ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

ryszard bazarnik, koncert na ścianie

Czekaliście na to pewnie tak samo niecierpliwie jak ja. PO konkursie WW Najuch zadał mi pytanie, co ma napisać, jaka historia? Z początku myślałem o historii Brooka, ale wiedziałem, że opowiadanie te nie będzie miało klimatu WW. Zdecydowałem się na coś, co wyciśnie łzy, co sprawi, że każdemu, niezależnie od przekonań, pocieknie z oczu chociaż jedna łezka. Jednocześnie wiedziałem, że Najuch da radę. W takie historie potrafi wczuć się jak mało kto. Nie zawiódł.

A więc, oto przed wami napisana na potrzeby nagrody alternatywna historia z Wyspy Trucizn zatytułowana:

Słomiany Kapelusz

Clair doskonale wiedziała, że walkę zwyciężyła. Nikt nie mógł jej już zagrozić. Tai praktycznie nie mógł się ruszać po tym co usłyszał, Sanji leżał przed nią czekając na ostateczny cios, a Luffy wciąż walczył z wodą bohaterów. To była kwestia sekund gdy wszystko się skończy, a potem w końcu będzie można opuścić tą wyspę.
- Nawet nie masz po co uciekać – rzuciła w stronę Sanji’ego.
- Jak śmiałaś… - warknął kucharz. – JAK ŚMIAŁAŚ SZMATO!!! TY MYŚLISZ, ŻE ON W OGÓLE NIE MA UCZUĆ?!
Ledwo przed chwilą okazało się, że Clair - jedyna osoba jakiej Tai ufał wykorzystywała go do własnych celów. Dla Murzyna był to zbyt wielki cios. Kobieta uśmiechnęła się paskudnie patrząc prosto w oczy kucharza.
- Zwierzęta uczuć nie mają. – mruknęła i ruszyła do przodu.
Sanji rozejrzał się nerwowo. Nic nie mógł zrobić. Krew spływała po jego nodze. Zbliżał się koniec. Zacisnął oczy przywołując obraz Nami i przygotował się na cios.
Clair zawyła tryumfalnie i uderzyła mieczem – prosto w głowę kucharza. Cios nie doleciał. Ktoś złapał ją za nadgarstek.

Luffy.

- Zostaw mnie gnoju! – ryknęła Clair, próbując wyrwać rękę z jego uścisku.
Nie było o tym mowy.
- Tai wam ufał – wycedził pirat. – A wy... Tak... to dlatego chciałaś, żeby opowiedział wam mi tą historię!!! A on zawsze omijał z rozmysłem ten fragment o stafie!
Clair uśmiechnęła się podle.
- Teraz już wiemy dlaczego!!! Bo bał się przyznać, że to przez niego zginął Travis!!
- TAK! PRZEZE MNIE! – ryknął Tai płacząc jak dziecko. Skulił się na ziemi.
Luffy drgnął. Sanji na sekundę spojrzał w jego oczy. Znał ten wzrok. Przeszły go dreszcze.
- NIE!!! NIE PRZEZ CIEBIE!!! – ryknął chwytając Clair za ramiona i z całej siły ciskając nią w przeciwległą ścianę. Odbiła się i z łoskotem runęła na ziemię. – TO WY GO ZABILIŚCIE !!!
Clair podparła się na rękach patrząc na niego z nienawiścią.
- Gdyby nie ta pieprzona choroba!!! Gdyby nie wasze zasrane trucizny!!! Travis wciąż by żył!!! – wrzasnął Słomiany biegnąc w jej stronę.
- Ale nie żyje! – warknęła Clair celując w niego mieczem. – I co z tego?! Po prostu efekt uboczny naszego zarabiania!
- ZARABIANIA?! – ryknął Luffy.
Kobieta nie miała żadnych szans na unik. Akurat próbowała się podnieść kiedy pirat monstrualnie silnym ciosem zgruchotał jej szczękę i wbił w ścianę.
- NIE PRZELICZAJ LUDZKIEGO ŻYCIA NA PIENIĄDZE SZMATO!!!
Clair powoli podniosła się z ziemi plując krwią.
- Nie masz bladego pojęcia o czym mówisz, dziecko – warknęła. – Pożyłbyś w nędzy, zrozumiałbyś.
- Nic cię nie upoważnia do tego by zabijać bogu ducha winnych ludzi!!!
- To twoje zdanie, piracie. – zamachnęła się mieczem i cięła poziomo.
Luffy zareagował instynktownie. Zrobił mostek i wywalił się na plecy. Jego ciało nie chciało go słuchać. W ostatniej chwili odturlał się na bok by uniknąć groźnego dźgnięcia.
- Nie masz pojęcia co tu się zawsze działo! Bieda, nędza! Bywały dni, gdy nie mieliśmy czego włożyć do gęby!!! – krzyczała atakując nieprzerwanie. Słomiany z wielkim trudem unikał ciosów cofając się pod ścianę. – I wtedy przybył Światowy Rząd! Zaczął się popyt na trucizny! Oboje z Bobem byliśmy dobrzy w tej dziedzinie!! DLACZEGO WIĘC NIE ZAROBIĆ?! CO Z TEGO, ŻE KTOŚ ZGINIE?!
Luffy odskoczył i odrzucił rękę daleko w tył.

- BO TY NIE MASZ PRAWA O TYM DECYDOWAĆ!!!

W następnej sekundzie uderzył odrzucając Clair w tył. Przyjęła atak na blok, ale i tak odczuła go wyraźnie. Upadła krztusząc się.
- Postaw się na miejscu Taia! – wrzasnął Luffy. Miał łzy w oczach. – ILE ON MUSIAŁ WYCIERPIEĆ!!!
Clair była wściekła. Podniosła się gwałtownie. On nie miał pojęcia ile ONA musiała wycierpieć. Kiedy musieli żebrać na chleb. Kiedy musiała oddawać się jakimś zboczeńcom za miskę zupy, czy jakiekolwiek ubranie. Nie miał pojęcia! Teraz wszyscy pozdychali, plan był idealny! A on chce to zniszczyć...
- Ty też nie masz pojęcia! – ryknęła. – Od tak wpadasz nam na wyspę i zmieniasz wszystko nad czym tyle lat pracowaliśmy! Niszczysz dzieło naszego życia!!! Wszystko przez jednego czarnucha?!
Luffy zacisnął pięści. Tai im ufał. Wierzył im, znajdował w nich oparcie, teraz oboje okazali się tacy jak wszyscy, którzy ich prześladowali. To było niepojęte. Nie płakał ze smutku, czy radości. Był wściekły. I nie mógł nic z tym zrobić. Nie mógł zmienić ludzkiego okrucieństwa, ani tego jacy byli egoistyczni. Nawet nie mógł się ruszać, bo Woda Bohaterów wyniszczyła już jego ciało do reszty.
- Co z tego, że jest czarny?! – warknął. – To swój ziom.
Tai podniósł twarz i sporzał na Luffy’ego, który uśmiechał się do niego.
- Wiesz, kiedy nakama płacze, kapitan też płacze. Kiedy nakama się śmieje, kapitan też się śmieje. – powiedział Luffy idąc w stronę Clair.
- Przecież nie jesteś jego kapitanem!!!
- Wiem...
- Więc dlaczego to robisz?!
Luffy zatrzymał się centralnie przed nią. Spojrzał jej głęboko w oczy.
- That’s just a way it is... – szepnął Słomiany i runął na twarz u jej stóp.

„Shanks.... przepraszam...”

Tai rozszerzył oczy. Luffy upadał jak na zwolnionym filmie, Murzyn miał wrażenie, że tak naprawdę nigdy nie dosięgnie ziemi, że jakby siłą woli próbuje jeszcze się zatrzymać, zaatakować Clair, przeżyć.
Ciało uderzyło o kamienną posadzkę przecinając zupełną ciszę. Ani Sanji, ani Tai nie pisnęli słowa. Spojrzeli po sobie nie wierząc w to co się dzieje.
A potem Clair zaczęła się śmiać. Śmiała się głośno, tryumfalnie, jej przeciwnik padł, ostatnia osoba, która mogła jej w miarę zaszkodzić musiała już nie żyć, a jeśli nawet to było to jedynie kwestią czasu.
- KONIEC DO CHOLERY!!! – krzyknęła.
Pot przemieszany z krwią ściekał jej po twarzy, ciężko dyszała, ale żyła i to ona jako jedyna mogła się ruszać.
- NIECH TO SZLAG!!! – ryknął Sanji bijąc z całej siły pięścią w ziemię.
Tai nie mówił nic. Zamiast tego sięgnął do kieszeni.
Clair polizała ostrze miecza wiedząc, że zwycięży. Wystarczyło dobić na wpół martwych przeciwników.
- Tai, rusz się! – kucharz nie zrezygnował z nawoływań.
Cisza. Kobieta ruszyła do przodu celując mieczem, tym razem w Murzyna. Z kucharzem można się było jeszcze pobawić.
- TAAAI!!!

Klik. Dial został uruchomiony.

I see no changes. I wake up In the morning and I ask myself…
“Co-c-c-co tu porabiasz brooooł??? – powiedział dziwnie nienormalnie gestykulując prawą ręką. Pierwsze słowo powiedział jakby się zacinał.
- Dziwnie mówisz! – krzyknął Słomiany śmiejąc się do rozpuku.”

Clair zupełnie się nie spodziewała tego co napotka. A napotkała pięść Taia. Cios trafił ją prosto w twarz posyłając daleko w tył. Odbiła się od podłoża, ale szybko wstała, nie pozwalając by cokolwiek ją zamroczyło.

…pull a trigger, kill a nigger, he’s a hero…
“- Tyyyyy.... Staaaary.... Dobra rozkminaa!!!! – Tai aż odgiął się do tyłu z radości. – A czemu wstąpiłeś na chorą wyspę?
- By kupić mięso! I przeżyć przygodę! – odkrzyknął Luffy bez zastanowienia.”

- Odwal się czarnuchu! – ryknęła Clair.
W jej dłoni pojawiły się noże, które natychmiast cisnęła w stronę Taia. Żaden nie trafił, Murzyn ruszał się zbyt szybko. Tańczył. Zakręcił się na rękach omijając pociski, a potem wykorzystał siłę odbicia by zwalić przeciwniczkę z nóg.
- SPADAJ!!!

That’s just a way it is…
„- NIE JA! ON! – ryknął murzyn, ale po chwili poprawił swoje przeciwsłoneczne okularki. – Ten koleś... On ma do mnie poważny problemik... A nie chcę dymu w lokalu, nie? A ty, słomka-ziom, masz może teraz chwilę czasu?
- Co? Słomka-ziom? – Luffy roześmiał się w głos – dobre! Dobry gość z ciebie! Dołączysz do mojej załogi?”

Noga Taia świsnęła głucho, zaś but wbił się w żołądek Clair. Splunęła krwią nie mając żadnych szans na unik. Nie spodziewała się takiej zajadłości po przeciwniku, tym bardziej, że w jego żyłach płynęła właśnie mieszanka najmocniejszych trucizn. Nie powinien żyć, a co dopiero się poruszać. Szybko okręciła się wokół własnej osi wyciągnęła z cholewy buta kolejny szpikulec i z całej siły wraziła go Taiowi w ramię. Syknął z bólu, ale znów ruszył do przodu.
- West side mothafuckin’ strike! – Clair poczuła jak traci zęby.

…things will never be the same…
„- Postaw się na miejscu Taia! – wrzasnął Luffy. Miał łzy w oczach. – ILE ON MUSIAŁ WYCIERPIEĆ!!!”

Luffy… Człowiek z którym przez tak krótki czas miał taką zabawę… Człowiek, który postanowił mu pomóc mimo, że niemal go nie znał, leżał bez ruchu. Przez Clair. Zbyt wielu przez nią cierpiało.
- NIECH CIĘ JASNY SZLAG!!! – wrzasnęła kobieta wyciągając zza pazuchy pistolet skałkowy. – ZABIJĘ CIĘ DRANIU!!!
Tai spojrzał na nią ze smutkiem. Wiedział, że nawet jeżeli wszystko co ona mu powiedziała było kłamstwem to chociaż wspólne chwile były prawdziwe. Uśmiechnął się do tych chwil. A potem ruszył do przodu. Już po raz ostatni.
- Nie zbliżaj się!!!

Pistolet wystrzelił. Kula musnęła policzek Taia, zaś on w tym samym momencie dopadł do Clair i schwycił ją za rękę i szyję. Spojrzał na nią ponuro, ze zrezygnowaniem.
- Puść! – warknęła! – Puszczaj czarnuchu!
- Przykro mi. – wyszeptał.
Tego Clair się nie spodziewała. W następnej chwili Tai objął jej głowę silnym ramieniem i skręcił jej kark. Nawet nie zdążyła pomyśleć, że to koniec. Zachwiała się krótko i runęła na twarz, by nigdy więcej nie wstać. Nie żyła zanim dotknęła podłogi.
Sanji w pierwszej chwili zapomniał języka w gębie. Pokaz miażdżącej siły Taia był czymś czego zupełnie się nie spodziewał. Dopiero po chwili odzyskał zdolność poruszania się, chwilę potem wrócił też ból. Adrenalina odchodziła z jego ciała uświadamiając mu jak mocno jest poraniony.
Tai spojrzał w jego stronę.
- Nie było innego rozwiązania… - mruknął cicho. W tym momencie zrobił minę jakby nagle o czymś sobie przypomniał. – Słomka-ziom!!!
- Luffy! – krzyknął Sanji.
Obaj rzucili się w stronę kapitana, który spoczywał na ziemi. Nie ruszał się.

To nie miało prawa się dziać. Takiego momentu Sanji nawet nie dopuszczał do swoich myśli, mimo, że znał prawidła rządzące tym światem. Jednak Luffy… On… On nie mógł umrzeć. Z gorszych opresji wychodził cało, nie jeden raz ratował skórę wszystkich, a teraz leżał bez ruchu oddychając szybko i płytko.
- Choler, stary, nie rób nam tego! – warknął zaciskając zęby.
Chwycił kapitana za ramię i potrząsnął nim dwukrotnie. Tai spuścił głowę. Widział już zbyt wiele śmierci.
- Hejka, Sanji. – powiedział cicho Luffy uśmiechając się lekko.
Próbował podnieść rękę jakby chciał nią machnąć, ale ledwo drgnęła. Sanji od razu zrozumiał. Życie uciekało ze Słomianego i nie mógł zrobić nic co mogłoby to zatrzymać.
- JASNA CHOLERA! – ryknął waląc pięściami w ziemię. – GDYBY TYLKO BYŁ TU CHOPPER!!!
- Jeleń ziom? – mruknął Tai. – Skoczę zobaczyć co da się zrobić w tym zakresie.
Podniósł się gładko i ruszył w stronę wyjścia. Drzwi wciąż były wyłamane, ale szedł ze spuszczoną głową, dlatego nie zauważył postaci, która wybiegła z naprzeciwka. Zderzył się z nią sprawiając iż zupełnie się wywróciła. Dopiero teraz poznał Marisę.
- Sztunia? Co tam rozkminiliście? – zapytał, ale odpowiedzi nie uzyskał, dziewczyna rozcierając obolały nos odwróciła się w stronę korytarza ponaglając resztę.
Tai uśmiechnął się. Szukanie zostało mu oszczędzone. Do sali zbliżali się właśnie Nami, Usopp i niosący nieprzytomną Robin na rękach Chopper.
- Wszystko w porządku?! – krzyknęła nawigator widząc rany Murzyna.
- Ze mną i blondasem gra… Ale słomka… - mruknął Tai. – Jeleń, potrzebny twój skill!!!
Do Choppera w ogóle nie dotarło co się dzieje. Tak jak wszyscy po prostu nie rozumiał specjalnie co Tai ma na myśli, ale kiedy usłyszał wrzask Marisy coś go tknęło. Ułożył Robin pod ścianą, wiedział, że po lekach hemopoetycznych powinna przeżyć, po czym natychmiast odwrócił się w stronę reszty.
Nami stała wyprostowana nad Luffym i drżała, Sanji i Tai klęczeli przy nim, kucharz wciąż delikatnie nim potrząsał, Usopp powoli się do nich zbliżał wciąż nie wiedząc co się dzieje…
- Co się tak guzdrzesz!!! SZYBKO!!! – teraz dopiero usłyszał co Marisa krzyczała. – SZYBKO DO DIABŁA!!!
I wtedy zrozumiał. Luffy był blady jak ściana. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek biegł tak szybko jak wtedy. Dopadł do reszty spanikowany, odepchnął Usoppa na bok.
- Hej… siema.. Chopper… - mruknął Luffy słabo.
- Nie mów! – krzyknął mały lekarz.
Sam zapach podpowiedział mu, że idzie tu o truciznę.
A potem zobaczył ręce swojego kapitana. Przecięte brunatnymi pasami w poprzek. Ręce człowieka, który wypił wodę bohaterów. Znieruchomiał.
- Chopper! Podaj mu antidotum! – zagrzmiał Sanji. – Szybko!
Lekarz podniósł na niego wzrok. Nie mógł… Nie potrafił tego powiedzieć. Oczy zaszły mu łzami.
- DAJ MU TO CHOLERNE ANTIDOTUM! – krzyknęła Marisa chwytając go za ramię.
W tym momencie renifer przeklinał całą wiedzę medyczną jaką posiadał. Reszta jeszcze nie wiedziała, on tak. I to on musiał o tym powiedzieć.
- Ale… ale… - jęknął bliski wybuchu płaczu.

- Nie ma na to antidotum, co nie? - to był głos Luffy’ego.
Jego głos sprawił, że wszystkie szmery ucichły. A może tylko tak mu się zdawało? Słuch szwankował mu już od dłuższej chwili. Widział jak Marisa porusza ustami, jak Usopp pada na kolana bijąc czołem w ziemię…
- Nie chrzań! – wrzasnął Sanji. – Przecież masz zostać Królem Piratów!!!!
- Chopper, naprawdę nie ma … naprawdę nie ma lekarstwa? – zapytała Nami drżącymi ustami. – Czy Luffy… Czy on…
- TAK!!! – wrzasnął renifer. Nie miał już sił tego w sobie trzymać. – TAK! LUFFY UMIERA!!! – A potem padł na podłogę i zaczął spazmatycznie łkać.
- To nie był dobry żart… - mruknął Usopp uśmiechając się nerwowo. – Luffy, bracie… Wstawaj, dobra?
Kapitan rozejrzał się po swojej załodze.
- Gdzie… gdzie jest Robin? – zapytał słabo.
- Leży pod ścianą, słomka. – odparł Tai. – Żyje.
- To… to dobrze… Znajdziecie Zoro?
- SAM GO ZNAJDZIESZ DO DIABŁA!!! – ryknął Sanji. – Nie poddawaj się tak łatwo!
- Tai… - rzekł Luffy ignorując kucharza.
- Ty, no weź nie rób perwy! Trzymaj się!!! – zawołał Murzyn.
- Roz…rozkminiłem to, prawda?
- ROZKMINIŁEŚ ZIOM!!! – wrzasnął Tai. Nie wiedział dlaczego łzy cisną mu się do oczu jak oszalałe. – Zdobyłeś szacun!!! Szacun na zawsze!!!
- Dzięki stary…– Luffy zamrugał oczami. Obraz zaczynał mu się rozmywać. - Marisa?
- Luffy, nie możesz umrzeć, rozumiesz?! Nie po Kaneyamie… Nie po tym wszystkim! – zupełnie się rozkleiła. Łzy kapały jej po twarzy na tors umierającego pirata.
- Hehehe… Wierzysz już, prawda?
- Wierzę!!! – wrzasnęła zagłuszając własny płacz.
Sanji wiedział co się dzieje. Nie mógł się już oszukiwać mimo, że żadna część jego świadomości nie chciała dopuścić do niego, iż to co mówi teraz Luffy to jego ostatnie słowa. Nie chciał wierzyć, że ten który miał zostać królem piratów umiera nie osiągnąwszy niczego.
- Chopper… - ciągnął Luffy. – Wynajdziesz antidotum na wszystko… na to też … zgoda?
- Wy…wynajdę – wyjąkał renifer. – Obiecuję!
- Usopp… Przekazać coś Merry od ciebie?
- Idioto, nawet w takich chwilach sobie żartujesz! – warknął strzelec. – Trzymaj się!
Schwycił go mocno za ramię i potrząsnął wraz z Sanjim. Nie wierzył, że naprawdę nic się nie da zrobić. Luffy zamknął oczy chrapliwie łapiąc oddech.
- Kapitanie… – spod ściany dobiegł do nich ledwo słyszalny szept.
Słomiany spojrzał w tamtą stronę. Robin nie miała siły mówić. Uśmiechnęła się jedynie przez łzy czyniąc lekki gest ręką, ale jej spojrzenie powiedziało mu wszystko.
- Nie ma za co Robin… Naprawdę… nie ma za co…
- Cholera chrzanić to!!! – ryknął Sanji widząc jak jego kapitan gaśnie w oczach. – Zabieram go na zewnątrz! Musi oddychać świeżym powietrzem!!!
Rozpaczliwie chwycił Luffy’ego i podniósł go na barana. Pirat nawet tego nie poczuł, mimo ciężkich ran. Miał wrażenie, że jego nogi są już dawno oderwane od ciała, nie miał nad nimi władzy.
- Nami! – wycharczał jeszcze zanim Sanji popędził z nim w stronę wyjścia.
- Przestań… - jęknęła dziewczyna, ale natychmiast się zamilkła.
Jej przyjaciel, człowiek, który dał jej nadzieję zdjął z głowy kapelusz i z wysiłkiem wcisnął go na jej głowę. Tak jak wtedy, w Arlong Park. Tylko, że jakaś część jej świadomości mówiła, że tym razem Luffy nie wróci, że nie zapyta znowu, czy jest jego przyjaciółką. Nie…
- CO TY WYPRAWIASZ?! TO TWÓJ SKARB! – warknął Sanji.
- Dbaj o niego. – Pirat wysilił się na uśmiech w stronę rudowłosej.
- Ale… ale…
Kucharz zacisnął zęby. Wiedział, że nie może dłużej czekać. Luffy musiał wziąć co najmniej jeden głęboki oddech. Może świeże powietrze zdziała cokolwiek? Może jest jakaś nadzieja?
- Zabieram go na zewnątrz. Będziemy na was czekać. – mruknął i mimo poharatanych nóg, mimo krwi, która spływała niemal po całym jego ciele wystrzelił z miejsca z zawrotną prędkością.
Biegł ile miał sił, absolutnie go nie obchodziło to, że zostawia za sobą krwawe ślady, nie czuł zmęczenia, ból nie miał żadnego znaczenia.
- Wytrzymaj bracie jeszcze chwilę! – wrzasnął.
- Sanji…
- Wytrzymaj, słyszysz?!
- Dzięki za żarcie…
- WYTRZYMAAAAJ!!!

Zrób mi przysługę… Przechowaj dla mnie ten kapelusz, dobra?
Sorry, Shanks… Nie udało się. Ale Nami… Nami go przechowa…

- Luffy! NIE WKURWIAJ MNIE DO DIABŁA!!!

Zostanę królem piratów!!!
Nie zostanę… Nie dałem rady… Ale próbowałem, nie?

- TRZYMAJ SIĘ!!!

JESTEŚMY NAKAMA!!!
Jesteśmy nakama… Jesteśmy nakama…

- Jesteśmy nakama… - szepnął Luffy.

Jesteśmy…



W tym samym momencie Smoker usłyszał brzdęk tłuczonego szkła i stęknięcie Zoro.
- Co jest do diaska? – warknął.
- Cholera… - mruknął szermierz. – Szklanka mi pękła w dłoni!
- To panuj nad siłą, młotku!
Zoro spojrzał w stronę okna.
- To nie ja… - powiedział. – To… nie ja… - powtórzył cicho czując jak zimne dreszcze przechodzą mu po plecach.

Sanji wypadł przez otwarte drzwi jak strzała, ledwo wyhamowując. Świeżość powietrza natychmiast uderzyła go po nozdrzach wraz z przyjemnym wiaterkiem, zupełnie innym niż to co działo się w środku. Pot spływał mu po twarzy, ale teraz w końcu czuł się normalnie. Natychmiast znalazł miejsce, gdzie rosła wygodna miękka trawa.
- Luffy! Już jesteśmy! – krzyknął delikatnie zdejmując z pleców przyjaciela.
Ułożył go na trawie.
- Hej! Luffy! Jesteśmy!!! – powtórzył.
Nie było reakcji.
Sanji poczuł jak coś ściska go w żołądku. Twarz jego przyjaciela była spokojna, niemalże uśmiechnięta. Potrząsnął delikatnie jego ramionami.
- OBUDŹ SIĘ DO DIABŁA!!! TO NIE JEST ŚMIESZNE!!!
Nie odpowiedział. Nie poruszył się.
Potrząsnął nim raz jeszcze… I znowu…
- Sanji… - usłyszał za sobą głos i odwrócił się.
Wolnym krokiem z domu Clair wyszła Nami ściskając w dłoniach kapelusz Luffy’ego. Nogi jej drżały, sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miała się przewrócić. Sanji nawet nie odważył się spojrzeć w jej twarz. Nie zauważył też reszty, która wyłoniła się zza pleców nawigator.
- Nie gadajcie… - mruknął Tai zdejmując okulary.
- LUFFY!!! – ryknęła Marisa pędząc w stronę leżącego pirata.
Położyła dłonie na jego twarzy chcąc go obudzić. Nie było reakcji. Policzki były zimne.
- Chopper!!! – wrzeszczał Usopp. – CHOPPER!!!
Mały renifer przełknął ślinę.
- Nie… - jęknął cicho zbliżając się do kapitana. – Nie… proszę… tylko nie to…
Delikatnie chwycił jego nadgarstek szukając pulsu. Nie znalazł go. Cały świat przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Czas przestał płynąć. Wszystko przestało istnieć.
- NIE! – krzyknął krótko padając na kolana. – NIE TO NIE MOŻLIWE!!! – płakał jak dziecko.
Ale to było możliwe. Nic nie mógł na to poradzić. Nikt nie mógł.
Monkey D. Luffy, kapitan piratów Słomianego Kapelusza nie żył. Był martwy. Już nigdy się nie poruszy, nigdy nie uśmiechnie… Nigdy nie poprowadzi ich na wspaniałą przygodę.
Załoga stanęła jak wryta nie wiedząc co ma czynić. A potem wszystko zaczęło do nich docierać.
- NIEEEEE!!! – ryknął Sanji. Nie mógł już powstrzymać łez. Walnął pięścią w ziemię. – NIECH TO JASNY SZLAG!!! NIECH TO CHOLERA!!! – nawet nie poczuł dotyku Nami która oparła się o jego plecy wyjąc i płacząc.
- LUFFY!!!!!!! – wrzasnął Usopp.
To nie mogło się zdarzyć. Nie on! Nie Luffy! Przecież on był tak cholernie silny, wytrwały, tak niesamowicie twardy! Jak on mógł ot tak po prostu UMRZEĆ?
Marisa jeszcze długo potrząsała Słomianym, aż w końcu wszystkie siły opuściły jej ciało i opadła na jego klatkę piersiową zanosząc się spazmatycznym szlochem.
Tai spuścił głowę.
- Szacun… Na zawsze… ziom… - mruknął ocierając zaczerwienione oczy.
Nikt nie mógł się ruszyć z miejsca. Bez Luffy’ego stanowili bezładną zgraję ludzi, która nic ze sobą zrobić nie mogła. To ich kapitan stanowił korpus całej tej załogi to on wszystkich trzymał razem. Teraz leżał cicho i nigdy miał już nie powstać.
Sanji pociągnął nosem. Żałował, że nie ma tu Zoro. Ten durny Marimo… On by wiedział co zrobić… On by im pomógł. Pomyślał, co zrobiłby w takiej sytuacji i bardzo szybko zdał sobie sprawę. Roronoa mimo całej swej głupoty miał jednak na tyle oleju we łbie by wiedzieć co robić w takich chwilach. A teraz on musiał go zastąpić.
- PRZESTAŃCIE WYĆ! – ryknął mimo, że łzy ściekały mu po policzkach ciurkiem. – NIE BĘDZIEMY PŁAKAĆ!!! NIE BĘDZIEMY SPUSZCZAĆ GŁÓW!!! TO BYŁ PIRAT, KTÓREMU NALEŻY SIĘ OGROMNY SZACUNEK!
Wyprostował się z wysiłkiem i dumnie podnosząc głowę. Zgrzytał zębami i trząsł się cały, ale się trzymał.
- Sanji… - jęknęła Nami chwytając go za rękę. Spojrzał w jej pełne łez oczy. – Co… Co teraz z nami będzie?
Na to pytanie odpowiedzieć nie umiał. Znów zabrakło mu sił. Padł na ziemię. Nie był Zoro. Nie mógł powstrzymać łez.

Wieczór był ciepły i cichy. Mieszkańcy bardzo szybko zrozumieli co się stało. Wywleczono martwą Clair i unieruchomionego Boba (miłościwie go dobijając) i wrzucono ich do oceanu, by raz na zawsze zapomnieć o tym co przez nich się działo. Tai, jako, że trzymał się najlepiej pomógł mieszkańcom wybrać odpowiednie lekarstwa na podstawie notatek, które znaleziono w pracowni Mistrza Trucizn. Pomogło. Jednak i on nie mógł odpędzić myśli od tego co się stało. Dopiero go poznał, ale już wiedział, że był on człowiekiem niezwykłym. Dlatego zupełnie nie dziwił się temu, że reszta zabrała go na Sunny’ego by oddać mu ostatni hołd. Nie poszedł z nimi. Nie chciał się wcinać.

Luffy leżał na niewielkiej łódeczce, takiej samej na jakiej zaledwie kilka dni wcześniej spoczął Franky. Nie było czasu na żadne kwiaty, na żadne ozdoby toteż położono go na zwykłym białym materiale.
- Po raz pierwszy w życiu… - mruknął Sanji. – Po raz pierwszy w życiu zupełnie brak mi słów.
Nami i Marisa obejmowały się, jakby przerażone tym co zaraz nastąpi. Chopper był w fatalnym stanie. Skulił się pod masztem. Jeszcze przed chwilą mimo tego co się stało musiał dać z siebie wszystko by ocalić Robin, jej rany były niesamowicie ciężkie. Teraz uszło z niego wszystko, nie mógł się ruszyć. Usoppa nie było, ale nikt nie miał zamiaru go za to ganić.
- Skończmy to szybko. – kucharz powoli podszedł do łodzi zaczepiając do niej haki niewielkiego żurawia, by opuścić ją na wodę.
Zupełnie nie zauważył obecności kogoś kto stał teraz na górnym pokładzie ściskając w dłoniach spory kawałek płótna. Dopiero kiedy usłyszał głos, odwrócił się. Nad nimi, na barierkach stał Usopp.
- Bogactwo… sława… moc… Wszystko to zdobył Gold Roger… - głos mu się trząsł, ale mówił dalej. – Luffy nie był gorszy. Wysoka nagroda… liczne przygody… i przyjaciele…
Ostatnie słowa, jakie powiedział przed śmiercią…
- Jesteśmy nakama… - szepnął Sanji.
Poczuł się jakby trafił go grom z jasnego nieba. Usopp także to zrozumiał bo zeskoczył z barierki podbiegając do łódki.
- I tymi… ostatnimi… słowami… - głos mu się łamał – sprawił… że jego wierna załoga… wypłynęła… na …. Morza…
- CHOLERA JASNA!!! – ryknął Chopper.
Usopp zamknął oczy z całej siły i zacisnął zęby a potem przykrył Luffy’ego wielką płachtą którą trzymał w rękach.
Była to flaga Piratów Słomianego kapelusza. Flaga, która jeszcze tego ranka powiewała na grotmaszcie.
- TAK SIĘ ZACZĘŁA NOWA ERA PIRATÓW!!! – załkał.
- ERA BEZ LUFFY’EGO DO DIABŁA!!! – krzyczał Sanji. – ALE Z JEGO IDEAŁAMI!!! Z JEGO SŁOWEM I DUCHEM ŻYJĄCYM W NAS!!!
- Nie przestaniemy być piratami!!! – dodała Marisa. – NIGDY!!!
- LUFFY!!! SŁYSZYSZ?! – wrzasnął Usopp.
Sanji szybko uwolnił uchwyty na liny, zaś szalupa szybko pomknęła ku tafli oceanu uderzając w nią gładko. A potem kucharz wolnym krokiem podszedł do Nami.
- LUFFY!!! LUFFY!!! – darli się Usopp z Marisą zupełnie tracąc siły.
- Nami-san… zrobiłby to Zoro, ale go już z nami nie ma… Ty byłaś z Luffym najdłużej… Zrobisz to? – zapytał kucharz cicho dotykając ramienia dziewczyny.
Nawigator spojrzała na niego kręcąc głową. Nie chciała tego, ale wiedziała, że musi. Wobec wszystkich wspólnych przeżyć, wobec tego co razem przeszli.

NAMI!!! JESTEŚMY NAKAMA!!!!

- W porządku… – wyszeptała podeszła do łódki.

Sogekingu. Chciałbym, byś spalił tą flagę.

- Nami, użyj tego. – jęknął Usopp wręczając dziewczynie procę i niewielkie czerwone pachinko.
Kiwnęła głową.

Ta flaga nigdy nie zostanie zniszczona… widzisz?

Chopper dotknął jej ramienia dodając jej otuchy

Jesteś naprawdę super!!! Chcę, żebyś dla nas gotował!

- Nami-san, jestem z tobą – powiedział Sanji obejmując ją.
Usłyszał jak pociąga nosem.

Marisa… zrób to co do ciebie należy. Zakończ to z godnością.

- Luffy… Dzięki za wszystko…

W następnej chwili Nami naciągnęła procę Usoppa. To był koniec. Nie było szans tego powstrzymać.
Nawet nie wiedziała kiedy puściła rzemień. Kaen Boshi trafiła idealnie sprawiając, że łódź natychmiast zajęła się ogniem, a potem…
A potem odpłynęła.
Nie było już Luffy’ego. Nie było już kapitana. Została wola młodego człowieka, który chciał zostać Królem Piratów. Została też wiara w jego ideały.
- Chodźcie… - powiedział ledwo słyszalnie Sanji. - Musimy szykować się do drogi…
Spuścili głowy.
Wkrótce tylko Nami została na pokładzie patrząc się w miejsce na horyzoncie, gdzie znikła łódka. Nasunęła na oczy rondo kapelusza Luffy’ego, tak jak nie raz on robił by ukryć łzy. Wiedziała, że nie prędko się skończą. Mimo to postarała się o uśmiech. Luffy by tego chciał.
- Czerwonowłosy Shanks… Gdzie on może być… - pomyślała na głos wiedząc co musi zrobić.
Odwróciła się i wróciła do swojej kajuty. Jutro wyruszą. Znajdą Shanksa. Oddadzą mu kapelusz… A potem zadbają by cały świat zapamiętał imię Luffy’ego i Załogi Słomianego Kapelusza. Znajdą One Piece. Była tego pewna.

Koniec.


Brawo. Wąski bardzo się cieszę, że wybrałeś taką nagrodę, opowiadanie aż za gardło ściska no i super, że opublikowałeś swoją nagrodę.

Najuch, człowieku ty to masz talent. Gratuluję udanego opowiadania.

PS. Wąski czy twój Awatar nie przedstawia przypadkiem Tai'a ? :D

PS. Wąski czy twój Awatar nie przedstawia przypadkiem Tai'a ? :D

Przedstawia, bo to kolejna część nagrody, avek WW ;]
No proszę, jestem mile zaskoczony, już wrzucono opowiadanko:) Wykorzystuję zatem okazję by raz jeszcze pogratulować Wąskiemu zwycięstwa.

Avek jest autorstwa Szoguna warto to dopisać.


Jest świetne. No ogólnie to brak mi słów, mogę tylko pogratulować Najuchowi dzieła a Wąskiemu pozazdrościć wygranej.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cichooo.htw.pl