ryszard bazarnik, koncert na Ĺcianie
No i docieramy do drugiej księgi. Wygląda to jak wygląda, proszę więc o liczne komenty:)
Na początek niewielka przygoda połączona jednak z tym co stanie się później jak wół. Może się wydać nieco dziwnie, ale co tu dużo mówić:) Powodzenia w czytaniu:)
REDIII STEDIII GOUUU!!!!!
Mark von Ribben nigdy nie lubił swojego zajęcia. Wstąpił do Marines, żeby spełnić oczekiwania ojca i matki, chciał by byli z niego dumni. Działał wbrew sobie. Niemniej jednak był człowiekiem dosyć zmyślnym, sprytnym i inteligentnym. Umiał sobie poradzić w każdej niemal sytuacji. Dlatego po dziesięciu latach służby znacznie awansował i został oddelegowany do głównej siedziby Światowego Rządu, jako jeden z osobistych strażników Gorousei. Bądź co bądź nie zmieniło to jego podejścia.
Tego dnia, jego zadanie wyglądało tak jak zawsze. Przechadzał się korytarzami siedziby, z zadaniem wyłapywania najdrobniejszych szczegółów, wszystkiego co mogłoby zaniepokoić starszych. Nigdy niczego nie znajdywał. Tak chronione miejsce jak to, było zarazem niesamowicie nudne, a pilnowanie pięciu staruchów, którzy siedzieli w miejscu i wydawali rozkazy, było wręcz obrazą dla jego zdolności. Znów powolutku schodził po schodach, palił leniwie papierosy, popijał kawę. Nic nie miało prawa się stać. A jednak.
Akurat wyszedł z kuchni i skierował się w stronę schodów, gdy usłyszał za sobą głuchy łoskot. Odwrócił się natychmiast gotów by użyć Rokushiki, dobyć pistoletu, szabli, czegokolwiek. Nie były mu jednak potrzebne. Szczęka niemal opadła mu do ziemi. Nigdy, przenigdy nie spodziewałby się, że zobaczy coś takiego.
- Jakim... jakim cudem do cholery?! – wyjąkał, a potem mocno się uszczypnął, pewien że śni.
ONE PIECE
Wystarczy Wierzyć
Księga druga
35. Przygnębiająca wyspa.
Niebo było błękitne, zaś morze falowało cicho i spokojnie. Leciutka bryza przynosiła ukojenie, zarazem dostatecznie prąc w żagle, by Thousand Sunny mógł w spokoju płynąć przed siebie. Na otwartym morzu Słomiani byli już od trzech dni, zgodnie ze wskazówkami Log Pose, na następnej wyspie znaleźć się mieli pod wieczór.
Nami korzystając z pięknej pogody rozłożyła na tylnym pokładzie leżak i położyła się w stroju kąpielowym, chciała nieco się opalić. Na szyję i kark, z którego blizny bynajmniej nie zniknęły narzuciła bladoróżową apaszkę. Wiedziała, że ta część garderoby będzie towarzyszyła jej już zawsze, bez względu na pogodę, ale powoli udawało jej się z tym pogodzić. Tak samo jak ze stratą Franky’ego. Marisa mimo nieśmiałości, także dała się wcisnąć w kąpielówkę i położyła się obok nawigator. Czuła się jednak nieswojo. Dotychczas nie przebywała w towarzystwie tak pięknej kobiety jak Nami, a ukradkiem zerkając na jej klatkę piersiową łapała poważne kompleksy.
Sanji natomiast tradycyjnie wyskoczył z kuchni ściskając w dłoniach trzy podłużne szklanki wypełnione żółtawym drinkiem.
- Nami-swan, Mari-chan, Robin-chwaaan!!!! – krzyknął wpadając na pokład. – coś do picia w ciepły dzień. Od księcia z bajki!!!
Marisa zmarszczyła czoło patrząc jak Nami zaczyna się śmiać z kucharza, gdy ten stawiając przed nią drinka wypowiedział więcej dziwnych haseł, niż w życiu słyszała. Zresztą wciąż nie miała humoru i straszliwie dziwiło ją podejście słomianych. Sanji chyba dostrzegł jej minę bo nieco spoważniał i podał jej napój.
- Mari-chan, co się dzieje? – zapytał wyciągając papierosy.
- Nic... po prostu nie do końca rozumiem wasze zwyczaje... I wasze poczucie humoru...
- Wiem o czym myślisz. – powiedziała Nami pociągając spory łyk(„wyśmienite”) – Jak możemy w ogóle się uśmiechać po utracie dwóch nakama.
- Widzisz, spójrz na Luffy’ego. Jego samopoczucie nam się udziela. Płakaliśmy przez bity miesiąc. Musimy wstać i pójść dalej, prawda? – Sanji odpalił King Daimonda. – A propo Luffy’ego...
Kapitan aktualnie pełnił dyżur na bocianim gnieździe. Bez Zoro, któremu zwykle to zadanie przypadało, trzeba było dzielić się tym obowiązkiem. Luffy, mimo, że poważnie traktował swoje zadanie, było w końcu bardzo pirackie, to jednak więcej czasu spędzał pałaszując mięso, które ukradkiem podwędzał z kuchni. Robił przy tym nadzwyczaj dużo hałasu.
Marisa uśmiechnęła się lekko.
- Pewnie wkrótce się nauczę.
- A właśnie, gdzie Robin-chwan? – zapytał Sanji rozglądając się.
- Ona jeszcze sobie nie poradziła z tym co się stało. Dajmy jej czas – odparła Nami – I przynieś dokładkę drinka, jeśli możesz.
- Tak, za chwilę. – kucharz posłał jej ciepły uśmiech i ruszył po schodach w dół, do pokoju kobiet.
Robin istotnie, nie wyglądała najlepiej. Znalazła ucieczkę w książki, kilkadziesiąt woluminów dostała w prezencie z Kaneyamskiej biblioteki, teraz zgłębiała je starając się nie myśleć o śmierci Franky’ego. Oczy jednakże miała podkrążone, bo przez ostatni miesiąc bardzo mało spała. Sanji bynajmniej nie zamierzał jej się narzucać. Wystarczyło, że Nami i Marisa sporo z nią rozmawiały każdego wieczora, w końcu wszystkie dzieliły pokój.
- Robin-chwan – powiedział Sanji stawiając na biurku drinka.
- Dziękuję. – odparła nie podnosząc głowy znad książki.
Czarnonogi nie wiedział co dodać. Po prostu odwrócił się i ruszył do wyjścia. W drzwiach jednakże zatrzymał się na moment i odwrócił się do przyjaciółki.
- Pamiętaj, że wszyscy jesteśmy z tobą. Mimo tych codziennych śmiechów i żartów, wiemy co się stało. I nigdy nie zapomnimy. Jeśli chcesz, zawsze możemy pogadać. – mrugnął do niej i zamknął za sobą drzwi. Udał, że nie słyszy jak płacze i wrócił na pokład.
Przywitał go Usopp.
- WYSPAAA!!!! – wrzasnął sprawiając, że kucharz niemalże padł na plecy.
- Co?
- Sanji!!! Wyspa!!! Szykuj przekąski, ruszamy na ląd! – krzyczał Luffy biegając jak oszalały po dziobowej części pokładu.
Nami i Marisa już tam stały patrząc przed siebie. Kapitan wyszczerzył zęby w radości i machnął ręką do Sanji’ego.
- Choćże, zobacz!
Zbliżali się do wyspy, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Wieczór był niedaleki, złapali dobry wiatr, więc miało to sens.
- Dobra. – rzekła Nami zdecydowanie sprawdzając wpierw czy to na pewno o tą wyspę chodziło Log Pose. – Chopper!! Kurs 10 stopni w prawo!!!
Chopper w swojej powiększonej formie idealnie nadawał się na sternika, co Słomiani skrzętnie wykorzystywali. Teraz lekarz uśmiechnął się szeroko i zakręcił kołem. Statek zaczął skręcać.
Luffy ponownie rozdziawił usta śmiejąc się donośnie. Uwielbiał nowe wyspy. Wierzył z całego serca w to, że tak ciężkie wydarzenia jak te z Kaneyamy już nigdy się nie powtórzą i że teraz będą mogli cieszyć się przygodą. Czystą niczym nie skażoną przygodą. Mylił się.
Thousand Sunny bez żadnych problemów dobił do brzegu wyspy. Luffy jako pierwszy wyskoczył na piaszczystą plaże, napalony na przygodę, nie była to pierwszyzna. Tak samo nikt się nie dziwił kiedy Usopp skoczył za nim lądując z głową wbitą w piasek.
Robin zdecydowała się zostać na statku, Chopper i Marisa zaś zaoferowali, że dotrzymają jej towarzystwa. Wiedzieli, że kobieta jeszcze się nie podniosła po śmierci Franky’ego. Sanji też zaproponował, że zostanie, ale ponieważ zapasy otrzymane od mieszkańców Kaneyamy powoli się kończyły uznano, że lepiej będzie jak kucharz zrobi porządne zakupy. Nami zaoferowała swoją pomoc, przy czym Usopp uśmiechnął się pod nosem. Wiedział co się święciło między nimi jak i reszta załogi. Tylko Luffy sprawiał wrażenie totalnie nieświadomego. We czwórkę ruszyli w głąb wyspy.
Teren zupełnie różnił się od topografii Kaneyamy. Wyspa była pagórkowata, spora, ale pozbawiona dużych lasów. Gdzieniegdzie widać było nieduże zagajniki, przeważały jednakże pastwiska, na których nie trudno dostrzec było stadka owiec. Po środku mieściło się spore miasto, jedyne na tej wyspie. Tam właśnie skierowali się Słomiani. Żar lał się z nieba, dokuczając im „urokami” letniej wyspy.
- Czuję się jak w Alabaście – powiedział Usopp ocierając pot z czoła.
- Sanji... wodaaaa!!! – jęczał Luffy przewalając się po ziemi – WOOODAA!!!
Kucharz uśmiechnął się. Już dawno ściągnął marynarkę i poluzował krawat.
- Zluzuj Luffy. Dotrzemy do miasta, kupimy wodę.
- Letnie wyspy... Ech, dawno już nie było czegoś takiego. – dodała Nami.
Była lekko ubrana, ale mimo to na jej czole pojawiły się kropelki potu.
Do miasta dotarli bardzo szybko i bardzo szybko ich dobry humor po prostu się ulotnił. To nie było przyjemne, tętniące życiem miasto jak Logue Town . To nie była pustynna, zniszczona żywiołem Yuba. Było zachowane w doskonałym stanie, ale ciche, spokojne i cholernie przygnębiające. W cichym śpiewie cykad słychać było jedynie pojękiwania ludzi. W nozdrza uderzał dziwny, nieskonkretyzowanego pochodzenia swąd.
Luffy umilkł zwalniając kroku. Przez chwilę miał wrażenie, że już nigdy nie trafią do miejsca, w którym będzie mógł z uśmiechem wbiec do pierwszej lepszej karczmy, zajadać się do oporu i bawić się z załogą.
Szybko znaleźli sklep. Niewielki budynek położony przy głównym placu miasteczka, z obdrapanym, starym szyldem. Przed wejściem siedział jakiś człowiek otulony ciemnozielonym płaszczem, postrzępionym i połatanym. Nad nim latała gromadka much, zaś cichy jęk sprawiał, że po plecach Słomianych przeszły dreszcze. Gdy tylko ich dojrzał wyciągnął w ich stronę obandażowaną rękę.
- Wspomóżcie biedaka drobnym groszem...
Mimo protestów Nami Sanji wcisnął mu w dłoń kilka monet i wkroczył do sklepu nie wiedząc co myśleć o tym mieście.
Zapach jaki panował w środku przyprawił go o mdłości, ale twardo podszedł do zabrudzonej lady.
- Jest tu ktoś? – zapytał głośno i z zaplecza wyszedł niewysoki człowiek w brudnym fartuchu. Na oko miał około 50 lat, zaś jego twarz sprawiała wrażenie totalnie wyniszczonej. Był blady jak ściana.
- Dobrze się pan czuje? – zapytał kulturalnie pirat mając wrażenie, że sprzedawca za chwilę straci przytomność.
- Czy dobrze się czuję? – powiedział tamten chropowatym, zdartym głosem. – Czy dobrze się czuję?! Słyszałaś to? Clair, słyszałaś?! Koleś pyta czy dobrze się czuję!!!
Sanji nie wiedział jak zareagować na dziwne zachowanie sprzedawcy, nie odezwał się więc. W między czasie do sklepu weszli Nami i Usopp, który poinformował, że Luffy pobiegł coś zjeść do pobliskiej gospody (zabierając wcześniej masę pieniędzy długonosemu).
Do sprzedawcy dołączyła po chwili kobieta nazwana Clair i uśmiechnęła się do nich blado. Była w średnim wieku, ale sprawiała wrażenie znacznie starszej. Włosy miała rzadkie, zniszczone i posiwiałe, zaś na twarzy malowało się nieskończone zmęczenie.
- I czym ich winisz. Nie są stąd. – powiedziała uśmiechając się ciepło do piratów.
- Co się dzieje? – zapytał Usopp – jesteście chorzy?
- Chorzy... SŁYSZAŁAŚ CLAIR?! On pyta czy jesteśmy chorzy!!! – krzyknął mężczyzna chowając twarz w dłoniach.
- Dobrze, kochanie, idź odpocząć, ja się nimi zajmę. – rzekła Clair delikatnie popychając męża w stronę drzwi na zaplecze.
Potem odwróciła się do Słomianych.
- Musicie mu wybaczyć. Wciąż nie może pogodzić się z tym co tutaj się dzieje.
- Ale co się stało? – zapytał Sanji. Zupełnie zapomniał o jedzeniu.
- Jesteśmy chorzy. – odparła Clair.
- Cholera, że nie ma z nami Choppera. – syknął Usopp.
- Choppera?
- Nasz pokładowy lekarz – objaśniła Nami zaciekawiona sytuacją.
- Lekarz nie pomoże... – rzekła Clair spokojnie – Też mamy lekarzy. Część nie żyje, część umierająca, a dla części to tylko kwestia czasu. Jak i dla nas.
- Chwila moment. – powiedział zdecydowanie Sanji. – Co tu się dzieje?
- Cała wyspa, wszyscy ludzie tutaj... Jesteśmy chorzy – powiedziała kobieta uśmiechając się lekko. – Wszyscy co do jednego. Matki, ich dzieci, ich mężowie, starcy... Wszyscy są nieuleczalnie chorzy. Część gnije, część kaszle krwią, część cicho umiera...
- Dla mnie to za wiele... – szepnął Usopp. Złapał się za głowę i wyszedł ze sklepu.
To była przesada. Kolejna wyspa. Kolejny smutek, cierpienie, rozpacz. Do tej pory uważał Kaneyamę za ewenement, jednakże ta wyspa już na samym wejściu sprawiała wrażenie niesamowicie smutnego miejsca. Dla długonosego nie tym była przygoda. Wrócił myślami do początków podróży....
Tymczasem Sanji cierpliwie drążył temat.
- Dlaczego jesteście chorzy? – zapytał.
- Nikt tego nie wie. Nikt nie ma pojęcia co to powoduje. Ale co do was, radzę wam szybko wyjeżdzać. Zarazicie się. Co podać? Choć może lepiej nic... Nasze jedzenie mogłoby wam zaszkodzić. - to mówiąc wskazała na oszkolną ladę, pod którą leżało kilka plastrów starej, zeschłej szynki.
- Fakt... wy się tym żywicie? – zapytała Nami. – może to od tego?
- Nie sądze... Wszystkie zwierzęta, rośliny także są chore. Dlatego ich mięso też jest niedobre. Nam jednak nie szkodzi... – Clair poprawiła swoje zniszczone włosy – Nie przejmujcie się nami i lećcie już. I tak nic tu nie zdziałacie.
Sanji chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował gdy zobaczył, że Nami lekko kiwa głową. Zacisnął zęby i wyszedł na zewnątrz. Usopp stał po drugiej stronie ulicy z wzrokiem utkwionym w ulicę.
- Chodźmy stąd... Mam dosyć... – powiedział, po czym ruszył w stronę Sunny’ego.
Jedzenie było paskudne. Luffy w życiu nie spodziewał się, że jedzenie mięsa może być takim cierpieniem. Niedogodowane, gorzkawe w smaku, według niego nadawało się tylko do kosza. Zapłacił nie dojadając nawet połowy potrawy i opuścił pustą niemalże zupełnie gospodę. Na całe szczęscie po drugiej stronie znajdował się inny lokal. Stwierdził, że jeśli nie może zjeść, to chociaż napije się piwa lub sake, Nami i Sanji pewnie jeszcze robili zakupy.
Miejsce do którego wszedł było nadzwyczaj spokojne. Pod ścianą siedziało kilku mężczyzn, którzy w przerwach między łykami złocistego płynu kaszleli, krztusili się i kulili, jakby pod naporem niewidzialnej siły. Barman także nie wyglądał na zbyt zdrowego, stał sącząc drinka. Przy samym szynkwasie ustawione były hokery, jeden z nich zajmował jakiś człowiek, reszta była wolna, toteż Luffy usadowił się wygodnie waląc ręką w stół.
- Polej browarka ! – zawołał szczerząc się do barmana.
- Już się robi, zdrowiaku. – rzekł tamten i odwzajemnił uśmiech ukazując czarne, zjedzone szkorbutem zęby.
Słomiany schwycił kufel i pociągnął spory łyk. Co jak co, ale piwo nie było takie złe. Zerknął na mężczyznę na drugim hokerze i ich spojrzenia się spotkały.
- Dobry browiec, broooł? – zagadał tamten mówiąc z niesamowicie dziwnym akcentem. Do tego przeciągał ostatnie sylaby.
- Zdrówko? – zapytał Luffy.
- Joł meeen, spoczko, nie? – odezwał się tamten i natychmiast uderzył z całej siły w kufel Luffy’ego. – Niezły z ciebie pacjent. Takie rozkminy na „chorej wyspie”. Zdrówko, men? Wielkie joł dla ciebie.
Pirat nie zrozumiał połowy słów, ale uśmiechnął się szeroko. Drugi pijący nie wydawał się złą osobą. Miał ciemną skórę, nosił długą białą koszulkę i szerokie spodnie z bardzo niskim krokiem. Na głowie miał dobierańce, zaś na nosie okulary przeciwsłoneczne. W sporej dolnej wardze tkwił mu okrągły kolczyk, zaś uśmiechał się niemal tak szeroko jak Luffy.
- Co-c-c-co tu porabiasz brooooł??? – powiedział dziwnie nienormalnie gestykulując prawą ręką. Pierwsze słowo powiedział jakby się zacinał.
- Dziwnie mówisz! – krzyknął Słomiany śmiejąc się do rozpuku.
- Wkręcasz, że nielegal?! – murzyn znowu łyknął piwa. – Masz jakieś wąty?! Solóweczka meeen?
- Jestem Luffy. – chłopak zignorował zaczepkę mężczyzny. Na ciemnym czole pojawiła się kropelka potu.
- Spooonio. Ja jestem eeem siii Nielegal. Dla przyjaciół Tai.
- Ciekawe nazwisko masz. Lubię cię!!! – Luffy uderzył w kufel murzyna.
- Heh, dobrze kminisz meeen... – dodał Tai i obaj się roześmiali.
Ewidentnie nie pasowali do miejsca i do sytuacji. Ludzie patrzyli na nich jak na dziwaków, barman rzucił kąśliwą uwagę, jednakże do dwójki pijących zupełnie to nie dotarło. Chwilę później opowiadali już sobie dowcipy. Luffy spojrzał z rozbawieniem na czarnoskórego. Słuchał jego donośnego śmiechu, a sam rechotał jeszcze głośniej. Nie chciał już więcej przeżywać tego co na Kaneyamie, nie chciał już płakać, smucić się, tracić przyjaciół. Chciał znów z uśmiechem iść przez życie.
- Skąd-skąd-sko-sko-skąd jesteś ziooom? – zapytał w końcu Tai znów zacinając pierwsze słowo i gestykulując. Luffy zobaczył, że na prawej ręce mężczyzna ma kilka sygnetów.
- Z E-e-e-e-east Blue. – rzekł pirat nieudolnie naśladując murzyna. Tamten tylko się roześmiał – Ale podróżuję teraz, by zostać królem piratów.
- Tyyyyy.... Staaaary.... Dobra rozkminaa!!!! – Tai aż odgiął się do tyłu z radości. – A czemu wstąpiłeś na chorą wyspę?
- By kupić mięso! I przeżyć przygodę! – odkrzyknął Luffy bez zastanowienia.
- Dobry pomysł. Ale tutaj jest nielegal z żarłem. A przygody też nie przeżyjesz. – Tai wyciągnął się i zeszkoczył z hokera. – Tu wszyscy chorują. Są wyniszczeni. Nieklawo, ziom.
- Ale dlaczego? – zapytał pirat kończąc piwo.
- Nikt tego nie wie. Też wpadłem tu po drodze.
- Też jesteś piratem?!
- Nie... raczej doręczycielem, ziom... – odrzekł murzyn po czym z wielkim uśmiechem ruszył w stronę wyjścia – si ja, bro. Jeszcze się spikniemy, neee?
- Jasne! – krzyknął Luffy machając ręką.
Chwilę później podniósł tą samą rękę by zamówić drugie piwo. A jeszcze później usłyszał donośny trzask i do gospody wpadła jakaś osoba. Wszystko działo się jak na zwolnionym filmie. Luffy odwrócił się, zobaczył jak jakiś człowiek pada bez ruchu na podłodze, a zaraz po nim do pomieszczenia wskakuje Tai nie spuszczając oczu z wejścia.
- Co się dzieje? – zapytał pirat wstając powoli z krzesła.
W drzwiach pojawiła się wysoka osoba. Odziana w czarny garnitur i dziwaczne buty. Osoba, którą Luffy dobrze znał. Nigdy nie był tak zaskoczony jak w tej chwili. Wolnym krokiem do gospody wkroczył kapitan Kuro. Uzbrojony w rękawice z ostrzami.
- Nie ma legalu, ziom. – jęknął Tai ocierając zraniony policzek.
Kuro obrzucił wzrokiem pomieszczenie bez słowa. Od razu zobaczył Luffy’ego.
A potem spojrzenia dwóch piratów spotkały się ze sobą.
Ciąg dalszy nastąpi.
Dlaczego wszyscy na wyspie są chorzy?
Kim jest Tai, prawdziwy murzyński gangsta?
Co tam do cholery robi Kuro?
Co czeka Słomianych na tej wyspie?!
Część 36 to: Tai i jego cel. Pierwszy kawałek układanki.
Odgrzebujesz stere postacie, dobrze! Zupełnie jak Odachi-sensei. No i klawa przygoda się zapowiada (po takim trailerze czego innego się spodziewać). Leć dalej z tym koksem me-e-en!
Jak w pierwszej księdze od samego początku budujesz napięcie i zaciekawienie. Pierwsza część mi się podoba i czekam na następne.
W sumie mi się podoba, ale najpierw sobie ponarzekam. Kurcze, nie przypadł mi do gustu fakt, że Marisa jest w załodze. Nie przepadam za tą postącią, wydaje mi się nudna i bezbarwna. Generalnie z dużą rezerwą podchodzę do OC. Są dwa wyjścia, albo ona zginie, albo się jakoś przyzwyczaję Za to ten ziomek co się pojawił od razu mi się spodobał. Niech on będzie w załodze zamiast niej A ogólnie dobry początek. Na razie nie zanosi się na jakąś większą intrygę, ale nie można wszystkiego od razu
Co do Marisy, to specjalnie po to zrobiłem ankietę o drugoplanowych bohaterach na com.pl, żeby poznać stosunek czytelników do niej. Dostała największą ilość głosów, to znaczy, że ludzie ją lubią:)
Cały czas wahałem się czy nie zabić jej (miało to dać Luffy'emu powera by pokonać Corteza), czy dołączyć do załogi. Wyszło na to drugie. Może z czasem uda się ją polubić:)
Kurna, ej ja też za tą Marisą nie przepadam. Szkoda, że wcześniej nie czytałam, to bym zagłosowała na kogoś innego d;No ale, zobaczymy.
Jakbyś nie napisał, że ten kolo jest murzynem, to bym myślała, że to mój brat d;
Rozdziałek taki teges, no ale to początek przygody, na razie się nie wypowiadam d;
Spoko:P Czarny ziomuś legal zioom:P Chciałem stworzyć jakąś bekową postać, żeby wypełnić luki po pewnych bohaterach z wydarzeń dalszych niż water seven po prostu. Przecież u mnie nie wystąpi ani Duval, ani Brook, ani Moria itp itd... Dlatego właśnie na scenę wkracza Tai. Mam nadzieję, że mimo wszystko będzie udany:)
Zatem pora na kolejne WW. Stypiaste nieco wyszło w mojej opinii. I zdrowo przegadane... Ale no nic. Coś za coś... Zaczyna się tandetna intryga:) Ale wynikną z niej ciekawe rzeczy.
Redi... Stedi.... GOU!!!!
36. Tai i jego cel. Pierwszy kawałek układanki.
Od dawien dawna w siedzibie światowego rządu nie było takie poruszenia. Wystarczyło kilka słów rzuconych przez główny głośnik i w korytarzu na pierwszym piętrze natychmiast zrobiło się tłoczno. Mark von Ribben stał po środku tego rozgardiaszu i nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. Marines, strażnicy... Wszyscy przekrzykiwali się, rozpychali każdy chciał zobaczyć to co w takie osłupienie wprawiło strażnika. I każdy po kolei siadał niemalże na ziemi z szoku.
- Co tu się dzieje do cholery? – odezwał się tubalnie jeden ze starszych rangą strażników, który właśnie wkroczył w tłum. – Rozejść się!
- Panie komodorze! – krzyknął do niego Mark – Niech pan sam sprawdzi! Ja w to nie wierzę!
Komodor odepchnął kilku ludzi, którzy stali mu na drodze i ruszył przed siebie. Nie spodobała mu się ta niesubordynacja, a nikt go praktycznie nie posłuchał. Jednakże już po chwili zrozumiał dlaczego. Oczy wyszły mu z orbit.
- Czy powiadomiłeś już Gorousei? – zapytał von Ribbena roztrzęsionym głosem.
- Jeszcze nie.
- To na co czekasz, głąbie?! – wrzasnął komodor i roześmiał się w głos.
Będzie premia. I dzień wolny od pracy. A może nawet święto państwowe. Z uśmiechem na ustach usiadł po turecku na ziemi mając gdzieś wszystkich wokół, wciąż nie wierzących w to co się stało.
- Usopp, poczekaj! – zawołała Nami dopadając przyjaciela. – Co się stało?
Strzelec spojrzał na nią ponurym wzrokiem. Dotknęło ją to natychmiast. Nigdy nie widziała takiego Usoppa.
- Mam dość... Jeżeli to tak ma wyglądać, to biorę szalupę i wracam do Water seven.
- Co?
- Mam już dosyć tego cholernego nowego świata, mimo, że jeszcze nawet do niego nie dopłynęliśmy! Ma się robić coraz ciężej tak? To ja się wypinam! Najpierw Kaneyama i śmierć Franky’ego... Teraz wyspa na której wszyscy są chorzy i pewnie jeden po drugim umierają! Czujecie ten swąd martwych ciał, prawda?!
- Usopp, zamknij się. – rzucił Sanji. – gadasz jakbyśmy nie wiadomo gdzie byli. Pozwalasz się zjeść swojemu strachowi.
- To już nie jest strach...
- Grand Line ma różne oblicza. Też się tu nie czuję komfortowo... – rzekł kucharz – Ale musimy zachowywać się jak na piratów przystało. Skoro nasz kapitan tutaj jest, to my podążamy za nim. Proste nie?
- Takiego kapitana to sobie w dupę możemy wsadzić... – warknął długonosy.
Reakcja była natychmiastowa. Sanji w ostatniej sekundzie powstrzymał się, żeby potężnym kopniakiem nie przywrócić przyjaciela do porządku. Chwycił go jednak za ramiona i przywalił go do ściany.
- Coś ty powiedział?! – wrzasnął mu w twarz. – Jak możesz nie szanować Luffy’ego?! Po tym co zrobił?!
- Może i zrobił dużo! Ale teraz nas wprowadza w coraz większe gówno! – krzyknął Usopp.
- Już raz mu się sprzeciwiłeś. Już raz podważyłeś jego autorytet! – ryknął kucharz – Pamiętasz co z tego wyszło?!
Strzelec spuścił głowę. Sanji miał rację. Jednakże żadne słowa, ani gesty, żadne wspomnienia nie mogły z jego głowy usunąć bardzo złego przeczucia. Przeczucia, że pakują się w coś, z czego nie tak łatwo będzie wyjść.
- Chłopaki, przestańcie! – zawołała Nami.
Miała przed oczyma niemalże powtórkę z kłótni na Going Merry. Wiedziała, że Usopp ma nieco inny system wartości, ale nie chciała dopuścić do kolejnej tragedii. Podeszła do nich i rozdzieliła ich delikatnym ruchem.
- Przepraszam, Sanji. – powiedział strzelec, ale zabrzmiało to beznamiętnie i płytko. Odwrócił się. – zaczekajmy na Luffy’ego zatem. I niech on decyduje.
Kapitan Kuro uśmiechnął się obłąkańczo patrząc Luffy’emu w oczy. Miał zupełnie inny wyraz twarzy niż wtedy, kiedy walczyli niedaleko Syrup village. Okulary miał zupełnie inne, już nie opadały, nie musiał ich poprawiać, zaś garnitur podarty w wielu miejscach, sprawiał wrażenie, że niejedno już przeszedł. Koszula była niedoprasowana, ale ostrza, zupełnie nowe, błyszczały delikatnie.
- Jesteś... Ty, znam cię! – wrzasnął Kuro zupełnie nieposkładanie.
Zaczął cicho chichotać ocierając wierzchem dłoni usta.
- Co ty tu robisz! – krzyknął Luffy poprawiając kapelusz. – Jakim cudem?!
- Kojarzysz tego pacjenta, meeen? – mruknął Tai. – Jesteście hołmis?
Luffy stanął obok murzyna wpatrując się w Kuro i wciąż nie mogąc uwierzyć, że go widzi.
- Walczyłem z nim jakiś czas temu. To cholerny drań... – odparł Słomiany zaciskając pięści. – Taki dziwaczny plan ułożył, że niemalże zagarnął cały majątek jednej takiej...
- Ty no... Kuro i rozkminianie floty? Nie przesadzaj... Przecież od hajsu do niczego nie potrzebuje. – powiedział czarnoskóry. – To świr!
- Świr? – zapytał Luffy, ale nie uzyskał już odpowiedzi.
- UWAGA! – ryknął Tai, już normalnie i zdecydowanym ruchem odepchnął Luffy’ego na bok.
Kuro rzucił się do ataku. Właściwie nie tyle się rzucił, co zniknął. Chwilę potem miejsce, w którym przed sekundą stał pirat zostało zmiecione potężnym uderzeniem pięciu ostrzy. Słomiany zadrżał. Przeciwnik był znacznie szybszy niż wtedy, na East Blue. Ruszał się zupełnie inaczej, zupełnie inaczej się zachowywał.
- Szybki.... Strzał! Pechowy traf! – wykrzyknął Kuro odwracając się. Z ust toczyła mu się piana.
- Co mu się stało? – krzyknął Luffy. – Wtedy był inny!
Tai uśmiechnął się pod nosem.
- Mówiłem ci, że to wariat... Ziomuś, on coś rozkminia na nielegalu, pali pewnie dziwny stuff...
- Jesteś głupi, czy co?
- NIE JA! ON! – ryknął murzyn, ale po chwili poprawił swoje przeciwsłoneczne okularki. – Ten koleś... On ma do mnie poważny problemik... A nie chcę dymu w lokalu, nie? A ty, słomka-ziom, masz może teraz chwilę czasu?
- Co? Słomka-ziom? – Luffy roześmiał się w głos – dobre! Dobry gość z ciebie! Dołączysz do mojej załogi?
- Jasne, potem słomka. Na razie rozkmiń dla mnie dżoba. – warknął Tai patrząc jak Kuro zaczyna chodzić na czworakach szykując się do kolejnego ataku.
- Co? Dżoba?!
- To znaczy robotę, nie? – murzyn ściszył głos do szeptu. – Na pagórku za miastem znajdziesz drzewo, pod nim masz zakopany plecak, a w nim pierwszorzędną sprawę. Zlukaj go, czy jest i pilnuj... A ja zgubię kolesia.
- Ale czemu? Nie lepiej mu dokopać? – zapytał Luffy.
- Nie lepiej... Ten gość ma naprawdę krzywe jazdy. Ale szybki jak cholera... Poza tym... – nie dokończył.
Kuro pojawił się między nimi gotów do zadania ciosu.
Wszystko działo się szybko. Zdecydowanie za szybko jak na czas reakcji Słomianego. Znów Tai uratował mu tyłek odpychając go na bok. Sam gładko ominął ostrza i stanął z boku.
- Ty, Słomka, cienki jesteś... – rzucił murzyn. – spadaj stąd, a ja z nim na solo wyskoczę.
- Ale...
- Nie gadaj, tylko leć pod drzewko. Spidem.
Luffy westchnął. Nie było to w jego stylu, ale ten człowiek prosił o pomoc. Popatrzył jeszcze chwilę na skonsternowanego Kuro i wybiegł z gospody. Chwilę potem usłyszał za sobą huk łamanych desek. Czarnoskóry chyba ruszył do akcji.
- Jest Luffy! – krzyknął Sanji widząc jak kapitan biegnie w ich stronę.
- Zabierajmy się! Drzewo !! – wrzeszczał Słomiany wymachując rękoma.
Sanji nie zrozumiał ni w ząb. Usopp powitał kapitana nadzwyczaj chłodnym spojrzeniem, ale ten tego ewidentnie nie zauważył, tylko wyminął ich i ruszył biegiem przed siebie. Chwilę po tym jednak zawrócił.
- Nami, gdzie jest drzewo na obrzeżach miasta?
- Co?
- Spotkałem takiego gościa, który chciał bym mu coś stamtąd wygrzebał. Jakiś pagórek za miastem, a na nim drzewo jest.
Nawigator załamała ręce.
- Ale Luffy... o co chodzi? – zapytała zupełnie nie rozumiejąc sytuacji.
- Gdzie to jest?! – wrzasnął kapitan raz jeszcze.
- Obejrzyj się idioto, a nie, wydzierasz się na Nami-swan... – warknął Sanji wyciągając palec i wskazując na spory pagórek, który idealnie było widać z miejsca w którym stali. Na jego szczycie zaś, rósł sobie spokojnie dorodny dąb.
- Idziemy!
- Ale po co!
- IDZIEMY! – Luffy nic już więcej nie powiedział tylko ruszył przed siebie w stronę pagórka. Reszta zaś, nie mając większego wyjścia, ruszyła za nim.
Wyspa Kotome nie była często odwiedzana. Leżała na uboczu, już po drugiej stronie Red Line i praktycznie żaden z piratów płynący zwyczajną ścieżką na Raftel nie miewał okazji odwiedzić tego miejsca. Jednym z niewielu którym udało się spędzić noc na tej wyspece był sam Gol D. Roger. Była doskonałym miejscem do tego by w ciszy i spokoju spędzić popołudnie, nabrać sił czy też nawet przenocować. Nie była zamieszkana.
Niemniej jednak, ktoś na tej wyspie przebywał. Pomiędzy drzewami, oparty o głaz siedział Kanou kryjąc się w cieniu przed słońcem, które tego dnia prażyło okrutnie.
- Nie jest dobrze Kanou. Aż dwoje z nas pokazało się temu durnemu piratowi – odezwał się głęboki głos z prawej strony.
- Daj spokój... Nawet nie wiedział z kim ma do czynienia. – odpowiedział mu ktoś z lewej.
- Will, to ty daj spokój... Lubisz się bawić w te swoje durnoty... – z tyłu Kanou zabrzmiał trzeci głos – Po jaką cholerę nauczyłeś go uwalniać haki?
- I tak tego nie opanował... – odparł głos z lewej strony. – Jednakże, właśnie dzięki temu udało mu się załatwić Corteza... A przyznacie, że to nam dosyć na rękę, nie?
- Pewnie... – prychnął sarkastycznie Kanou – usunęliśmy jednego potwora, stworzyliśmy nowego... Co za różnica?
- To syn Dragona – mruknął głęboki głos – nie będzie raczej sprawiać problemów.
- Nie byłbym taki pewien... – czwarty głos należał do młodzieńca, który właśnie pojawił się obok Kanou i usiadł wygodnie na trawie.
Chłopak był młody, miał na sobie luźny strój podróżny, i rozczochrane czarne włosy. Świecące, granatowe ślepia dodawały jego młodej twarzy niesamowitej ostrości, zaś szerogi uśmiech współgrał z zachowaniem się i poruszaniem.
- Wujku Willu, Kuwa-san, Saberu-san... wyjdźcie do nas! – zawołał – mamy przecież rozmawiać. Po to tu przyjechałem.
- Ech... Mój mały dzielny wojownik... – jęknął Will wychodząc z drzew. – No panowie koniec tego „mroku”. Pogadajmy po ludzku.
Nikt się nie odezwał, ani nie poruszył.
- Widzisz, jednak za wcześnie na zmiany... – powiedział Wuj Will uśmiechając się do młodzieńca – Ale jeszcze nadejdą czasy, że młodzi przejmą po nas schedę. A ty to wszystko zapoczątkujesz Milo.
- Wujku... – zawołał chłopak
- Milo... – zawołał Wuj Will.
Wpadli by sobie w ramiona, gdyby nie Kanou, który głośno odchrząknął. Nie po to tu byli. Rozejrzał się. Było ich pięciu. Brakowało dwójki. A już dawno było po czasie.
- Co z pozostałymi? – zapytał.
- Byłeś na Kaneyamie i nie załatwiłeś tego, by byli tu wszyscy? – odezwał się głęboki głos. - Poza tym wiesz, że jeden z siedmiu nie mógł tu przybyć z oczywistych powodów...
- Jak zawsze. – warknął Milo i odwrócił się do Kanou. – Co teraz jest problemem?
- Sam słyszałeś. Syn Dragona.
- Nie możesz z nim o tym porozmawiać?
- I zgarnąć po ryju? Nie... trzeba to inaczej załatwić.
- Zabić Luffy’ego, tak? – Milo uśmiechnął się szeroko zacierając ręce. – Mogę to zrobić, wujku?
- Jasne. Panowie, zgadzacie się?
-Nastała chwila milczenia, a potem odezwał się głęboki głos.
- Milo... Nie używaj swojej mocy.
- Wiem o tym doskonale.
Młodzieniec roześmiał się w głos, po czym odwrócił się i odszedł. Wreszcie coś się działo. Wreszcie rozprostuje swoje młode, a dawno nie używane kości.
- Luffy, co właściwie tutaj jest? – zapytała Nami, kiedy Słomiany ile miał sił odgarniał ziemię rękoma.
- Spokojnie. Tai mnie prosił o pomoc. To pomagam.
Załoga była lekko skonsternowana. Byli już przyzwyczajeni do dziwacznych zachowań kapitana, jedynie Usopp stał nieco na uboczu. Widać było, że wciąż jest w paskudnym humorze.
- Kto to jest Tai? Co się stało w tej gospodzie? – zapytał w końcu siląc się na spokojny głos.
- A nic! Wpadliśmy na Kuro. Ty go Sanji nie znasz, ale my z nim kiedyś walczyliśmy. – odparł beztrosko Luffy i wrócił do pracy rzucając przez ramię – A Tai to taki koleś, który ma z nim jakieś problemy.
Nami i Usopp wytrzeszczyli oczy. W pierwszej chwili pomyśleli, że Luffy żartuje, ale zbytnio przyzwyczaili się już do charakteru ich kapitana, by uznać to za dowcip. Poza tym, nawet Słomiany nie rzucał takich tekstów dla zabawy. Kucharz natomiast stał lekko skonsternowany. Jeżeli walczyli z tym kimś zanim on się przyłączył, to skąd on się tu znalazł?
- KOGO SPOTKAŁEŚ?! – wrzasnęła Nami.
- No Kuro. Tego co chciał Kayę od Usoppa zabić. – odrzekł Luffy. – Ale zupełnie mu odbiło. Jak świr się zachowywał...
- I nic...
- Usopp, spokojnie... – powiedział szybko Sanji.
Wyczuł ciężką atmosferę w powietrzu. Strzelec stał ze spuszczoną głową i ledwo cedził słowa przez zaciśnięte zęby. Był wściekły do granic możliwości.
- I nic... I NIC MI NIE POWIEDZIAŁEŚ?! – ryknął długonosy, aż wszyscy zadrżeli.
- Sorry Usopp, zapomniałem. – odparł Luffy uśmiechając się lekko.
Niewiele brakowało a do walki doszłoby po raz drugi. Snajper w ostatniej chwili pohamował gniew i bez słowa odwrócił się. Nikt nie zdążył powiedzieć słowa, kiedy sprintem ruszył do miasta.
Nie słuchał wrzasku Nami i Sanji’ego, którzy prosili go by wrócił. Nie słuchał Luffy’ego, który pytał o co mu chodzi. Po prostu biegł przed siebie. Kapitan Kuro był w tym mieście. Człowiek, który o mały włos nie zniszczyłby wszystkiego co Usopp kochał. Człowiek, którego nienawidził z całego serca. Teraz był silniejszy. Wiele nauczył się od Sogekinga, sam miał znacznie więcej wyposażenia niż wtedy. Mógł w końcu pokazać, że potrafi się zemścić za to co się stało. Nie patrzył przed siebie.
Właśnie przez to zupełnie nie zauważył przeszkody i z całej siły w coś wyrżnął. Jego nos się złożył, zaś sam Usopp wylądował na tyłku z ogromną siłą. Podniósł głowę i zrozumiał, że uderzył nie w coś, tylko w kogoś. W wysokiego czarnoskórego mężczyznę w okularach przeciwsłonecznych.
- Joł, ziom? A ty co odwalasz? – zapytał murzyn szczerząc się w uśmiechu.
Usopp nie powiedział ani słowa, za to Luffy, który od razu rozpoznał przybysza pomachał do niego.
- Hej!!! Tai! Jak tam, załatwiłeś Kuro?!
- Ty.... nielegal wyszedł? Typas spierniczył...
- Czemu on tak dziwnie mówi? – zapytał Sanji cicho.
- Spokojnie... To chyba ten Tai, o którym mówił Luffy. – szepnęła Nami.
Murzyn podniósł jedną ręką Usoppa. Był wyższy od niego o głowę, zaś jego mięśnie prężyły się dość imponująco, więc nie miał problemów, by postawić długonosego do pionu.
- Ty no, zwiał. Dostał plombę i się zwinął... Kulawa akcja, sorry meeen... – powiedział Tai drapiąc się za głową. – A te ziomki tutaj, to twoi hołmis?
- Chwila moment... Kuro zwiał? – zapytał Usopp.
- Ta zwiał. – Tai minął strzelca i ruszył w górę.
Zerknął w miejsce, gdzie Luffy kopał. Potem zmierzył wzrokiem Sanji’ego i Nami, a potem wystawił do niego pięść.
- Strzała ziomuś, jestem MC Nielegal. A ta dziunia to twoja, czy mogę ją wyhaczyć?
Przez chwilę wszyscy stali w milczeniu, dopóki ich mózgi nie przekonwertowały języka Taia na normalny, a gdy już to się stało Sanji zamiast „żółwika” potężnym kopniakiem wysłał murzyna na glebę.
- COŚ TY POWIEDZIAŁ?!
- Spoko... Sorry... – jęknął Tai – to żarcik był, nie?
- Mało śmieszny... – mruknęła Nami, ale Luffy śmiał się w głos.
- Dobra, ziomuś, wyciągamy plecak. – rzekł w końcu czarnoskóry mężczyzna i jednym ruchem odgarnął ziemię w miejscu obok tego, w którym spory lej wykopał Luffy.
Następnym ruchem wyciągnął spory granatowy plecak i otrzepał go z piachu.
- Nie trafiło się, co?
- Dobra... – rzekł w końcu Usopp zdenerwowany tą bezczynnością.- A teraz ładnie wyśpiewaj co i jak z Kuro, co się dzieje na tej wyspie i co do cholery jest w tym plecaku.
Nami i Sani kiwnęli głowami. Ich też interesowało to, o co w tym wszystkim chodzi. Nawet Luffy przestał się szczerzyć, usiadł na ziemi i zmierzył murzyna ciekawskim spojrzeniem.
- Ty no spoczko... Pinokio się zbulwersił, nie? – zagadał Tai do Luffy’ego po czym rozsiadł się na ziemi i zaczął mówić. – Robię małego dżoba kurierskiego. Taki mały nielegal, ale sza na ten temat. Światowy Rząd ma z tym problemy, ale tu nie o to chodzi... gorzej, że moja łódź miała kraksę i dalej nie popłynie. Ugrzęzłem na tej wyspie, gdzie nikt nie chce opylić statku, a hajsu też za dużo nie mam... I ten cały Kuro zczaił co wiozę... I teraz mam problema.
Nastała chwila ciszy.
- Można jaśniej? – zapytała Nami.
- No jakby to powiedzieć... – Tai podrapał się po głowie. – Wiecie, że tu ostry nielegal nie... wszyscy chorują... No i próbowałem to rozkminić nieco... Z nudów... Ale póki co nie bardzo idzie... To co mamy w tym plecaku muszę dowieźć na Wyspę Syren. Tam dostanę za to sporo keszu. No ale ugrzęzłem. I zczaić trzeba co tu się dzieje. Bo ludzie nie chorują bez powodu.
Zanim Luffy się odezwał Sanji już wiedział co powie. Znał kapitana zbyt dobrze. Chyba zatrzymają się na tej wyspie nieco dłużej.
- To zawieziemy cię na wyspę syren! – zawołał Słomiany uśmiechając się.– Ale najpierw załatwimy sprawę z Kuro i chorobami.
Tai uśmiechnął się ukazując białe jak śnieg zęby.
- Spoczko. Dobre patencicho. – powiedział. – Cholerka, mogłem za nim pobiec...
- Luffy... – odezwał się Usopp. – Po cholerę nas w to pchasz?
- Sam chciałeś załatwić Kuro? – zdziwił się Luffy.
- Tak... Ale ta wyspa... Ona jest przygnębiająca... Nie chcę dłużej tu być.
Nami wciągnęła powietrze. Nie zapowiadało się to dobrze.
Luffy zmierzył przyjaciela wzrokiem. Ile to już razy Usopp w ten sposób się tłumaczył. Jego przyjaciel miał w zwyczaju chorować na „nie-mogę-zejść-na-tą-wyspę”, do tego wszyscy byli przyzwyczajeni. Myślał, że teraz będzie tak samo. Nie wziął jednak poprawki na wydarzenia na Kaneyamie. Usopp zmieniał się w oczach. Tracił rezon, tracił dobry humor. Po śmierci Franky’ego skupił się na szlifowaniu swoich umiejętności stolarskich. Niewidzialna nić porozumienia jaka zawsze była między nimi zaczęła słabnąć. Tego Słomiany zupełnie nie rozumiał, ba, nawet tego jeszcze nie zauważał.
- Spoko! – powiedział Luffy – Wyleczymy ich i spadamy.
- Kolejną wyspę chcesz ratować?
- Tak... czy to coś złego?
- Nic... nic złego. – Usopp się zgarbił, odwrócił i ruszył w dół zbocza.
- Gdzie idziesz? – zapytała Nami widząc zmartwienie przyjaciela.
- Na statek. Poproszę Choppera o jakieś leki uspokajające. – odparł długonosy beznamiętnie.
Nie chciał wywoływać kolejnych kłótni. Wiedział, że decyzje Luffy’ego są tak naprawdę niepodważalne, a nie wyobrażał sobie, że sytuacja z Water Seven miałaby się powtórzyć. Za bardzo kochał tą załogę.
- Ty, macie doktora na statku? – zawołał nagle Tai.
- Tak, a co? – odparł Sanji również wstając.
Nie chciał, by Usopp szedł sam, więc powoli ruszył za nim.
- Bo chciałbym, żeby coś oblukał. – murzyn wsadził rękę do kieszeni. – To wypadło Kuro zza pazuchy podczas walki.
Wyciągnął niewielką szklaną fiolkę z bezbarwną zawiesiną w środku. Niesamowicie cuchnącą.
- Co to jest? – zapytała Nami zasłaniając nos. Zebrało jej się na wymioty.
- Trucizna. – odparł Tai – robi ci gorączkę, rzygasz jak kot i kończysz z gruźlicą...
- Czyli to samo co mają niektórzy z tej wyspy...Znasz się na tym? – Luffy odsunął się na dwadzieścia metrów odrzucony obrzydliwym zapachem.
- Właśnie niezbyt. Ale wasz doktór może coś rozkminić lepiej.
Kiwnęli głowami. Zeszli z pagórka i ruszyli na Sunny’ego. Zupełnie nie zwrócili uwagi, że ktoś jeszcze słyszał tę rozmowę.
Ciąg dalszy nastąpi
Dramatyczne pytania:
Dlaczego Najuch powrócił do nudnych rozdziałów?
Dlaczego Kuro miał przy sobie truciznę?
Co tak naprawdę dzieje się na „Chorej Wyspie”?
Kim są Milo, Kuwa, Wujek Will i Saberu?
Część 37 to: Break Dance. Mistrz trucizn.
Bardzo się cieszę, że pojawił się Kuro, bo to jeden z moich ulubionych antybohaterów. Jak na razie nie mam się do czego przyczepić. Zastanawiam się, kiedy zaczną się dziać te dziwne rzeczy, o których mówiłeś, bo jak na razie nie widzę nawet zalążków W nagrodę idę wrzucić to, o co mnie wczoraj tak bardzo prosiłeś, ale ostrzegam, nie spodoba ci się
Dlaczego Najuch powrócił do nudnych rozdziałów?
Nie takich nudnych. Dobrze jest.
Jako, że jesteśmy w jednej czwartej całego Wystarczy Wierzyć, przyszły pewne przemyślenia...
Po pierwsze uświadomiłem sobie, że ilość wątków jakie stworzyłem jest tak przeogromnie wielka, że sam tego nie ogarnę, dlatego postanowiłem nieco zmienić tryb pisania. A mianowicie zacząłem tworzyć chronologiczny plan wydarzeń. To z kolei może się nieco przyczynić do opóźnień w ukazywaniu się rozdziałów. Chciałbym jednakże dojść do dwóch tygodniowo, może się uda...
Zmieni się także nieco klimat. Zastanawiając się nad sensem pisania tego fika doszedłem do wniosku, że One Piece zasługuje na coś większego niż po prostu pływanie od wyspy do wyspy. I dlatego będzie teraz tak jak będzie. No ale cóż, nie chcę spoilerować. Sami zobaczycie. SGDrom pomoże mi w składaniu wszystkiego w całość i chwała mu za to. Tak to jest, kiedy masz za dużo pomysłów :P A dziś lub jutro chapter nr 37 Ujrzy światło dzienne:) To tyle ode mnie!
W końcu ukończyłem 37my chapter. Ciężko szedł, miał być znacznie dłuższy, ale trochę go skróciłem, rezygnując z paru niepotrzebnych wątków i upraszczając ten...Postaram się w miarę szybko wrzucić 38my, ale nie obiecuję. Sporo teraz roboty, do tego zbliża się sesja itp itd... Nie mam na nic czasu:P Jest tutaj motyw pod tytułem "włącz muzykę i czytaj", ale jest on w tym chapterze naprawdę nieodzowny, dlatego umieściłem w dwóch miejscach w nawiasach linki youtube. Jest to konieczne by poczuć klimat sceny. Naprawdę konieczne.
Wydarzenia na Chorej Wyspie powoli zmierzają do końca...
REDI STEDI, GOU!!!
37. Break Dance. Mistrz trucizn.
Chopper dobrze znał się na lekarstwach, ale nie wiadomo do końca było jak stoi z wiedzą na temat trucizn. Powiadano jednak, że te dwie rzeczy dzieli niewielka granica, dlatego kiedy Luffy wkraczał na pokład Thousand Sunny był dobrej myśli. Niewielką fiolkę ściskał w dłoni Tai, za nim szli Sanji z Nami.
Pojawienie się murzyna zaskoczyło piratów, którzy zostali na statku, ale wszystko szybko zostało wyjaśnione, Chopper przyjął naczynie ostrożnie i podreptał do swojego gabinetu. Robin i Marisa natomiast zostały na pokładzie wraz z resztą. Sanji szybko przygotował niewielką przekąskę i wszyscy usiedli w jadalni oczekując wyniku badania.
- Ziomuuuś... Dobra szama, meeeen! – zawołał Tai wcinając trzecią porcję. Było nie było, apetyt miał jak Luffy.
- Co z nim jest? – zapytała Marisa ukradkiem, kiedy mężczyzna wrócił do pałaszowania sałatki z kurczakiem. – dziwnie mówi.
- Wyluzuj. Kto tutaj jest normalny? – Nami posłała jej ciepły uśmiech i zmierzyła gościa wzrokiem.
Z natury była podejrzliwa, zaś Tai, uśmiechnięty teraz i rozradowany naprawdę przywoływał najróżniejsze podejrzenia. Kuro wcale nie musiał działać sam, a do tego wielki murzyn na „chorej wyspie” i to zdrów jak ryba... Nic tu nie było normalne. Na rozmyślaniach spędziła cały czas oczekiwania na Choppera. Zerknęła na Sanji’ego. On także sprawiał wrażenie zamyślonego, co chwila ukradkiem spoglądał na Usoppa. Długonosy siedział ze spuszczoną głową, podobnie jak Robin choć zupełnie z innego powodu. Jedynie Luffy i Tai głośno się śmiali wymieniając się idiotycznymi uwagami na temat wszystkiego wokół.
W końcu drzwi do jadalni uchyliły się i do środka wmaszerował Chopper. Jego twarz sprawiała wrażenie zakłopotanej, ale dość spokojnie podszedł do stołu i zajął swoje miejsce.
Oczy wszystkich zwróciły się ku niemu. Lekarz wziął głęboki oddech i rzekł:
- Tak jak mówił Tai. To dosyć skomplikowana trucizna wywołująca objawy gruźliczne, a w końcu samą chorobę. Po mistrzowsku sporządzona. Z tego co mówicie, to prawdopodobnie ona powoduje chorobę większości mieszkańców, bo bardzo łatwo rozpylić ją w powietrzu. Powstaje z kwasu chlebowego i kilkunastu dziwacznych odczynników, których nie jestem w stanie zidentyfikować.
- Nieźle mały jeleniu. Dobry jesteś ziom... – stwierdził Tai drapiac się po brodzie.
- Myślisz, że jak mnie pochwalisz to się ucieszę? Dupku? Poza tym jestem reniferem!!!!
Murzyn spojrzał na niego z osłupieniem i zaczął głośno się śmiać.
- Dobre, dobre!!!! Odjazd, ziomuś! Uwielbiam cię!
- Jaki mamy zatem plan, skoro już wiadomo co to było? – zapytał Sanji.
- Jeżeli ta trucizna zatruła całe miasto musiała zostać rozpylona z jakiegoś wysokiego miejsca. Najwyższego w tym mieście – rzekł Chopper.
- To idziemy szukać!! Juhhu!!!! – Luffy zerwał się z miejsca – Kto idzie?
Robin natychmiast się ulotniła. Kapitan zmarszczył brwi widząc jej zachowanie, postanowił, że zajmie się tym później, póki co nie było czasu na poważną rozmowę. Kobieta unikała teraz towarzystwa. Chopper wzruszył ramionami i podreptał za nią. On także był typem intelektualisty, mimo durnej powierzchowności. Potrafił przynajmniej dotrzymać jej kroku w rozmowie.
- Ja pójdę – zgłosiła się Marisa – poprzednio zostałam, teraz bym zobaczyła co i jak.
- Usopp, idziesz? – zapytał Luffy szczerząc zęby.
- Nie, nie idę.
- Czemu?
- Bo nie.
- Ale Usopp! – kapitan podskoczył do przyjaciela pochylając się nad nim – Co z tobą ostatnio? Dziwny jesteś.
- Odczep się.
Sanji wyczuł ciężką atmosferę, ale niewiele mógł zrobić. Luffy był uparty i zaczął ciągnąć długonosego za ramię.
- No choooodź! Usopp nie zamulaj!!!!
- ODWAL SIĘ!!! – strzelec jednym ruchem strząsnął jego rękę po czym wstał.
Przez chwilę wydawało się, że zacznie krzyczeć, awanturować się. Że wywoła bójkę, że znów dojdzie do walki przyjaciół... Ale nic takiego się nie stało. Chłopak odwrócił się i wyszedł z jadalni trzaskając drzwiami. Luffy’ego zamurowało.
- Nami-swan... zostań i pogadaj z nim. – powiedział Sanji – A my idziemy! Znajdziemy to najwyższe miejsce raz dwa! – dodał szybko, by rozluźnić atmosferę.
Szybko opuścili statek i chodź kucharz na siłę starał się rozładować napięcie widać było, że Słomiany się zmartwił. Spuścił głowę i nie mówił zbyt wiele maszerując wraz z Taiem w kierunku miasta.
- Mają sklep z bronią? – zapytała Marisa Sanji’ego, gdy ten głowił się jak można sprawić, by Luffy szybko zapomniał o zajściu.
- Nie widziałem...
Szli przed siebie.
- Tai, co masz w plecaku? – zagadnął Luffy, kiedy docierali do miasta.
- Heh, stary... dopiero teraz pytasz? Powoli kminisz... – murzyn otworzył wieko i oczom piratów ukazały się plastikowe worki wypełnione skruszonymi zielonymi liścimi. – Najlepszy stuff na całym Grand Line. Dziesięć kilosów. Masa pieniędzy!
- To przecież nielegalne! – powiedziała natychmiast Marisa.
Sekundę później Tai, Luffy i Sanji siedzieli już na ziemi pięć metrów od niej szepcząc po cichu o tym jakaż to ona nie jest nudna.
- Muszę to przewieźć na Wyspę Syren. – powiedział później czarnoskóry mężczyzna – Tam mam kontakt, który to ode mnie odkupi.
Gdy tylko dotarli do miasta od razu zauważyli najwyższy punkt. Aż zdziwiło ich to, że wcześniej nie zwrócili uwagi na tak oczywistą rzecz. Z jednego z domów wybijał się w górę niemal ośmiometrowy komin. Podążyli tam wartkim krokiem nie oglądając się za siebie.
Zdziwili się co nie miara. Komin wyrastał ze sklepu Clair.
Mijali dom za domem kierując się do lokalu. Było nadzwyczaj ciepło, ale ich determinacja pozwalała spokojnie przetrzymać taką temperaturę. Nie wydawało im się to możliwe, aby Clair rozpylała śmiertelną truciznę na tej wyspie. Nie po tym jak zobaczyli ją, chorą i wyniszczoną.
- Łejtnijcie tu momencik, co? Chciałbym coś zlukać – odezwał się nagle Tai, po czym skręcił w boczną uliczkę.
Słomiani od razu zauważyli, że nagle spoważniał. Nie znali go jeszcze zbyt dobrze, ale jego zachowanie od razy wskazywało na to, że coś mogło się stać. I dlatego nie „łejtnęli”. Dlatego ruszyli za nim.
Murzyn poruszał się nadzwyczaj szybko, mimo niewygodnych spodni, mknął przez miasto nie oglądając się za siebie. Wiedział doskonale dokąd idzie, nie chciał odwiedzać tego domu, ale wiedział, że w końcu musi. Mógł tam znaleźć wiele odpowiedzi. Tylko dlaczego za odpowiedzi trzeba płacić własnym bólem? Nie chciał wracać do tamtych czasów...
Zupełnie nie zauważył, że piraci podążają za nim i w końcu zatrzymał się przed niewysokim parterowym budynkiem. Stare, spróchniałe drzwi były zamknięte ogromną drewnianą zasuwą, zaś okna zabite deskami. Cały dom sprawiał wrażenie już dawno opuszczonego.
Przeszkoda nie zatrzymała Taia, który jednym silnym pociągnięciem wyrwał drzwi z zawiasów i dziarsko wkroczył do środka.
Całość domu składała się z dwóch izb, naprawdę szerokich, choć pozbawionych jakichkolwiek ozdób. Bałaganu jaki tam panował nie dałoby się ogarnąć choćby przez parę ładnych dni, zaś zapach unoszący się w powietrzu przyprawiał o drgawki. Czarnoskóry zupełnie się tym nie zraził i sięgnął do jednej z szuflad. Wiedział, że dłużej na tej wyspie nie zostanie. Wiedział, że być może do tego miejsca już nie wróci. Wolał zatem najważniejsze rzeczy od razu wziąć ze sobą.
- Tai! – przerwał cisze Luffy, gdy wraz z załogą wpadli do budynku.
- Ziomuś, mówiłem, łejtnij, nie? Czemu pojechałeś na nielegalu?
Słomiani zignorowali Taia. I tak niewiele zrozumieli.
- Co to za miejsce? – zapytała Marisa.
- Nie chcesz wiedzieć, sztunia – mruknął murzyn wracając do szperania w kredensie. – Wróćcie tam gdzie mówiłem.
Sanji zawahał się. Głos czarnoskórego lekko zadrżał kiedy mówił te słowa. Kucharz od razu domyślił się, że to nie jest zwykły rozklekotany dom.
- To ważne dla ciebie miejsce, co nie? – zagadnął kiedy pozostali umilkli.
- Uparty kolo jesteś... – odparł Tai, po czym wciągnął powietrze – To dom człowieka, który nauczył mnie wszystkiego.
Nastała chwila milczenia.
- Człowieka, który już nie żyje. Więc się tym nie przejmujcie. Muszę po prostu znaleźć dwie rzeczy. – murzyn po raz kolejny zajrzał do kredensu. – To musi gdzieś tu być...
Minęło kilka chwil i w końcu dało się usłyszeć okrzyk radości. A potem Tai wyciągnął z szafki dwie małe muszle. Nie trzeba było wiele czasu, by Sanji zrozumiał co mężczyzna trzyma w dłoniach.
- Diale – bardziej stwierdził niż zapytał.
- Yo. A dokładnie diale nagrywające – Tai lekko się uśmiechnął. Zgarnął ze stołu śmieci i położył obie muszle na blacie.
- Co na nich jest? – zapytała Marisa siadając na rozklekotanym krześle.
- Dwa numery. Jeden, który sam skambaciłem... Który pomaga mi jak mam kwaśne rozkminy i nie tylko... I drugi. Ten, który zmienił moje życie.
Tai nie wiedział dlaczego akurat teraz wzięło mu się na zwierzenia. Poznał ich przecież ledwo kilka godzin temu, ale już teraz rozumiał, że można im zaufać. Zrozumiał też, że sam nie da sobie rady z tym co skrywał w swoim wnętrzu. Musiał coś z tym zrobić. Musiał opowiedzieć.
- Chcecie posłuchać w opór nudnego story? – zagaił po cichu wpatrując się w diale.
- Mów! Historie nie są nudne. – zawołał natychmiast Luffy zajmując miejsce przy stole.
- Myślę, że nic nie trzeba dodawać. Po prostu posłuchajcie. – Tai podniósł dłoń i nacisnął diala leżącego po lewej stronie.
Najpierw zapadła cisza, a potem w powietrzu rozbrzmiała muzyka. Zupełnie inna, niż ta, znana Słomianym do tej pory. Zupełnie inna.
(w tym momencie naprawdę polecam. To wręcz obowiązkowe by poczuć prawdziwy klimat: http://www.youtube.com/watch?v=FeMKM-eQPB4)
Dźwięki fortepianu natychmiast wypełniły salę. Piękne dźwięki. Rozprzestrzeniły się w ciągu kilku sekund na zawsze zmieniając tych, którzy utwór usłyszeli. Nikt nie próbował nawet skonkretyzować instrumentów jakie musiały zostać użyte przy nagraniu tej piosenki. Po prostu w totalnej ciszy słuchali cudownego dzieła. Zauroczeni, zatrzymani w czasie. Nic więcej nie istniało. Tai od razu dostrzegł ich poruszenie. Sam to rozumiał. Sam wiedział jak ten utwór działał. Ile znaczył. Jedna zabłąkana łza spłynęła mu po policzku. Nikt jej nie zauważył.
Tak dziwnego sposobu przedstawiania tekstu Luffy nie słyszał nigdy. To nie była piracka piosenka, do jakiej był przyzwyczajony. Nie było w tym radości, nie było w tym rubaszności, tak charakterystycznej dla przyśpiewek wilków morskich. Sanji także nigdy nie spotkał się z czymś takim. I wiedział, że nigdy już nie zrozumie, dlaczego właśnie w tamtym momencie łzy cisnęły mu się do oczu jak oszalałe.
- Wiem, że wydaje się wam to dziwne. – rzekł Tai – To nie jest muza, do jakiej jesteście przyzwyczajeni. Ba... nikt na całym świecie nie zdziałał jeszcze czegoś takiego... Nie pytajcie jak i tak ciężko by było to skumać.
Nikt się nie odezwał. Wpatrywali się w diala jak zahipnotyzowani. Słowa ich urzekły*. Zmasakrowały. Tak prawdziwego przekazu nie słyszeli i wiedzieli, że długo jeszcze nie usłyszą.
- Czy to... – zapytała Marisa drżącym głosem.
- Tak, po części to mój kawałek. Podkładam bita, śpiewam chórki. I gram na pianinie. – rzekł Tai uprzedzając pytanie.
- Bita? – zainteresował się Sanji
- Nieważne ziomuś...
- A kto robi resztę? – zapytał w końcu Luffy po kolejnych sekundach milczenia – kto mówi tekst?
- Właściciel tego domu. Travis. – odparł Tai spuszczając głowę. – To on napisał tekst. I do tej piosenki i do mojego życia.
- Mówiłeś, że nie jesteś stąd. – zauważył Słomiany.
- Skłamałem. Istotnie mam do rozkminienia sprawę na wyspie syren, ale nie chciałem byś czaił jakiś nielegal. Kumasz, bro? Nie wiedziałem, czy czysty, czy od psów jesteś...
- Od czego?
- Nieważne – rzekł Sanji szybko.
Wpatrywał się w Taia świdrując go oczyma. Nie trzeba było się oszukiwać. Piosenka zmiażdżyła kucharza na kawałki. Czekał teraz tylko na komentarz. Na komentarz prawdziwego muzyka.
- Dwanaście lat temu... Byłem małym szczylem. Zdrowym jak wszyscy mieszkańcy...
- Tai, co ty tu jeszcze robisz? – odezwał się surowy głos.
Najwyżej ośmioletni, czarnoskóry chłopiec odwrócił się gwałtownie i spojrzał na kilka lat starszego od siebie młodzieńca, także murzyna, co było wybitną rzadkością. Przez chwilę Tai mógłby się zastanawiać, czy to nie członek jego rodziny, jednak zupełnie nie byli do siebie podobni. Starszy miał długie dready ozdobione kolorowymi paciorkami, większe oczy i dłuższą twarz.
- Travis... – powiedział chłopiec szczerząc białe jak śnieg zęby.
Nie powiedział jednak nic więcej. Odwrócił się i ruszył pędem przed siebie, w dół ulicy.
- Mały, zaczekaj!
W tym mieście łatwo było się zgubić. Wąskie uliczki przecinały się jedna po drugiej, topografia miasta składała się tak, że bez trójwymiarowej mapy poruszanie się po nim było nie lada wyczynem. Takie dzieciaki jak Tai czy Travis dobrze jednak znali to miejsce. Tu się właśnie wychowali.
- Czekaj! Z tym nie zwlekaj! Łejt na git człowieka! – wrzasnął Travis.
I dopiero to podziałało. Tai przystanął, odwrócił się do niego i uśmiechnął ponownie. Uwielbiał jak chłopak zaczynał rymować.
- Ech, ziomuś... Ale ty mi problemów stwarzasz – jęknął goniący oddychając ciężko, kiedy dopadł już chłopca.
- Travis... powiedz mi, dlaczego tak często rymujesz?
Pytanie zaskoczyło chłopaka, ale zawsze gdy je słyszał cieszył się. Dawno temu przygotował sobie szpanerską odpowiedź. Działała ona na wszystkich, tylko nie na Taia. Ten już dawno zaczął szukać głębszego sensu w tym wszystkim.
- Ziomuś, nie dasz mi spokoju? – jęknął Travis przeczesując ręką dready. – To nie rymowanie. To rap.
- No to dlaczego... Dlaczego rapujesz?
Nie otrzymał odpowiedzi.
- Nie przelewało się ziomki.... Mówiąc wprost był nielegal totalny i bieda na dzielni. Travis był synem ziombela mojego starszego i zajmował się mną, od kiedy starsi poszli do piachu. A raczej próbował, bo ja zwykle sam sobie dawałem radę. Nawet w wieku ośmiu lat
Słomiani siedzieli w milczeniu. To już była tradycja. Na każdej wyspie na jakiej byli spotykali kogoś, kogo opowieść niemalże doprowadzała ich do płaczu. Sanji o tym wiedział, Luffy kiedyś opowiedział mu historie swoją i Zoro. W tym momencie był już pewien, że i tym razem nie będzie lekko. Tym bardziej, że Tai nie sprawiał wrażenia osoby, którą życie by popieściło. Zrozumiał to dopiero teraz, gdy murzyn siedział przed nimi zgarbiony opowiadając przyciszonym, łamiącym się głosem.
Luffy natomiast lekko się uśmiechał. Chyba dopiero teraz do niego dotarła rutyna tej podróży. Kolejna wyspa do uratowania. Kolejny człowiek, który pewnie niedługo dołączy do załogi. Ale odpowiadało mu to. Nigdy nie był na tyle rozgarnięty, by zajmować się takimi sprawami. Liczyła się tylko przygoda. Liczyła się przygoda. Przygoda. Powtarzał to sobie w myślach i choć spotkanie z Cortezem, śmierć Franky’ego nieco nadwątliły jego przekonanie, wierzył, że będzie dobrze. Że będzie lepiej.
- Tylko, że niestety życie w dupę nas kopie i to grubo dosyć. – kontynuował Tai. – Zazwyczaj tak wychodzi, że jak już jest klawo i sponio, to nagle wszystko się pierdoli. I tak było i tym razem. Zaczęło się od tego, że zdecydowaliśmy się outować z miasta i zobaczyć świat. Wsiedliśmy na statek...
– Co piszesz? – Tai pochylił się nad Travisem opartym o burtę.
Byli na środku morza, na statku pasażerskim. Nawet nie wiedzieli dokąd dokładnie płyną, pieniędzy mieli tylko tyle, by kupić bilet na najbliższą wyspę.
Travis istotnie coś skrobał. Siedział pochylony nad kartką papieru z piórem w dłoni, a jego twarz przybrała nieobecny wyraz.
- Tekst, ziomuś.
- Jaki?
- Rap. Prawdziwy, pełny rap. – Travis zgiął szybko kartkę i schował do tylnej kieszeni wytartych spodni. – Ale jeszcze nie jest gotowy.
Głowa Taia wybuchała niemalże od pytań. Był w tym wieku, ale nauczył się już, że czasem lepiej trzymać język za zębami. Nieraz zdarzało mu się oberwać za uciążliwe pytanie. Niemniej zaryzykował.
- O czym? – natychmiast zamknął oczy spodziewając się ciosu w ucho i ochrzanu, ale Travis tylko oparł się o barierkę i spojrzał w dal.
- O tym, że nic się nie zmienia – odparł. – O tym, że jesteśmy czarni i mamy przejebane. O moim kumplu... Pamiętasz go, nie? Pamiętasz jak go sprzątnęli... – Westchnął cicho.
- To chyba będzie cholernie osobisty tekst. – rzekł Tai.
- Cholernie osobisty...
- Dlaczego takie rzeczy piszesz? Dlaczego w ogóle to robisz? Po co ci ten rap cały?
Travis znów nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko i wrócił do kajuty.
- That’s just a way it is... – zanucił pod nosem.
- Dotarliśmy. – powiedział Tai. – Dotarliśmy na nową, zupełnie nową i zupełnie inną wyspę. Nie tak biedną. Nie tak przeludnioną. Dotarliśmy tutaj. Na długo przed tym nim jeszcze została chorą wyspą. Wszystko było pięknie, cudownie, obaj pomagaliśmy tutejszemu stolarzowi, bulił niewiele, ale na tyle by ciągnąć na luzie. Travis wynajął ten dom.
- I pojawia się jakieś ale, co nie? – zapytała Marisa, która od dłuższej chwili milczała urzeczona piosenką. – Coś się stało...
- Tak coś się stało. Coś naprawdę...
Urwał.
Coś się ewidentnie stało.
Słomiani nie wyczuli niczego, ale Tai zrozumiał, że coś się święci i zanim jeszcze piosenka się skończyła nacisnął diala wyłączając muzykę i zerwał się na równe nogi. Klimat chwili praktycznie prysnął.
- Co się... – zaczął Luffy odwracając się w stronę drzwi.
A potem wszystko potoczyło się jak na zwolnionym filmie. Słomiany zobaczył jak potężne kopnięcie wysadza drzwi, jak lecą one w jego kierunku. W ostatniej chwili rzucił się na bok, powalając na ziemię Marisę, siedzącą do tej pory obok niego. Drzwi roztrzaskały się o przeciwległą ścianę. Sanji był już prawie gotów do walki, kiedy do pomieszczenia weszło czterech mężczyzn.
Byli wysocy i dobrze zbudowani, zaś z twarzy nie można było wyczytać u nich nic, poza dziwnym otępieniem. Sprawiali wrażenie przypadkowej zbieraniny, ale jak jeden mąż wpadli do środka rozglądając się powoli. Dwóch z nich dzierżyło w dłoniach długie katany.
- Cholera... Już mnie znaleźli... – warknął Tai.
- UAAA!!!! – wrzasnął Luffy otrzepując się z kurzu – Co to było do cholery?! Marisa, jesteś cała?
- Tak...
Kapitan podniósł z ziemi kapelusz i założył go na głowę.
- Nie rozwala się ludziom drzwi bez powodu! – wrzasnął z całych sił.
Napastnicy nie sprawiali wrażenia zaskoczonych. Jeden z nich spojrzał na Luffy’ego leniwie zupełnie jakby identyfikował jego osobę. Potem skrzywił się.
- Zastrzel niepotrzebnych – mruknął do jednego z kompanów.
Wszystko potoczyło się monstrualnie szybko. Luffy nawet nie zdążył zareagować, kiedy pocisk wbił się w jego pierś. Gdyby nie jego gumowe ciało byłby martwy na miejscu, na szczęście nabój zachował się jak zawsze. Odbił się od niego trafiając we framugę, tuż koło ucha jednego z przybyszów. O dziwo zamiast strachu na jego twarzy pojawił się okrutny uśmiech.
- Mamy tu użytkownika. Będzie wesoło.
- Ty draniu! – ryknął Sanji ruszając do przodu.
- ZATŁUKĘ!!! –wrzasnął Luffy szykując się do zadania ciosu.
- Czekajcie!!!
Odwrócili się natychmiast. Tai zdjął okulary mierząc przybyszów spojrzeniem swoich czarnych jak sadza oczu.
- Oni mają wąty do mnie i to ja się z nimi klepię.
- Ej, co ty gadasz? On do mnie strzelił! Musze mu skopać tyłek!
- Powiedziałem, że ich skopię. – Tai najwidoczniej już zdecydował.
Sanji zrozumiał to widząc determinację w jego oczach. Nie było jasne kim są napastnicy, ale za to wszyscy wiedzieli, że nie wyglądają normalnie. Kucharz nie chciał zostawiać czarnoskórego samego, ale Tai wyraźnie o to prosił. Na jego twarzy malował się dziwny spokój. Taki sam jaki miał Sanji, gdy wchodził do baru, by walczyć z Sigmą...
- Luffy odsuńmy się...
- CO?
- Odsuńmy się!
Tai podszedł do diali leżących na stole i wziął w dłoń drugiego z nich.
- No panowie... Od razu korzystając z okazji usłyszycie drugi kawałek. – uśmiechnął się i położył go na szafce obok siebie.
- Chłopaki bierzemy go żywcem! – krzyknął jeden z napastników i wszyscy czterej ruszyli do przodu.
- Miłego odbioru – szepnął Tai i nacisnął przycisk.
(w tym miejscu polecam: http://www.youtube.com/watch?v=5G7-kHjx5Mk)
Pierwszy z atakujących znalazł się w powietrzu już po sekundzie. Potężne kopnięcie murzyna wyrzuciło go w powietrze z taką siłą, że gruchnął w przeciwległą ścianę.
- To jest właśnie moja walka! – wrzasnął Tai.
Nie, to nie była walka. Sanji zmierzył czarnoskórego spojrzeniem. Przeskakiwał z nogi na nogę. On nie walczył. On tańczył.
Jeden z mężczyzn zamachnął mieczem i uderzył. Tai zniknął mu sprzed ciosu. Znalazł się na ziemi. Wykorzystał siłę pędu i zakręcił się na barkach prostując nogi. Podciął swojego przeciwnika bez żadnego problemu. Odbił się natychmiast rękoma od podłoża. W powietrzu zdążył zrobić salto chwytając kolejnego atakującego za głowę i z całej siły uderzając nim o ziemię. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, kolejny okrężny kopniak powalił czwartego wytrącając mu z rąk katanę.
Seria była szybka, celna i miażdżąca. Czterech mężczyzn leżało na podłodze, Tai zaś stanął tuż za nimi. I natychmiast znów zaczął tańczyć.
- Dalej ziomusie! Co rozkminiacie?! Wstawać!
Wstali. Ciosy dały im się we znaki, ale nie aż tak, by nie mogli spróbować choćby jeszcze raz zaatakować. Ten który został podcięty wyskoczył do przodu. Murzyn stał akurat w drzwiach, zamierzał w razie czego przenieść walkę na zewnątrz. Jednym ruchem schwycił swojego przeciwnika za głowę i wbił jego twarz we framugę drzwi. Ściany aż zadrżały kiedy uderzony jęknął z bólu i z wolna osunął się na podłogę, by już nie wstać.
Dobry jest, pomyślał Sanji. Nie rozumiał jego stylu walki, choć jeden ruch nawet przypominał jego Party Table, to jednak był inny, oparty nie na rękach, lecz barkach i szybszy, choć zapewne słabszy.
W tym samym momencie trzech pozostałych atakujących popędziło za Taiem. Czarnoskóry wyskoczył na ulicę pociągając za sobą przeciwników.
- Za nimi! – krzyknął Luffy.
Nie musiał tego mówić, Marisa była już na zewnątrz, Sanji biegł tuż za nią.
Wypadli z domu Travisa w momencie, kiedy Tai stanął na rękach i chwycił nogami przeciwnika za głowę.
Słomiany wytrzeszczył oczy. Murzyn ruszał się w tak nienormalny sposób, że wydawało się to zupełnie niepraktyczne. Jednakże po chwili dotarło do niego, że wszystko dzieje się w rytm muzyki, zaś ciosy lądujące na ciałach napastników niemalże współgrają z akcentami w utworze. A utwór jak i poprzedni był dziwny i zupełnie inny od wszystkiego co Luffy słyszał na co dzień.
Tai nie próżnował. Powalając przeciwnika uskoczył przed kolejnym uderzeniem, uderzył łokciem, trafiając w kark, a gdy uderzony opadł na kolana, odbił się od niego i z całą siłą wpadł na trzeciego, nie przygotowanego zupełnie mężczyznę. Obaj padli na ziemię w chmurze pyłu. Sekundę później jasne już było, że Tai przyciska jego klatkę piersiową kolanem do ziemi i okłada go pięściami po twarzy. Przeciwnik był nieprzytomny lub martwy na długo przed tym jak murzyn dokończył dzieła. Wstał i wrócił do tańca.
- Co to do diabła jest?! – ryknął podnoszący się słabo poważnie obity przeciwnik.
Tai jednym skokiem znalazł się przy nim. Stanął na ręce wyprowadzając kopnięcie w twarz. Nim mężczyzna ponownie wyrżnął w ziemię dostał jeszcze jednego kopniaka, tym razem z góry. Padł nie ruszając się zupełnie.
- Break dance – odparł murzyn. – z pewną dozą walk ulicznych – dodał kopiąc leżącego w brzuch.
Luffy skrzywił się. Nie bardzo lubił takie podejście do przeciwników, ale był zdziwiony umiejętnościami Taia.
- Uważaj! – krzyknął nagle. Ostatni z napastników drżącymi rękoma wyciągnął pistolet.
Murzyn odwrócił się. Było za późno. A raczej byłoby, gdyby nie Sanji.
- Colier shot! – wrzasnął kucharz silnym kopnięciem wysyłając niedoszłego strzelca w ścianę sąsiedniego budynku.
Wymierzył siłę ciosu idealnie. Nie na tyle by zabić lub pozbawić przytomności, ale wystarczająco by pistolet znalazł się daleko od właściciela, zaś on sam osunął się na ziemię.
- Dzięki, ziooom – zawołał Tai w biegu dopadając do rannego mężczyzny i przygwożdżając go do ściany. – Teraz mi za to śmieciu zapłacisz!
Pierwszy cios. Drugi cios. Trzeci... czwarty... Kropelki krwi bryznęły na ścianę.
- Starczy! – krzyknął Luffy dopadając do obitego do granic możliwości mężczyzny i murzyna, który z rządzą mordu w oczach trzymał go wielką dłonią za szyję.
- Mówisz? – warknął Tai.
- Przepytaj go, po cholerę przyszedł! Zapytaj go o cokolwiek! Po co go zabijać?! – wrzasnął Luffy chwytając czarnoskórego za ramię.
- Ty nie rozumiesz... On lada chwila umrze. A reszta pewnie już martwa.
- Co? – Sanji rozejrzał się.
Istotnie. Pokonani już się nie ruszali. Sekundę później człowiek, który próbował strzelać wygiął się w łuk, na ustach pojawiła się piana, a potem znieruchomiał wydając z siebie ostatnie tchnienie.
- Trucizna? – odezwała się Marisa powoli.
- Kapsułki z cyjankiem, sztunia. – mruknął Tai podnosząc pistolet martwego i wciskając go w spodnie.
- Coś tu jest nie tak. Ty wiesz co tu się dzieje, prawda? – powiedział Sanji podchodząc do murzyna.
- Nie do końca. Ale wiem od kogo oni są.
- Co tu się dzieje, kurde! – Luffy spojrzał na nieżywych, a potem na Taia.
To mu się nie podobało. Niezbyt lubił nie wiedzieć o co chodzi. Teraz nie wiedział zupełnie.
- Nie wiem kim jest dokładnie kolo, który ich nasłał. Nie znam jego tożsamości. – rzekł murzyn drapiąc się po głowie. – Spoko, Luffy, wyluzuj. Tak jest ciągle. Dopóki mam towar, tak będzie zawsze. On mnie będzie gonić dopóki tego nie dostanie.
- Ale kto? – zapytała Marisa – Co to kurde jest w tym plecaku. I kto chce to zabrać!
Tai wyszczerzył zęby i wyciągnął z kieszeni okulary.
- Mistrz trucizn – powiedział zakładając je na nos. – człowiek, który zatruł tą wyspę.
Ciąg dalszy nastąpi
Dramatyczne pytania:
Kim jest mistrz trucizn?
Jaka była historia Taia i Travisa?
Dlaczego niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają, a inne tak?
Co robi teraz Kapitan Kuro?
Część 38 to: Pojedynek z przeszłością.
* - oczywiście tutaj umownie wszyscy bez problemu rozumieją angielski tekst. Wszystko jest w tak zwane "mowie wspólnej" co jest standardowym motywem w anime, gdzie w shonenach nie ma języków obcych:P
Widzę że stosujesz sposoby Jutsu. W sumie to fajnie bo to bardzo umila czytanie. Widzę że załoga już ma muzyka do załogi. Ten Tai bardzo mi się kojarzy z Eddy'm z Tekkena.
Tylko, że Marisa ma krzywo dość z banią, jakbyście zauważyli. I póki co jest mało piracka. A co do "sposobów Jutsu", to nie do końca to. Posłuchanie Changes jest tu akurat niezbędne, żeby zrozumieć przesłanie przeszłości Taia...
Muzyka? To jakiś beton normalnie... Ja lubię sobie czytać przy muzyce, ale najlepiej jest sobie puścić własny utwór jaki według ciebie pasuje. Czytać przy swojej liście winampa jest znacznie lepiej niż przy słabej jakości BGM'ach które nam zaserwowałeś.
To nie jest film, tylko fanfik, bardzo eksperymentalny, ale fanfik.
No nie mogłem sobie tego darować. Dziwi mnie to co zrobiłeś, nie jest to w ładnym stylu. Sam mu zarzuciłeś, że robi źle a zaraz potem stosujesz to w nowej części WW... Trochę to nie fair moim zdaniem...
Kapitalny chapter, na takie rozkręcenie akcjii czekałem. Nie mogę się doczekać historii Taia. I zastanawia mnie, co stanie się z Usoppem.... Pomysł z muzyką: KAPITALNY. Trzymaj się tego w ważnych, klimatycznych momentach. Drugi kawałek znałem, bo kiedyś go nuciłeś na jakiś spotkaniu ekipy ;] Generalnie dobrane są świetnie. Trzymaj ten poziom, albo nawet wyższy (w co nie wątpie) a będzie super.
Komi:
Bo muzyka dorzucana do fika jest straszliwym betonem i błędem. Sam się sporo wahałem czy tego nie zrobić, ale uznałem, że to niezbędne. Nie wiem czy czytałeś, ale ten numer dla Taia znaczy bardzo wiele, to on go ukształtował i poskładał jego osobę. Nie każdy po samym opisie zrozumiałby o jaki kawałek chodzi.
A poza tym sprawa leży nieco głębiej, bo Tupacowe Changes to cholernie osobisty numer jak dla mnie i wrzucając go do fika przelałem od groma uczuć. Musiałem to zrobić.
Drugi numer natomiast nie jest niezbędny, ale dodaje postaci czarnego ziomala nieco klimatu.
I ostatnia sprawa: Zauważ, że tutaj muzyka nie leci "z powietrza" czy "z tła" jak u Jutsu. Tutaj te utwory lecą z diali. Myślę, że nie ma co naszych dwóch sytuacji porównywać.
A tak BTW. Pierwszą osobą, która zaproponowała słuchanie muzyki do fika, była RedHatMeg, w jednym z chapterów Przygód Shanksa wrzuciła link do szanty, którą śpiewał Yasopp i spółka. Nie ma w tym nic oryginalnego zatem.
Wąski: Muzyki ode mnie już więcej nie będzie, gdyż po prostu nie popieram tego pomysłu. Ewentualnie tylko w momentach w których Tai uruchomi jednego z diali. Dobór czego słuchać i czy w ogóle słuchać przy czytaniu należy do Was - czytelników.
Szybko opuścili statek i chodź kucharz na siłę starał się rozładować napięcie widać było, że Słomiany się zmartwił.
Choć. Chodź to jak wołasz kogoś żeby poszedł d;
Fajny motyw z breakdance'm, chciałabym zobaczyć ekranizację tej walki d;
Szczerze mam mieszane uczucia zwłaszcza do sam wiesz czego. Ale podejdźmy do sprawy od początku, albowiem i dużo czasu mamy. (Ta z rańca download i do roboty ech... )
Więc tak. Streszczę tu te trzy części.
kąpielówkę i położyła się obok nawigator. Czuła się j
Najuch jesteś trupem.
Sekundę później Tai, Luffy i Sanji siedzieli już na ziemi pięć metrów od niej szepcząc po cichu o tym jakaż to ona nie jest nudna.
Możemy zawsze o tym pogadać ale mi tam pasi pani nawigator whatever
Te dwa byczki wyłapałem. (o ile to byczki)A teraz konkret. Niech mnie to co pojawiło się w bazie marynarki naprawdę zadziwi
Marisa, marisa, jezu to będzie pierwszy słomiany którego nie polubię. Jak ma depresję niech idzie skoczyć dupy nie truje słomianym. Wkurzać mnie zaczyna.
Za to widzę wplatasz nowe wątki. Kanou wraca co szczerze mi się nie podoba. Spójrz ludzie sami piszą że woleli początki czyli "te tylko podróże od wyspy do wyspy"
To, że jedziesz w standard nie musisz jeszcze w fiku tego pisać... No po ca mniej rozgarnięci nie z czają.
Sam pomysł na wyspę bardzo interesujący, smutno że tak ponuro i do dupy. Kolejna wyspa kolejny dół. Zero ciekawej przygody (jak wiesz co mam na myśli) Mimo wszystko czyta się w miarę dobrze. W miarę bo bardzo nie podoba mi się to co zrobiłeś z Usopp'em BARDZO. Długonosy dostał już nauczkę byś mu darował a nie zawijasy... No niby się chłopak dobił tym "mułem" itd ale IMO przegięcie. No i mamy ciemną punurą atmosferkę. A tu Tai wchodzi i wielki odkurzaczem zamiata i jest spoko zioooom.
To twoja nowa postać, kreujesz ją i zależy ci na tym jak my ja postrzegamy więc ja to ujmę tak:
Sytuacja po księdze drugiej.
tai do marisy. - Ej Dziunia sorka my ty z słomka-men mamy nielegal do zlukania. Poszukaj nowego dżoba a nie ww mulisz! "
Tai na słomianego Tai na słomianego!!
A teraz troche o nim. Jest tandetny, stereotypowy ale to jest w nim super taką zbitkę czadową wręcz zrobiłeś że kupuję go w ciemno jeszcze bez gwarancji. Gościu wymiata, zamiata jak duch alladyna zamieniony w odkurzacz. i daje komizmu zrzuca bombę pełną jaj. Może być za Brook'a ale jak chcesz uratować marisę to ja z spiknij z Tai'em
Jedna uwaga. Nie używaj murzyn, to takie rasistowskie. Masz tam czasem czarnoskóry ale to raczej z zastępstwa. No i dało się pozastępować.
Druga uwaga którą masz w dupie i pewnie w tym samym miejscu i ja ją mam. Nie pisze się więcej nad trzy wykrzykniki m-e-e-e-e-n kapisz? Ja jestem amator, ale Ty już tu za gwiazdę uchodzisz a okrywasz się wstydem chcesz się doskonalić to zacznij od tej pierdoły. No chyba że na to lejesz jak ja
Dobra tera walka. No więc jest dobrze opisana (ktoś kto nie zna Eddy'ego albo capoeiry ma przechlapa) wiec tu się nie mam co dowalić, a gościu jest brutalny i to też dobrze ma swój styl.
A mi się przypomniał tekst wyhaczeniu i zamiast żółwika bomba sytuacjon!
No i jak się okazje ta postać ma też smutną historie (chyba) co wiecej potrafi być poważny.
No i wprowadza diale a to z kolei mnie zaskoczyło, wpierw negatywnie (o tym potem) potem pozytywnie.
Napiszę to tak by wszyscy zrozumieli
- Nie znoszę 3 rzeczy które twoja piewsza część złamała równo.
Ale czwarta też swoje robi.
Wybacz, uważam że siląc się na grzeczność oszukam swojego nakama więc walnę prosto z mostu.
Na CH** mi ten utwór? Jeżeli dobrze zrozumiałem on jest potrzeby by ZROZUMIEĆ historie Tai a nie się w nią wczuć. I tu jest problem bo mój poziom angola niestety uniemożliwia zrealizowanie tego podpunktu. jeżeli wystarczyło tylko słuchać to mi się o dwie linijeczki przedłużyło... No i w ogóle podnóżkiem ci jestem i sorka i w ogóle i uniżenie błagam o wybaczenie.
Druga muzyka dała tylko klimatu czytało się zajefajnie i teraz już wiem że jednak nie znając treści da się! Dzięki Ci Naju za to.
Rozgorzała dyskusja na temat "motywu" tak więc pozwolę sobie napisać parę zdanek.
No tak i oczywiście na wstępie o RedHatMeg to pojęcia nie miałem Znalazłem i też przedstawiłeś to ciut inaczej.
Uprzedzam, że ta recka będzie dla ciebie jak zimny prysznic. Oczywiście, że mogłabym podejść do tego dyplomatycznie i zacząć od tego co mi się podoba, ale ty dobrze wiesz, co mi się podoba, a poza tym nie jesteś początkującym twórcą, którego trzeba zachęcać na każdym kroku i głaskać po główce, więc pozwolisz, że skupię się na tym, co mi się nie podobało.
Wiesz, że jestem przeciwniczką muzyki w fanfikach i ten rozdział nie jest wyjątkiem. Mówisz, że ta muzyka jest "nieodzowna", a ja mówię g... prawda i nawet nie zamierzam jej słuchać. Nie chodzi nawet o to, że takie coś mnie rozprasza i psuje przyjemność czytania. Po prostu uważam, to za pójście na łatwiznę. Zaskoczyłeś mnie negatywnie, bo nie spodziewałam się po tobie czegoś takiego. Kiedy kupuję książkę, nie mam w niej żadnej muzyki. Jedyne czym dysponuje autor to słowo. Przy jego pomocy musi umieć przedstawić wszystko. Możliwe jest takie operowanie słowem, że bez żadnych dodatków czytelnik może poczuć klimat. Ale jest jeden problem, trzeba się wysilić. Wiem, że gdybyś chciał, to dałbyś radę, bo opisałeś pokrótce muzykę i uczucia bohaterów, co wyszło ci całkiem zgrabnie. Ale niestety wolałeś wkleić linka Możliwe, że za bardzo się czepiam, bo jednak fanfiki, to co innego niż profesjonalna literatura, ale ja nic na to nie poradzę, że po fanfiku oczekuję tego samego, co po książce.
Kolejna rzecz, która mnie denerwuje, to nadmiernie skupianie się na OC. Początkowo lubiłam tego gościa, a teraz zaczyna mnie denerwować, bo jest go wszędzie dużo, a mnie on nie interesuje, ja czytam fika, bo lubię Słomianych i to ich przezycia mnie najbardziej interesują. Niestety ten rozdział bardzo źle mi sie czytało, przez co niewiele z niego wyniosłam No cóż, coś czuję, że niebawem ja zostanę za coś zjechana
do Jutsu: Co jest rasistowskiego w słowie "murzyn"? U nas nie USA, na szczęście, nie przeginaj z tą poprawnością polityczną.
Hmm odniosę się tu do tego co Vampi powiedziała na temat OC.
No więc drogi Naj ja mam taką teorię. Napisałeś, że za dużo wątków i postanowiłeś skupić się na głównych. Logicznym jest więc, że główne wątki np tej chorej wyspy tyczą oczywiście nowej postaci a wiec Tai'a. Pewnie trochę pobocznych tyczyło słomianych. A ty po prostu odkroiłeś to przez co w istocie ma się wrażenie jakby słomiani byli tłem a głównym bohaterem został Tai.
Jeżeli dobre wysunąłem wnioski to powinieneś jeszcze raz to wszystko sobie przemyśleć.
Co do muzyki to jedna rzecz mi umknęła. Właściwie wymogłeś na czytelniku by i słuchał i czytał. To się da zrobić. Ale dużo trudniej jest skoncentrować się zarówno na tekście jak i na słowach które ktoś tam śpiewa. (Chyba że jest ktoś native. )No beton z tym jest. Także Nawet ja tu za to bym pojechał. Ja rozumiem jeszcze jak jedno czy dwa słowa trzeba zrozumieć (czego i ja używam czasem) ale wszystko?
Vampi wyjaśniłem to już Jutsu: Kiedy wykorzystujesz realnie istniejący utwór wrzucając go do fanfika to niemożliwe do zrealizowania. Nie mogę napisać "Z diala poleciało Changes Tupaca". Kiedy czytasz sobie coś co dzieje się w realu to możesz napisać "... z głośników cicho leciała muzyka Kazika"... Ale kiedy jest to anime, a chciałem, by Tai miał akurat utwór z rzeczywistości naszej... Nie dałoby się tego opisać. Próbowałem ale się nie dało.
A co do OC, to muszę Cię znów zmartwić, bo wymyślam cały czas nowych. Pomyśl, u mnie nie ma Caimie, Hachi'ego, Brooka, Morii... Wszystkiego co się pojawia po Water 7. Muszę te postaci jakoś zastąpić.
Na pocieszenie dodam, że chaptery 40 - 48 najprawdopodobniej jednak przypadną Ci do gustu pod tym względem. Nie będzie OC niemalże wcale...
Ach, już wiem, co mi się nie podobało <: Luffy który mówi, że historie są ciekawe itd.
Przecież on nigdy nie słuchał co do niego mówią.
Może taki jest twój pomysł na niego, ale mnie to nie przypadło do gustu bardzo.
Wszystko da się opisać, Najuch, tylko nie każdy potrafi Ja ci nie bronię wrzucać linków do muzyki, niektórym na pewno się to spodoba, ale nie mi, sorry. Pomijając już fakt, że wmieszanie tam muzyki z naszych realiów jest dla mnie pomysłem chybionym (nie chodzi mi o typ muzyki, tylko o konkretnego twórcę), więc dla mnie, to czy wrzucisz linka, czy napiszesz "Z diala poleciało Changes Tupaca" wyjdzie na to samo. Uważam, że zbyt wiele próbujesz narzucić odbiorcy. Literaura tym różni się od np. filmu, że wiele rzeczy możemy sobie wyobrażać na swój sposób.
Tak. Tylko, że Changes Tupaca nie możesz sobie wyobrazić inaczej niż jest.
Ale racja, narzuciłem to. Z tymże zamierzenie. I sam nie bardzo lubię linki do muzy, o czym już wspomniałem. Raczej więcej tego nie będzie.
Jak widzicie, tępo pisania spadło mi dość znacznie... Mam mnóstwo rzeczy do roboty innych niż fik i forum, to widać także po moich nieobecnościach.
Tak czy siak oddaję Wam na ręce 38 chapter WW i uprzedzam pytanie - nie wiem kiedy następny. Jak bedzie to wkleję:)
REDI... STEDI.... GOUUU!!!!
Część 38 to: Pojedynek z przeszłością.
38. Pojedynek z przeszłością.
Na ulicy zapadła cisza. Tai przeczesał dobierańce i rozprostował ramiona. Czterech przeciwników leżało u jego stóp bez ruchu. Marisa, Sanji i Luffy wpatrywali się w czarnoskórego z szokiem w oczach. Jego siła totalnie ich zaskoczyła, nie tego by się spodziewali po nowo poznanym przyjacielu. Kucharz stwierdził, że siłę kopnięć ma podobną do niego, Słomiany zastanawiał się, czy prędkość murzyna wytrąciłaby go z Gear Second. Marisa nic nie mówiła. To nie był jej poziom.
Ważniejszym jednak problemem była osoba mistrza trucizn. Tai coś o nim powiedział, ale nie wydawało się, by wiedział więcej. A bez takiej wiedzy do niczego nie mogli określić. Nie mieli jak działać.
- Dobra, zostawmy tych trupów i zastanówmy się nad tym całym mistrzem trucizn– powiedział w końcu Sanji po dłuższej chwili bez ruchu. – Poza tym skąd wiesz, że oni są od niego?
Tai nie odpowiedział od razu. Zdjął plecak i postawił go na ziemi.
- Mówiłem ziomuś, jak ważny stafik mam tutaj, nie?
- Co?
- No, towar, nie? Na nielegalu trochę jadę. Ale warty dużo kasy, dlatego tutaj działam. A mistrz trucizn też ma na to chrapkę. Niby pomoże jakoś rozkminić co nieco. Chcę tego do czegoś użyć. Nie wiem do czego. Ale jakiś wieki temu podbił do mnie jakiś broł i oferował za to całkiem konkretny hajs... Ale, że dżoba mam aż do wyspy syren, to mu kazałem spływać. I tak krzywo wyszło... Czasami pojawiały się jakieś byczki i chciały mnie skroić. No, ale zwykle kończy się to tak...
- Znów niewiele zrozumiałam... – szepnęła Marisa do Luffy’ego.
- Bo jesteś niekumata sztunia! – krzyknął Słomiany śmiejąc się w głos.
- Z ust mi wyjąłeś, ziom... – Tai także zaczął się śmiać.
Na czole Sanji’ego pojawiła się kropla.
- Dobra, koniec tego dobrego. Tai, masz już co chciałeś? Musimy przecież odwiedzić sklep Clair, nie?
Przytaknęli. Nie można było się zatrzymywać na zbyt długo. Sytuacja wyglądała niepewnie. Marisa przykucnęła przy jednym z martwych mężczyzn i podniosła katanę. Mogła się przydać, a niepewnie czuła się bez broni. Nie żałowała, że podarowała Ostrze Nocy Zoro, bo on na pewno zrobi z niego lepszy użytek, ale jej również miecz był potrzebny. Ten tutaj nie był, aż taki zły.
Ruszyli przed siebie.
- Marisa, Sanji, wracajcie na statek– rzekł Luffy. – W takiej sprawie damy sobie radę z Taiem.
- Ja zostaję – odparł Sanji. – Mam dosyć próżnego siedzenia.
- Ja wrócę. Jakoś nie mogę znieść towarzystwa tego murzyna. – Marisa uśmiechnęła się lekko i odwróciła się. Pomaszerowała w przeciwną stronę.
Obaj piraci spojrzeli niepewnie na Taia.
- Spoko... Sztunia na legalu jest. Ale chyba mnie nie lubi... sponio... – mimo luzackiego tonu Sanji mógłby przysiąc, że twarz czarnoskórego skamieniała na chwilę.
Dotarli do domu Clair bez żadnych problemów. Drzwi były uchylone, Tai wszedł pierwszy, za nim reszta.
Było pusto.
- Usopp, daj spokój. To chwilowe załamanie. Nikomu nie jest łatwo – powiedziała Nami.
Siedzieli na pokładzie wraz z Chopperem. Strzelec, oparty o maszt, nie sprawiał wrażenia zadowolonego. Był pochmurny i taki klimat udzielił się reszcie załogi. Kłótnia z Luffym postawiła wszystkich w stan podwyższonej gotowości. Wiedzieli, że kapitan jest w gorącej wodzie kąpany i w każdej chwili sprzeczka może zamienić się w bijatykę. A powtórki sytuacji z Water 7 nie chcieli.
- Kaneyama uświadomiła mi jedno... – powiedział długonosy patrząc w górę. – Nie jest już fajnie. Nie jest już zabawnie. Powiedzcie co nam przyniosła wizyta na tamtej wyspie poza utratą dwóch przyjaciół?
- Zyskaliśmy nowego członka załogi... I uratowaliśmy wyspę – podsunął nieśmiało Chopper.
- Pewnie... Tylko czy śmierć Franky’ego i zaginięcie Zoro były tego warte?
- Usopp, tak wyszło! Nic nie poradzimy – rzekła Nami .
- A jak na tej wyspie ktoś także straci życie? Jakbyś się czuła, jakby Sanji nie wrócił?
Zarumieniła się lekko, ale zachowała zdecydowany wyraz twarzy.
- Ja nie żałuję tego, co się stało na Kaneyamie – mówiła to z pełnym przekonaniem. – Śmierć Franky’ego to straszna tragedia... Ale teraz już nie będzie zabawy. Lada chwila będziemy w Nowym Świecie. Ktoś z nas może zginąć, prawda? Ale mamy marzenia, za które warto walczyć.
- Powiedz to Robin.
Nami się wkurzyła. Usopp był człowiekiem, do którego pewne rzeczy bardzo powoli docierały. Kiedy już się uparł nie było drogi by łatwo to zmienić, ale od tego byli przyjaciele. Od tego, by nakierować innych na dobrą ścieżkę. By nie powtarzali swoich błędów.
- I dlatego, chcesz byśmy stracili kolejnego towarzysza tak? Ciebie? – ściągnęła z szyi chustę odsłaniając sine pręgi.– Widzisz, te ślady nigdy nie znikną. Do tego zostałam .... – tu jej głos się załamał. – Nawet nie potrafię o tym mówić! Ale są tu ludzie, którzy mnie wspierają. Chyba tylko dzięki nim jeszcze nie zwariowałam.... Ciebie też wspieramy. Nie czujesz tego - Czuję, ale...
- Więc postaraj się iść dalej przez życie normalnie! Zawsze mówiłeś by wierzyć w Luffy’ego. Dlaczego sam przestajesz?
- Nie przestaję! Jeszcze nie...
- Nawet o czymś takim nie myśl. To nasz kapitan. Wiele dla nas zrobił! Uratował nas wszystkich!
Nastała chwila milczenia. A potem Usopp podniósł wzrok na Nami. Już miał odpowiedzieć. Miał konkretne argumenty. Nie można było ich tak łatwo obalić. Otworzył usta... i słowa ugrzęzły mu w gardle.
Na pokładzie Thousand Sunny stał Kuro. Uśmiechał się szyderczo.
- Nami... Odwróć się... – wyszeptał Usopp.
Dziewczyna spojrzała mu w oczy. Widziała prawdziwe przerażenie. Nie zwykły strach Usoppa, jaki zazwyczaj można było zauważyć. Teraz strzelec miał po prostu oczy wielkości talerzy. Nawet nie drżał. Był sparaliżowany. Powoli odwróciła się i zerknęła w tył. Nie było nikogo.
- Co mnie straszysz idioto! – wrzasnęła na Usoppa, ale nie powiedziała już nic więcej.
Kuro stał już nad długonosym z wzniesionymi ostrzami.
- Kojarzę Usopp-kun! Trach! Morderstwo! ZDECHŁ!
- UWAGA!!! – wrzasnął Chopper.
Strzelec wykazał się nadzwyczajnym refleksem. Rzucił się do przodu zwalając Nami z nóg, zaś ostrza Kuro wbiły się w pokład przechodząc przez sztuczną trawę i drewno niczym przez masło.
- Szybki! Raz, dwa! – krzyknął Kuro i pochylił się z zastanowieniem nad tkwiącą w pokładzie bronią.
Usopp nie mógł w to uwierzyć. Istotnie, człowiek, który nieomal zniszczyłby jego rodzinną wyspę stał teraz przed nim. Nie była to jednak ta sama osoba. Ten Kuro był dziwny. Po jego opanowaniu nie było śladu, w oczach zaś płonęła żądza mordu, której wcześniej nie było.
- Co tu do cholery robisz, Kuro?! – ryknął strzelec zabijając wrzaskiem własny strach.
- Tai! Plecak!! Muszę!!! – krzyknął były kapitan Kocich Piratów.
Nami niepewnie sięgnęła po Clima Tact.
- O czym ty chrzanisz?! Skąd tu się wziąłeś?! – Usopp był nieugięty.
- Zabiję to opowiecie! – po tych słowach Kuro zniknął.
Gdyby nie to, że snajper Piratów Słomianego Kapelusza w trakcie podróży zdążył podłapać parę sztuczek, to nie byłoby szans, by przeżył ten atak. Przeciwnik pojawił się nagle za nimi i uderzył poziomo. Usopp w ostatniej chwili zdążył się schylić, gdy pięć ostrzy niemalże musnęło koniuszek jego nosa. To było szybkie. Szybsze niż kiedyś.
Pirat przetoczył się po ziemi odpychając Nami jak najdalej. Nie wiedział o co chodziło. Nie rozumiał zachowania Kuro, jego słów, jego spojrzenia... Musiał się dowiedzieć. Tym razem nie było Luffy’ego, nie pomoże mu. Sprawa wyglądała poważnie.
Kuro zaśmiał się głośno i zaczął powoli chodzić po półkolu.
W powietrzu unosił się dziwny zapach, było bardzo duszno. Temperatura w środku była zgoła inna, niż ta, jaką dało się odczuwać na dworze. Sklep Clair wydawał się znacznie mroczniejszym miejscem, niż podczas poprzedniej wizyty. Z półek znikł wszelki towar, żaluzje były przysłonięte.
- Ty, no, nie rozkminiam tego... – mruknął Tai rozglądając się. – Gdzie właściciele?
- Chodźmy na zaplecze – zaproponował Sanji.– Są przecież chorzy, może odpoczywają...
- Głodny jestem... – jęknął Słomiany.
Nikt nie skomentował jego wypowiedzi. Po prostu ich spojrzenia powiedziały wszystko. Luffy miał niesamowity talent mówienia mało odpowiednich rzeczy w mało odpowiednich momentach.
Kiedy wkroczyli na zaplecze Sanji musiał poluzować krawat i zrzucić marynarkę. Było po prostu za gorąco. Czuć było stęchliznę, która wraz z korytarzem, który prowadził ich naprzód wzmacniała się jeszcze bardziej. Panował półmrok, zaś na ścianach zalegał się grzyb. Nigdzie nie było ani śladu beczek z zapasami czy sprzętu potrzebnego do pracy w sklepie. Kucharz miał złe przeczucia. Bardzo złe.
Kiedy drzwi skrzypnęły, wszyscy trzej podskoczyli jak oparzeni. Luffy, jak zawsze w gorącej wodzie kąpany, niemalże rzuciłby się z pięściami na męża Clair, który pojawił się przed nimi wychodząc z niewielkiego pokoju.
- Co... co tu robicie? – zapytał niepewnie.
Wyglądał na nieco bardziej bladego niż poprzednio. Oczy miał zupełnie podkrążone, sprawiał wrażenie człowieka, który nie spał zdecydowanie zbyt długo, by normalnie funkcjonować.
- Przyszliśmy zobaczyć jak się czujecie– powiedział szybko Sanji, zanim Luffy zdążył wypaplać prawdziwe powody wizyty. – Jak pańska małżonka, panie...
Mężczyzna odetchnął z ulgą.
- Nie przedstawiłem się, prawda. Nazywajcie mnie Bob. – Posmutniał jednak po chwili. – Z Clair jest jednak coraz gorzej...
Luffy rozejrzał się po korytarzu. Nie wsłuchiwał się specjalnie w opowieść Boba, nigdy nie był cierpliwym słuchaczem, dlatego też ominął szybko mężczyznę i wparował do pokoju.
Zapach stęchlizny niemalże go zbił z nóg. Było niemalże zupełnie ciemno, duszno jak diabli. W takich warunkach prawie nie można było oddychać, a co dopiero leczyć...
Clair leżała na łóżku, pod zasłoniętym oknem.
- Ty jesteś Clair? – zapytał Luffy z uśmiechem. – Chora, co?
Kobieta w pierwszej chwili nie odezwała się, tylko lekko się poruszyła. Słomiany ruszył do przodu i jednym zamaszystym ruchem odsłonił okna. Światło wpadło do środka rażąc go w oczy, już przyzwyczajone do półmroku. Spojrzał na Clair i zamarł. Zobaczył wyniszczoną kobietę, niemalże łysą, z bladymi, zapadniętymi policzkami. Zębów niemal już nie miała, zaś całe jej ciało trzęsło się jak osika.
- To niemożliwe... Jeszcze kilka godzin temu nie wyglądała aż tak źle! – krzyknął Sanji wchodząc do pokoju. – Przecież wyglądała lepiej od ciebie, Bob!
Mężczyzna zwiesił głowę.
- Nagle jej się pogorszyło. Włosy zaczęły jej wypadać, jeden po drugim... Zaczęła słabnąć. Teraz ginie w oczach...
- Czym ją leczysz?
- Nie leczę... To nie ma sensu... Trzeba czekać na śmierć... – Bob zaczął płakać.
Kucharz zacisnął zęby. Dobra, może i nie dało się jej wyleczyć, ale można jej chociaż było ulżyć. Znał kilka prostych przepisów na napoje przynoszące ukojenie, czy wprowadzających w lekki stan otępienia.
- Idę do kuchni. Upichcę jej coś, że poczuje się lepiej.
- To nie ma sensu! – Bob otulił się ramionami.
- Nie chrzań bez sensu! – Sanji odwrócił się i wyszedł mijając Taia.
Mąż Clair otarł oczy i wziął głęboki wdech.
- Pokażę mu gdzie co jest... – oznajmił cicho i podążył za piratem.
Murzyn natomiast z ociąganiem wszedł w końcu do środka. Podrapał się po głowie nie bardzo wiedząc jak się zachować. Znał Clair. Znał ją bardzo długo. Znał ją bardzo dobrze. A teraz umierała i nic nie mógł zrobić. Niezbyt dobrze się z tym czuł.
- Tai –kun... – wyszeptała. – Wykapany Travis – san, nie ma co...
Czarnoskóry uśmiechnął się lekko i usiadł koło jej łóżka. Luffy także przysiadł na ziemi, koło niego.
- Cholera jasna... Teraz nawet nie wiem komu skopać dupsko! Nie wiem kto jest tym złym! Jak mnie to wkurza! – gderał wiercąc się w miejscu.
- Zluzuj, men... Przyjdzie jeszcze na to pora.... Może zamiast tego wolisz posłuchać moich rozkmin?
- Chcesz mu o tym... opowiedzieć? – zapytała cicho Clair .– Jesteś pewien, że twoje serce jest na to gotowe?
Tai westchnął i przeczesał dobierańce. Ściągnął okulary.
- Tak na serio to ja prosty człek jestem... Nie rozkminiam wielu spraw... Ale ten kolo wydał mi się spoko od samego początku. Dlatego chcę mu to opowiedzieć... Ty też czaisz bazę, Clair, nie?
- Gadaj śmiało. Tylko ciekawie!
Murzyn wyciągnął z kieszeni diala i położył go na podłodze. Nastała cisza.
Dźwięki pianina.
- Kuro... Cholerny draniu... – szepnął Usopp.
Kolana mu się trzęsły, ale trzymał się twardo na nogach. Tym razem ściskał w rękach Kabuto, był przygotowany i zwarty. Nie wiedział jedynie czego można się spodziewać po kocim kapitanie. Był tym razem zbyt nieobliczalny.
- Usopp, wspólnie damy sobie radę– powiedziała Nami, by dodać mu otuchy.
Jednak cholernie żałowała, że puściła Sanji’ego z Luffym do miasta. Ktoś na jego poziomie pokonałby pewnie Kuro w przeciągu kilku chwil. Inna sprawa, że Robin była w takim stanie psychicznym, że nawet nie wyszła na pokład mimo hałasu. Nikt nie mógł jej za to winić. Problemem jednak było to, że tylko ona, Usopp i Chopper stali w tym momencie naprzeciwko doświadczonego wojownika. Szybkiego jak błyskawica.
- Nie. Nie damy sobie rady wspólnie – mruknął nagle snajper. – Wspólnie na pewno nie.
- Usopp-kun... Śmierć!! Czy jesteś tak samo szybki jak ja?! Buch!!! – ryknął Kuro.
- O czym ty gadasz? – ryknął Chopper
- On przyszedł po Taia i jego plecak, nie? – Długonosy sięgnął do torby. – Ale to jest osoba z mojej przeszłości. To jest mój wróg. Wróg, którego nie pokonałem kiedy powinienem.
- Ale miałeś nakama, którzy ci pomogli... – rzekła Nami.
- Miałem. Wciągnąłem was w nie waszą walkę. Gdybym wtedy nie był tchórzem, nie byłbym nic winien Luffy’emu...
- Nie będę czekać!!! – krzyknął Kuro po czym zniknął z miejsca.
- Przez tą podróż wiele się nauczyłem... – rzekł Usopp.
Spuścił głowę. Zacisnął pięści.
- ... nie jestem już tym samym Usoppem, którym byłem...
Kuro pojawił się po lewej, ale zaraz potem zniknął.
- .... i dlatego...
Nagle Usopp odwrócił się. Z niesamowitą prędkością wystrzelił z Kabuto w górę. Nikt się tego nie spodziewał. Pocisk eksplodował zaś z dymu wyleciał Kuro odepchnięty siłą eksplozji. Stanął opierając się na rękach na krawędzi burty.
- I dlatego tego przeciwnika, pokonam sam.
Ani Nami ani Chopper nie widzieli jeszcze takiego zdecydowania na twarzy przyjaciela. Usopp był przekonany o tym, co chciał zrobić, był gotowy na największe ryzyko.
- Ale nie będziemy stali i patrzyli jak... – jęknął lekarz.
- CHOPPER, JEŚLI PRZESZKODZICIE MI W TEJ WALCE, TO WAM DO KOŃCA ŻYCIA NIE WYBACZĘ!!!! – ryknął długonosy. Na jego czole pojawiły się żyły. – DAŁEM PLAMĘ NA KANYAMIE! I WTEDY, W SYRUP VILLAGE TEŻ! Dlatego... dlatego.....
- Dlatego go pokonasz – rzekła Nami uśmiechając się złośliwie. – Dlatego go pokonasz SAM.
Długonosy również się uśmiechnął. Dziwnie zaswędziały go oczy a w gardle coś się złamało, ale wytrwał. Dzielny wojownik mórz musiał być twardy.
Istotnie nie był sam. Przyjaciele stali za nim murem. Wierzyli w niego.
- GÓWNO!!!! – ryknął Kuro i ruszył do przodu.
Usopp wycelował. Był gotów.
- Super smoke star!!!
Zaczęło się.
Sanji powoli otwierał szafka po szafce. Brakowało już tylko odrobiny cukru, tak do smaku. W końcu był kucharzem i nie mógł pozwolić by napar nie nadawał się do picia. Przejrzał już dziewiątą szafkę, pustka.
- Bob-san, macie cukier w ogóle? Albo miód?
Odpowiedziała głucha cisza.
- Bob-san? – kucharz odwrócił się. W miejscu, w którym stał Bob nie było nikogo.
Szybkim krokiem Sanji wyszedł na zewnątrz.
Usłyszał dźwięk po swojej lewej i natychmiast się odwrócił, ale było już za późno.
Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał była pięść zbliżająca się w stronę jego twarzy.
Ciąg dalszy nastąpi
Czy Usopp przezwycięży własne słabości i pokona Kuro?
Jaka będzie dalsza część opowieści Taia?
Kto zaatakował Sanji’ego?
Czy mistrz trucizn zostanie odkryty?
Część 39 to: Brutalna teraźniejszość.
Spodziewałem się że Usopp sam będzie walczył z Kuro. Mam nadzieję że pokażesz coś ciekawego w tej walce bo dużo po niej oczekuję. No i reszta rozdziału też fajna, Luffy zaczyna łapać klimaty Taia. Tylko jedna mała uwaga:
Rozdział w porządku. Co prawda nie wydarzyło się nic, co by jakoś specjalnie przykuło moją uwagę, ale nie mam się też do czego doczepić. Tylko trochę brakuje mi wątków emocjonalnych między bohaterami, chciałabym coś więcej z Nami i Sanjim:)
Smoke star to technika Sogekinga. W wersji Usoppa nazywa się ona Kemuri Boshi.
Cholera... Nie ogarniam tych nazw.. Ciągle mi się wszystko myli:D
Vampi: Tutaj tego brakuje, racja. Ogólnie wszystko potoczyło się nieco innym torem niż miało. Nami i Sanji po prostu nie mają teraz czasu na siebie. Po prostu cały czas coś się dzieje. Ale nie przejmuj - będą mieli jeszcze mnóstwo miejsca dla siebie.... Ten fanfik jest po prostu zaplanowany na taką długość, że kilka czy kilkanaście chapterów czystej akcji to w ogóle nie będzie dłużyzną przy całości:P
Smoke star to technika Sogekinga. W wersji Usoppa nazywa się ona Kemuri Boshi.
Cholera... Nie ogarniam tych nazw.. Ciągle mi się wszystko myli:D
Vampi: Tutaj tego brakuje, racja. Ogólnie wszystko potoczyło się nieco innym torem niż miało. Nami i Sanji po prostu nie mają teraz czasu na siebie. Po prostu cały czas coś się dzieje. Ale nie przejmuj - będą mieli jeszcze mnóstwo miejsca dla siebie.... Ten fanfik jest po prostu zaplanowany na taką długość, że kilka czy kilkanaście chapterów czystej akcji to w ogóle nie będzie dłużyzną przy całości:P
Bo jesteś niekumata sztunia!
Jeden z lepszych tekstów
No Luffy się wdraża widzę. Posunąłeś ciut dalej fabułkę. Tai to dość interesująca postać w dodatku zrobiłeś go raczej "tym silniejszym". No zobaczymy jaką jeszcze rolę odegra.
Pomysł dania Kuro również genialny ale co on? Podwędził trochę stafiku od Tai'a że tak gada bez sensu? Za to Usopp widzę chce stoczyć honorowy pojedynek, no zobaczymy jaka to będzie walka.
Mi tam fabułka nie przeszkadza zwłaszcza że jest tak dobrze skrojona, tylko jakoś tak średnio długi rozdzialik, ja nie wiem może na stronie to się dłuższe wydaje.
Nie jest długi, ma może z 5 stron...