ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

ryszard bazarnik, koncert na ścianie

Tak się zastanawiałam jakie dzieła tutaj wrzucić. Stwierdziłam, że nie ma sensu dublować wszystkiego z onepiece.com.pl, więc zdecydowałam się zacząć od najstarszych fików, bo nowi użytkownicy mogą ich nie kojarzyć.

Tytuł: Wywiad z piratem (chociaż równie dobrze mogłoby się nazywać "Cztery wesela i pogrzeb" ;) )
Kategoria: na portalu dałam 13+ więc niech już tak zostanie
Rodzaj: trochę komedii, trochę tragedii, sporo romansu
Ostrzeżenia: wspomnienia tortur, śmierci i innych niefajności, frywolne aluzje

Pośród krzewów pomarańczy stała wielka posiadłość. Choć znajdowała się tu już od wielu lat, wyglądała wciąż jak nowa, ze swymi świeżo malowanymi ścianami i wypolerowanym dachem. Ian czuł narastające podekscytowanie wpatrując się w majestatyczny dom, którego progi miał właśnie przekroczyć.
Zadzwonił domofonem i gdy usłyszał, że ktoś podnosi słuchawkę, przemówił:
- Dzień dobry, byłem umówiony na dwunastą trzydzieści na wizytę z panią Nami.
Brama się otworzyła i młody mężczyzna wszedł do środka. Sądził, że ktoś go przywita, lokaj albo pokojówka, tym czasem znalazł się sam w pustym korytarzu. Ruszył przed siebie, podziwiając wystrój domu. Ściany obklejały staromodne tapety, a meble zdawały się należeć do minionej epoki, co wielce kontrastował z odnowionym frontem posiadłości.
Uwagę przybysza przykuły powieszone na ścianie listy gończe, ładnie oprawione w ramki niczym zdjęcia z wakacji. Do tej pory widział takie plakaty tylko raz, w muzeum żeglugi. Przyjrzał się im dokładnie: Monkey D. Luffy – sześćset milionów, Roronoa Zoro – czterysta sześćdziesiąt milionów, Sanji – dwieście milionów, Usopp – sto czterdzieści milionów, Franky – sto dwadzieścia milionów i tak dalej włączając wszystkich członków legendarnej pirackiej załogi.
Szedł dalej, aż minął pomieszczenie po brzegi wypełnione mapami. Zrobił kolejne kilka kroków i usłyszał głos.
- Proszę tędy.
Z salonu wyłoniła się drobna postać staruszki. Chodziła o lasce, ale wyglądała na całkiem zdrową, biorąc pod uwagę, że miała już dziewięćdziesiąt jeden lat.
- Pani Nami, to prawdziwy zaszczyt gościć u najsłynniejszego kartografa na świecie. Nazywam się Ian Livingstone – pokłonił się młodzieniec.
- Wiem, pamięć mam jeszcze dobrą. Poza tym proszę darować sobie te formalności. Może lepiej usiądźmy? W końcu mam już swoje lata i nogi trochę szwankują.
- Mieszka tu pani sama?
- Ależ skąd, mam służbę, ale dałam im dzisiaj wolne. Proszę – Nami zaprowadziła gościa do stolika. – Napije się pan czegoś?
- Nie, dziękuję.
- Nawet nalewki mojego świętej pamięci męża? Trzydziestoletnia.
- No dobrze, może spróbuję – uśmiechnął się Ian i pozwolił, by kobieta nalała po kieliszku.
- No to za udaną współpracę – staruszka wzniosła toast i opróżniła kieliszek za jednym zamachem, udowadniając, że nawet po tylu latach nie wyszła z wprawy.
- Wyborne – podziękował mężczyzna. – Ale może przejdę do rzeczy. Jak pani wie jestem pisarzem i zbieram informacje na temat piratów Słomianego Kapelusza. Zwracam się do pani, ponieważ jest pani ostatnim żyjącym członkiem tej grupy, no, nie licząc pana Roronoa, ale on nie udziela wywiadów. Czytałem też książki pana Usoppa, jednak wydawały mi się mało wiarygodne.
- Hahaha, powiem panu jedno. Jego książki dobrze się czyta, ale to stek bzdur. To co on opisuje... to się nigdy nie wydarzyło.
- Dlatego zwracam się do pani. Wszyscy znamy Słomianych Kapeluszy jako bohaterów, znamy ich wiekopomne czyny, ale mnie to nie interesuje. Przynajmniej nie aż tak, by o tym pisać. Chcę jako pierwszy pokazać legendarnych piratów jako ludzi z krwi i kości. Jako ludzi, którzy mieli swoje problemy, próbowali ułożyć sobie życie, przeżywali wzloty i upadki. Oczywiście jeśli są rzeczy, o których nie chce pani mówić, uszanuję to. Nie jestem jedną z tych hien, dziennikarzy. Wiem, gdzie są granice.
- O nie, proszę pana. Tutaj nie ma granic, albo wszystko, albo nic.
Ian popatrzył zmieszany na kobietę, która zdawała się niezwykle pewna siebie.
- Jeśli panu naprawdę zależy na wiarygodności, nie może pan pominąć niczego. Jestem już stara, większość osób pamiętających zdarzenia z tamtych lat nie żyje. Myślę, że najwyższy czas pokazać całą prawdę o Słomianych Kapeluszach.

Na stoliku leżał włączony dyktafon, a Ian czuł jak ciekawość rozpiera go od środka. Właśnie otworzyła się przed nim szansa na bestseller.
- Dobra, co chce pan wiedzieć najpierw? – spytała Nami.
Było wiele rzeczy, o które chciał spytać, ale postanowił, że te bardziej kłopotliwe zostawi na później. Stwierdził, że dobrze będzie na początek dać rozmówczyni wolną rękę.
- Może zacznę tak... czy jest coś co bardzo zapadło pani w pamięć, a mimo to zostało potem zatarte i przeinaczone?
- Och, jest dużo takich rzeczy. Może pan bardziej sprecyzować?
- Hmmm, no dobrze. Spytam bezpośrednio. Zoro i Tashigi – krążą na ich temat pewne legendy? Jak to było z tą bezludną wyspą?
- Zanim odpowiem na to pytanie, proszę mi coś obiecać – Nami uśmiechnęła się wymownie. – Chcę dostać dwa egzemplarze pana książki. Jeden wyślę Zoro z dedykacją – sądząc po minie, kobieta miała coś niegodziwego na myśli.
- W porządku.
- Świetnie. Zoro pewnie będzie chciał mnie zabić, ale... co tam. Swoje już przeżyłam – zaśmiała się Nami. – Dobrze, niech pan powie co wie, a ja sprostuję nieścisłości.
- Naturalnie, wszyscy znają tę historię. Roronoa został pojmany, ale podczas transportu rozbił się statek i jedynymi, którzy przeżyli był właśnie on i Tashigi. Spędzili miesiąc na bezludnej wyspie, gdzie się w sobie zakochali.
- Zakochali?! A to dobre! – Nami ze śmiechu uderzyła pięścią w stół. Zoro i miłość! To chyba oksymoron jakiś! – kobieta nie przestawała się śmiać, ku zdumieniu rozmówcy. – Czemu ludzie zawsze wierzą w te romantyczne bzdury? No cóż, fakt faktem, w końcu to uczucie się rozwinęło, ale potrzebowało dużo czasu. W każdym razie, wracając do tematu, kiedy wylądowali na tej wyspie myśleli, że to koniec. A wiadomo do czego ludzie są zdolni w takich sytuacjach. Chyba nie muszę tłumaczyć co tam wyczyniali? Co by pan zrobił, gdyby musiał spędzić miesiąc sam na sam z kobietą, do tego wiedząc, że może już nigdy nie wrócić? – Ian nie odpowiedział na to pytanie, więc Nami kontynuowała. – W końcu ich znaleźli i co? I nic. Każde udało się w swoją stronę z nadzieją, że już nigdy więcej się nie zobaczą i szybko zapomną o tym traumatycznymi przeżyciu, jakim było znoszenie się nawzajem przez miesiąc. Nie licząc tych krótkich chwil na rozładowanie napięcia – staruszka dodała ze śmiechem. – Mam nadzieję, że pana nie speszyłam. Pewnie nie spodziewał się pan, że starsza pani będzie opowiadać takie bezeceństwa.
- Nie czuję się speszony, proszę mówić dalej, to bardzo ciekawe. Ludzi uwielbiają takie rzeczy.
- Od razu mówię, powtarzam to, co mi powiedziała Tashigi, więc nie wiem jak to dokładnie było, ale sądzę, że nie pozmieniała faktów. W każdym razie, proszę sobie wyobrazić, jakiś czas później Tashigi przychodzi do swojego przełożonego, Smokera, cała we łzach.

- Mogę wiedzieć co jest grane? – spytał Smoker na widok zapłakanej kobiety. Odpowiedział mu tylko szloch. – Rany, dziewczyno, weź się w garść – rzekł ze znudzeniem i podał jej chusteczkę.
- Panie Smoker... buuuu... niech pan coś zrobić... buuuu... to straszne, to okropne... buuuu... jak ja mam teraz spojrzeć ludziom w oczy... buuuu...
- Najpierw mi musisz powiedzieć co się stało, jeśli mam coś zrobić – oficer miał już szczerze dosyć. Tashigi była dla niego prawie jak córka, no, może jak bratanica, ale czasami doprowadzała go do szewskiej pasji.
- Buuuuuuuuuuu... – szloch zdawał się nie mieć końca.
- Wykrztuś to wreszcie z siebie dziewczyno, nie mam całego dnia.
- Jestem... jestem... w ciąży... buuuuuuuu!!!!!!
Z tego wszystkiego Smoker aż musiał usiąść. Potarł skronie, zamknął na chwilę oczy i zaczął powtarzać sobie w duchu jak mantrę „tylko spokojnie, nic się nie dzieje, wszystko jest pod kontrolą.”
- Czy jesteś tego absolutnie pewna? – spytał ze spokojem.
Dziewczyna przytaknęła, wcale nie przestając płakać.
- Dobra, załóżmy, że rzeczywiście jesteś w ciąży. Co niby miałbym zrobić w tej sprawie? – Cała sytuacja zdawała się coraz bardziej niedorzeczna.
- Nie wiem! – dziewczyna jęknęła ze szlochem, wystawiając cierpliwość przełożonego na ciężką próbę.
- Może weźmy się za to od innej strony. Kto jest ojcem?
- Buuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!!!!! – tym razem płacz Tashigi osiągnął apogeum. Smoker mógł przysiąc, że cała baza słyszała.
- Wiesz, że wcale nie ułatwiasz mi sprawy?
- Roronoa... Zoro... buuuuuuu!
Smoker nerwowo oblizał wargi i przeczesał ręką włosy.
- Jesteś pewna?
W tym momencie Tashigi przestała płakać, wytarła nos rękawem, zmarszczyła brwi i huknęła:
- Ma mnie pan za idiotkę?!!!

- Oczywiście Smoker nie mógł zostawić podwładnej w potrzebie – Nami kontynuowała opowieść. – Postawił sprawę jasno, cokolwiek Zoro zmajstrował, nie ujdzie mu to na sucho. I nie uszło. Tashigi w końcu go wytropiła i dała wybór „albo małżeństwo, albo stryczek.”
- Co wybrał?
- To, co się spodziewaliśmy, stryczek. Oczywiście Zoro myślał, że Tashigi nie mówi poważnie, ale zdziwił się, gdy Smoker wkroczył do akcji i wtrącił go do lochu. Biedny Zoro, siedział tam pięć tygodni, aż wreszcie zmienił zdanie. I tym sposobem nasz ukochany szermierz stanął na ślubnym kobiercu. Nigdy nie zapomnę jego miny, wyglądał tak, jakby go prowadzili na szafot. Nawet mam jeszcze zdjęcie, pójdę poszukać tylko skończę wątek. Jak już mówiłam Zoro ani myślał się ustatkować, ale wszystko zmieniło się, gdy urodziły się trojaczki. Tak, zawsze wszystko robił potrójnie. Teraz zdradzę panu tajemnicę, Zoro był absolutnie świetnym ojcem, bezkonkurencyjnym. Kiedy urodziła się moja Bellemere, myślałam, że Sanji to skarb, ale Zoro przerósł nawet jego. Potrafił zajmować się trzema dzieciakami na raz, trzema powiadam – Nami potrząsnęła pięścią podkreślając wagę swych słów. – Byłam w szoku, gdy to zobaczyłam, ale on naprawdę miał to we krwi. I chyba wtedy wreszcie dojrzał do małżeństwa. Zresztą, co tu dużo mówić, zdjęcia miałam pokazać, zaraz wrócę.
Starsza kobieta opuściła na chwilę pokój, a Ian, korzystając z chwili samotności przespacerował się po salonie. Stanął przed półką wypełnioną trofeami, wszystkie stanowiły pierwsze nagrody w konkursach kulinarnych. Patrząc po podpisach, nie wszystkie wygrał Sanji, niektóre zdobyła jego córka. Poniżej, na stoliczku, stało zdjęcie przedstawiające wszystkich Słomianych Kapeluszy, z wyjątkiem kapitana, wyraźnie starszych niż za czasów swoich podbojów. Czyżby spotkanie po latach?
- Już jestem. Przepraszam, że tak długo, ale dom jest duży, a ja wolno chodzę – Nami przyniosła zdjęcia.
Ian wrócił do stolika i przyjrzał się jednej z fotografii. Domyślił się, że jest to zdjęcie ślubne. Rzeczywiście, Zoro miał taką minę jakby zaraz miał zostać skrócony o głowę, albo nawet gorzej.
- Aż serce się kraje, co? – Nami powiedziała z ironią. – Ale jedno trzeba przyznać. Wyglądał zabójczo w garniturze, chociaż może dlatego, że rzadko go zakładał. No, a tu kolejne zdjęcie, widać różnicę, co?
Tym razem na fotografii widniał Zoro z trzema bobasami na rękach, wszystkie identyczne, wyglądające jak miniaturki ojca.
- Sprawia wrażenie zadowolonego – skomentował Ian.
- Tak, uwielbiał tę trójkę szkrabów. Zresztą, już o tym wspominałam.
- Urocze zdjęcie, ale nie ma pani nic przeciwko jeśli zmienię trochę temat?
- Niech pan pyta o co ze chce.
- Jest pewna sprawa, która mnie nurtuje – pisarz rzekł nieco zakłopotany. – Oczywiście nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, ale niektórzy powiadają, że wasz lekarz pokładowy, jakby to ująć... miał pewien problem ze środkami odurzającymi.
Nami uśmiechnęła się lekko, bynajmniej nie zaskoczona pytaniem.
- Tak, ludzie mają bujną wyobraźnię. Zresztą Chopper też mądry nie był, bo otwarcie przyznał, że zaliczył odlot, jak to się wtedy mówiło. Prawda jest taka, że naćpał się raz w życiu i zrobił to dla dobra nauki, ale ludzie już sami dośpiewali sobie resztę. To było tak, Chopper zawsze był idealistą i chciał uleczyć wszystkie choroby tego świata. Zsyntezował kwas jakiś tam, nie pamiętam jak to się nazywało, bo uważał, że pomoże to w leczeniu zaburzeń psychicznych. Nie miał królików doświadczalnych, więc postanowił przetestować na sobie. Skończyło się na tym, że zdemolował prawie całe laboratorium, takie miał halucynacje. I tu muszę coś wyznać, sprzedałam to świństwo paru osobom, ale to dlatego, że brakowało nam pieniędzy. Luffy żarł tyle, że miesięczny budżet schodził nam w tydzień. Jednak wracając do tematu, Chopper nigdy od niczego się nie uzależnił, za co go podziwiam, bo nie był szczęśliwy. Gdy era piratów dobiegła końca, zaszył się na odludziu i kompletnie poświęcił pracy naukowej. Ludzie go szanowali, ale chyba zawsze czuł się jak odmieniec. Zupełne przeciwieństwo Usoppa. Chopper wybrał samotność, a Usopp wielką rodzinę. Siedmioro dzieci to całkiem sporo, prawda? Do tego dużo podróżował, wygłaszał prelekcje, podpisywał książki. Wiódł bardzo ciekawe życie. Choć muszę przyznać, czasami chciałam go zabić za bzdury jakie wygadywał na nasz temat, ale myślę, że z czasem ludzie nauczyli się, że nie należy brać na poważnie wszystkiego co mówi.
- To mi daje trochę do myślenia – zainteresował się młodzieniec. – Czy to możliwe, że Chopper odsunął się w cień, bo czuł się już niepotrzebny? W końcu wasze drogi w pewnym momencie się rozeszły.
- Coś w tym jest. Choppera zawsze łączyła szczególna więź z Robin, czysto platoniczna, ale silna. Jednak kiedy pojawił się Franky, wszystko zaczęło się zmieniać. Chopper poczuł się jak piąte koło u wozu, chociaż starał się tego nie okazywać.
- Przyłączenie się Frankiego do drużyny musiało wiele zmienić.
- Nie dla wszystkich, ale dla Robin na pewno. To był punkt zwrotny w jej życiu. O niej samej można by napisać wielotomową powieść. Przeżyła zdecydowanie najwięcej z nas wszystkich i nie zazdroszczę jej – Nami westchnęła i zdawała się teraz dużo poważniejsza niż przedtem.
Zmiana atmosfery trochę onieśmieliła pisarza. Chciał zadać dość odważne pytanie i nie wiedział czy powinien, ale z drugiej strony lepiej było zrobić to teraz, póki byli w temacie.
- Franky i Robin nigdy nie mieli dzieci prawda? To znaczy nie ze sobą.
Nami przytaknęła ze spokojem.
- Ale czy to ważne skoro Franky traktował córkę Robin jak własne dziecko? Czego by o nim nie mówić miał złote serce, chociaż na początku odnieśliśmy odmienne wrażenie.
- Nie będzie miała pani nic przeciwko jeśli będę kontynuować ten temat?
- Proszę pytać śmiało. Powiedziałam, że już nie ma tajemnic. I tak wiem o co chce pan spytać. Myślę, że nieboszczka Robin nie miałaby mi za złe wyznania całej prawdy.
- O co więc chcę spytać?
- O to kto był ojcem córki Robin.
Domyślność Nami bardzo zaskoczyła pisarza, chociaż z drugiej strony pewnie znała się na ludziach lepiej od niego.
- Podobno był nim jeden ze stoczniowców z Water 7, czy to prawda?
Nami uśmiechnęła się z nutką politowania.
- Robin wymyśliła to kłamstwo, żeby ludzie przestali pytać. Prawda niestety była mniej różowa. Nie wiem czy kojarzy pan kim był Spandam, ale ten potwór bestialsko ją zgwałcił. Cholerny sługus Światowego Rządu. Nic dziwnego, że w odwecie go zamordowała. Sama złamałabym mu kręgosłup gdybym mogła.
Ian na chwilę zamilkł. Nie spodziewał się, że dowie się tak wiele, a wciąż pozostawało mnóstwo pytań.
- Teraz rozumie pan czemu Franky był tak wspaniałą osobą? – Nami kontynuowała. – Nie tylko pomógł Robin dojść do siebie i przetrwać trudny okres, ale też zaakceptował dziecko spłodzone przez człowieka, którego nienawidził. Całe szczęście, Aivilo wdała się w matkę i wyrosła na piękną, mądrą kobietę.
- Nie wiem co powiedzieć, to zaszczyt, że zdradza mi pani takie sekrety.
- To już nie są sekrety, tylko fakty. Robin wiele się w życiu wycierpiała, ale Franky zrobił dla niej więcej niż my wszyscy razem wzięci. To chyba była miłość od pierwszego wejrzenia. Wie pan co kiedyś jej powiedział? Powiedział „wystarczy jedno słowo, a zaopiekuję się tobą.” No a reszta już potoczyła się sama. Muszę przyznać, zeszli się tak szybko, że nawet ja byłam w szoku, gdy odkryłam co jest grane.
- A jak wyglądała historia pani i pani męża? Zdaje się, że trochę trwało zanim coś zaiskrzyło.
- To prawda. Bardzo długo zbywałam Sanjiego, ale nie dlatego, że go nie lubiłam, tylko dlatego, że nie czułam się gotowa. Miałam za sobą wyjątkowo nie miłe przejścia z mężczyznami. Teraz mówię o tym swobodnie, bo już dawno ujawniłam do czego wykorzystywał mnie Arlong, poza rysowaniem map, ale wtedy było mi naprawdę ciężko. Czułam się niegodna, sądziłam, że Sanji nabierze do mnie wstrętu, gdy mu zdradzę prawdę.
- Ale tak się nie stało?
- Wprost przeciwnie. Wtedy po raz pierwszy mnie pocałował – Nami uśmiechnęła się przypominając sobie stare czasy i wypiła jeszcze trochę nalewki, co ją jeszcze bardziej ośmieliło. – Wyznam panu w sekrecie, byłam jego pierwszą – zachichotała. – A taki niby kobieciarz z niego był.
Pisarz nie ukrywał zadowolenia, że dane jest mu poznać tyle tajemnic.
- To prawda, że pan Luffy udzielił wam ślubu?
- O tak, Sanji stwierdził, że skoro Luffy jest kapitanem statku, to może udzielać ślubów. Luffy się strasznie ucieszył, gdy to usłyszał. Zawsze cieszył się z byle powodu. Oczywiście przez całą ceremonię dłubał w nosie – zaśmiała się kobieta. – Szkoda, że nie dożył ślubu mojej córki. Pamiętam takie jedno zabawne zdarzenie. Bellemere bardzo lubiła Luffiego, i kiedyś, jak miała chyba pięć lat, powiedziała „Wujek, ożenisz się ze mną?”, a on na to „Gdybym to zrobił, twój tata by mnie zabił, ale może za to ci kiedyś udzielę ślubu?”
- Podobno pani mąż był przeciwny ślubowi córki?
- Tyko na początku. Widzi pan, to dość długa historia. Sanij i Zoro zawsze się ze sobą kłócili, ale nasze dzieci miały ze sobą bardzo dobry kontakt. Mówiłam już, że Zoro miał trzech synów, wszyscy podobni do siebie jak dwie... nie, trzy krople wody. Rashne i Sarosh byli podobni do ojca pod każdym względem. Uwielbiali się bić i ciągle ze sobą rywalizowali, natomiast Roshan odziedziczył po tacie tylko wygląd. Nie mam pojęcia w kogo się wdał. Kiedy pozostali trenowali, on wolał czytać książki. Był spokojny i wrażliwy, a do tego niezwykle inteligentny. Nic dziwnego, że Bellemere się w nim zadurzyła. Sanji był spokojny, bo myślał, że to tylko młodzieńcze zauroczenie, ale gdy nasza córka oznajmiła, że planuje ślub z Roshanem wpadł w szał.

Rozległo się głośne pukanie do drzwi, Sanji walił w nie tak jakby chciał je przebić.
- Wiem, że tam jesteś, mchogłowy! Natychmiast otwieraj! – krzyknął nie przestając uderzać.
Zapalił papierosa i chwilę poczekał, ale drzwi dalej były zamknięte.
- Jak zaraz nie otworzysz, to je wywarzę! – Wrzasnął jeszcze głośniej, ale nie odniosło to żadnego skutku. – Dobra, sam tego chciałeś!
Jednym zdecydowanym kopnięciem Sanji wywarzył drzwi i wszedł do środka. Tak jak się spodziewał, Zoro spał.
- Wstawaj, obiboku! – zdzielił szermierza w łeb, tak że ten wreszcie musiał się obudzić.
- Odbiło ci, głupi kuchto?! Co robisz w moim domu? Nie zapraszałem cię! – Zoro potarł sobie obolałą głowę.
- Gadaj co twój synalek zmajstrował mojej córce? – Sanji sprawiał wrażenie wyjątkowo wzburzonego.
- Co? Który synalek?
- Który? Jeszcze mnie pytasz który? A kto spędza z nią najwięcej czasu?
- Nie wiem o co ci chodzi, zwyrodnialcu. Idź sobie, chcę spać – Zoro ziewnął przeciągle.
- O co chodzi?! Już ja ci powiem o co! Roshan chce się żenić z moją córką!
- Nie może być!!! – Zoro zerwał się na równe nogi.
- A jednak! Musiał jej coś zmajstrować, bo po co by go inaczej chciała?
- Posłuchaj no, mój syn na pewno nic jej nie zmajstrował. Jest na to za inteligentny – Roronoa zbliżył się do Sanjiego z morderczym błyskiem w oku.
- W takim razie poluje na jej posag!
- Ha, to raczej twoja córka chce nas oskubać ze wszystkiego!
- Jak śmiesz obrażać mojego aniołka, nędzniku?!
- Ten twój aniołek w ciebie się wrodził i wszystkich uwodzi!
- Zamilcz! – Sanji chwycił Zoro za kołnierz.
- Myślisz, że się ciebie boję?!
Mężczyźni przez chwilę mierzyli się wzrokiem i właściwie na tym się skończyło. Sanji wreszcie puścił kolegę, najwyraźniej zrozumiawszy, że posuwa się za daleko.
- Napijmy się. Obaj tego potrzebujemy – stwierdził Zoro.
Kilka godzin później podłoga usiana była butelkami, ale dwóch doświadczonych piratów mogło wypić znacznie więcej, zatem kontynuowali libację.
- Nie chcę, żeby moja krew mieszała się z twoją – Sanji opróżnił ostatnią flaszkę.
- A myślisz, że ja chcę? Chyba pójdę po następną butelkę.
Zanim jednak Zoro zdołał wstać, usłyszał głos żony.
- Dlaczego drzwi są wywarzone, znowu zapomniałeś klucza?
- Cholera – jęknął szermierz.
- Wiesz, kto ze mną jest? Bellemere i Roshan, mają ci coś ważnego do powiedzenia.
Wtem drzwi do pokoju się otworzyły i w progu stanęły trzy osoby. Tashigi wyglądała na dość zdenerwowaną widokiem pustych butelek. Bellemere, piękna dziewczyna o długich blond włosach i zakręconych brwiach, mocno się zdziwiła. Natomiast syn Zoro, wyglądający jak replika ojca, nie liczą sięgających ramion włosów, popatrzył na mężczyzn z politowaniem.
- Chyba już wiedzą – oznajmił.

- Oczywiście wszystko dobrze się skończyło – podsumowała Nami. – Sanji nawet sam zorganizował przyjęcie. Było tak pięknie. Bardzo żałowałam, że Luffy tego nie widzi. Bardzo często mi go brakowało. Możliwe, że... nawet coś do niego czułam – kobieta westchnęła, ale po chwili uśmiechnęła się.
- Nigdy nie przeszło pani przez myśl, że to z nim powinna pani spędzić resztę życia, a nie z Sanjim? Oczywiście nic nie sugeruję. Pytam tak z ciekawości.
- Nie, Luffy oddał swoje serce morzu. Powiedziałabym nawet, że dosłownie i w przenośni. Nigdy się nie ustatkował, ale nie dlatego, że nie chciał. Nie mógł. Gdy wypowiedział wojnę Światowemu Rządowi, nie było już odwrotu i on o tym dobrze wiedział. Co prawda miał syna, ale widział go tylko raz w życiu. Dzieciak miał już wtedy cztery lata, a Luffy przypłynął powiedzieć dzień dobry i do widzenia jednocześnie. Chciał zachować jakiekolwiek wspomnienie z nim związane. Nie było takiego miejsca, w którym mógłby zamieszkać. Na żadnej wyspie nie spędził więcej niż miesiąca. Gdyby marynarka go wytropiła, nasłałaby na niego całą flotę. Wyrżnęliby w pień wszystkich mieszkańców i zrównali z ziemią całe miasto. Nikt by się nie wydostał. Tak wtedy załatwiono sprawy największej wagi. Zresztą na własne oczy widziałam co to znaczy potęga floty. Z całej wyspy zostawały tylko zgliszcza. Właściwie nie było takiego miejsca, w którym Luffy mógł czuć się bezpiecznie. Marynarka coraz mniej interesowała się innymi piratami i cała uwaga skupiła się właśnie na nim. Wiedział, że w końcu zostanie schwytany i do ostatniej chwili nie okazał strachu. Po prostu pogodził się z losem.
- Czy to prawda, że człowiek, który go schwytał był także jego przyjacielem?
- Chyba można tak powiedzieć, chociaż... czy można być sobie wrogami i przyjaciółmi zarazem? Nie wiem. Ale jedno jest pewne, Luffy i wice admirał Coby darzyli się wielkim szacunkiem, mimo że stali po przeciwnych stronach barykady. Kiedy się poznali byli jeszcze zwykłymi dzieciakami, ale już wtedy przeczuwali, że kiedyś będzie im dane się zmierzyć i nauczyli się żyć z tą świadomością. Pamiętam, że tuż po śmierci Luffiego Coby złożył nam wizytę by oddać ciało kapitana i wyznał, że po raz pierwszy w życiu zaczął żałować, że wstąpił do marynarki. Opowiedział nam o tym jak okrutnie traktowano więźniów, o tym jak musiał przyspieszyć proces, aby oszczędzić Luffiemu dodatkowych cierpień i o tym jak ostatni raz z nim rozmawiał.

Półmrok panujący w lochu oraz dochodzące zewsząd jęki więźniów przestraszyłyby nie jednego, ale wice admirał Coby zdążył się przyzwyczaić. Kroczył długim korytarzem, prowadzony przez strażnika, a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, choć tak naprawdę przepełniała go gorycz, gdyż musiał oglądać upadek człowieka, którego bardzo cenił.
- Widziałem twardzieli, którzy już po dwóch dniach błagali o litość, a on siedzi tu prawie półtora miesiąca i nic. – oznajmił strażnik. – Potraktowaliśmy go chyba wszystkim, czym się dało, ale nie wydał wspólników. Jak go kastrowali tępym nożem to sam prawie zwymiotowałem, choć pracuję tu już piętnaście lat, a on dalej nic. Nigdy jeszcze nie widziałem tak silnej woli.
- Mówiłem, że tortury nic nie dadzą – rzekł beznamiętnie wice admirał, choć w głębi duszy czuł wściekłość i niesmak.
Gdy dotarli na miejsce, strażnik otworzył drzwi do celi, a następnie kopnął więźnia, by go obudzić.
- Wstawaj, śmieciu, masz gościa!
- Wystarczy! – Coby powstrzymał strażnika przed następnym kopniakiem.
Luffy był półprzytomny, co nie dziwiło, biorąc pod uwagę ilość ran, jaka pokrywała jego ciało. Część z nich prawie się zabliźniła, a część została zadana bardzo niedawno, niektóre batem, niektóre ogniem, a inne pięściami. Wszystkie razem tworzyły makabryczną mozaikę.
- Proszę załatwić kąpiel i medykamenty. Więzień ma być jutro zdolny wstać o własnych siłach – oznajmił oficer, a strażnik przytaknął.
Wice admirał pomógł Luffiemu oprzeć się o ścianę, a następnie przetarł mu twarz chusteczką. Król piratów na wpół otworzył oczy i uśmiechnął się, jakby zupełnie zapomniał, że znajduje się w celi.
- Wygrałeś – szepnął więzień, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- Nie, to ty wygrałeś – powiedział Coby. – Dni Światowego Rządu są już policzone.
- Moi przyjaciele... powiedz im, że niczego nie żałuję – Luffy zamknął oczy, sprawiając wrażenie zamyślonego.
- Co chciałbyś zjeść? Możesz zażyczyć sobie cokolwiek – tym razem oficer się uśmiechnął, choć był to wymuszony uśmiech.
- Nie ważne, byle dużo, byle z mięchem – wymamrotał pirat i rozmarzył się.
- Sam ci przyniosę – Coby wstał i odwrócił się. Nie chciał by Luffy widział, że po jego policzku spływa łza.

Nami milczała, jakby minutą ciszy chciała oddać ostatni hołd przyjacielowi. Pisarz nie wtrącał się, wolał poczekać aż kobieta sama zechce kontynuować.
- Następnego dnia Luffy został powieszony. Byłam tam – powiedziała wreszcie. – Dziewięćdziesiąt pięć lat temu został stracony legendarny Gol D. Roger, czym rozpoczął wielką erę piratów. Trzydzieści pięć lat później, na tej samej platformie egzekucyjnej stanął Monkey D. Luffy i tę erę zakończył. Historia zatoczyła koło, można powiedzieć. A wie pan co jest najciekawsze? Dawno temu, kiedy ja, Luffy i reszta rozpoczynaliśmy swoją podróż, zawitaliśmy do miasta, w którym zginął dawny król piratów. Luffy, wbrew zakazom, wspiął się na platformę egzekucyjną tylko po to, by zobaczyć jak jest na górze. Ciekawe, czy przeczuwał wtedy, że kiedyś może znowu na niej stanąć?
- Jak się zachowywał, kiedy szedł na śmierć?
- Uśmiechał się do samego końca, tak jak Gol D. Roger. Ludzie myśleli, że zdradzi położenie jakiegoś skarbu, albo powie inną ważną rzecz, ale nie, jedyne co powiedział to „żegnajcie”, uśmiechając się przy tym, tak jakby wiedział, że wszystko zostało już dokonane, że zrobił co do niego należało. Wtedy ludzie zaczęli skandować jego imię, a potem... odwróciłam wzrok, a gdy odważyłam się znowu spojrzeć w jego stronę, już nie żył.
Znowu zapanowała chwila ciszy, którą kobieta przeznaczyła na krótką refleksję, aż w końcu uśmiechnęła się ciepło i stwierdziła, że na dzisiaj wystarczy. Pisarz wyłączył dyktafon i podziękował rozmówczyni.
- Czy nie ma pani nic przeciwko, żebym wpadł jutro o tej samej porze?
- Jak pan chce – kobieta oznajmiła z uśmiechem i wyprowadziła gościa z pokoju. – Mam nadzieję, że dalej trafi pan sam.
- Oczywiście. Do jutra – młodzieniec pomachał na odchodnym.
Wracając do domu Ian postanowił przejść przez główny plac, na którym znajdowała się statua z brązu przedstawiająca ostatniego króla piratów Monkey D. Luffiego. Postać wyrzeźbiono tak, że wyglądała jakby spoglądała w dal, przytrzymując na głowie swój kapelusz.
- Czego tak wypatrujesz? – rzekł retorycznie pisarz, przyglądając się posągowi. Zastanawiał się, gdzie popłynąłby kapitan, gdyby wciąż miał taką możliwość? Zastanawiał się, czy poruszony opowieścią, podążyłby za nim? Czasami żałował, że nie dane było mu żyć w tamtych romantycznych czasach. – Świat znormalniał, ale czy to dobrze? – zadał sobie jeszcze pytanie i udał się do domu.
Następnego dnia znowu poszedł odwiedzić Nami, ale tym razem jej nie zastał.

- Dziadku, obudź się! – młoda kobieta delikatnie potrząsnęła starca, który wylegiwał się na kanapie.
- Aaaaa... – Zoro ziewnął i otworzył oczy, ale dopiero po założeniu okularów rozpoznał swoją wnuczkę.
- Proszę, nie zasypiaj tak w środku dnia, bo za każdym razem boję się, że umarłeś – westchnęła kobieta.
- Gdzie jest gorzała? – spytał emerytowany szermierz, zupełnie ignorując zmartwienie wnuczki.
- Dziadku, trochę powagi, zmarła twoja koleżanka – dziewczyna pokazała mężczyźnie najnowsze wydanie gazety.
- Nami nie żyje? – Zoro zaskoczony spojrzał na pierwszą stronę.
- Podobno umarła we śnie. Powiedzieli, że miała uśmiech na twarzy, gdy ją znaleźli. Jest tu napisane, że wczoraj udzieliła wywiadu jakiemuś pisarzowi. Wiedziałeś coś o tym? Będzie książka o was?
- Nie wiedziałem – mruknął Roronoa. – I szczerze, mam złe przeczucia co do tej książki – dodał, , po czym znowu poszedł spać.

Pomieszczenie, w którym znajdowała się Nami wyglądało dość osobliwie. Stała w nim tylko szafa i wielkie lustro. Choć w pokoju było jasno, dziewczyna nie widziała żadnego źródła światła, wszystko wyglądało jak ze snu. Spoglądała na swoje odbicie w lustrze, była młoda i piękna, jak za czasów, gdy pływała po morzu. Choć wszystko z pozoru wydawało się dziwne, miała przeczucie, że tak naprawdę nie ma się czego bać i że to bynajmniej nie sen.
Kiedy otworzyła szafę, znalazła w niej mnóstwo sukien. Rozpoznała wszystkie, należały do niej i każda z nich miała dla niej szczególne znaczenie. Zastanawiała się, którą ubrać, aż wreszcie zdecydowała się na prostą pomarańczową, gdyż to w niej po raz pierwszy tańczyła z Sanjim. Przejrzała się w lustrze i zauważyła, że suknia pasuje jak ulał, jakby dopiero wczoraj ją kupiła.
Nagle drzwi się otworzyły. Drzwi, których wcześniej nie było.
- Jesteś piękna – usłyszała głos, a gdy się odwróciła, ujrzała Sanjiego.
Wyglądał dokładnie tak, jak w dniu, w którym się poznali. Nawet ubiór miał ten sam.
- Sanji! – uradowała się i nagle wszystko stało się dla niej jasne. Już wszystko rozumiała.
- Chodź, niecierpliwią się. Niektórzy z nas czekali bardzo długo – podał jej rękę i zaprowadził do drzwi.
Gdy je otworzył, na sekundę ogarnął ich oślepiający blask, a po chwili byli już na statku. Na ich dawnym statku.
- Hej, Nami! Chodź, bo wszystko wystygnie. Sanji specjalnie przygotował ucztę na twoją cześć – Luffy pomachał zadowolony i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Luffy... – Nami jeszcze nigdy nie czuła się tak szczęśliwsza. – Ussop, Chopper, Franky, Robin... wy wszyscy... – spojrzała na załogę siedzącą przy stole.
- No szybciej, bo zjem wszystko – ponaglił ją kapitan. – A zresztą i tak zjem.
Wtem Sanji położył jej rękę na ramieniu.
- Jesteś gotowa na ostatni rejs? – spytał.
- Zawsze byłam – powiedziała i z tymi słowy siadła do stołu.


Fajnie było to znowu przeczytać :D Był to mój pierwszy FF którego kiedykolwiek czytałem :D
A fik jakby nie patrzeć, bardzo bardzo dobry:) Klimat ma niesamowity i się doskonale czyta. Dobre zakończenie OP:)
Wywiad z piratem 2

Z wszystkich miejsc na Ziemi dom państwa Roronoa był ostatnim, w którym Ian Livingstone spodziewał się znaleźć, a jednak zaproszono go do tego przybytku i to nie on wystąpił z inicjatywą lecz sam Zoro. Młody pisarz do tej pory nie rozumiał, co nakłoniło nieugiętego szermierza do rozmowy. Każdy pismak dałby się pokroić, żeby choć przez pięć minut znaleźć się na miejscu Iana.
- Proszę, to prezent – twórca wręczył Zoro butelkę bardzo drogiej wódki.
Nie bacząc na etykietkę, Roronoa otworzył flaszkę i upił trochę.
- Mocne – oznajmił ocierając usta, z tonu jego głosu wynikało, że miał na myśli „dziękuję, wyborne”.
- Czuję się niezwykle zaszczycony, tylu uznanym magazynom pan odmówił, a mnie zaprosił wprost do swojego pięknego domu – uśmiechnął się młody mężczyzna.
- Przyszedł tu pan, żeby mi dupę lizać, czy robić wywiad? – Zoro wyraźnie chciał mieć już wszystko za sobą. Usiadł w fotelu, kładąc flaszkę na stoliku.
- Naturalnie, wywiad... – Ian nerwowo przeczesał dłonią włosy, usiadł i wyjął wszystko, co potrzebne. Słyszał o porywczości swego rozmówcy i wolał go nie drażnić.
- Tyle pan zdążył napisać? – Zoro wskazał na plik kartek.
- Tak, to wstępny szkic.
- Chcę zobaczyć.
- Oczywiście... – pisarz podał manuskrypt rozmówcy.
Najwyraźniej Roronoa miał pewne problemy z odczytaniem tekstu, bo na jego twarzy malowało się ogromne skupienie. Nic dziwnego, zresztą. Ian chrząknął i delikatnie obrócił kartki, tak że tekst nie był już do góry nogami. Zoro dał za wygraną. Mruknął coś pod nosem i sięgnął do szuflady po okulary o szkłach grubości denek od słoików. Założył je niechętnie i z podejrzliwą miną zaczął wertować kartki. Niektórym fragmentom przyglądał się dokładniej, zszokowany i wkurzony jednocześnie.
- Znalazł pan jakieś nieścisłości? – mina Zoro zaniepokoiła Iana.
Problem szermierza polegał na tym, że nie do wszystkiego chciał się przyznawać, ale też nie był dobry w kłamaniu, dlatego musiał znaleźć jakąś okrężną drogę.
- Z tego tekstu wynika, że zostałem zmuszony do ożenku! – Obrzuł się Roronoa i cisnął manuskryptem.
- A tak nie było? – pisarz już czuł, że pożałuje swoich słów.
Zoro zmierzył go surowym spojrzeniem, ale zachował spokój
- Od samego początku doskonale wiedziałem co robię. Prawdziwy facet zawsze bierze odpowiedzialność za swoje czyny, a z tym stryczkiem to był żart – dziadek napił się łyka wódki. Nie za dobrze szło mu maskowanie kłamstw.
- Nie wątpię, że wiedział pan, co robi – Ian starał się udobruchać rozmówcę. – Czy są jeszcze inne fragmenty, które chciałby pan skomentować?
- Pewnie, że są. Jak to ludzie przeczytają, pomyślą, że zostawiłem załogę dla rodziny. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Żadne z nas by tego nie zrobiło. Owszem, zdarzały się przerwy, bo dzieci jakoś trzeba było wychować, ale byliśmy z kapitanem praktycznie do samego końca.
- Niezwykłe oddanie.
- Tylko nie zrozum mnie pan źle, nie jestem pedałem. Nie leciałem na swojego kapitana, a już tym bardziej nie na kucharza, jak niektóre oszołomy sugerują.
- Nie to miałem na myśli – Ian nerwowo sprostował. – Chodziło mi o to, że byliście oddanymi przyjaciółmi.
- Ano – przytaknął Roronoa i upił kolejnego łyka.
- Doskonale, wiem co skorygować – uśmiechnął się pisarz. Domyślał się już, że Zoro zaprosił go tylko po to, żeby mieć wgląd do manuskryptu. Ian nie był głupi i wiedział, że musi podejść szermierza psychologicznie, jeśli ma uzyskać więcej informacji. Następna szansa mogła się nie powtórzyć. – Mam szczęście w nieszczęściu, że pana spotkałem, ale boję się, że z książki i tak będzie niewypał. Szkoda, że nie urodziłem się wcześniej. Czytałem kiedyś wywiad z panem Sanjim, ten to dopiero umiał opowiadać. Gdybym miał szansę z nim porozmawiać, stworzyłbym prawdziwy bestseller Ale cóż, nie ma już nikogo, kto byłby tak dobrym rozmówcą – młodzieniec westchnął dramatycznie.
Na to Zoro zmarszczył brwi.
- Dobry rozmówca, też mi rzecz! A o czym on niby opowiadał? O pieczeniu drożdżówek? Ja to co innego, mogę opowiadać o wszystkim. Założę się, że wywiad ze mną będzie dużo ciekawszy.
Jeden zero dla mnie – pomyślał zadowolony pisarz.

Wyglądało na to, że Roronoa Zoro naprawdę był gotów udzielić wywiadu. Teraz wystarczyło uważać, żeby go nie zdenerwować.
- Może zacznę od czegoś, co najbardziej interesuje ludzi – powiedział twórca. – Monkey D. Luffy, jaki był?
- Znaczy kiedy?
- No... ogólnie.
- Nie ma czegoś takiego jak Luffy ogólnie.
Odpowiedź Zoro trochę zbiła pisarza z tropu. Nie do końca rozumiał o co chodzi.
- No to nie ogólnie.
Szermierz napił się wódki.
- Jak go poznałem, lubił zgrywać idiotę – łyk. – Gdy umarł jego brat, znudziła mu się ta farsa – kolejny łyk. – Chciał się zemścić, co oznaczało wojnę z całym systemem. Zresztą zna pan historię, pewnie uczyli was w szkole.
Fakt, wszyscy wiedzieli o działaniach Światowego Rządu, które uznano za największą zbrodnię wszech czasów. Każdy słyszał o V-1 i eksperymentach na ludziach, których ofiarą padł Portgas D. Ace. Powszechnie znanym był fakt, że aby stworzyć środek na zawsze neutralizujący diabelskie moce, poświęcono wiele istnień i że właśnie to pozwoliło pokonać króla piratów. I choć Ian doskonale znał historię, kiedy słuchał świadka tamtych wydarzeń, czuł się jakby poznawał ją na nowo.
- Mógłby pan to rozwinąć?
- A co tu rozwijać? Każdy o tym słyszał! Odbiliśmy Ace’a, ale jego stan był tak poważny, że nie dało już się go uratować. Luffy się wkurzył. Tyle! Co było później, też wiadomo. Spytaj mnie, człowieku, o coś ciekawszego.
Wyglądało na to, że wywiad będzie jednak trudniejszy niż Ian z początku myślał. Miał jednak przygotowane pytanie, na które Zoro powinien chętnie odpowiedzieć.
- Kim był pan dla Sanjiego? Przyjacielem? Wrogiem?
- Kim? Ja byłem dla niego ucieczką. Gdyby nie ja ten król pantoflarzy w ogóle nie miałby życia. Był na każde skinienie żonki.
- Rozumiem, że przyjaźniliście się, mimo konfliktów?
- Cholera, nawet ja mam w sobie na tyle współczucia, żeby okazać litość facetowi totalnie kontrolowanemu przez kobietę.
- Rozumiem, że pan wprost przeciwnie, był silnym patriarchą?
- Naturalnie. W życiu nie dałbym się babie omotać.

Było już długo po północy i Zoro był niemalże przekonany, że plan się powiedzie. Zabrał ze sobą wszystko co niezbędne, czyli trzy miecze. Pozostawało tylko cichaczem wymknąć się przez drzwi. Był już tak blisko, tak nie wiele dzieliło go od wolności.
- A ty co u licha wyprawiasz? – dobiegł go zdenerwowany głos żony, tym samym burząc wszelkie nadzieje na lepsze jutro.
- Nie wytrzymam tego dłużej! – Zoro krzyknął dramatycznie, łapiąc się za głowę i dając upust całej swojej frustracji. – Muszę wrócić do załogi!
- Roronoa Zoro, chyba o czymś zapomniałeś – Tashigi zeszła po schodach, jej słowa ociekały jadem, cienka koszula nocna uwydatniała zaokrąglony brzuch. – Złożyłeś mi przysięgę małżeńską. Mało tego, dzięki mnie jeszcze żyjesz. Jeśli nie chcesz zawisnąć na stryczku, lepiej dotrzymaj obietnicy.
- Kto to widział, żeby żona męża na śmierć chciała wydać?!
- Jeśli jest kryminalistą...
- Słuchaj, ja nie mogę tak zostawić przyjaciół.
Kobieta zeszła ze schodów i założyła ręce na piersiach, wyraźnie o czymś myśląc.
- W porządku, zawrzyjmy układ – oznajmiła. – Możesz teraz odejść, ale jak dziecko się urodzi, przynajmniej przez dwa lata masz się nim zajmować.
- Dwa lata?! – przeraził się Zoro.
- Nie pozwolę by moja kariera ucierpiała przez macierzyństwo.
- A co potem?
- Jak dla mnie, to możesz iść potem w diabły.
Zoro pomyślał przez chwilę i westchnął.
- Dobra, umowa stoi.

- Podobno był pan świetnym ojcem – Ian odniósł się do wywiadu z Nami.
O dziwo Zoro milczał. Zdawał się kompletnie pogrążony w myślach.
- A to lisica, wiedziała, że pokocham te brzdące. Jakże mógłbym je porzucić? – szermierz zdawał się mówić do siebie, kompletnie nie zdając sobie sprawy z obecności pisarza.
- Słucham? – zdumiał się młodzieniec.
Zoro nagle jakby powrócił do rzeczywistości, spojrzał na pisarza i zmarszczył brwi.
- Co mnie tu pan podpuszczasz?! Nie udzielam odpowiedzi na więcej pytań! Koniec! Mam teraz sjestę! – szermierz „delikatnie” przegonił Iana.
Chcąc uniknąć pakowania się w kłopoty, pisarz spakował swoje rzeczy i opuścił mury posiadłości. Jednak nie poszło aż tak dobrze jak się spodziewał.


Super, szkoda że taki krótki

Dopiero teraz zauważyłem... Krócej się nie dało?:P
Bardzo mi się podobał.

Krócej się nie dało?:P
Ej admin odwal się, lepiej tak niż nic:) Nawet samo "Super" już jest pokrzepieniem serca pisarza:)
Ha ! Już dawno przeczytałam twoje ff, ale nie wiem czemu ubzdurałam sobie, że są od 16 lat i w ogóle jakoś głupio było mi wypowiadać, bo co mogę mądrego napisać xD.
Bardzo mi się podoba jak piszesz. Piszesz hmm, jakby to ująć- lekkim stylem(? Oo ). Chodzi mi o to, że łatwo się czyta, przyjemnie i nie raz mam ochotę przeczytać drugi raz, ale zawsze coś mi staję na drodze xD. Szczerze mówiąc wszystkie ff jakie spotykam są na jedno kopyto ( nie chodzi mi o ff, które są na stronie OPnakama, bo nie mam prawa o nich wypowiadać się, gdyż przeczytałam tylko kilku osób :3), a twoje są "inne". Nie spodziewałam się tulu wzruszających rzeczy. Strasznie smutno mi się zrobiło i chyba nawet łzyi stanęły mi w oczach, nie pamiętam, a nie chcę cię okłamywać ;3

Ej admin odwal się, lepiej tak niż nic:) Nawet samo "Super" już jest pokrzepieniem serca pisarza:)
Jaki admin? Chyba, że to aluzja do mojej krwistej czerwieni;P

Może i takie komenty nie są złe, dla autora dobre, bo chwalą jego dzieło. Jednak jak sam często podkreślałem, wolisz bardziej rozbudowane wypowiedzi, oceniające twoja pracę, krytykującą ją itp. Ponoć twórców fików najbardziej cieszą takie komenty, a takie w stylu "Podobało mi się" czy nie podobało mi się" nie dość, że są krótkie, nic nie wnoszące do tematu, to jeszcze łamią regulamin:P

Poza tym chyba chcemy, żeby poziom forum był jak najlepszy. Niedługo wszyscy zaczną samymi jednozdaniówkami walić i będzie po prostu super...
Oczywiście to moje zdanie i nie musicie się z nim zgadzać, a przynajmniej Komi czy Jadmini, bo są wyżej ode mnie;D
Ależ oczywiście, że można krócej
Super, szkoda, że krótki^^
A na poważnie, po co dobierać jakieś wyrafinowane słowa do komentarzy, przecież recenzji nie pisze.
Marzy mi się aby Vampircia napisała Remake, lub nawet Sequel wywiadu z piratem, dodać pewne fakty odświeżyć opowiadanie o nowe wątki, na pewno cieszyło by się sporym powodzeniem, bo te opowiadania +18 jakoś mi nie podchodziły, za dużo wyrafinowanego sexu jak dla mnie. A wywiad z piratem z tych wszyskich najlepiej mi się spodobał, nawet mam go ładnie wydrukowanego i stoi koło mojej kolekcji zasłużonych książek.
Ps: Kuma pasuje?:p
Komi czytałem je wszystkie, ale czy to ważne ile masz komentarzy pod sobą, czy znajomych na NK? ( ah taka odskocznia)
Właściwie to ja już dawno temu napisałam 3 część, ale nie wrzucałam, bo jakoś mało kto się interesował.

Wywiad z piratem 3

Kilka dni temu Ian dostał list, którego nadawcą był Zoro w samej osobie. Młody pisarz był doprawdy w czepku urodzony. Choć jego ostatni wywiad nie powiódł się, w liście Roronoa przeprosił wylewnie za swe zachowanie i podał numer do osoby, która, jak sam twierdził, będzie lepszym rozmówcą. Ian nie miał żadnych wątpliwości, że Zoro nie napisał listu z własnej inicjatywy. Raczej nie był typem, który przeprasza. Prawdopodobnie, któryś z wnuków lub synów wymusił na nim przeprosiny. Teraz jednak nie miało to znaczenia. Pisarzowi nadarzyła się niepowtarzalna okazja, której nie mógł przepuścić.
Zmierzając na spotkanie ze swym nowym rozmówcą zastanawiał się jak powinien się do niego zwracać. Panie admirale? Nie, to raczej było nie na miejscu. Coby odszedł z Marynarki niedługo po egzekucji Luffiego i przyłączył się do rewolucjonistów. W jego ślady poszło wielu innych, chociażby Tashigi i Smoker. Prawdopodobnie ta zmiana układu sił przesądziła o końcu światowego rządu. Później, gdy nastały czasy demokracji, Coby został ministrem sprawiedliwości. Jednak to było dawno. Panie ministrze chyba też nie było odpowiednim zwrotem. Najlepiej było unikać tytułów.
Kiedy dotarł do posiadłości, drzwi otworzyła mu pokojówka i zaprowadziła do oranżerii. Starszy pan siedział w wiklinowym fotelu i słuchał muzyki ze starych płyt.
- Zostawię państwa samych – oznajmiła służąca i odeszła.
Były admirał wstał i podał dłoń pisarzowi.
- Pan Livingstone, jak mniemam? Miło mi pana gościć – uśmiechnął się staruszek.
Ian już chciał powiedzieć jaki to zaszczyt spotkać kogoś takiego, ale zdał sobie sprawę, że klepie tę samą regułkę na każdym spotkaniu, więc trochę zmienił formułę.
- Dziękuję za zaproszenie. Ciszę się, że mogę pana poznać – przywitał się.
- Siadajmy, pokojówka zaraz przyniesie coś do picia.
Kiedy Ian się rozgościł, Coby podjął rozmowę.
- A więc pisze pan książkę o legendarnych piratach? To bardzo interesujące.
- Jakoś na razie nie mam szczęścia w wywiadach.
- Nie mówiłbym tak, to cud, że Zoro w ogóle pana wpuścił do domu.
- Sądzę, że nie kierował się chęcią udzielenia wywiadu.
Nagle do oranżerii weszła pokojówka z napojami. Ian upił łyk herbaty i przeszedł od razu do sedna.
- Na pewno wie pan dużo o Monkey D. Luffim?
- Czy ja wiem, czy tak dużo? Na pewno nie tyle co jego załoga, ale postaram się udzielić jak najwięcej informacji.
- Krążą plotki, że Luffy tak naprawdę dał się złapać? Jak to dokładnie było?
- Że dał się złapać, to chyba za mocno powiedziane. Tylko szaleniec chciałby, żeby go schwytano. Ale na pewno był świadom swoich możliwości. Myślę, że doskonale oszacował swoje szanse i w pewnym momencie wiedział już, że nie ucieknie. Wtedy stosowano już V-1 na szeroką skalę, gdy Luffy został trafiony, nie miał już żadnych wątpliwości, że to koniec. Pamiętam, że gdy stanąłem nad nim, ten spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem i poprosił, żebym puścił wolno jego przyjaciół. Teoretycznie nie wolno mi było, ale jednak to zrobiłem.
- Czy okazywał strach?
- Nie, ani przez sekundę. Doskonale wiedział co go czeka, ale nawet nie drgnęła mu powieka. Myślę, że nawet gdyby go rozkuli, posłusznie powędrowałby do celi. Dla niego najważniejsze było bezpieczeństwo załogi, reszta już go nie obchodziła.
- Załoga nie próbowała go ratować?
- Ciekawe, że pan o to pyta.

Przez wiele lat Coby zastanawiał się jak będzie wyglądać jego ostateczne starcie z królem piratów i przez te wszystkie lata trenował zawzięcie, by do tego wydarzenia się przygotować. Gdy ten długo oczekiwany moment wreszcie nadszedł, okazało się, że wszystko poszło za prosto. Nawet nie doszło do bezpośredniej konfrontacji, bo gdy Luffy został trafiony V-1, oczywistym już było, że jego los jest przesądzony. Coraz więcej piratów padało ofiarą nowej broni, ale też coraz więcej żołnierzy dezerterowało i przyłączało się do rewolucji. Sam Coby czasami zastanawiał się czy aby stoi po właściwej stronie. Marynarka uciekała się do coraz bardziej drastycznych metod, a postęp technologiczny to umożliwiał. Już teraz w planach była broń biologiczna i masowe mordy na tych, którzy stanowili potencjalne zagrożenie. Oczywiście przemoc rodziła przemoc, a rewolucja rosła w siłę. Światowy Rząd zmierzał do autodestrukcji.
- Panie wice admirale, więzień nalega na rozmowę z panem. – Do kajuty wszedł młody marynarz i zasalutował.
Nie zwlekając ani chwili, oficer przemierzył okręt i udał się do części, w której transportowano więźniów. Luffy siedział po środku celi, ze stoickim wręcz spokojem. Odczytanie z jego twarzy jakichkolwiek emocji było wręcz niemożliwe.
- Puściłeś wolno moją załogę, dziękuję – oznajmił król piratów.
- Nie chciałem ich śmierci.
- A chcesz mojej?
Dlaczego on to robi? – pomyślał Coby, zaskoczony i zakłopotany podchwytliwym pytaniem więźnia.
- Ja tylko wykonuję swoje obowiązki – oficer odpowiedział dyplomatycznie.
- Chcę cię o coś prosić – nagle Luffy zmienił temat. – Jeśli będziesz miał szansę skontaktować się z moimi przyjaciółmi, powiedz im, żeby pod żadnym pozorem nie próbowali mnie ratować.
Stwierdzenie Luffiego wcale nie zaskoczyło admirała.
- Oni tak łatwo nie odpuszczą.
- Więc im powiedz, że to rozkaz kapitana. – rzekł stanowczo pirat. – Nie wybaczyłbym sobie, gdyby stała im się krzywda. Oni mają rodziny.
- A ty? Nie masz rodziny?
Przez chwilę Luffy wpatrywał się w swego rozmówcę, jego spokój na moment został zaburzony, na twarzy pojawiła się cała gama emocji, ale ustała równie szybko, co się pojawiła.
- Moja rodzina wie, że nigdy nie wrócę. Wie o tym od dawna.

- Mógłby pan coś powiedzieć o rodzinie Luffiego? – podekscytował się pisarz.
- Niestety wiem nie wiele więcej od pana. Ta część życia króla piratów jest owiana mgiełką tajemnicy. Tylko najbliżsi przyjaciele wiedzieli coś na temat jego potomka. Luffy z oczywistych względów ukrywał informacje na ten temat. Nawet po jego śmierci zachowano dyskrecję, aby uniknąć niepotrzebnego zainteresowania.
- Ale na pewno coś panu opowiadał.
- Trochę opowiadał, ale było to dość chaotyczne. Wspominał coś o tym jak ścigała go marynarka, że był bez załogi, ranny, a tamta kobieta go ukryła. Mówił, że był z nią szczęśliwy, ale nie mógł zostać. Mówił, że jak odwiedził ją po czterech latach, miała już męża. Niewiele wspominał o synu, bo prawie go nie znał.
- To mi wygląda na niezbyt wesołą historię.
- Bycie królem piratów ma swoją cenę – stwierdził spokojnie były oficer i dokończył herbatę.
- Z tego co się orientuję byliście raczej w przyjaznych stosunkach. Nie przeszkadzało panu, że... no... jakby to ująć?
- Że go schwytałem, wiedząc co go czeka? Gdybym tego nie zrobił, zrobiłby to kto inny. Przynajmniej skróciłem mu proces. Byli tacy, których więziono miesiącami, torturując ich aż wyzionęli ducha. Śmierć Luffiego była tak naprawdę kroplą w morzu bólu i cierpienia niewinnych ludzi. Może nawet dobrze, że wtedy zginął. Myślę, że nie chciałby żyć w świecie po rewolucji. W świecie bez piratów, bez diabelskich mocy, w świecie, w którym nie ma już się przeciwko czemu buntować. Może i jest teraz lepiej, nasze dzieci mogą czuć się bezpieczniej, ale to nie jest świat dla niego.
- Co tak naprawdę nakłoniło pana do zmiany stron?
- Postanowiłem odejść, gdy uświadomiłem sobie, że jestem tylko narzędziem zbrodni w rękach systemu. Kiedyś Marynarka była dla mnie ostoją sprawiedliwości, ale później okazało się, że jest jedynie machiną siejącą terror. Gdybym wtedy nie odszedł, pewnie zawisłbym na stryczku za zbrodnię przeciwko ludzkości.
Wkrótce Ian zdał sobie sprawę, że rozmowa zrobiła się dość ponura i przytłaczająca. Co prawda słuchał z zainteresowaniem, ale miał nadzieję, że dane mu też będzie poruszyć przyjemniejsze tematy.
- Przepraszam, trochę zapędziłem się z tymi pytaniami.
- Ja się nie boję żadnych pytań. Mam propozycję, może będziemy kontynuować rozmowę w innym miejscu? Zbliża się pora posiłku, a ja w piątki zawsze jadam obiady w All Blue – zaproponował starszy pan.
- Czy właścicielką tej restauracji nie jest przypadkiem...
- Tak, Bellemere. Mają tam wyborne owoce morza.
Bez większego namysłu Ian zgodził się potowarzyszyć byłemu admirałowi. Do restauracji przyjechali taksówką i kiedy pisarz wszedł do lokalu poczuł lęk na samą myśl jakie w nim mogą być ceny. Luksusowy wystrój sugerował jednoznacznie, że to restauracja o bardzo wysokim standardzie. Jednak widząc niepokój towarzysza, starszy mężczyzna szybko uspokoił młodzieńca.
- Proszę się nie martwić, wszystko na mój koszt i tak mam tu prawie darmo. Widzi pan, gdy przyłączyłem się do rewolucji, bardzo zaprzyjaźniłem się z byłą załogą Luffiego. Bellemere do tej pory mówi do mnie wujku.
Praktycznie od razu powitała ich kelnerka i zaprowadziła do stolika, który w każdy piątek czekał na byłego admirała. Same nazwy potraw były tak wymyślne, że Ian zdał się na swojego rozmówcę i zamówił to samo co on.
- O popatrz, czy to nie Bellemere we właśnej osobie? – Coby uśmiechnął się i pomachał do kogoś.
Pisarz przyjrzał się kobiecie, która zmierzała do ich stolika. Musiała korzystać z usług tego samego chirurga plastycznego, co jej świętej pamięci matka, bo choć była już po sześćdziesiątce, urody mogło pozazdrościć jej wiele młodszych kobiet. Była ubrana w fioletowy kostium i buty na szpilkach, a całość kosztowała zapewne nie mniej co wszystkie zabiegi kosmetyczne jakie przeszła. Krótko mówiąc trzymała klasę.
- Witaj wujku – cmoknęła byłego oficera w policzek.
- To pan Livingstone, na pewno słyszałaś o nim – Coby przedstawił Iana.
- Słyszałam, pisze pan książkę, zgadza się?
Ian na chwilę zaniemówił, oszołomiony faktem, że znalazł się w tak doborowym towarzystwie.
- Zaraz poślę po butelkę wina dla was – uśmiechnęła się kobieta.
Tego dnia Ian nie mógł narzekać. Poznał interesujących ludzi i dowiedział się wiele ciekawych rzeczy. Nie mówiąc już o tym, że zjadł wyśmienity posiłek w najlepszej restauracji w mieście, jeśli nie na całym East Blue. Były admirał opowiadał o tym jak poznał Luffiego, o swoich podróżach i o tym co było później, po rewolucji. Jednego Ian mógł być pewien, książka będzie bestsellerem.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cichooo.htw.pl