ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

ryszard bazarnik, koncert na ścianie

Bardzo mnie ciekawi ten temat od jakiegoś czasu, bo nie jestem do końca pewien czy osoba "marząca" o opuszczeniu ziemi, może zaliczać sie do grona ludzi zdrowo myślących, czy tylko zobaczyła wielkie zepsucie w ludziach?


Myślę że marzenie o śmierci jest normalną myślą jak ma się doła, wtedy człowiek chce się jak najszybciej znaleźć w miejscu, w którym nie znane jest pojęcie smutek, poza tym myślę, że człowiek marzący o śmierci non stop, jest po prostu egoistą, ponieważ myśli tylko o tym żeby jemu było lepiej na tamtym świecie, a czy myśli o tym ile jest osób, które nie przeżyłyby psychicznie rozstania z tą osobą.
Taka osoba jest dla mnie dosyć dziwna, gdyż bywam subiektywna, a ja strasznie kocham życie, nawet gdy mówię, że chciałabym umrzeć (ale tylko do piątku ), to są to puste słowa. O śmierci nie wiem nic, idę w nieznane. I to mi się nie podoba, zbyt ukochałam sobie ten podły świat i parę osób, których za nic nie chciałabym ani stracić, ani zostawić.
Ale też osoba taka może być nieszczęśliwa. Dlaczego? Może życiowa tragedia, może nie umie się odnaleźć? Nie wiem, ale współczuję.

btw.
Kasandra, jak ja mam się nie czepiać, gdy widzę, że piszesz 'ktury', 'pinoewarz', 'osub'?
Dobra, wsadzę do Worda...

Wracając do tematu, to przecież zastanówmy się, czy śmierć jako marzenie musi nam przeszkadzać, przecież jak o czymś marzymy to nie jest to tak, że ta myśl się nas czepia i nie chce puścić. Trzeba pamiętać, że marzenie o śmierci nie musi być egoistyczne, bo przecież może ktoś marzyć o śmierci, marząc także o tym aby pomagać innym, doskonalić się tym co widzimy na co dzień zapobiegając dalszej zapaści moralnej. Wg. mnie egoistą staje się ten który uważa, że "dobra mam grono znajomych", ale tak naprawdę już więcej nie potrzebuje...

Coś jeszcze, przemyśle to dodam



przecież jak o czymś marzymy to nie jest to tak, że ta myśl się nas czepia i nie chce puścić
Nie? Ups, to czemu moje marzenia chodzą za mną ciągle i nie ma wieczoru, gdy nie myślę o tym, jak je zrealizować?

marzenie o śmierci nie musi być egoistyczne
Tak... Jak się marzy o tym, żeby umrzeć, bo "wszystkim będzie żyło się lżej", to nie jest egoistyczne. Jest głupie i jest tchórzostwem.

egoistą staje się ten który uważa, że "dobra mam grono znajomych", ale tak naprawdę już więcej nie potrzebuje...
Też. Jednak osoba, którą ciągnie w świat, chce nowego, chce wciąż gdzieś być, pomagać innym, zostawiając bliskich też jest pod pewnym względem egoistyczna.
Wiesz, głupotą jest pisanie, że "pomaganie innym" nie wiąże się z rodziną... i do tego dodam, że przkro mi z tego powodu, że nadal uważasz, że ktoś musi nie mieć racji... bo przecież gdyby tak nie było to przeczytała byś to dokładnie i zrozumiała, że człowiek nie żyje 1000 lat, czy 10000 lat, czasem nie dożywa 100. I teraz mam pytanie, czy jeśli marzymy o śmierci, wiedząc, że i tak przyjdzie wcześniej czy później to jest to egoizm czy nie?

Wiesz, głupotom jest pisanie,

A propos głupoty - głupotą, przez "ą"

Dyslektyk, na serio... i w którym się dziwie, bo dziwie się chyba tylko w tym? I co do przyznawania racji, to wierz mi albo nie, ale bardzo często przyznaje komuś racje, ale mogę przyznać tylko racje gdy ktoś poda mi argumenty. których nie będę mógł zaprzeczyć.

Też. Jednak osoba, którą ciągnie w świat, chce nowego, chce wciąż gdzieś być, pomagać innym, zostawiając bliskich też jest pod pewnym względem egoistyczna.
Sądziłam, że zrozumiesz skrót myślowy jaki tu zastosowałam (inni = obcy, dalecy, nieznani, patrząc subiektywnie mniej ważni niż ów grono znajomych), jeżeli nie rozumiesz, postaram się tłumaczyć 'łopatologicznie' następnym razem.
A tak na marginesie bliscy to nie tylko rodzina.

I mogę Ci powiedzieć, że [to tylko moje zdanie, może jesteś ewenementem na skalę światową] cokolwiek w życiu zrobisz, jakimkolwiek byłbyś człowiekiem, zawsze znajdzie się w Tobie odrobina egoizmu. Bo nie da się żyć dla wszystkich, tylko nie dla siebie.
Gdy się ktoś zabija, to jednym robi krzywdę - zostawia ich w smutku i cierpieniu, ale przecież dostaną spadek i jeśli znajdują się w skrajnej biedzie, a ta osoba była bogata, to praktycznie ratuje im może nie życie, ale godność. (tu taki paradoks - można jednocześnie zranić i uratować)
Dobra przyznam co do tego drugiego, ale co do pierwszego to powiem, ze wlasnie z tego powodu nie lubie komunikowania sie przez internet... zabija wszelkie "uczucia".
Mam do czynienia z "marzeniem o śmierci", ale w jakiej formie? Chodzi o to, że pragnę umrzeć, czy o to, że "chcę umrzeć w taki i taki, ściśle określony sposób"?

Jeśli żyję i myśli zaprząta mi fakt, że chcę opuścić ten padół łez, to jest to.. głupota moim zdaniem. Bo albo się korzysta z życia, albo marzy o własnej śmierci. W mojej opinii trudno jest to pogodzić, znaleźć jakiś stan pośredni - taki między życiem a śmiercią. Nie wiem jak można myśleć o tym jednocześnie. Jeszcze należy oczywiście odróżnić marzenie od jakiejś drobnej refleksji raz na jakiś czas. Może problem tkwi w doprecyzowaniu zagadnienia.

Ale inaczej widzę marzenie o śmierci jako swego rodzaju scenkę rodzajową: na przykład mogę sobie marzyć, że w późnej starości, wiedząc, że moja rodzina ma zapewniony byt, że zrobiłam coś dobrego albo spełniłam jakieś swoje inne marzenia, umieram spokojnie, w łóżku, przez sen, pożegnawszy się z bliskimi mi osobami. To w mojej opinii jest zdrowsze i może dotyczyć wszystkich ludzi, choćby tych najradośniejszych.

Przy okazji: o ile wiem, dysleksja dotyczy zaburzeń w czytaniu, a nie błędów ortograficznych.
Powiedzmy też, że ogólnie mam kilka problemów pod tym kątem i tyle... Co do samego zagadnienia to miło, że poruszyłaś tę sprawę i w ogóle o cokolwiek zapytałaś. Mi tu chodzi nie o to, w jaki sposób mamy umierać (ja mógłbym nawet utonąć, ból już nie ma dla mnie znaczenia...) tylko czemu. Ja Np. jak patrzę na ludzi w koło, widzę to jak się zachowują, to jak myślą, to jak uważają, że nie warto robić czegokolwiek bez otrzymania nagrody, to mnie przeraża. W swoim życiu mam tylko jednego przyjaciela, lecz nie z tego powodu, bo nie potrafię się dogadywać, tylko z tego, bo nie widzę potrzeby mieć bliższych znajomości z ludźmi, którzy nie widzą niczego pomijając tego jak bardzo muszą zaspokojic swoje przyjemności. Wg. mnie, gdy tylko patrzę na ludzi ogrania mnie wielki niesmak, kiedyś polska to był kraj gdzie każdy czuł się jak w domu, teraz... mam też paru znajomych odmiennych religii, czy innej karnacji, a często spotykam się z czystym rasizmem, to jest straszne jak ludzie nabijają się z kogoś, bo ma inną religie czy kolor skóry i to się zdarza naprawdę często, za często. Teraz mogę powiedzieć, że właśnie z takich powodów odechciewa się człowiekowi istnienia na tym świecie. Powiem też, że po prostu ludzie nie szanują tego, co dostają i z tego powodu po prostu sami się zabiją...

Chciałbym jeszcze dodać wyjaśnienie, na jakiej zasadzie polega to marzenie. Mianowicie nie chce umierać teraz, nie chce umierać jak mam zły dzień, chodzi mi w tym marzeniu o to, że czekam na to, kiedy nadejdzie ten moment, kiedy przestanie bić mi serce, przestanie pracować mózg, kiedy po poprostu odejde z tego świata...
Mam wrażenie, że trochę za wcześnie u Ciebie na Weltschmerz. No ale jednak masz coś w tym rodzaju.
Cóż - nie widzę w tym nic zdrożnego ani dziwacznego. Nie wiem nawet, czy nazywać to stricte marzeniem. Może raczej brakiem lęku przed śmiercią. A to akurat zdrowe - po co bać się czegoś, co jest nieuniknione?

Aczkolwiek spokojne oczekiwanie na zejście z tego świata jest spotykane raczej u ludzi w podeszłym wieku.
Eee, może mam 15 lat, ale możesz mi powiesz, co to jest to coś, co trudno wymówić?:) I do twojej wypowiedzi to chyba musze ci podziękować, bo jak by nie patrzec to bardzo trafnie to ujęłaś, ale mam jednak nie oparte wrażenie, że jednak coś jeszcze jest w takim "marzeniu".

Weltschmerz - dosł. 'ból świata'; depresja, smutek, apatia, wynikające z myśli o niedoskonałości świata; sentymentalny pesymizm; chandra, spleen (termin utworzony przez pisarza nm. Jean Paula, właśc. J. P. F. Richtera, 1763-1825).

Takie coś, że widzisz, że świat jest zły i Cię to boli i drażni. Zasadniczo na Weltschmerz samobójstwo było świetnym rozwiązaniem, ale nie wszyscy przeca mają tyle determinacji, żeby się zabijać. Widocznie jest tego też lżejsza odmiana.
Nie ma jak light Weltschmerz . Ale powiem, że chyba jestem osobą która nie mogła by popełnić samobójstwa, bo wiem o tym, że nie było by to zgodne z moimi ideami, czyli trwać tak długo jak można jednocześnie robiąc coś dobrego dla tak paskudnego świata.
Mi się wydaje, że każdy człowiek myśli czasem o śmierci. Ja też, a przecież nigdy nie popełniłabym samobójstwa (chyba że byłaby to sytuacja tak straszna [np. ból, tortury], że wolałabym śmierć) Ale mam nadzieję, że nigdy nic takiego mnie nie spotka.

Czasem myślę o śmierci z ciekawością - co jest po drugiej stronie...? Po przeczytaniu książki "życie po śmierci" (polecam!) często zadaję sobie to pytanie. Momentami nawet myślę, że chciałabym umrzeć, ale nie zamierzam się spieszyć, bo jedyne, czego w życiu możemy być pewni to śmierć.

Kocham życie, choć czasem myślę o śmierci- tak zapewne ma większość ludzi.

A w związku z Weltschmerz (może się pomyliłam w pisowni) to uważam, że można na niego cierpieć (a ja nie cierpię i się z tego cieszę) ale nie trzeba się z tego powodu zabijać, tylko robić coś, żeby ten świat, a przynajmniej własne życie, było lepsze.
Ciekawa wypowiedź. Ale powiem, że prezcież napisałem o tym, że na początku (przd śmiercią) wole pomagać ludziom itd.

kiedyś polska to był kraj gdzie każdy czuł się jak w domu
hmm ... kiedyś to znaczy kiedy ??:) Skąd to wiesz jesli Ciebie nie było wtedy na Świecie ??

Ostatnio Schwester na religii mówiła, o tym, że powinniśmy tęsknić do spotkania z Bogiem, a na ziemi żyć tak, jakbyśmy jutro mieli umrzeć (nie chodziło jej o carpe diem). No niby pięknie i ok. Ale brakuje mi w tym czegoś.
Schwester: Co byście zrobili gdybyście dostalim smsa od Pana Boga, że to jest wasz ostatni dzień? Bo ja bym się wyspowiadała, przeprosiła inne siostry i modliła się z nimi.
1: Powiedziałabym wszystkim co czuję.
2: Upiłbym się i spał
3: Nie uwierzyłbym
4: Obejrzałbym Lostów i poszedł na siłkę
A ja? Ja nie wiem.
Californian. Po pierwsze, jeśli by nie wierzyć w to co pisze historia to byśmy nie wierzyli w to, że była jaka kolwiek kiedy kolwiek wojna, czy inne zdarzenie i jeśli chodzi o to kiedy to na pewno w okresach przed XIX .w, bo w tedy nie było jeszcze takiego nastawienia. A, co do tego jak było kiedyś to powiedzmy, że trochę rozmawia się z starszym pokoleniem … i jeszcze jedno, czemu każdy mi współczuje z tego powodu? Przecież jak by się zastanowić to na przeciętnego polaka każdy powinien mi przywalić z grubej rury jaki to ja głupi czy, też coś tym podobnego (chodzi mi o reakcje ludzi na kogoś sukces…), chodzi mi o to, że ja jestem strasznie szczęśliwy, że dostałem możliwość bycia świadom tego co myślę, bo przecież osoba która by nie myślała po tym co ja przeszedłem(powiedzmy, że nie jedna osoba mi współczuła z powodu powalonego życia) by już dawno się powiesiła(ostatnio w modzie, smutne ale prawdziwe ).

Dobra, teraz odpowiem Zmorze Nocnej:). Powiem na wstępie, że nie przepadam za współczesnym kościołem, bo nie uczy tego co powinno się robić w życiu, aby móc odnajdywać szczęście w pomaganiu innym. Ale odpowiem no to pytanie, bo ma w sobie dużo do tematu.
Ja na pewno bym stwierdził, że nareszcie. Po drugie, o ile bym jeszcze coś miał na komórce to bym odesłał mu pytanie, po kiego mi przesłał tak nie zgodnego ze swoimi przekonaniami SMS’a. Po trzecie wpadł bym do znajomych z pytaniem na ustach co słychać, bo uważam, że jeden dzień czy też czyn nie zmieni tego co robiłem przez całe życie.
...czy śmierć może być zaliczana do marzeń nie tylko samobójców?
Człowiek to świadomość i podświadomość. To co podświadomość nam podsuwa, świadomość wykonuje. Zawiłe... ale prawdziwe! Człowiek, który jest w matni kłopotów wydawałoby się mu nie do przejścia sięga po ostateczność.... śmierć.
Pomyślcie, ile razy zetknęliście się z chwilą w której padły słowa „mam dość chcę umrzeć”. Tylko, żadno z was tak naprawdę nie myślało nad tym co mówi. Po prostu padły słowa.
Osoba myśląca o samobójstwie nie mówi... daje jedynie sygnały. W chwili gdy nikt ich nie odbiera... nie wyłapuje, nie rozumie... jej świat się zacieśnia, brakuje oddechu, dostrzega że „moje” życie jest wegetacją... niepotrzebną. Sięga po.... by skończyć z problemem na nogach.
Tak. Wiem co pisze i trudno mi się przyznać ale od wielu lat myślę o śmierci jak o wybawieniu. Jako dziecko wchodziłam pod samochody, skakałam z balkonu, łykałam tabletki... Miałam szczęście a raczej osobistego anioła bo nigdy nic się nie stało a ja się wzmacniałam do czasu... Wyszłam za mąż... i weszłam w piekło. Każdego dnia stałam na torach myśląc, że to dziś. Zawsze widziałam w sobie winowajcę awantur, bijatyk, gwałtów...
Modliłam się przez 12 lat o wolność od „kata” i to moje MARZENIE O ŚMIERCI stało się potrzebą życia! On po 12 latach odszedł a ja urodziłam się na nowo.
Dziś jestem szczęśliwa... moje marzenie jest marzeniem na późniejJ.
Pewnie myślicie że jestem nienormalna... Ale kto z Was jest normalny??
...czy śmierć może być zaliczana do marzeń nie tylko samobójców?
TAK MOŻE, może być marzeniem zwykłego człowieka i pragnieniem samobójcy.

[ Dodano: 2006-12-06, 20:43 ]
Nikt tu nie jest normalny
A na serio to gratuluje, że udało ci się wyjść z takiego piekła.
Choć muszę przyznać, że nie rozumiem co może skłonić człowieka do aż takiego zachowania, jakie ty opisujesz.
Każdy z nas jest mniej lub bardziej wrażliwy i to co dla niektórych jest nienormalnym (marzenie o śmierci), dla innych jest smutną codziennością. Nieraz zdarzało mi się marzyć o śmierci jako o wybawieniu, ale brakowało odwagi. Teraz wiem, że powinnam się cieszyć tym, co mam.
Chociażbyśmy robili wszystko, co w naszej mocy i tak znajdzie się ktoś, kto uzna nas za egoistów.
A poza tym współczucie osobom chcącym umrzeć jest dla mnie żałosne. Jeżeli nie wiem, jak komuś pomóc, to staram się nie pogarszać jego sytuacji. Przynajmniej tyle mogę zrobić.
,,Czasem zdaje mi się że dzień mojej śmierci byłby najpiękniejszym dniem mojego życia,,
samobójstwo może być marzeniem...tylko że ostatnim...
Samobójstwo to jedno z tych marzeń, które możemy spełnić bez żadnego strasznego trudu. Uważane za tchórzostwo, bywa wybawieniem, ale ja osobiście nie chciałabym rezygnować dla tego jednego ostatniego marzenia z innych. Bywa, że mam dość życia, ale marzenia są tym, co utrzymuje mnie przy życiu. Dzięki nim cieszę się, że żyję i mogę myśleć, marzyć o czymś tam...

Nikt tu nie jest normalny
A na serio to gratuluje, że udało ci się wyjść z takiego piekła.
Choć muszę przyznać, że nie rozumiem co może skłonić człowieka do aż takiego zachowania, jakie ty opisujesz.


Nigdy człowiek nie zrozumie tego, czego nie przeżył na sobie. Choć nie wiem jak bardzo by się starał to nigdy nie poczuje tego, co czuła druga osoba. Dlatego też nie dziwię się Tobie, że nie rozumiesz.
Nie rozumiem osób myślących o śmierci...W szczególnosci, gdy są to osoby młode, nie znają życia, z resztą tak jak ja, a mówią, że jest beznadziejne. Pragnienie śmierci nie jest normalne(wg mnie oczywiscie). Życie jest pełne niespodzianek i choć ja uważam śmierć za jeden z jego etapów, wcale mi się do niego nie śpieszy!
ja czasem myślę o śmierci(w sensie o samobujstwie) kiedy jest mi bardzo źle, ale wtedy przypominają mi się wszyscy których kocham i którzy mnie kochają i zaczynam myślec o tym jaką krzywdę bym im wyrządziła gdybym odeszła. Dalsze myślenie prowadzi do tego że myślę o tym z ilu wspaniałych chwil, które mnie by może czekają, dobrowolnie bym zrezygnowała, i wtedy odchodzi mi chec samobójcza.
Samobójstwo jest w pewnym sensie takim pójściem na łatwiznę. W końcu skoro trafiło się nam to życie, to chyba nie po to, byśmy się go próbowali pozbyć. Trzeba próbować walczyć do końca o uśmiech na twarzy, bo szkoda rezygnować z tych pięknych rzeczy, które mogą nas tu spotkać.

Śmierć moim zdaniem nie jest marzeniem tylko samobójców. Są ludzie chorzy, potwornie, nieuleczalnie, całkowicie sparaliżowani, bez szans na wyzdrowienie. Oni też marzą o śmierci, marzą o niej jako o czymś, co uwolni ich od traficznego cierpienia i braku nadziei na lepsze jutro.
Na łatwiznę?
Nie jest mi miło budzić się każdego dnia bez wiary w to, że ten dzień będzie lepszy.
Nie jest mi miło słuchać chorych komentarzy, bądź ogólnego milczenia.
Złośliwych uwag i szyderczych spojrzeń, jakbym był zwierzęciem na wybiegu.
Nie jest mi miło pisać wiersze dla niespełnionej miłości. Wolałbym stracić wenę i sprawić by miłość była pełna. By dusza niegdyś strącona z nieba i rozerwana na dwoje stała się ponownie jednością.
Chciałbym napawać się esencją piękna, nie dane mi to, widzę tylko własne szyderstwo i brzydki portret w lustrzanym odbiciu.
Nie mile mi patrzeć na swą twarz.
Nie mile mi żyć dla upadłych marzeń i ludzi, skoro wciąż jestem nieszczęśliwy.
Czy to jest pójście na łatwiznę?
A może szukanie drogi wyjścia?
Nie bardzo rozumiem Aniołku, do czego używasz określenia "iść na łatwiznę". Samobójstwo na pewno nie rozwiąże naszych problemów. Zadźgać się nożem, połknąć środki nasenne, rzucić pod samochód, powiesić? I umierając uświadomić sobie, że zabrało się sobie szansę na naprawienie tego, co złe, co nas smuci, co nas nie cieszy. Wiem, że jest Ci ciężko, ale zastanów się, dlaczego, spróbuj to w sobie zmienić, a nie delektuj się tym, innym też nie jest łatwo, myślisz, że ja też nie cierpię? I chyba mam więcej powodów ku temu, niż Ty

Czy to jest pójście na łatwiznę?
TAK! To jest pójście na łatwiznę! Bo o ile łatwiej jest powiedzieć "Ja jestem brzydki, nikt mnie nie kocha i nawet nie lubi, i w ogóle jestem beznadziejny!" i strzelić sobie w łeb, niż wysilić się trochę i znaleźć ludzi którzy mnie zaakceptują, codziennie rano powtarzać przed lustrem "Jestem piękny!"
Akurat z sytuacji o której napisałeś jest wyjście. I nie mów że nie wiem o czym mówię, przechodziłam przez to całe gimnazjum i żyję tylko dzięki harcerstwu.
Ja nie napiszę Ci że nie wiesz o czym mówisz.
Nie powiem Ci że nie ma wyjścia.
Pokaż mi je a z niego skorzystam.
A wiesz, właśnie wtedy, gdy wstawałem i mówiłem sobie: jesteś ok. Szukałem ludzi wszędzie gdzie mogłem, którzy by mnie docenili i zaakceptowali. To właśnie wtedy miałem swoje najgorsze dni. Właśnie wtedy takim kaprysem było mi najgorzej.
Nie jest łatwo strzelić sobie w łeb.
Łatwiej jest sobie wmawiać, że jest się taki i owaki, och jestem super!

Tylko co z tego super jak jest się samemu? Ta świadomość, że ide w tłum i jestem sam.
Jeżeli nie ma tych ludzi w promieniu kilkudziesięciu kilometrów to gdzie są?

Ale by nie było że nie doceniam. Owszem znam takich ludzi. Ale znam 10 razy więcej ludzi którzy mnie nie akceptują. I to mnie boli. Boli mnie jaki jestem i że choć staram się nie zmienia się to.

Ja z chęcią wysłucham jakie to ma być wyjście z sytuacji. Ale sensownie, a nie przerabiane frazesy, które tak naprawde nic nie zmieniają.

Ale by nie było że nie doceniam. Owszem znam takich ludzi. Ale znam 10 razy więcej ludzi którzy mnie nie akceptują.

Nie pleć, że doceniasz, bo gdybyś doceniał, to byś olał te 10 razy tyle co Cię nie lubią i dla nich chciałbyś żyć. Bo wiedziałbyś, że są warci więcej niż te 10 razy tyle i te 10 razy tyle miał gdzieś.


Łatwiej jest sobie wmawiać, że jest się taki i owaki, och jestem super!

Nie, łatwiej płakać "o mamciu, mam swoich przyjaciół, ale inni mnie nie lubią, więc nie jestem fajny, jaki ja biedny, idę się powieszę". Nigdy nie ma tak, że lubi Cię każdy. I nie jesteś w sytuacji, nad którą nie można przejść do porządku dziennego. Użalasz się nad sobą i tyle. Wszystkie Twoje problemy i brak sensu życia tkwią w Tobie, nie w środowisku.

A śmierć może być zaliczana do marzeń nie tylko samobójców, ale także ludzi chorych, tak jak napisała Silveryfoxxx.
W stu procentach popieram Eternel.
(sformułowałam to inaczej ale zanim wysłałam to mnie wywaliło i nie mogłam się zebrać żeby napisać jeszcze raz)
Aarchaniele naprawde nie możesz wiecznie sie przejmować ludzmi,tym co mówią ,nie musisz sie do nich dopasowywać.Może warto skupić sie na ludziach którzy Cię lubią.Nie wstydz sie siebie, i tego jaki jesteś.Porostu bądz sobą.
Gdy zaczniesz udawać człowieka którym nie jesteś ,nigdy nie będziesz szczęśliwy.I na pewno nie czuł byś sie z tym najlepiej.
A miłość przyjdzie sama ,i będzie bardzo,bardzo piękna choć na pewno troche zaboli bo taka jest miłość.
Moja koleżanka szukała miłości i bardzo z tego wiązała się w różne destrukcyjne związki.Co tak naprawde nie wyszło jej na dobre.

Potrochu jesteśmy egoistami ,a tylko czasem z tego powodu płaczemy.

--------------------
"nie" z czasownikami piszemy oddzielnie. "na pewno" też.
Pozdrawiam,
Fraa
dobrze jest mieć się do kogo zwrócić
mieć z kim pogadać
miłość nie musi być lekiem na całe zło
wystarczy człowiek, któremu można zaufać
o ile się takiego ma...

co do głównego tematu:
uważam tak jak SilveryFoxxx, nie tylko samobójcy mogą marzyć o śmierci
ale także ludzie schorowani, nie mający szans na lepsze zdrowie, lepsze życie
Zgadzam się z Eternel. Można być najpiękniejszym, najmądrzejszym, być dobrym jak anioł etc. a i tak znajdą się tacy, którym będzie źle, bo to, bo tamto. Wystarczy jedna życzliwa osoba, która nas doceni, by życie nabrało sensu i nie mówię tu o drugiej połówce, ale o przyjaznej duszy. Znam chłopaka, którego ojciec nie żyje, byłby całkiem ok, gdyby nie gderał jak kwoka, że wszystko jest źle. Inni szukają tu usprawiedliwienia, że ma tylko mamę, ale moja koleżanka, w identycznej sytuacji, jest pełną życia optymistką, mimo, że kochała swojego tatę bardziej, niż ten chłopak. Więc to nie przeciwności losu narzucają nam styl bycia, ale my sami.

Poza tym (Aniołku, ja Ci nie chcę dokuczyć czy coś, chce tylko byś zrozumiał) jak poznaje się kogoś nowego i na wstępie (ta osoba nas w ogóle nie zna, naszego charakteru, pomysłów na życie, przeszłości) mówi się jej "och, bo jestem do niczego, nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie chce, życie jest do bani", to ta osoba zaczyna się zastanawiać czemu tak jest, może faktycznie jest powód, dla którego inni nie chcą tej osoby zaakceptować i sama zaczyna podświadomie unikać takiego smutnego osobnika. To jest jak ogłoszenie: "ludzie, nie podchodźcie do mnie, bo jestem samotny i smuuutny". Zamiast tego działać, masz dryg do pisania, pisz, wysyłaj na konkursy, spróbuj wydać, nie bój się ryzykować, zamiast iść ze spuszczoną głową spojrzeć w gwiazdy, nakarmić gołębie, powiedzieć sobie: "mam prawo do życia jak każdy inny, i nikomu nie pozwolę odebrać mi tego prawa". Jak zmienisz swoje podejście do życia, to inni zmienią podejście do Ciebie, daj się poznać z jasnej strony
Wy mnie bierzecie za mocno ograniczonego człowieka.
Spokojnie ja potrafię myśleć.
Wasze rady, zalecenia brzmią mądrze. Ale, to samo słyszę od jakiegoś hmm no ponad pół roku. Ooo i się zlecałem, a jak! Mówiłem, stary masz wartość. Umiesz pisać wiersze, opowiadania, coś powiedzieć, bardzo dobrze idzie Ci w szkole itp.
A szczęścia jak nie było tak nie ma.

Ja się zabrałem za siebie. Nie to że siedze i płaczę. O nie nie!
Ćwiczyć zacząłem. Gitarę kupiłem. Książki znowu czytać zacząłem. Za języki się wziąłem. Za historię co ją zaniedbałem!
A szczęście gdzie? No gdzie?

Ach no tak. Ludzie!
Czekaj czekaj.
Jestem miły. Uśmiecham się szczerze. Nie prowokuje wzrokiem ludzi. Mile zagaduje. Jestem spokojny. Staram się ograniczać ze swoim marnym poczuciem humoru <tutaj opinie innych nie moje, bez pretensji> by w jakiś sposób móc zyskać sympatię.
A szczęście? hmm no właśnie gdzie?

Zacząłem doceniać ludzi którzy mnie doceniają. Oj ale wiecie czego mi brakuje?
Wspólnego kina, wypadu na miasto.
Na basen, do kawiarni.
Na dyskotekę, do restauracji.
Do baru znajomych nie szukam bo nie piłem, nie piję i nie będę pić. Taki ze mnie już abstynent.
A więc gdzie szczęście? Przez gg? Ludzie nie wymagacie zbyt wiele? Rozumiem - znajomi przez internet dają mi wiele. Gdy jest mi bardzo smutno podtrzymują na duchu. I za to im dziękuję.
Ale rozpacz mnie ogarnia, gdy nie mogę ich w żaden sposób dotknąć.

Dobra i by nie było, że ja od zawsze jestem smutas.
Kiedyś być byłem pewny siebie. Patrzyłem na horyzont nie w ziemię.
Zanim już rok temu nie runeły me ideały szczerości międzyludzkiej. Jak się dowiedziałem jakie plotki krążą na mój temat to nie wiedziałem co robić pierwszy raz w życiu.
Ach kochane gimnazjum. Ludzie którzy mnie nie znali nazywający mnie od homo wiecie.
Miło było miło.
Postanowiłem się nie poddać.
To mnie przyciśnięto.
I uwierzyłem im. Że jestem zerem.

I nie mówcie mi że ja tutaj jakieś wielkie halo robię. Że wy macie "lepsze przeżycia".
Wy może po prostu się nie poddaliście i potrafiliście wyjść.
Ale ja po prostu byłem wtedy sam. Sam w tłumie.
Nie było nawet dotknięcia ręki od przyjaźni nabytej.

heh ja się do dziś tylko zastanawiam czemu mnie nazywano od zniewieściałych. Może ja tak wyglądam? To pytanie do tych co mnie widzieli.

Mi się przestaje chcieć walczyć. Bo i tak nie przynosi to żadnych skutków jak dotychczas.

Edit: Chyba się rozpisałem...
Czepiasz się moich "lepszych przeżyć"
Nie wyglądasz zniewieściale, wręcz przeciwnie
I przytoczę Ci czyjeś słowa "to najwspanialsza rzecz na świecie mieć takiego przyjaciela jak Ty"
I skoro tak Cię inni nie lubią, to w takim razie musiałeś strasznie udawać kogoś innego, skoro ja zdołałam Cię polubić mimo wszystko.

PS. Jak mi się chce iść do kina, to idę sama i nie oglądam się, czy ktoś chce iść ze mną, czy nie. Nałogowo pływam, też sama. Ogólnie samemu jest czasem duużo wygodniej. A jak mi zagwarantujesz, że mnie przenocujesz u siebie, to wpadnę do Ciebie kiedyś, w przelocie

Ogólnie zauważyłam, że jak sobie innych zlewam, to wtedy za mną strasznie łażą, przekorne społeczeństwo.

No nie smutaj <przytul>
Archaniele, wcale nie jesteś smutasem!
teraz o wiele łatwiej zrozumieć twoją sytuację, mogę powiedzieć, że mam podobnie.
znam swoją wartość, wiem co jest dla mnie a co nie, nie mam przyjaciół bo wychodzi na to, że jestem trudnym człowiekiem i też tęsknię do zwyczajnych chwil na spacerze kiedy mam do kogo gębę otworzyć.
nie walczę, aby to się zmieniło, bo nie mam jeszcze tylu sił, dochodzę do siebie małymi kroczkami
Tobie Archaniele też życzę takich drobnych kroczków do przodu

Samobójstwo na pewno nie rozwiąże naszych problemów. A ja się z tym nie zgadzam. Samobójstwo jest pewnego rodzaju wyjściem. Z czysto logicznego rozumowania: wychodząc z założenia, ze to JA (we mnie itd.) leżą podstawy wszelkich (moich) problemów, to wyeliminowanie genezy tychże problemów (czyli mojej własnej osóbki) jest rozwiązaniem problemu. Eliminacja przyczyny, eliminuje skutki.
vide:
Za przeproszeniem chodzenie na filmy samemu to dla mnie po prostu strata czasu już wole posiedzieć w domu poszperać w sieci, popatrzeć kto to tam byli jacyś Eugeniusze Sabauccy, Rudzi Radziwiłłowie itp.
Bo jeśli już chodziłbym na ten basen, do tego kina nie po to by iść do kina, na basen.
Ale po to by iść gdzieś z daną osobą, a kino wtedy staje się kuszącym kąskiem. Nie idę tam dla filmu, tylko dla przyjemności pobytu z daną osobą.

Samobójstwo jest rozwiązaniem, ale bardzo ryzykownym.
Dla osób wierzących niemal tylko w wypadku wielkiej tragedii.

Ps: jak idę z kimś to koszty mam głęboko w poważaniu. W końcu przyjaźń to przyjaźń, miłość to miłość. Jestem wierny jak pies, sentymentalny do oporu. Osobie która dała mi trochę samej siebie oddaje ile mogę ile trzeba. Odwdzięczam się w miarę możliwości.
łatwo ludziom, którzy mają przyjaciół mówić żeby wychodzić samemu.
nie chcę sama wychodzić, nie chcę widzieć tych szczęśliwych ludzi, par, radości wokół mnie ale mnie samej nie dotyczącej.
koło się zatacza, bo jeżeli dalej w tym będę trwała to tylko się pogrążę, i na starość będę zgorzkniałą zrzędą zazdroszczącą ludziom tego, że coś ich miłego spotkało.
pozwólcie, że dołączę do dyskusji...
czytam, widzę tu: różne perspektywy... różne punkty widzenia... te same wrażliwe dusze...
pomimo, że można znaleźć wiele Bratnich Duszy, to nie łatwo jest znaleźć tą jedyną osobę...
dla tego jak powiedziała kiedyś moja przyjaciółka, też samotna od lat... lepiej jest być singlem pośród przyjaciół, niż pławić się w fałszywości(zakłamaniu) związku...
będąc singlem masz czas na pisanie... na rozmyślania... jesteś bardziej twórczy... to są fakty...
będąc singlem można igrać ze śmiercią każdego dnia, a na zrębie tych igraszek powstają imponujące dzieła... polecam "Wilka stepowego" autorstwa H.H.
Lepjej bym nie mogła tego ująć

Bo jeśli już chodziłbym na ten basen, do tego kina nie po to by iść do kina, na basen. Ale po to by iść gdzieś z daną osobą, a kino wtedy staje się kuszącym kąskiem. Nie idę tam dla filmu, tylko dla przyjemności pobytu z daną osobą.

Ja chodzę na basen popływać Bo muszę trzymać formę i mi się endorfinki wydzielają Po takiej sesji mam umysł czysty i pełen pozytywnych myśli

-Samobójstwo to wielkie świństwo zrobione bliskim osobom. Straszny egoizm, "mnie jest źle, więc bye-bye słoneczko", a ci, co zostają będą potwornie cierpieć.-

To świetne zdanie i zgadzam się z nim. Nie myślimy o tych, którzy zostają bo..... no właśnie bo rościmy sobie prawo do naszego życia? A Ci, którzy nas kochają? Może nawet o tym nie wiemy. Ale MY mamy to w nosie, bo nikt nas nie kocha......jak zwykle wszystko wiemy najlepiej. Myślę, że gdyby komuś kto popełnił samobójstwo pokazane zostało ile tym czynem wyrządził krzywdy i ile łez to kosztowało to na pewno drugi raz by tego nie zrobił.
A na basen też chodzę sama. Chyba powinnam wyznawać zasadę by żyć tak jakby mój dzień był moim ostatnim ... i niekoniecznie do kitu.
Moim zdaniem tak nie jest. Egoizm? W życiu... Raczej rezygnacja. A po cholere mam żyć dla innych skoro jestem nieszczęśliwy? Przepraszam, że to tak brzmi, ale jak wieszacie obraz na ścianie to po to by był ładny, by cieszył itp. A jeżeli jest pusty, bez kolorów, wymuszenie pozostawiony na ścianie to jest wtedy piękny? Czy raczej dziwny?

Zmuszanie kogoś do życia jeżeli dana osoba nie jest szczęśliwa poprzez wartości czasem może po prostu minąć się z celem.

Ale są miłości które nadają życiu wszelki sens. Heh i dlatego że w taką wierzę wciąż żyję.
Jeśli obraz mnie się nie podoba to go nie kupuję, a w konsekwencji nie wieszam. No i szczerze mówiąc - jakbym taki obraz dostała to zapewne nadała bym mu trochę kolorów a co!
Każdy z nas ma za sobą ( i pewnie przed sobą też ) złe chwile. Pragnienia niespełnionej miłości, uczucie osamotnienia. Nie zawsze mamy wszystko to czego chcemy - ale czy dlatego lepiej nie żyć?
A jeśli nasza bliska osoba ma tylko nas? I pomimo, że jesteśmy smutni i uważamy, że nasze życie jest bez celu, ona cieszy się z tego, że jesteśmy z nią? Czy zabierając sobie to życie nie krzywdzimy jej?

Moim zdaniem tak nie jest. Egoizm? W życiu... Raczej rezygnacja. A po cholere mam żyć dla innych skoro jestem nieszczęśliwy? Przepraszam, że to tak brzmi, ale jak wieszacie obraz na ścianie to po to by był ładny, by cieszył itp. A jeżeli jest pusty, bez kolorów, wymuszenie pozostawiony na ścianie to jest wtedy piękny? Czy raczej dziwny?

Zmuszanie kogoś do życia jeżeli dana osoba nie jest szczęśliwa poprzez wartości czasem może po prostu minąć się z celem.

Ale są miłości które nadają życiu wszelki sens. Heh i dlatego że w taką wierzę wciąż żyję.


Ja również nie traktuje samobójstwa, jako egoizmu, szczerze mówiąc tego typu teksty, że bliscy będą za nami płakali, rozpaczali itp. do mnie nie trafiają. Trudno mi powiedzieć, dlaczego ale myślę, że do samobójcy też by to nie przemawiało, bo skoro już podejmuje taki krok to są ku temu znaczne powody. Z drugiej strony, jeśli jest to pochopna decyzja to może nie zwrócić na coś uwagi, ale jeśli już człowiek przemyślał za i przeciw to nie ma odwrotu. Życie jest ciężkie i nawet nikt nie obiecywał, że będzie lekkie. Chodź czasem brakuje sił to właśnie miłość, nadzieja na nią i wiara w nią może czynić cuda. Ale jest kolejne „ale” czy te romantyczne miłości tak wyidealizowane i tak upragnione mogą w ogóle istnieć w dzisiejszych czasach? Bo nie oszukujmy się, ale dzisiejsze społeczeństwo tonie w wolnym seksie i związkach bez zobowiązań. Wartości umierają śmiercią naturalną, „barbizacja” oraz inne tego typu trendy prowadzą do tego, że umysł przestaje mieć znaczenia a górę bierze cielesność. Można w nieskończoność ciągnąć ten temat, ale chyba nie miejsce tu na to. Podsumowując jedynie niewielka ilość ludzi myśli poprzez pryzmat jakiś pozytywnych wartości i przekonań. Czują się oni wyobcowani w upadłym społeczeństwie XXI wieku, są nierozumiani i ich nadwrażliwość prowadzi do radykalnych kroków typu samobójstwo.

„Bądźcie pozdrowieni nadwrażliwi
Za waszą twórczość i ekstazę
Za wasze zachłanne przyjaźnie, miłości
Za lęk, że miłość mogłaby umrzeć
jeszcze przed wami
Za wasze uzdolnienia niewykorzystane
i za niezwykłą samotność waszych dróg
Bądźcie pozdrowieni.”

Może dość zawile to przedstawiłem, ale w miarę kontynuowania tematu spróbuję się jaśniej wypowiedzieć.

Pozdrawiam

Czują się oni wyobcowani w upadłym społeczeństwie XXI wieku

Jakie upadłe społeczeństwo? Świat się zmienia, ale ludzie są zawsze tacy sami. W starożytnym Rzymie były orgie na ucztach, w bogobojnym i świątobliwym średniowieczu biczowanie i polowanie na heretyków, a w XXI wieku jak jest każdy widzi. Tak samo z seksualnością - moim zdaniem wcale nie liczy się bardziej niż kiedyś, tylko po prostu ludzie stali się trochę mniej obłudni i robią to co zawsze, tylko bez zasłony. Samobójstwa też były zawsze. Pod wpływem cierpień młodego Wetera w romantyzmie, lub pod wpływem emo współcześnie.

Co do samego samobójstwa - wg badań WHO 90% samobójstw popełnianych przez osoby młode wynika z zaburzeń psychicznych. Więc nie są to egoiści, tchórze czy ludzie sami decydujący o swoim losie. Są to ludzie chorzy, którymi powinni zaopiekować się odpowiedni lekarze. Problem w tym, że kto z tych osób na leczenie się zgłosi? Zadaniem bliskich jest więc namówienie danej osoby na podjęcie leczenia.


Ale jest kolejne „ale” czy te romantyczne miłości tak wyidealizowane i tak upragnione mogą w ogóle istnieć w dzisiejszych czasach? Bo nie oszukujmy się, ale dzisiejsze społeczeństwo tonie w wolnym seksie i związkach bez zobowiązań.

Ciekawe, że na naszym forum jakoś nie widać wielkiego aplauzu dla nadmiernej rozwiązłości seksualnej. Praktycznie wszyscy moi znajomi marzą o wielkiej miłości. Może więc należałoby mniej patrzeć na to, co lansują media, a lepiej rozglądać się dookoła?


Czują się oni wyobcowani w upadłym społeczeństwie XXI wieku

Jakie upadłe społeczeństwo? Świat się zmienia, ale ludzie są zawsze tacy sami. W starożytnym Rzymie były orgie na ucztach, w bogobojnym i świątobliwym średniowieczu biczowanie i polowanie na heretyków, a w XXI wieku jak jest każdy widzi. Tak samo z seksualnością - moim zdaniem wcale nie liczy się bardziej niż kiedyś, tylko po prostu ludzie stali się trochę mniej obłudni i robią to co zawsze, tylko bez zasłony. Samobójstwa też były zawsze. Pod wpływem cierpień młodego Wetera w romantyzmie, lub pod wpływem emo współcześnie.

Co do samego samobójstwa - wg badań WHO 90% samobójstw popełnianych przez osoby młode wynika z zaburzeń psychicznych. Więc nie są to egoiści, tchórze czy ludzie sami decydujący o swoim losie. Są to ludzie chorzy, którymi powinni zaopiekować się odpowiedni lekarze. Problem w tym, że kto z tych osób na leczenie się zgłosi? Zadaniem bliskich jest więc namówienie danej osoby na podjęcie leczenia.


Ale jest kolejne „ale” czy te romantyczne miłości tak wyidealizowane i tak upragnione mogą w ogóle istnieć w dzisiejszych czasach? Bo nie oszukujmy się, ale dzisiejsze społeczeństwo tonie w wolnym seksie i związkach bez zobowiązań.

Ciekawe, że na naszym forum jakoś nie widać wielkiego aplauzu dla nadmiernej rozwiązłości seksualnej. Praktycznie wszyscy moi znajomi marzą o wielkiej miłości. Może więc należałoby mniej patrzeć na to, co lansują media, a lepiej rozglądać się dookoła?

Dobrze powiedziałaś, że kreują to media. Również zgadam się, że zawsze ludzie byli powiedzmy „nie dobrzy” tylko musisz wziąć pod uwagę, że naprawdę dzieje się coś nie tak w dzisiejszym świecie. To jest moje zdanie nie chce go narzucać. Skoro samobójstwa wynikają z zaburzeń psychicznych to, co wywołuje te zaburzenia? Właśnie nadwrażliwość, która powoduje, iż w pewnym momencie braknie nadziei. A no i jeszcze nawiązując do tematu miłości może większość ludzi marzy o niej podświadomie czy coś w tym rodzaju jednak doświadczenia wpływają na zachwianie wiary w taką miłość. Po kilku porażkach w tej sferze oraz np. po tym jak zdradzi nas osoba, która idealizujemy zaczynamy dostrzegać, iż różne elementy dzisiejszego życia czy też kultury wpływają na proces socjalizacji i tak go ukierunkowują, że ludzie wyzbywają się jakichkolwiek wartości. Czytanie zanika, wrażliwość zanika itd., obecne pokolenie to nie jest pokolenie JPII, ale fotki i naszej klasy.


„Bądźcie pozdrowieni nadwrażliwi
Za waszą twórczość i ekstazę
Za wasze zachłanne przyjaźnie, miłości
Za lęk, że miłość mogłaby umrzeć
jeszcze przed wami
Za wasze uzdolnienia niewykorzystane
i za niezwykłą samotność waszych dróg
Bądźcie pozdrowieni.”


cytujesz wybitnego człowieka, który rzucił się pod "Białą lokomotyw"... a następnie kiedy to nie wystarczyło, dokończyła dzieła zniszczenia trując sie...

nie, nie... z czałym respektem dla opracować WHO może i to choroba... ale w tylko sensie medycznym...
bo po za sferą medyczną istnieje jeszcze inna, subtelna... duchowa, a tu inne zupełnie prawa obowiązują...
osobiście uważam samobójstwo za akt odwagi i to najwyższej - ale nie musi nikt z tym się zgadzać...


cytujesz wybitnego człowieka, który rzucił się pod "Białą lokomotyw"... a następnie kiedy to nie wystarczyło, dokończyła dzieła zniszczenia trując sie...


Mógłbyś powiedzieć coś dokładniejszego na ten temat?

Na pewno samobójstwo wiąże się z odwagą, ponieważ bez niej człowiek nie był by zdolny do takich czynów, bo w pewnym sensie trzeba przełamać jakąś granice.


Gwidon Hefid:

cytujesz wybitnego człowieka, który rzucił się pod "Białą lokomotyw"... a następnie kiedy to nie wystarczyło, dokończyła dzieła zniszczenia trując sie...


Mógłbyś powiedzieć coś dokładniejszego na ten temat?

jeśli chcesz wiedzieć cos więcej o autorze tego wiersza-piosenki, to wpisz w wyszukiwarkę hasło: Edward Stachura, a wszytko stanie się jasne...

bo jak dla mnie, każdy kto cytuje tego oryginalnego barda, w jakimś stopniu utożsamia się (choćby cytatem) z jego życiową filozofią, a więc również pochwałą dla śmierci, jednocześnie daje swoisty dowód solidarności z poglądem, że śmierć może być świadomą (kontrolowaną) częścią naszej egzystencji... wszystko ociera się o sferę osobniczej świadomości, o granicę "normalności" - ale to już, dla niektórych, podchodzi pod psychiatrię... więc tu utnę...
Dla mnie decydowanie o własnym odejściu "bo ja stary jestem, czas nadszedł" jest grubym przegięciem. To teren działań Boga.
Samobójstwo z powodów załamań nerwowych, czy coś takiego to raczej zupełnie inna sprawa. Dlatego z taką pochwałą śmierci ja bym się osobiście nie zgodził.

Dla mnie decydowanie o własnym odejściu "bo ja stary jestem, czas nadszedł" jest grubym przegięciem.

Zgadam się takie postępowanie jest chore i ciężkie do zrozumienia, bo samobójstwo z powodu utraty sensu istnienia, nadwrażliwości, załamania nerwowego jest jakby poparte tym wszystkim zaś powód, „bo jestem stary” nie jest żadnym powodem i zasługuje na potępienie. Być może się powtórzę, ale rozumiem osoby przytłoczone życiem i ich na pewno nie potępiam zaś osoby, że tak powiem z głupoty, bo inaczej nazwać tego nie można odbierające sobie życie po prostu moim zdaniem są nie godne tego, że w ogóle przyszły na świat.
Tak. To jest wykraczanie poza swoje "kompetencje". Decyzja kiedy odejdziemy należy do Boga, my możemy ją zmienić tylko gdy mamy wyraźne przesłanki psychiczne, które dają nam wystarczająco dużo motywacji by targnąć się na swoje życie. Ale decyzja kiedy mamy odejść, kiedy niby wykonaliśmy wszystkie plany, jest moim zdaniem błędem samym w sobie.
Myślenie, że jestem stary, zrobiłem, co miałem zrobić, to się zabije jest również oznaką pychy ludzkiej, ponieważ jak już wspomniałeś nie mamy prawa określać czy już zrobiliśmy wszystko czy nie.

Tak. To jest wykraczanie poza swoje "kompetencje". Decyzja kiedy odejdziemy należy do Boga, my możemy ją zmienić tylko gdy mamy wyraźne przesłanki psychiczne, które dają nam wystarczająco dużo motywacji by targnąć się na swoje życie. Ale decyzja kiedy mamy odejść, kiedy niby wykonaliśmy wszystkie plany, jest moim zdaniem błędem samym w sobie.
Archaniele, te "kompetencje", o których wspominasz, wyglądają zupełnie inaczej, jeśli ktoś nie jest osobą wierzącą. Chrześcijanin może uznać, że decyzja o jego śmierci należy do Boga. Ale ateista ma tę kwestię w głębokim poważaniu. I każdy ma takie samo prawo do swojego światopoglądu, bo przecież nikt nikomu niczego nie udowodni.
Poza tym jeśli ktoś jest wierzący, to chyba niezależnie od motywacji, nigdy nie można targnąć się na własne życie?

Decyzja kiedy odejdziemy należy do Boga ale - czysto filozoficznie... - co jeśli to Ty jesteś Bogiem?
Jeżeli ja jestem Bogiem, bądź jakikolwiek inny człowiek - koniec jest bliski.
Czasami to jest z pragnienia lepszego świata . Jako Chrześcijanie wierzymy w życie pozagrobowe, a miejscem tego drugiego życia jest niebo . Ten nasz świat nie jest idealny, często można tu doświadczyć wszelakiego rodzaju bólu... zwykle ludzie słabsi psychiczne, którzy już tutaj nie wytrzymują, sądzą, że żywot w drugim świecie będzie lepszy. Stąd też samobójstwa, bo ludzie chcą szybciej dostąpić niebios., nie wiedzą jednak, że samobójstwo dyskwalifikuje ich do zamieszkania w domu Boga. No i tak to jest .
Śmierć może być marzeniam u tych, którzy doświadczają cierpienia na tym świecie, i marzy im się lepszy świat .
Samobójstwo dyskwalifikuje szansę na pójście do nieba? Więc ta cała wiara to nic, tylko sztywne reguły?!
Nie wierzę, żeby tak było, przynajmniej nie zawsze. Nie wiadomo przecież, co taka osoba czuła, jak bardzo cierpiała...

W moim rozumieniu - samobójstwo to agresja przeciwko swojemu życiu. Ale jeśli dana osoba np. skoczy w z okna, nie zdając sobie dokładnie sprawy z tego, co robi? Był taki przypadek: dziecko wyskoczyło za okno, bo myślało, że poleci, tak jak bohaterowie z kreskówki. Zatem był samobójcą? Nie poszedł do nieba?

No dobrze, załóżmy, że Bóg rozróżnia takie sytuacje. Co jednak uważają inni? Uważają, że dziecko popełniło samobójstwo, że nienawidziło swojego życia! A taka osoba nie ma prawa do chrześcijańskiego pogrzebu... chyba że coś się zmieniło? Nadal księdzom nie wolno wyprawiać pogrzebu samobójcom?

Jak myślicie, można popełnić samobójstwo i dostać się do nieba? Nie żebym planowała czy coś... ale ciekawa jestem opinii innych Forumowiczów.

Czy jeśli ktoś zmusza cię do popełnienia samobójstwa (i grozi np. śmiercią najbliższych), to nie pójdziesz do nieba?
Wiem, przykład jak żywcem z kryminału, ale przecież wszystko się może zdarzyć.

Czekam na opinie.
swobby
Jak kojarzę te reguły, to samobójca zdecydowanie nie może pójść do nieba.

Wydaje mi się, że dziecko, które wypada przez okno, bo myśli, że poleci, to absolutnie nie jest samobójstwo, tylko wypadek. Chyba elementem niezbędnym dla samobójczości samobójstwa jest świadomość, chęć pozbawienia się życia.

Z takim czymś też się zastanawiałam: jeśli np. ktoś Ci mówi, że jeśli nie połkniesz trucizny, to ten ktoś zatłucze Twoich rodziców czy cuś. Myślę sobie, że to chyba powinno być jakąś osobną kategorią. Bo to nie tyle samobójstwo, co poświęcenie swojego życia za kogoś. Różnica chyba jest spora, no nie? Jeśli nie, to miałabym parę brzydkich słów do powiedzenia komuś. Zresztą, czy tak jakiś święty albo błogosławiony nie miał...? Że w sumie sam się wystawił na śmierć, ale uratował w ten sposób kogoś innego... Katechetka w podstawówce nam opowiadała, nie pamiętam szczegółów. To było wieeeele lat temu.

Ale tak czy tak, ja się tym nie martwię.
Tak, ale wszyscy inni mogą uważać, że popełniłaś samobójstwo i nie masz prawa do pogrzebu
Gdyby każdy samobójca zastanawiał się czy zostanie zbawiony czy też nie.
Na pewno ich ilość mogłaby się diametralnie zmniejszyć.
Ale wątpię żeby każdy się nad tym zastanawiał.
Poza tym wydaje mi się że na celowe odebranie sobie życia duży wpływ ma stan naszego umysłu.Ilość samobójstw wciąż rośnie.

Czasem ktoś sam w domu połyka garść tabletek,a czasem ktoś wybija pół swojej rodziny bo samo boi się umierać.I są też ludzie którzy chcą,ale nie potrafią zrobić tego ostatecznego kroku.
swobby - tak sobie myślę, że w tej sytuacji po prostu rodzina musi więcej zapłacić.
Pogrzeb zależy od rodziny.Tak mi się wydaje
I o ile wiem każdy ma prawo do godnego pochówku nawet samobójca.
Gdzieś słyszałam, że samobójca nie ma prawa do chrześcijańskiego pogrzebu, tak podobno postanowił Watykan. Więc nie jest to prawda?
Dopytuję się tak, bo bliska przyjaciółka mojej koleżanki się zabiła Zostawiła po sobie list i tak dalej. Co prawda nie znałam jej dobrze, widziałam ją zaledwie parę razy, ale dziwnie jest myśleć, że na pewno nie ma jej w niebie...
Też mi się tak wydaje. Jeszcze nie słyszałam żeby samobójca nie miał prawa do pogrzebu. Nawet ekskomunikowany ma takie prawo, bo to sprawa rodziny.
Myślę, myślę...i już sobie przypomniałam. Oglądałam film "Constantine", w nim dziewczyna się zabiła i nie można było jej wyprawić katolickiego pogrzebu. Może ktoś to oglądał? Sądziłam, że tak jest naprawdę...
A słyszeliście żeby ksiądz domówił pogrzebu bo zmarli nie uczęszczali do kościoła?

[ Dodano: 2009-04-21, 17:53 ]
W Interwencji był reportaż na podobny temat ale nie pamiętam szczegółów. Grunt, że chodziło o pogrzeb.
Kiedyś kapłan mógł nie poprowadzić takiej ceremoni jak pogrzeb samobójcy, dziś ma już obowiązek.
A Constantine, jak to filmy mają w zwyczaju nie zawsze mówi prawdę.
Właśnie w mojej parafi sie cos takiego wydarzyło.
Uważam niektóre prawa kościelene sa niedorzeczne?Ale to zupełnie na inny temat.

Też mi się tak wydaje. Jeszcze nie słyszałam żeby samobójca nie miał prawa do pogrzebu. A ja słyszałem o takim przypadku. To nie tylko sprawa rodziny, a przede wszystkim tego, jak bardzo "dziwny" jest proboszcz - jeśli jest liberalny, to nie będzie robił problemów, ale jeśli jest fundamentalistą - jak najbardziej. W przypadku, o którym słyszałem jedynie interwencja u biskupa pomogła.
Ogólnie jest przyjęte że każdy powinien mieć godny pochówek i to się też tyczy samobójców.Zgadzam się nie każdy ksiądz chce ten pochówek udzielić,ale taki ksiądz kieruje się innymi pobudkami .Przecież nie nam przyjdzie oceniać żywych i umarłych czy jakoś tak
Ja słyszałam o wielu przypadkach, kiedy to samobójców grzebało się po drugiej stronie płotu odgradzającego cmentarz. Smutne, ale jednak prawdziwe. Jednak chyba bardziej tragiczny jest fakt, że nie zdołało się tej osobie pomóc, nie zauważyło się jej problemów. to dopiero musi być ogromny ból. A dodając tak do tematu. Śmierć może być zaliczana do marzeń, ale jednak śmierc idealna. Chociażby można się odwołać do średniowiecza i ich sztuki, która głosiła żelazne idee "Memento Mori!". I nie tylko nieco później egzystencjonalizm. Każdy ma prawo do marzeń, a nawet o marzeń o śmierci. Najlepiej, aby była taka .. samoistna.
Czyli jako ktoś popełni samobójstwo to jest gorszy do mordercy i nie może być już normalnie pochowany? Dzisiejsi duchowni kierują się raczej grubością portfela niż dobrem wiernych.
Oczywiście każdy ma prawo do marzeń,jednak niełatwo zrozumieć pobudek samobójcy.Czasami to co my lekceważymy,dla nich jest problemem nie do przejścia.
Morderca może się wyspowiadać jeszcze - samobójca po dokonaniu morderstwa nie ma już takiej możliwości. Może to w tym sęk?
Zgadzam się ! Ale niejednokrotnie duchowni powtarzają że Bóg decyduje kto pójdzie do piekła a kto zostanie zbawiony.Więc nie rozumiem dlaczego odmawiają niektórym ludziom godnego pochówku.
Mojemu zmarłemu sąsiadowi katolicki ksiądz odmówił pochówku - w zasadzie rodzinie odmówił. A co do pochówku samobójców. Z tego co kojarzę to wraz z rozwojem nauki, a szczególnie psychologii zaniechano pochówku samobójców np. poza cmentarzami.
Choć powiem Wam, że jakiś czas temu pochowano u nas na cmentarzu artystę, który popełnił samobójstwo. Leży na środku cmentarza i ma taki pomnik, że..... no cóż mnie osobiście się nie podoba - postać anioła z aureolą. Troszkę przesada w tym wypadku.
Ksiądz może odmówić prawo do katolickiego pochówku jeśli zmarły nie okazywał, że był katolikiem. Bo jeśli nie był katolikiem, to zapewne nie chciałby mieć katolickiego pogrzebu - proste...
No wszystko fajnie.Czyli jeśli mam chrzest ,komunie,bierzmowanie i zostałam wychowana w wierze katolickiej.A obecnie nie uczęszczam do kościoła to ksiądz ma prawo mi odmówić godnego pogrzebu?

U mnie w parafii właśnie miała miejsce taka sytuacja,w której ksiądz odmówił pochówku dwóm braciom alkoholikom ,którzy zostali wychowani w wierze katolickiej ale nie chodzili do kościoła.Szczerze dla mnie to bezsens,jeszcze trochę a znowu będzie można sobie kupić odpust

A i nie możemy wiedzieć jaki pogrzeb chciał mieć zmarły,zwłaszcza że śmierć czasem bywa nagła,niespodziewana.
Nadzieja, nie tylko u ciebie tak jest! Ja wiem, że ponoć w kościele obok mojego domu proboszcz odmówił pogrzebu mężczyźnie, bo ten umarł w szpitalu po zawale i nie przyjął ostatniego namaszczenia.

Ja osobiscie nie czuje przynaleznosci do tej religii. mimo iz otrzymalam chrzest, byłam do Komunii i przyjelam bierzmowanie. Ta religia obecnie bardzo podchodzi mi pod sekte - wyobrazacie sobie zeby ksiądz zmuszal ludzi do chodzenia do kosciola? Bo jesli nie bedziecie chodzic to cos tam, cos tam. ja czemus takiemu mowie stop! chce zmienic wiare i stac sie Luteranka, jak wiekszosc ludzi w Finlandii.
Podejrzewam że jeśli w kościele nie było by mniej obłudnych duchownych to więcej ludzi by się w nim pojawiało.Przy niektórych parafiach działają takie stowarzyszenia katolickie odnowy duch itp.gzie niby pomagają ludziom się odnaleźć, takie organizacje podpadają pod sektę.Żadna religia i wiara w nią nie jest zła to zależy jak ludzie będą ją potem wykorzystywać,przeciwko ludziom np.Radjo Maryja.
Kochani, czy to nie jest aby zbytni offtop?

To nie jest temat "Za co krytykujemy kościół?" ani nawet "Komu można odmówić pogrzebu?" tylko temat "Czy śmierć może być zaliczana do marzeń nie tylko samobójców?"

A tak w ogóle to można nie pochować człowieka jeśli sam wyraził żądanie "nie utożsamiam się z tą wiarą, nie chcę mieć krzyża nad głową jak mnie zakopią".

Ale basta, dość offtopu.

A tak w ogóle to można nie pochować człowieka jeśli sam wyraził żądanie "nie utożsamiam się z tą wiarą, nie chcę mieć krzyża nad głową jak mnie zakopią".

Mój dziadek miał taki pogrzeb. Bez księdza. Przewodniczył temu tzw. Mistrz Ceremonii. Tak była dziadka wola.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cichooo.htw.pl