ryszard bazarnik, koncert na ścianie
mowilas o zaufaniu... wiem, ze z ust kogos takiego jak ja, czy Ty to brzmi strasznie obludnie, ale wydaje mi sie, ze sa przypadki, kiedy mozna sobie ufac, tu, w Rodzinie... Wiesz, ja osobiscie doswiadczam tego lepiej, bo moj Klan opiera sie na wzajemnym zaufaniu. Fakt, sa wiezy krwi... ale Tremere bez zaufania do czlonka swojego Domu nie bylby Tremerem. Krew tu nie pomoze. I wierz, ze ciezko mi, gdy pragne kogos przekonac, ze to zaufanie moze siegac dalej, poza granice Klanu... Choc moze Ty tez tego doswadczylas...
Nie odbierz tego zle, ale staram sie Ci ufac... Nie dla wlasnej korzysci, bo moze korzystniej byloby Ci nie wierzyc. Robie to, bo Ty chyba rozumiesz egzystencje tak jak ja... i tez jestes w tym osamotniona.
W Twoim klanie potrzebujecie wiezow krwi, by byc pewnym swojej lojalnosci. Brujah tak nie robia. Brujah wierza sobie nawzajem i nie potrzebuja do tego wiazac sie krwia...A nie prowadza wobec siebie intryg bo czesto nie wiedza nawet jak. Nie przywykli do walki dyplomatycznej. To nie oznacza, ze sa gorsi! Brujah sa inni, buntuja sie w imie pewnych hasel, ktore kresla ich przywodcy. Nie robia tego bezmyslnie, tak jak wiekszosc rodziny zwykla byla uwazac. Ten bunt ich jednoczy, bunt to walka o wspolny cel. Jednoczesnie to silne poczucie solidarnosci z klanem.
Widzisz wiec, jako Brujah nie powinnam czuc sie samotna. Kocham wszystkich czlonkow mego klanu, podziwiam ich tak samo jak podziwiano robotnikow. Jak walczono dla ich dobra. Marks i Engels potrafili znizyc sie do ich poziomu, chociaz sami byli wszechstronnie wyksztalceni. Posiadajac wiedze i umiejetnosci poswiecili sie dla mas. Pracowali wraz z nimi i walczyli o wspolny cel. Tak jak oni, ja walcze wraz z Brujah. Tak jak oni czuje sie z mymi bracmi nierozerwalnie zwiazana i nigdy, przenigdy ich nie opuszcze....
Zaufanie wobec klanu to jedyna forma zaufania jaka znam. Myslalam, ze poza nim rowniez moge ufac komus z rodziny. I nigdy nie przypuszczalam, ze tym zaufaniem ktos zdola tak mocno pogardzic...
Tamta noc uswiadomila mi, ze tak naprawde moge czuc sile i ufac jedynie Brujah. Paradoksalnie zdalam sobie sprawe, ze ten solidaryzm nigdy nie zabije mojej indywidualnosci. Zjednoczylam sie z Brujah, walczylam u ich boku, jestem jak oni, a mimo wszystko moje mysli nadal sa zbyt indywidualne. Te mysli obce dzis nawet mej ukochanej Matce to moja samotnosc. Samotnosc, ktora pochlania mnie coraz bardziej.
Moje mysli, moj bol istnienia nie zostana juz nigdy wiecej usmierzone. Tak naprawde boje sie tego usmierzenia i podswiadomie wcale go nie pragne...Znajac ten bol, jak moge przejsc obojetnie obok placzacego dziecka? Obok samotnej kobiety? Obok zniszczonego czlowieka? Jak moge dopuscic by ktos cierpial rownie mocno co ja? Jak moge dopuscic by ktos mogl byc oszukiwany i zdradzany...?
Dopoki zyje wiecznie, a raczej niezyje i moge komus pomoc, dlaczego mialabym tego nie zrobic?Dlaczego mam pozwolic, by Ci biedni ludzie cierpieli...?Czy skoro jestesmy silniejsi od nich nie powinnismy kierowac nimi i pelnic role ich przywodcow?
Wiesz, tez na poczatku myslalem, ze wiezy krwii sa potrzebne nam do lojalnosci. I nadal mysle tak o wiekszosci Tremere. Sa jednak wyjatki. Osoby, ktore maja w sobie pewna iskre szczerosci. To jest podswaidome dla mnie odczucie, ale wiem, mam pewnosc, ze istnieje. i nie jest to mara z przeszlosci, z zycia w sloncu... Zaufanie i przyjazn istnieje, nawet wsrod takich potworow jak my...
I pomimo mojej potwornosci i odrazy, jaka czuje do Bestii we mnie, rozumiem, co czujesz mowiac o ludziach. Patrze na nich tak jak Ty, bo wiem, ze sa slabsi. Wiem, ze nie powinnismy ich krzywdzic, a jednoczesnie musimy ich wykorzystywac, by byc "soba". Moze i nie wierze w socjalizm. Przynajmniej nie taki, jak ten w wydaniu z '56, kiedy musialem patrzec na cieprienia bliskich, nie mogac juz im pomoc... Wierze w rownosc. Na ile jest ona mozliwa, to jej pragne. I dlatego pragne Ci pomow w walce z Michalowskim. Bo wierze, ze tu sprawiedliwosc jest mozliwa...
Noc byla cierpka i zimna, jak na grudniowa noc przystalo. Bylo mi zimno, tak potwornie zimno jak nigdy przedtem. Nie moglam ogrzac ciala, kazdy mililitr krwi byl owej nocy wazny. Gdybym byla sama z pewnoscia balabym sie strasznie. Mialam jednak u boku przyjaciela. Przyjaciel chwycil ma skostniala, biala jak platki sniegu dlon i ogrzal ja marnujac swoja krew.
Weszlismy do budynku. Nawet tam bylo zimno. Tak okropnie zimno...Ale ja czulam juz tylko cieplo jego dloni uspokajajace moj wzburzony umysl. Przygotowujace mnie na to co mnie czeka...Wierz mi, nie balam sie ani troche. Wiedzialam, ze przyjaciel mnie nie zdradzi, ze mnie nie opusci.
Dyskusja trwala dlugo...Im dluzej tym coraz bardziej nawarstwiala sie moja wscieklosc. Kiedy zaproponowano nam ugode bylam pewna, ze przyjaciel odmowi. Te warunki byly nie do zaakceptowania...A on powiedzial tak i wyszedl z sali. Pozostawil mnie sama. Wstrzymalam Bestie dopoki nie wyszedl z budynku...Potem...
Nie wiem jak przezylam, jak zdolalam uciec...Moje cialo...Moje cialo do dzis nosi pelno sladow po tamtej walce. Czesc ran juz chyba nigdy sie nie zagoi. Jednak wierz mi, ze kazdej nocy ktorej moje oczy otwieraja sie dla ciemnosci, bol jaki zadaja mi otwarte rany jest niczym w porownaniu z bolem zdrady...z tak okropnym klamstwem...I bolem tych wszystkich ludzki, ktorzy cierpieli jak ja...Tego nawet smierc nie zatrze...nawet smierc...<po policzkach Sary zaczynaja splywac krople krwi>
Saro... <podchodzi do Sary, lekko ja obejmuje i delikatnie przytula; uscisk jest delikatny, w kazdej chwili Sara moze sie odsunac> Ja mam tylko jednego przyjaciela, boje sie o niego, ale ufam mu, ze nie zgotuje mi takiego losu, jak ktos kiedys Tobie...
Staram sie zrozumiec, jak cierpialas, jak cierpisz pewnie do dzis. Mnie podobnie los zadal bol, gdy stawalem sie tym, kim teraz jestem... Do dzis zle sie czuje, gdy wspominam lzy mojej matki i moich bliskich, gdy ogladalem ich z mrokow nocy... I ta bezsilnosc, swiadomosc, ze nic nie moge juz zrobic... Wyjechalem i zapomnialem... ale to nadal czasem wraca...
<Sara patrzy Marcinowi gleboko w oczy>Wiesz...Sa pewne grzechy, ktorych wybaczyc sie nie da. Ktos, kto wykorzystuje innych dla swych celow to osoba podla. Ktos kto dla swych celow udaje, ze wierzy w cudze idee tak naprawde ich nie szanuje. Ale jesli ten ktos dodatkowo wykorzystuje cudze uczucia, jesli nimi gardzi...I jesli z czystej przyjemnosci morduje innych...Nie, tego wybaczyc nie moge...
Moje serce pekalo kiedys z bolu. Bylam sama majac obok siebie ukochana stworzycielke. Ale wiesz< w kacikach oczu Sary pojawiaja sie krople purpurowych lez>juz nie czuje bolu, juz czuje tylko rzadze zemsty, nienawisc w najczystszej postaci...
Starczylo jedno jedyne spotkanie, zobaczylam kim on jest naprawde. Zobaczylam tego potwora, ktorego przede mna ukrywal. <Po policzkach Sary splywaja krople krwi>Zobaczylam bestie, ktora mnie uwiodla, wykorzystala i wydala na pewna smierc...Wierz mi, gdyby nie zblizajacy sie swit i szal, w ktory wowczas wpadlam z pewnoscia bym nie przezyla tamtej nocy...<patrzy na Marcina zaplakanym wzrokiem, po jej policzkach nadal splywaja kropeki krwi>
Moj Boze i Ci wszyscy ludzie, ktorych tak bestialsko wymordowal...Jakze musieli cierpiec, byli tacy bezbronni, tak niewinni...
Nie placz... Albo placz jesli tylko mozesz, nikt nie widzi, a jestes tu bezpieczna... <ociera krople krwi z policzka Sary, prowadzi ja na kanape, siada blisko niej>
<podluzszej chwili milczenia> Ja mowie Ci szczerze, ze wierze w rownosc, choc nie wierze w socjalizm. Mam nadzieje, ze Cie to ode mnie nie odrzuca. W koncu chcemy tego samego, choc moze z innych pobudek. Patrzac jednak na Twoje cierpienie, znajduje kolejny powod...
<Sara niezdarnie przeciera oczy dlonmi, rozmazujac tym samym krew na policzkach. Palcami przeczesuje wlosy i gleboko wzdycha>W socjalizm?<po chwili milczenia>Niewiele jest rzeczy piekniejszych i bardziej wzruszajacych niz ludzka solidarnosc. Pomoc drugiej osobie tak bezinteresowna, tak naturalna. To o co walcze to nie bezmyslne obalanie systemu w imie tworzenia dyktatury proletariackiej. Socjalizmu nie mozna narzucic...Socjalizm mozna stworzyc oddolnie, poprzez prace nad ludzmi, poprzez niesienie im pomocy, nauczanie ich wzajemnego szacunku, przyjazni, wdziecznosci...Popatrz jak wiele z tych uczuc ludzie dzis zapomnieli...To jest ich samotnosc...ich zagubienie...i moje rowniez<Sara patrzy sie dluzsza chwile na Marcina, po czym spuszcza wzrok, po czym wstaje, podchodzi do okna i patrzy sie w deszcz za szyba>
Czesciowo ludzie sa winni... Winni temu, ze "socjalizm" jaki stworzyli nie mial nic wspolnego ze szczytnymi zalozeniami o jakie Ty walczysz. Osobiscie nie wierze, ze mozna stworzyc utopie, spolecznosc idealna. Czyli nie wierze, ze moznasocjalizm wprowadzic w stu procentach. Zawsze pozostaje czynnik ludzki, czesto bardzo niszczacy...
<po chwili zamyslenie> Co nie oznacza, ze nie wierze, ze nie mozna zbudowac i zyc we wspolnocie zblizonej do idealu. Pojawia sie tylko problem wyrozumialosci wobec bledow, jakie kazdy ma prawo popelnic. I wydaje mi sie, ze tu tkwi problem. Praca, o jakiej mowisz, powinna polegac na uswiadomieniu wszystkim, ze pomimo niedoskonalosci, nalezy nieustannie dazyc do zdrowo rozumianej sprawiedliwosci. Najwiekszym problemem jest niestety to, ze tak malo osob pojmuje jak wiele mozna dobra uczynic...
<Sara patrzy caly cvzas przez okno>Dzisiaj juz tylko to nam zostalo...Wiara w to, ze ten nowy, lepszy swiat moze nadejsc...Wiara w to, ze kapitalizm nie rozsadzi tego spoleczenstwa i nie pojawi nam sie na swiecie druga gomora rodem z Ameryki.<Sara zakrywa twarz dlonmi>Och...gdyby chociaz czlowiek znaczyl cokolwiek dla drugiego czlowieka...Gdyby chociaz istnialy pewne nierozerwalne wiezy, ktorych nie mozna ot tak odrzucic, ot tak zostawic...Gdybym choc co noc nie budzila sie z ta okrutna mysla samotnosci i niezrozumienia, ktora doswiadczam co noc..Och...Gdybys choc raz poczul cierpienie tego swiata tak mocno jak ja...Gdybys choc raz pojal co czuje ta moja zbolala, osamotniona dusza...
Fakt, kazdy z nas jest sam... Kazdy jest samotny... Ale mozna to zmienic, mozna ufac! Cholera, jezeli sami nie zaczniemy ufac, to nie wymagajmy tego od innych. Tym bardziej od ludzi! Tylko jak dac im przyklad, skoro oni nawet nie sa swiadomi, ze istniejemy...
Nasza egzystencja jest skomplikowana, zbyt zasuplana. I sami musimy rozwiazywac ten wezel, pomimo, ze sznur rani nam palce...
Raz w dziejach byl system,w ktorym zylismy razem z ludzmi, w ktorym weszlismy pomiedzy nich...Kartagina...A Ventrue to wszystko zaprzepascili...Chciwosc, okrucienstwo, wypaczenie o to co jest wedlug nich idealem...
Kiedy bylam smiertelna, moi rodzice czesto powtarzali, ze kazdego czlowieka trzeba szanowac,ze wszyscy jestesmy rowni...Zdaje mi sie, ze to po czesci przez wojne, a po czesci przez ich idealy mlodosci...Oboje nalezeli do Bundu i oboje byli wlascicielami wielkiej fortuny...Moglam byc ksiezniczka, moglam miec to co chce...Ale...poszlam na barykady w dzielnicy lacinskiej...Nie zaluje...Nie zaluje, ze po ich smierci rozdalam majatek, fabryki uspolecznilam nie zostawiajac sobie zadnego dochodu, wyzbywajac sie do nich wszelkich praw...Jest cos wazniejszego niz majatek. Jest dusza, jest sumienie, jest czlowieczenstwo...Tylko oddolnie da sie zmienic ten swiat...Tylko poprzez demokracje...
Teraz zostala mi juz tylko wiara...Wiara w to, ze kiedys moj wysniony raj nastapi...I ze pomszcze te wszystkie niewinne ofiary Michalowskiego...
Bylo, nie bylo... Ja nie oskarzam Ventrue, choc moze i sa winni. Liczy sie tu i teraz. A tu i teraz jestesmy ucielesnieniem zla. Nie wymagam, by dostrzegano nasza samotnosc, nasz bol. Nie wymagam, by wogole nas dostrzegano! Ale chce, by kazdy mial to, a co zaluzyl. A ilu jest takich, zwlaszcza ludzi, nic nie winnych, ktorzy cierpia? Za to ilu zyje bezkarnie z tych, co powinni gnic za kratami? To jest niesprawiedliwosc. To, ze kazdy, kto zawini, nie ma pewnosci, ze za swoj grzech odpokutuje. Moze to tylko na zasadzie strachu, ale wielu by sie opamietalo, gdyby nie czuli sie bezkarnie... Wsrod Rodziny tez...
Tu w tym miescie?W miescie gdzie ksiezna nie ma pojecia o swej wladzy?Gdzie syn ksiecia zamiast o wladze walczyc udaje, ze mu na niej nie zalezy?Gdzie Tzimisce morduje dla wlasnych zachcianek..?To jest paranoja!
Dlaczego nie zechcesz ze mna walczyc o inny system?Dlaczego nie chcesz wejsc razem ze mna pomiedzy nich i przekonac ich, ze to wszystko czyni nas zwierzeta...?Czy i Ciebie zepsul ten paskudny swiat nie szanujacy jednostki?<Sara patrzy na Marcina z oczami pelnymi pasji, jej cialo powoli zaczyna drzec>