są na tym świecie jeszcze tak dobrzy ludzie. - Przyjacielsko klepał piratów po barkach, całkowicie nie dostrzegając tego iż byli oni piratami. - Mam takie pytanie do was panowie, czy nie staliście się posiadaczami jakiegoś cennego przedmiotu?

Tymczasem na morzu.

- Ech kolejny nudny dzień - Na beczce siedział marine, grał z kolegami w karty.
Liczył, że tym razem szczeście dopisze, miał jednak pecha i przegrał.
- Haha - dziś znowu ty szorujesz pokład. - Zasmiało się kilku jego kolegów.
- Heh, ja to mam pecha. - Mężczyzna podszedł do mopa i zaczął wykonywać swoje
obowiązki. Marudził pod nosem wyklinając swój los. Tak się złożyło, że uderzył mopem wyższego rangą.
- Hę...?
W tym momencie majtkowi z ust wyskoczyło mimowolnie brzydkie słowo.Mężczyzna, który miał wodę na spodniach od trafienia mopem, podszedł blizej.
- Ja bardzo przepraszam sierżancie! - Majtek odrzucił mopa i wiadro kuląc się
przed przełożonym.
- Na przyszłość uważaj co robisz. - Pouczył sierżant, nic więcej nie robiąc. Koledzy mieli ubaw aż do momentu kiedy się okazało, że Majtka nie spotkała żadna kara. Sierżant poszedł do swojej kajuty odpocząć.
- Eh... kiedy my tam wreszcie dopłyniemy...
Spokojna głowa przyjacielu <Nac, uśmiechał się dość tajemniczo> W czasie drogi Nac wepchną towarzysza w dość ciasną i ciemną uliczkę, na dodatek zadając cios z lewego łokcia w twarz. (Pozwolę sobie napisać reakcję człowieka) Towarzysz ze zdziwienia padł na na ziemie, jego oczy pokazywały dezorientację i strach.
Nac, postawił go do pionu trzymając prawą ręką za koszulę. Popatrzył mu prosto w oczy.
Odpowiadając na zadane przez niego pytanie: - Może tak, może nie. Teraz moja kolej!
- Kim jesteś i po jaką cholerę udawałeś z tą nogą !
-Nie będę sam w barze siedział bo nudno. - powiedział Cholek po czym dopił rum. Zapalił papierosa i wyszedł błąkać się po mieście.
Tater wciąż czuł się nie najlepiej, nie miał jednak serca odmawiać Jackie. Wiedział, że bez niego załoga nie podoła najprostszym zadaniom, takim jak zbieranie drewna. Bez jego przewodnictwa, gubią się jak owieczki na łące. Mimo więc swego powołania do wyższych celów, zgodził się towarzyszyć Jackie.
- Ja... ja... - przez dłuższą chwilę nie mógł nic powiedzieć. W końcu zebrał swoje wszystkie siły, by odpowiedzieć. Zdał sobie sprawę jak tragiczny błąd popełnił idąc z piratami. - Ja nie udawałem! Naprawdę... - głos mu drżał, zaczął sie bać tej miny Nac'a. - Naprawdę mnie bolało... No i kim jestem... Naprawdę, jestem zwykłym człowiekiem.
Nac bez żadnego wyrazu na twarzy patrzył się na człowieka, po chwili uśmiechną się i lewą ręką uderzył go pod mostek(Pozwól, że napiszę krótką reakcję człowieka): <Spanikowany człowiek nie mógł przez jakiś czas złapać oddechu>. Potem tak poruszył karkiem, że facet zauważył wytatuowaną "10" na szyi Nac'a, . Po jakimś czasie: Wiesz co oznacza ta "10" ? < towarzysz nie zdążył odpowiedzieć, a Nac przybliżył się do niego i zaczął szeptem tłumaczyć jak dla małego dziecka>Tak między nami mówiąc, to jestem troszkę inny od moich przyjaciół, jestem z nimi, ponieważ zawdzięczam im moje życie i są dla mnie wszystkim. Ale zaraz, o czym to ja miałem ci powiedzieć...? Hy, hy,hy... I pomyśleć, że w ogóle nie myślałem o piractwie. Kiedyś było 10 ludzi, którzy byli nauczeni od młodego mordować bez żadnych skrupułów, nauczyli ich, że zabijanie, to naprawdę niezła zabawa.... Tak się złożyło, że widzisz jednego z tej dziesiątki. Więc naprawdę nie zrobi mi to żadnej różnicy jeżeli cie zabije lub zrobię z ciebie kalekę. <To wszystko powiedział bardzo cicho, więc jego towarzysze nie mogli tego usłyszeć> Więc albo zaczniesz mówić, albo zrobię co do mnie należy.
Mężczyzna zastanawiał się nad słowami Nac'a. Ciężko mu było ukryć dygotanie nóg, bowiem trząsł się jak osika. Zdecydował się powiedzieć, obiecał jej tego nie mówić, ale tu chodziło o jego życie, pieniądze nie były tak ważne.
- Jestem... Szlachcicem... przybyłem tu by spotkać się z moją ukochaną, ona mieszka w tym biednym mieście.

Sierżant został wezwany do biura porucznika Kena. Porucznik Ken był starszym mężczyzną, jego charakterystyczną cechą był zakrzywiony w górę siwy wąs. Oczywiście poza wąsem wyróżniał go z tłumu jego mundur.
- Melduję się panie poruczniku. - Zasalutował wyraźnie od niechcenia. Ken nie zwrócił na to większej uwagi. Zamiast tego przeszedł od razu do rzeczy.
- Czy wiecie po co was tu wezwałem? - zapytał patrząc przenikliwie przez swoje okulary.
Drugi mężczyzna nawet nie pytając się o pozwolenie zapalił cygaro. Po wydmuchaniu dymu odparł tylko.
- Wiem.
- Widzę że dobrze was wyszkolili. Z takimi ludźmi przyszłość marynarki rysuje się kolorowymi barwami - zaczął fantazjować Ken. Tamten tylko prychnął.
- Szukuje się przed panem duży awans po tej misji. To tylko jedno miasto, a zło trzeba proszę pana wyplenić. Po to jest właśnie marynarka, by bronić porządku na świecie.
Sierżant mając powyżej uszu gadki porucznika zdecydował się na opuszczenie biura. Zrobił to jednak w sposób dość taktowny zupełnie niepodobny do niego.
-Proszę wybaczyć, mam jeszcze kilka spraw do przemyślenia w związku z tą misją. Pozwolę więc sobie oddalić się, by poświęcić na to jeszcze trochę czasu.
- Ależ oczywiście, jesteś nadzieją marine idź, twój plan na pewno przyniesie nam chwałę.
- Jak on jest szlachcicem, to ja jestem tancerką brzucha- zarechotał. Jakim cudem szlachcic nie miał przy sobie pieniędzy, 'panie kłamczuszku'?- dodał c3 po czym zaczął się cicho śmiać
No widzisz, coś mój przyjaciel ci nie wierzy <uśmiechnął się, ale nadal nie zluźnił uchwytu>
Tak więc:
Czy znasz tych ludzi, którzy się z nami droczyli o te antidotum ? Ah, jeszcze coś, wybacz moją ciekawość, ale dlaczego twoja ukochana mieszka w tym biednym mieście, skoro mówisz, że jesteś "Szlachcicem"? Przecież możesz ją zabrać do siebie.
Tymczasem przy statku...

Będąc niepewnym tej chwili ciszy jaka nastała przy plaży, a także czy aby nie on jest jej powodem, postanowił ruszyć przodem w poszukiwaniu owiec bądź owoców - Jak na mieszczucha przystało, te dwie rzeczy zazwyczaj mu się myliły i wciąż nie był pewien, czy powinien rozglądać się za zwisającymi z gałęzi, dorodnymi ananasami, bananami i marakujami (Miał tylko mgliste pojęcie co to jest, ale wyspa mu wyglądała na taką, gdzie aż roi się od tego cholerstwa), czy też, o zgrozo, za tymi przeraźliwie meczącymi, złośliwymi i budzącymi w nim lęk w każdej innej postaci niż posiłek, kudłatymi stworzeniami.
W pewnej chwili jego pesymistyczno-tchórzowska natura dała o sobie znać, przywodząc mu na myśl wizję noża wbijanego mu w plecy przez wykorzystujących sytuację piratów. Odwrócił się gwałtownie, nim jednak zdołał się zatrzymać, znów go obrócił strach przed możliwym, frontalnym atakiem owiec, dosiadanych przez (to było naprawdę mgliste pojęcie) tajemnicze marakuje. Wirował przez chwilę w tym szaleńczym, pełnym strachu piruecie, aż w końcu zatrzymał się twarzą do piratów, którzy zostali w tyle.
- Idziecie...eee... Piraci? - zadecydował, że ich towarzystwo będzie bezpieczniejszą opcją. O ludziach posiadał jakąś minimalną wiedzę, jakiej nie posiadał o stworach dżungli, puszczy i farmy. Wybrał mniejsze ryzyko.
Obydwaj mu nie wierzyli. On uwierzył w słowa Nac'a, był bardzo przekonujący. Nie chciał zginąć. Sam nie do końca potrafił sobie wytłumaczyć jak doszło do tego wszystkiego.
- Mówiłem przecież, że mnie okradli. Wraz z pieniędzmi straciłem sześć złotych monet z symbolem dorodnej brzoskwini, które to stanowią walutę w mieście szlachty znajdującym się daleko na północ. Bez nich nikt mnie do środka nie wpuści... Jestem też dość zapominalski i... zapomniałem gdzie ona mieszka... Więc nie mogłem jej zabrać. Nie wiem też nic o jakimś antidotum czy ludziach o których pan wspomniał. Cały czas spałem...
<Puścił go>
No dobra, niech będzie, pomogę ci. Popatrzył na przyjaciół, nie chcę za was decydować i nie będę, ale jeżeli chcecie nam towarzyszyć będzie nam bardzo miło.
Popatrzył na faceta. Tak więc prowadź, towarzyszu.
Trochę się pogubił w tym wszystkim...ale cel pozostał taki sam więc nie ma co zawracać.
-Nie martwcie się, wielki xaton Was nie opuści:P.
-Dobra Nac, samego z tym świrem Cie nie zostawię, idę z Tobą- po tych słowach zarzucił plecak na plecy
-No to panie Morela... Brzoskwinia, dokąd idziemy?
Nac jak i inni wkrótce przekonali się jak nie do końca dobrym pomysłem było zaufanie Panu Brzoskwini. Zbliżał się wieczór a oni ciągle kluczyli. Szlachcic drapał się po głowie, wciąż powtarzając "to powinno być gdzieś tutaj, dobrze pamiętam". W końcu trafił na tę samą dziewczynkę, którą wcześniej spotkała Jackie.
- Rachel!
Dziewczynka odwróciła głowę, ale nie rozpoznała w nim nikogo znajomego. On podbiegł do niej. Ona schowała się za jednym z piratów. Mężczyzna wyciągnął do niej ręce, ale ona nie chciała by się zbliżał.
- Nie rozumiem... Mości piraci. Ja znam tę dziewczynkę, nie wiem czemu się mnie boi.
Po tych słowach dziecko zaczęło uciekać.
- Łapcie ją, łapcie. - Krzyknął. - Ona zna miejsce.

Po pewnym czasie piraci, którzy wyruszyli na łowy napotkali swój cel. Stado owiec pilnowanych przez dwóch chłopaszków krótko obciętych, ubranych całkiem schludnie. Z pewnością nie były to dzieci z miasta. Wokół pasących się zwierząt, biegły dwa psy, które pilnowały owiec.

Cholek nie miał w tym dniu szczęścia. Znalazł się w podobnej sytuacji co wcześniej. Być może to przez kaprys, być może nieuwagę. Wpadł na kogoś po drodze. Dość szczupły mężczyzna ubrany był jak kowboj, miał nawet kapelusz. Upadł i złapał się za ramię krzycząc.
- Aj boli! boli!
Natychmiast podbiegło do niego kilku mężczyzn. Większość z nich wyglądała na zbirów.
- Co się stało szefie? - Zapytał najwyższy mierzący ponad dwa metry.
- Złamałem sobie kość! - krzyczał mężczyzna nazwany szefem.
- Oj Rigardo. Ty i te twoje słabe kości. - westchnął najmłodszy, około dwudziestoletni chłopak, o długich, czarnych włosach. - Panowie!
W mgnieniu oka, Cholka otoczyło kilku mężczyzn.
- Prykro nam, ale masz pecha koleś, zapłacisz za to co zrobiłeś naszemu szefowi. Długowłosy chłopak zapalił papierosa wydmuchując dym dodał:
- Masz coś co moglibyśmy wziąść w ramach rekompensaty?
- Na prawdę nie chce walczyć. Panowie, mam ciężki dzień i nie chciałbym, abyście dołączyli do tych 2 zbirów, których zabiłem wcześniej.
Powiedział i starał się ominąć napastników.
Nie no, cały dzień nas niby prowadzisz a teraz nagle wyskakujesz z "Łapcie ją! Ona WIE gdzie jest MIEJSCE!":P. Sam se ją łap:P.
Słysząc słowa Cholka kilku mężczyzn zaśmiało się pełną piersią. Dwudziestoletni chłopak stał pochylony chichocząc. W końcu zdołał się opanować.
- Zabiłeś kilku? A kogo jeżeli można wiedzieć - zapytał z trudem powstrzymując śmiech. - Zajmijcie się nim.
Jeden mężczyzna dobył miecza i uderzył mierząc w nogi. Drugi ostrze skierował ku prawej ręce Cholka. Dwóch innych próbowało zaatakować od tyłu.

Nie trzeba było długo czekać by Szlachcic wziął sprawy w swoje ręce. Co dziwne, mimo iż dziewczynka uciekała nie wyglądało na to by chciała oddalić się na bezpieczną odległość. Tak jakby się go wstydziła.
- Rachel, nie uciekaj proszę cię. Bo ci piraci pomyślą, że się mnie boisz i zrobią mi krzywdę.
- Nie znam pana! - krzyczała dziewczynka. Coś jednak w istocie wzbraniało ją przed całkowitą ucieczką. Pokonywała ledwo kilkanaście metrów.
Skierował swój wzrok na Naca
-Nie wygląda Ci to na gonitwę pedofila za zdobyczą? Swoja drogą... Trzeba mu pomóc, bo ta fajtłapa nigdy jej nie złapie.

Szybkim ruchem podbiegł do dzieciny, złapał ją jak królika za ubranie, po czym podszedł do Moreli
- Panie Morelka... Jeżeli Pan nas w coś wciąga, to obiecuję Panu, że Pan tego pożałuje.
Morelka? - szlachcic spojrzał zdziwiony na cp3o. - A no tak nie przedstawiłem się. No cóż jestem Alojzy. Bardzo mi miło - pokłonił się należycie, nie dając piratom czasu na odwzajemnienie grzeczności. - Ta mała to Rachel, ciężko jest się jej do mnie przekonać. Ale moja ukochana Marianna to jej mama. Prawda Rachel?
Dziewczynka ze zrezygnowaniem kiwnęła głową. Alojzy bardzo się ucieszył, już czuł bliskie spotkanie z piratem dziesiątką.
- Zaprowadzisz nas do swojej mamusi? - zapytał najgrzeczniej jak mógł.
- Nie mogę muszę znaleźć naszyjnik, który dostałam od mamusi. Mamusia jest chora, chcę go sprzedać i kupić lekarstwa... - odpowiedziała ze smutkiem.
Co to za naszyjnik ?
Cholek poczekał do ostatniej chwili, aż napastnicy będą o włos od zranienia go i wykorzystując swoją zwinność postarał się wyskoczyć do góry.
"Wyskoczę do góry, oni sami się poranią, a ja odbije się od głowy któregoś z nich zdejmując pokrowiec z kosy i wbijając mu ostrze w plecy. Plan idealny, ale ciekawe czy się powiedzie."
Nie udało Ci się wyskoczyć. Jeden z nich uderzył cię i upadłeś na ziemię.

- To taki naszyjnik co to go dostałam od mamusi. Mamusia mówiła, żebym go dobrze pilnowała, bo jest sporo wart. A ja go zgubiłam... Był w woreczku...
- W tym małym woreczku w kolorze burgundu? - Wtrącił się Alojzy.
Dziewczynka zrobiła zdziwioną minę.
- No tak, nie znasz koloru - zmieszał się szlachcic. - Zaprowadź nas do mamusi, a jeszcze dziś dostanie najlepszego lekarza, obiecuję. - W tym momencie część piratów szczerze wątpiła w słowa mężczyzny. Dziewczynka jednak kiwnęła radośnie główką i ruszyła przed nimi.
- Idźmy za nią - krzyknął pan morelka.

Rachel nie kluczyła tak jak nieudolnie robił to Alojzy. Szła przed siebie, prowadziła ich różnymi skrótami. W pewnym momencie natrafili na Cholka, który wpakował się w niezłe tarapaty.
- Ten pan mi zasłania - powiedziała dziewczynka wskazując na chłopaka z kosą.
- A co to za bachor? - zapytał jeden z mięśniaków. Jednak chłopaka o długich, czarnych włosach bardziej interesowały osoby obok szlachcica.
- To twoi kumple? - zapytał wydmuchując dym wprost w jego stronę.

Kochana mamo, wszystko co do tej pory zrobiłem nastręczyło mi wiele wyrzutów sumienia. Sprawiedliwość nie zawsze jest taka prosta. Nie wiem czy dobrze zrobiłem idąc w ślady ojca. Otrzymałem nową misję, Pan Ken mówi że jestem ich przyszłością. Mam nadzieję, że dalej będę mógł być chlubą marynarki byś była ze mnie dumna tak jak do tej pory.
Mężczyzna uderzył piórem w blat stołu. - Nie no... część mi tu nie pasuje. - Zaczął usilnie drapać się po głowie. - Ten tekst nie ma ładu i składu. - Spojrzał bacznym okiem na tych kilka zdań, które do tej pory napisał. Po krótkim westchnięciu wrzucił kawałek papieru do kosza. - Wezmę się przespaceruję, to pozwoli mi trzeźwo pomyśleć.
Spacerując sierżant usłyszał rozmowę przez den den mushi.
- Tak na pewno to załatwimy, nie nie będziemy zastanawiać się kto zawinił, ostrzelamy ich ze statku. Taki mały "Buster Call" hehe.
He, he, he... No proszę, czy to nie ten sam pan co sprzątną mi parę łebków w barze ?
- Oi, Ossan. Znasz tych cielaków?- spojrzał na Alojzego wskazując palcem na mężczyzn stojących obok Cholka.

oftop
Nie znam imienia Cholka, ale nie napisze przecież 'faceta z kosą' ;]
@Offtop
Nazywam się Cholek.

@Topic
W momencie gdy mężczyźni przestali zwracać na Cholka uwagę zdjął pokrowiec z kosy. Jednocześnie podniósł się na nogi i postarał się jedną ręką zaatakować najbliżej stojącego przeciwnika w plecy i drugą wyjmując pistolet.
Udało ci się trafić. Powiedzmy, że jednego mniej nie chcę opisywać brutalnych scen... Starajcie się być delikatni, przecież dziecko patrzy^

Alojzy widząc to co właśnie widział rozdziawił tylko ze zdumienia usta i wpatrywał się w grupę mężczyzn. Każdy na jego miejscu zasłoniłby ręką oczy małej dziewczynce, ale cóż nikt nie był na jego miejscu... Cholek otrzymał mocny cios w plecy. Rachel podbiegła do piratów.
- Uratujcie tego pana on jest sam, a ich wielu. - Najwidoczniej nie widziała zajęta Bóg jeden wie czym, jak Cholek jednego z napastników pozbył się w błyskawicznym tempie. W przeciwnym wypadku uciekłaby z płaczem. Na szczęście widok przysłaniał jej inny stojący mężczyzna.
Po otrzymaniu ciosu w plecy całymi siłami postarał się utrzymać na nogach. Odwrócił się i strzelił w przeciwnika od którego oberwał. Następnie rzucił pistoletem w głowę innego bandyty, który chciał go zaatakować i zamachnął się kosą w jego kierunku.
Nac przyglądał się temu wszystkiemu z założonymi rękami. Zawołał dziewczynkę i powiedział jej, żeby podeszła do tej pani (wskazał na Chlor) i żeby trzymała się blisko niej.
Wypadałoby napisać ilu mamy do pokonania. A więc liczba pozostałych przeciwników to sześć. Dwóch pokonał Cholek.

Udaje ci się trafić w drugiego przeciwnika, ale rzucony pistolet zostaje odbity. W tym czasie gdy rzucasz broń inna osoba strzela ci w prawą rękę, nie możesz nią ruszać.

Alojzy był wciąż przerażony tym co widział. Zdołał zebrać w sobię siły by wybić się z osłupienia.
- Mości piraci. Pomóżcie temu człowiekowi, bo dziecko rzeź ogląda... Tylko ich nie zabijajcie. - Moment kiedy wyrywał się z osłupienia był właśnie tym, kiedy Nac zabrał małą Rachel do Chlor. Spóźnił się więc z tą uwagą. Wiadomym jednak było, że dalej nie pójdą póki problem tamtego chłopaka z kosą nie zostanie rozwiązany. A ten, był w ciężkim położeniu, bez prawej ręki jego szanse na zwycięstwo zmniejszyły się drastycznie.
Słowa te usłyszał chłopak o długich, czarnych włosach który dotychczas tylko wydmuchiwał dym na twarz Cholka. Wyciągnął pistolet i wymierzył w szlachcica mówiąc:
- Nie wtrącać się!
Cholek złapał się za ranną rękę.
-Cholera...
Przełożył kose do lewej ręki i w momencie gdy chłopak wymierzył pistoletem w szlachcica zamachnął się kosą na jego głowę.

- Nie wtrącać się!
Ha ha ha! Bo co!?
Szybko wyją dwa miecze i kopniakiem odepchną szlachcica z linii strzału, po czym zaatakował...
- Ale wspaniałe miasto, wszędzie walka! Mości panienka wybaczy
Skłonił się ku małej dziewczynce, po czym skoczył w tłum 'tych złych' atakując 'tych złych'
Xaton też dołączył do walki ale z bezpiecznej odległości z swoim Kabuto aczkolwiek w tym zamieszaniu ciężko było trafic w tych co trzeba....
-Ajjj...sory Nac:P. C3po....gomene:P.
Jin! Uważaj! - usłyszał dwudziestolatek. Momentalnie się schylił i strzelił w stronę pana morelki. Ten, kopnięty uniknął postrzelenia. W tym momencie gdy Cholek próbował pozbawić Jina głowy, natomiast jego samego dwóch mężczyzn z mieczami próbowało trafić w plecy. Musieli jednak przygotować się na atak c3po. Ostatni z nich wybiegł do przodu widząc atakującego Naca. - Ten jest mój - krzyknął do reszty. Gdy Nac oberwał w głowę od własnego kamrata, rzezimieszek skierował ostrze ku jego prawej nodze.
Nac, chciał sparować prawą ręką swoją nogę... nie zdążył. Mimo rany uśmiechną się złośliwie do swego przeciwnika i mieczem u lewej ręki wymierzył w krtań...
Przeciwnik zablokował ostrze Naca w tym samym czasie dobywając drugą ręką małego sztyletu. Celował w bok wojownika.
Nac zauważył to i instynktownie sparował cięcie, po czym zgarbił się i z całej siły łupnął lewą nogą w krocze.
Cholek od utraty krwi zemdlał.
Mężczyzna trafiony przez Nac'a jęknął głośno. Puścił broń po to, by odruchowo złapać się za obolałe miejsce, tym samym całkowicie się odsłonił.
Nac widząc jęczącego mężczyznę, nie zabił go. Przywalił płaską stroną miecza w głowę, przeciwnik stracił przytomność. Rozejrzał się... i wyruszył ku następnemu.

Ps. Rana na nodze nie była aż tak poważna, więc mam nadzieję, że mogę w miarę sprawnie się poruszać, dobrze ?
Tymczasem

Rozgarniając krzaki, jakie w jego mniemaniu dzieliły go od rychłej śmierci, Szczery ocenił sytuację badawczym spojrzeniem. Jego oczy czujnie dążyły od jednego punktu do drugiego, jakby szacując niebezpieczeństwo i stopień ryzyka. Dwa psy, dwoje ludzi, pełno owiec. Kiwnął poważnie głową i zwrócił się do Jackie.
-No dobra. Jak dla mnie to jest idealna pora, żeby przerzucić się na wegetarianizm. Nie wiem jak Ty, ale ja mam średnią ochotę nadziać się na te wionące smrodem gnijącego między zębami mięsa, śliniące się i nieokrzesane poczwary - po raz kolejny rzucił okiem pomiędzy liśćmi krzaków, po czym dodał - Ani na te psy. Wyglądają niewiele lepiej. Masz jakiś plan?
Jak najbardziej Nac, możesz^ Takie draśnięcie tylko^

Pozostało dwóch mężczyzn, których w błyskawicznym tempie wyeliminował, łapiąc za
tyły głów i uderzając nimi o siebie, c3po. Jin wraz z Rigardo zaczęli się wycofywać. Wtem Alojzy jak już zdąrzył przyzwyczaić do tego swoich nowych "towarzyszy", wyskakując jak Filip z konopi krzyknął:
- To ten człowiek - wskazał palcem na Jina - ten człowiek, to jego ludzie mnie napadli!

Szczery, poczekam co też poleci ci Jackie.^
W czasie walki z przeciwnikiem usłyszał głos Alojzego. Rozejrzał się po kamratach, lecz każdy z nich był zajęty. Wykorzystując w pewnej chwili nieuwagę swego przeciwnika, odchylił się i wymierzył silne kopnięcie w klatkę piersiową...
Aj aj, muszę częściej zaglądać^ Wprawdzie myślałam, że już pozbyłeś się przeciwnika ale może być już z tym kopnięciem.

Wszyscy przeciwnicy zostali pokonani, piraci stanęli naprzeciw Jina i Rigardo, który wciąż trzymał się za rękę. Niedaleko leżał nieprzytomny Cholek.
Nawet Jin'owi widzącemu przewagę liczebną wroga, zrzedła mina. Alojzy natomiast nabrał pewności siebie, chwycił zdezorientowanego C3po jak tarczę i stanął z nim obok rzekomych osób, które go napadły.
- Oddajcie moje monety z kształtem moreli, byli złote. Jak nie to ci tutaj ludzie załatwią was tak, że więzienie w marynarce wyda wam się rajem - przemówił niczym orator.

Jin tylko uśmiechnął się krzywo.
- Nie mamy. Już dawno je sprzedaliśmy.
- Kłamstwo, nawet nie wiecie ile one są warte! - huknął na Jina Pan Morelka. Nie widząc jednak innego wyjścia, jak zwykle zwrócił się z swoim problemem do piratów. - Jak widzicie mówiłem prawdę, naprawdę mnie okradziono, a jeżeli tylko wydusicie od tych łajdaków prawdę, już niedługo słono was wynagrodzę - kończąc zdanie mrugnął oczkiem w stronę Chlor, którą aż korciło by sobie wywróżyć ową nagrodę.
Cholkowi zaczęły się śnić piękne panienki w bikini.
Wydusić z tych łajdaków prawdę... Brzmi interesująco <uśmiechną się w stronę niejakiego Jina i Rigardo. Podszedł do Jina, złapał go za koszulę z przodu i rzucił nim jak workiem, szybko do niego podszedł i kopnął go twarz. Nie zważając na oburzenie ze strony Chlor, Nac przygwoździł go prawym kolanem na ziemię, lewą ręką wyjął sztylet i przyłożył mu go do szyi.
No bratku- powiedział mu do ucha- gdzie zostawiliście jego monety, co ?
Cholek leżąc w kałuży własnej krwi (widocznie przeciwnik trafił w tętnicę) zaczął widzieć tunel z białym światłem na końcu...
Jin nie był zaskoczony brutalnością Nac'a. Od początku jego szaleńczy uśmiech i sposób walki wydawał się przemawiać za tym, iż nie był on do końca normalny - w końcu pirat...
- Rigardo je ma - odpyskował mężczyźnie.
- Mam mam, dam, tylko proszę mnie nie bić, zaraz dam. - Bronił się szef grupy. Wiedział na co stać Nac'a, a on miał takie kruche kości.

Rachel pociągnęła Chlor za sukienkę.
- Proszę pani, tamten pan jest ranny, potrzebuje pomocy. Proszę mu pomóc - wskazała palcem na leżącego w kałuży krwi, Cholka.
Nadal mocno go trzymając powiedział: Odrzuć całą kasę jaką macie i nie będziemy sobie robić problemów.
-Hmm, szczerze ci powiem dziewczynko, za bardzo nie wiem co mogłabym zrobić. Z wnętrzności powróżyć i owszem, ale chyba nie o to ci chodziło...

Przyjrzała się leżącemu i oderwawszy pasek materiału od dołu sukienki próbowała jakoś prowizorycznie go opatrzyć i zatamować krwawienie.
Po czym przeszukała kieszenie płaszcza w poszukiwaniu jakiegoś środka przeciwbólowego, który mogłaby Cholkowi podać. Znalazła jakiś specyfik o pożądanym działaniu, ale o wątpliwej dacie ważności, mimo wszystko podała go rannemu doustnie d;
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cichooo.htw.pl