ryszard bazarnik, koncert na Ĺcianie
Ehh... Długo zabierałam się by zacząć to pisać, w mojej głowie kotłowało się tysiące pomysłów które z czasem zanikały lub ewoluowały w coś lepszego, aż w końcu będąc na wakacjach, odcięta od neta siadłam z lapkiem i zaczęłam pisać... Tak oto powstały początki Szeptów. Samo opowiadanie dzieje się w uniwersum wyimaginowanym całkowicie przeze mnie, wszelkie podobieństwa bądź też ewidentne nawiązania do gier, filmów, książek czy czego tam się doszukacie wzięły się stąd że to opowiadanie jest tworem mojej wyobraźni na którą jak wiadomo działały jakieś bodźce xD. Tak więc spodziewajcie się zwrotów akcji, tajemnic, zwrotów akcji, pięknych kobiet, zwrotów akcji, odważnych i walecznych mężczyzn i specyficznego humoru... Aha czy wspominałam o zwrotach akcji xD?! Co do +18 w późniejszych rozdziałach mogą się pojawić wulgaryzmy, brutalne czy też odrażające sceny, a nawet możliwe że namiętny wątek miłosny, lecz będzie to specjalnie oznakowane przy rozdziałach :). Tak więc nie przeciągając już za bardzo zapraszam do lektury i proszę o surową i szczerą krytykę.... Myślę że ktoś to w ogóle przeczyta xD...
1. Początek.
To był kolejny słoneczny dzień w wiosce Keyriver, ptaki śpiewały a słońce zaglądało przez białe baranki na pola. Zdawało się że ta sielanka będzie trwać wiecznie. Jak co dzień leniuchowałem gdzieś na jakimś drzewie rozmyślając o różnych bzdurach. Nagle usłyszałem wołanie mojej matki. Zeskoczyłem na ziemie i czym prędzej pospieszyłem w jej kierunku. Gdy byłem już przy domu widziałem że ojciec rozmawia w ogrodzie z przedstawicielem Ul'u. Ci goście zawsze przyprawiali mnie o gęsią skórkę, ale w tym było coś dziwnego. Było widać że nie rozmawia z tatą na zbyt poważne tematy, bo obaj byli rozbawieni, co z kolei zdawało się jeszcze bardziej dziwne bo nigdy nie widziałem funkcjonariusza tej służby z uśmiechem na ustach. Ich zimne twarze bez emocji... To coś strasznego. Nagle oberwałem porządnego kuksańca w głowę:
- Ajax! Ile razy można cie wołać! Zupa zaraz wystygnie
- Przepraszam mamo.
Weszliśmy razem do domu. Zupa mleczna to była najlepsza potrawa moje matki. Dodawała do niej swój specjalny proszek który czynił ze zwykłego mleka i makaronu, potrawę godną królów.
Zabrałem się ochoczo do jedzenia. Mama siedziała z łyżką w ręce i spoglądała na ojca przez okno.
- Mamo, czego on chce od taty?
- To stary znajomy - odparła jakby od niechcenia.
Gdy już zjadłem postanowiłem pójść na rynek ponieważ tam kręci się zawsze wiele ciekawych ludzi. Gdy biegłem w kierunku drzwi usłyszałem głos wołający:
- Tylko nie wróć za późno!
- Dobrze mamo!
Gdy byłem już na miejscu, postanowiłem wejść na drzewo, które rosło z boku, i stamtąd obserwować wszystko. Ludzie tutaj żyli w spokoju, każdy był dla siebie życzliwy i wyrozumiały, z dala od wielkich miast to jest chyba normą. Choć tutaj żyło się jak w bajce, ja miałem nieodparte wrażenie że życie w mieście to moje powołanie. Ogromne drapacze chmur, rozświetlone przez neony i bilbordy, wiele ciekawych ludzi, wszędzie coś się dzieje, imprezy, kina, widowiska.... Taaa... To było by wspaniałe życie. Nagle dostrzegłem dwóch upiornych działaczy Ul'u kręcących się po rynku. Ludzie nie zwracali na nich zbytniej uwagi, może się ich bali a może po prostu nie mieli ochoty oglądać ich odrażających twarzy. Postanowiłem się z nimi zabawić. Zerwałem jabłko wiszące nad moją głową i rzuciłem w jednego z nich. Ten gdy oberwał był kompletnie zdezorientowany.
- Wykroczenie. Atak na funkcjonariusza. - Wypowiedział głosem który zdawał się być martwy, kompletnie pozbawiony barwy czy też jakichkolwiek uczuć.
- Cel zidentyfikowany. Ajax Kasapi natychmiast zejdź z obiektu i unieś ręce do góry. Zostanie przepro...
- A możesz mnie cmoknąć! - Krzyknąłem rzucając w jego stronę kolejne jabłko i zaczynając uciekać w stronę najbliżej położonego dachu. Tym razem strasznogęby wyciągnął Bazzer'a i rozwalił jabłko w locie. Ludzie zaczęli panikować i rozbiegać się we wszystkich kierunkach.
- Wszczynam Pościg. Powiedział po czym obaj zaczęli mnie gonić. Może byli straszni i silni, ale za to refleksu i zręczności to nie mogłem im pozazdrościć. Szybko dostałem się na wieże, na której wisi "Key", dzwon owiany starą legendą. Z tego punktu miałem doskonały widok na całą sytuację. Widziałem jak te dwa przyjemniaczki biegają po mieście niczym rozwścieczone pszczoły nie mogące trafić na jakiś konkretny kwiatek. Po 30minutowej zabawie odpuścili i odeszli w kierunku następnej wioski. Ja tymczasem postanowiłem zdrzemnąć się trochę. Gdy się rozbudziłem niebo było już bursztynowe, a słońce ledwo co wystawiało swoje włoski zza horyzontu.
- O cholera muszę wracać do domu. - Powiedziałem i czym prędzej pobiegłem w jego kierunku. Gdy już wchodziłem przez furtkę, zobaczyłem że mój ojciec, "król kowali", pracuje jeszcze nad czymś w warsztacie. Postanowiłam sprawdzić cóż to takiego, ale gdy byłem w połowie drogi, mój tata wyszedł z pracowni zamykając ją na kłódkę.
- Co tam robiłeś staruszku?
- Coś na jutrzejszą okazje, ale to już nie twoja sprawa. A tak poza tym mówiłem ci żebyś nie nazywał mnie staruszkiem! - Ojciec złapał mnie za kołnierz i uniósł do góry.- I co teraz? Taki mądry w gębie a nie da sobie rady ze staruszkiem? - Zakręcił się ze mną 2 razy po czym wpakował mnie do beczki z zimną deszczówką.
- Aaaa! - Wyskoczyłem z niej jak oparzony.- Jest cholernie zimna!
- Ha ha ha... To da ci nauczkę... A teraz wracajmy do domu, matka już się pewnie niecierpliwi.
Mój tata był cholernie wyrośniętym i silnym człowiekiem, to po nim odziedziczyłem swe imię i byłem z tego strasznie dumny. Zawsze chciałem być taki jak on, lecz dzieliła nas ogromna przepaść, ponieważ ja byłem cherlawym chłoptasiem z metra ciętym. Ojciec zawsze powtarzał mi że gdy będę się starać i wierzyć w siebie to stanę się tak rosłym mężczyzną jak on.
Po kolacji matka powiedziała że ze względu na to że jutro są moje 17 urodziny, rano wraz z ojcem wybiorę się do miasta. Byłem tak szczęśliwy że od razu pobiegłem spać, by już było jutro. Jak na złość nie potrafiłem zasnąć. W głowie miałem już ogrom możliwości jakie mogą mnie jutro czekać. Była już późna noc, gdy nagle usłyszałem że ktoś wchodzi przez furtkę. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem że na ręku migają jakieś dziwne światła a na naszą posesję wdziera się jeden z funkcjonariuszy.
- Cholera! - pomyślałem - Na pewno są tu po mnie!
Nagle strasznogęby zatrzymał się. Przyłożył rękę do ucha i powiedział.
- Jestem przy obiekcie A3. Rozpoczynam fazę alfa. - Przykucnął i położył jakieś dziwne urządzenie na ziemi. Po chwili znad rynku w kierunku naszego domu zaczął się poruszać transporter Ul'u.
- Mam ostatnią szanse na odkręcenie sprawy. - Pomyślałem, i tknięty impulsem wskoczyłem na daszek przy moim oknie, po czym z pełnym impetem, zeskakując z dachu, wparowałem w funkcjonariusza. Gdy ten leżał na ziemi złapałem jego Bazzer'a i uderzyłem nim kilkakrotnie w jego głowę. Wyglądał na trupa.... choć to nic dziwnego. Podbiegłem do urządzenie i szybko je rozwaliłem. Później postanowiłem poinformować ojca o zajściu. Wszedłem do pokoju rodziców, zbudziłem go i matkę. Wytłumaczyłem co się stało kazał wyjść mamie i schować się w piwnicy. Wybiegła z łzami w oczach.
- Ajax! Daj mi Bazzer'a, idź do moje pracowni... - rzucił do mnie klucz. -.... zabierz to co leży na stole, po czym uciekaj stąd jak najdalej. Stałem jak w murowany.
- Tato to nie ma sensu. To moja wina że tu są i do tego teraz postąpiłem jak gówniarz. Poniosę wszystkie konsekwencje! - Wykrzyczałem rozklejając się całkiem.
- Zamilcz idioto! To wcale nie z twojego powodu tu są, i gdyby nie to że zabiłeś tego gościa to teraz już na pewno podzielili byśmy jego los! Daj mi tą cholerną pałkę i zrób co powiedziałem! Nie ma czasu na wyjaśnienia. - Oddałem mu Bazzer'a i wybiegłem z pokoju. Gdy biegłem ogrodem zauważyłem że transporter nadal zmierza w naszym kierunku. Otwarłem kłódkę i wszedłem do środka na stole leżało coś opakowane w materiał. Złapałem to i czym prędzej wybiegłem z pracowni. W ogrodzie stała moja matka.
- Ajax! Uciekaj stąd! Koch... - Na jej głowie zamigotała czerwona kropka, po czym dało się słyszeć strzał. Moja mama zginęła na moich oczach. Ja z płaczem zacząłem uciekać przez pole sąsiadów. Biegłem ile sił w nogach, goniło mnie 4 strasznogębych. Nagle usłyszałem świst powietrza, to tak jak by coś je przecinało. Poczułem ogromny ból w obu kostkach. Były to wystrzelone tarczówki, które odcięły moje stopy. Upadłem i straciłem przytomność.
Jeśli to czytasz, po przeczytaniu tego powyżej, to cieszę się że jeszcze tu jesteś. Co do dalszych rozdziałów dam je tutaj gdy pojawi się choć minimalne zainteresowanie ;).
Cóż, jak się kogoś pyta "Którą wiadomość najpierw, dobrą czy złą?", to odpowiedź zazwyczaj brzmi "złą". Więc zacznę od tego, co mi się nie podobało... Nie lubię krytykować, ale skoro prosiłaś... ^^'
Nie podobało mi się, że krótkie to było. Skoro masz tego już więcej, to mogłabyś trochę więcej rzucić z szacunku do czytelnika :P Trochę mnie ogólnie zniechęca fakt, że tekst sprawia wrażenie bardziej stron z pamiętnika, niż opowiadania. Mnóstwo suchych faktów, parę przemyśleń - brakuje tutaj jakichś rozwinięć, przydałoby się szersze opisanie paru wątków... I osobiście bym nie narzekał, gdyby wyjaśniono, czym jest i jak wygląda Bazzer ;p
Co do tego co mi się podobało - że kreujesz własny świat, a to już samo w sobie niełatwe zadanie, dlatego szczerze Ci kibicuję ;] Fabuła jak na razie wygląda nieco typowo, ale niedopowiedzenia w niej zawarte, zapowiadają jakąś szerszą aferę. Oczekuję epickości i czekam na kolejny rozdział
Jeej!! Ktoś to przeczytał ;P!! Co do suchości, to staram się jej pozbyć w nowszych rozdziałach, bo sama zauważyłam że brakuje tu opisów i nasycenia ;P. Może wynika to z tego że mnie w książkach wkurzają opisy ;P, choć wiem że dodają one uroku całokształtowi, jakoś mnie zniechęcają xD (chodzi o opisy normalnych rzeczy np. ten kwiatek był najcudowniejszym kwiatkiem jaki widziałam. Jego wyrazista barwa bla bla bla... bleee ;P). A co do Bazzer'a to jest swoistego rodzaju "pałka policyjna", bardzo poręczna potrafiąca wytworzyć ładunek elektryczny (paralizator + pałka). Po pierwszych mocniejszych słowach krytyki wiem do czego przyłożyć się przy następnych rozdziałach, tak więc powyżej 5 spodziewaj się urozmaiceń w twoim kierunku ;P. Ok, więc jeśli ukazało się jakiekolwiek zainteresowanie książką (wywołane przez krzyczącego Ui'a na pudle xD) wrzucam rozdział drugi...
2. Piękno chwili.
Późna noc. Trwały obrady w namiocie rady. Ja wraz z moim oddziałem staliśmy na zewnątrz.
- Cholera, myślę że dostaniemy w końcu jakieś poważne zadanie. Te cholerne zwiady czy eskorty wieśniaków to jakaś chała.
- Nie narzekaj Steve. Te zadania są w sam raz dla nas jesteśmy najszybszym i najcichszym oddziałem w całej rebelii. Założę się że gdybyśmy choć raz natrafili na Ul wiałbyś gdzie pieprz rośnie.
- Hahaha! Nie rozśmieszaj mnie! To nie ja ostatnio zacząłem wiać przed bandą szczeniaków!
- Zrobiłem to by nie zaszkodzić przebiegowi akcji!
- Ta! Takie wymówki to szefowi możesz pociskać! Bałeś się i tyle!
- O żeż ty! Zaraz sprawię że będziesz biegał szybciej co....
- Zamknijcie się wreszcie! Głowa już mnie boli od tych waszych problemów na poziomie 12 latków!
- Tsss... Odezwał się człowiek o IQ bułki i potencjale pingwina! Może i Clark uciekał przed tymi szczeniakami ale to ty ostatnio wpakowałeś transport z bronią do bagna, bo jak się później tłumaczyłeś: "Nie chciałeś by czarny kot przebiegł ci drogę" ! Żałosne!
Nagle z namiotu zaczęli powoli wychodzić członkowie rady.
- Ok, panowie wracamy do baraku.
Gdy byliśmy już na miejscu, położyliśmy się do łóżek udając że śpimy i czekaliśmy na kapitana. Gdy wszedł do baraku oświecił światło i oznajmił
- Zbierać się! Za 10 minut meldować się pod punktem zbornym! - Wykrzyknął stanowczym głosem i odmaszerował.
- No to jazda! - Powiedział Steve po czym zebraliśmy się i wyszliśmy.
W miejscu spotkania stał kapitan i palił cygaro. Podeszliśmy do niego, wtedy on wyciągnął rękę z kluczykami i powiedział:
- Ma wrócić w jednym kawałku, dalsze polecenia otrzymacie w drodze na miejsce.
Clark jako przywódca naszego oddziału zabrał kluczyki i przekazał je mnie, mówiąc
- Lightning, liczę na ciebie, idź i przygotuj się do startu
- Ok
- Ty Steve będziesz siedział na wieżyczce, ale teraz zajmij się załadunkiem.
- Znów najgorsze zajęcie dla mnie.... Ehh... a mamusia mówiła....
- Bez dyskusji wykonać rozkaz!
- Tsss... Yes Sir! - Krzyknął żartobliwie Steve i poleciał w kierunku Jeżozwierza.
Clark zwrócił się w kierunku kapitana i zasalutował mu
- Melduje rozpoczęcie misji przez oddział Achilles, kapitanie!
Staruszek odsalutował, i gdy nasz przewodniczący chciał odejść ten złapał go za ramię i powiedział:
- Uważaj na siebie synu... Chociaż Jeżozwierz to nasza najlepsza jednostka pancerna, tam gdzie polecicie, jeden zły ruch oznacza wasz koniec.
Ten nie odwracając się przytaknął i ruszył w kierunku pojazdu.
Gdy byliśmy już gotowi do wylotu Clark zasiadł na mostku, ja przy sterach a Steve zajął stanowisko strzeleckie.
- Dobra chłopaki ruszamy na naszą pierwszą poważną misję, pokażmy im kto tutaj rządzi i odzyska wolność dla naszego świata! Za wolność! Za lepsze jutro! Za Rebelie!
- Za Rebelie! - krzyknęliśmy razem ze Steve'm.
- Gotowy do startu, Clark.
- Odpalić silniki, stan nanocieczy.
- Bak pełny, start silnika.
- Osiągnąć pułap 4tyś metrów.
- Zrozumiano.
- Sprawność systemu bojowego.
- 100% gotowość do rozwalenia wszystkiego co stanie nam na drodze.
- Osiągnęliśmy, wysokość 4tyś. metrów.
- Można przejść na auto pilota, bez odbioru do otrzymania dalszych poleceń co do naszego zadania.
- Bez odbioru.
- Zrozumiano.
Wszyscy wyłączyli komunikatory.
- Dobra teraz zostało nam tylko czekać.
- Steve za tą bułkę i pingwina to ci się jeszcze oberwie.
- Mam się bać?
- Haha... Powinieneś.
- To ty pow... Zaczekaj mój brat stara się ze mną połączyć.
- Ehhh... Czy każda nasza rozmowa musi się zaczynać i kończyć kłótnią?
- Hehe... Taka już jest natura Achillesa. Na zewnątrz stanowimy oddzielne komórki, wewnątrz jesteśmy spólną całością.
- Tak, bez tego nie było by tak fajnie. A tak właściwie to nie uważasz że przesadziłeś z tym porównaniem mnie do 12-latka?!
- Nie! A nawet, uważam że był to strzał w 10-tkę!
- Ożesz ty idioto! Ja ci dam dziesiątkę!
Clark rzucił się na mnie i zaczęliśmy szarpaninę. On zdzielił mnie z krzesła, ja wywinąłem mu się z łokcia i w tym momencie on sprowadził nas do parteru gdzie było już tylko siłowanie, o to kto będzie na górze, jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało. Naszą "zabawę" przerwał ponury, i dziwnie spokojny głos Steve'ego
- Wróciłem.
Puściliśmy się z Clarkiem.
- Czy coś się stało?
- Nie. - Odpowiedział Steve spokojnie.
- Nie kręć, poznaje po twoim głosie że coś jest nie tak!
- Powiedziałem że nic się nie stało!
- Jak twój przełożony rozkazuję ci powiedzieć mi dokładnie co się stało!
- Do cholery jasnej nic się nie stało! To się dopiero stanie! Oddział mojego brata został wysłany na misję do Shadow Lunaris. - Wykrzyczał wręcz drżącym głosem Steve po czym się rozłączył.
Na mostku zapanowała przerażająca cisza. Leżeliśmy na ziemi jak dwie kłody nie dowierzając w to co usłyszeliśmy. Oddział Hercules, nasi najlepsi przyjaciele, najlepsza jednostka bojowa wśród całej Rebelii, był następny.
- Wiesz co, przez tą całą ekscytację naszą pierwszą poważną misją, całkiem zapomniałem że zawsze po zebraniu rady ktoś zostaje tam wysłany. Dlaczego akurat trafił na nich, przecież mogliśmy to być my... Nie rozumiem tego... - Powiedział Clark
- Jednostka Achilles odbiór.
- Cholera, wracać na stanowiska. - Clark podbiegł na mostek. - Tu jednostka Achilles, czekamy na dalsze polecenia.
- Celem waszej misji, jest odbicie jeńca Ul'u naszego najlepszego naukowca doktora Emmerich'a. Ta akcja jest priorytetowa dla naszych oddziałów. Niepowodzenie w tej misji skazuje nas na przegraną. Nie zawiedźcie nas chłopcy.
- Kapitanie, dlaczego to nam została powierzona ta misja, a nie Hercules'owi? Przecież oni nadawali by się lepiej.
- Celem misji nie jest zniszczenie bazy przeciwnika lecz, infiltracja, przejęcie jeńca, i powrót w jednym kawałku. W najgorszym wypadku szybki manewr w kierunku wieży, zniszczenie jej murów i odbicie jeńca. Jeśli chodzi o Hercules'a to...
- Wiemy o SL. - Zabrzmiał głos Steve'ego
- Przykro mi, chłopcze ale taki los może spotkać każdego z was, i dla nikogo nie ma wyjątków.
- Czy mógł by mi pan jeszcze zdradzić, na jakiej zasadzie są wybierani ludzie na odstrzał.
- Nie nazywaj ich tak, to że nikomu nie udało się jeszcze wrócić cało z tego przeklętego miejsca, nie oznacza że wysyłamy ich tam po to by ci ludzie zginęli, napisane jest w naszym kodeksie że każda misja rozpoczęta, nie zostanie odwołana bądź zakończona jeżeli nie zostanie odniesione zwycięstwo lub też nie będzie ona możliwa do wykonanie z przyczyn zewnętrznych. Ta misja jest możliwa i wiemy o tym że generał Jack nadal żyje. Oddziały wysyłane tam zostały wybrane metodą analizy. Powinieneś uwierzyć w swego brata i liczyć na to że to właśnie jego oddziałowi uda się zakończyć tę misję sukcesem. A teraz bez odbioru.
- Zrozumiano. Lightning, współrzędne zostały wprowadzone do komputera pokładowego, wyznacz kurs na pułapie 8tyś metrów. - Powiedział Clark.
- Osiągnięto wysokość 8tyś. metrów przechodzę w tryb Stealth.
- Bez odbioru.
Ruszyliśmy w miejsce które wskazała nam rada. Na pokładzie panowała tak gęsta atmosfera że ledwo dało się oddychać. Pod nami rozciągały się przepiękne krajobrazy, złociste pola, rwące srebrzyste rzeki, i plątaniny brunatnych dróg prowadzących w nieznaną dal. Kto by pomyślał że takie miejsca, choć z dala od wielkich miast, też nie są ostojami pokoju i gnębi je ta sama zaraz. Ul rozciąga swe macki na całą swą planetę, a nawet i poza nią, terroryzując i podporządkowując sobie wszystko. Rebelia to jedyna szansa by wszystko wróciło do normy, by znów było tak jak kiedyś. Poświeciliśmy już zbyt wiele istnień, z powodu zachcianek tej tyrani by nadal stać i przyglądać się temu z boku. Zastanawiała mnie tylko sprawa Shadow Lunaris. Dlaczego rada nie chce odpuścić. Dlaczego tracimy tylu ludzi, tylko dlatego by odbić jednego człowieka. Zastanawiam się jak czuje się Steve. Można powiedzieć że to przez Rebelie stracił całą rodzinę. Jego ojciec zginął na froncie, matka dostała zapaści psychicznej po tej informacji i teraz jest cieniem człowieka, istnym warzywem. A teraz jeszcze jego brat zesłany do samego dna piekła. Dziwiłem się, że jeszcze nie opuścił szeregów Rebelii i jej nie znienawidził. Sam bym tak zrobił, i właściwie to tak zrobiłem. Po utracie ojca i matki za sprawą Ul'u, znienawidziłem go i postanowiłem z nim walczyć, wspomagając jego przeciwność i największego wroga, Rebelię. Ale czy był bym w stanie przyłączyć się do Ul'u gdyby to Rebelia odebrała mi rodzinę. Nie byłem w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Miałem totalny mętlik w głowie i czułem że to mogło zaszkodzić naszej misji.
- Za 20 min. zostaną osiągnięte współrzędne 41T1. Baza wojskowa Keyriver. - Komunikat z komputera rozbrzmiał na całym statku.
Moje rodzinne miasto, stało się bazą Ul'u... Teraz nienawidziłem go jeszcze bardziej.
No, no widzę, że i słodziutka Soet coś napisała^ Co mnie na samym początku zdziwiło to opowiadanie z pierwszej osoby. Opowiadanie ma poniekąd taką formę pamiętnika. Na początku nie działo się zbyt wiele, brak nawet krótkich dopisek nieco popsuł odbiór pierwszej części. Być może też była za krótka, wtedy nie pamiętałabym początku^ Końcówka wydaje mi się trochę zbyt brutalna. Myślę, że wszystko to działo się zbyt szybko i trudno było uchwyć klimat. Zapewne napisanie coś o emocjach wzbogaciłoby treść i wpłynęło pozytywnie na odbiór.
Druga część wyszła nieco lepiej,
Pchnęłaś czas do przodu i opisałaś dalsze dzieje tego chłopaka. Kurczę, nie powinnam tyle pisać, bo sama nie piszę i nie mam prawa oceniać... Jeszcze nie dostanę nic do jedzenia...
O fabule nie mogę dużo powiedzieć, bo na razie nic nie wiem^ Może, za dużo nazw i z tego powstał taki lekki chaos^ Z fabułą poczekam do części piątej. Chyba, że będą dłuższe. Dialogi sprawiają, że czyta się szybko, więc spokojnie możesz pisać dłuższe części^
Z błędów które mógłbym tutaj wytknąć, to fakt, że w tekście takim jak ten, liczby powinny być pisane słownie, u Ciebie natomiast pojawia się kilkukrotnie forma numeryczna. Poza tym były jakieś takie drobnostki jak "oświecił światło" czy dziwnie brzmiące dla mnie "puściliśmy się z Clarkiem" (ale to najprawdopodobniej tylko dla mnie ;D), ale raczej żadnych poważnych błędów. Dalej za to przeszkadza mi ta... kompresja w opowiadaniu. Bohaterowie weszli do baraku, cztery linijki dalej już z niego wyszli. Sprawia to wrażenie, jakby wszystko działo się w dzikim, szybkim tempie, choć z tego co piszesz, tak nie jest. Generalnie to to by się nieźle prezentowało jako gra, film czy komiks - jako opowiadanie już niestety słabiej.
Ale nie tracę wiary i czekam dalej. Widzę, że szykuje się jakaś akcja większa, może tam w ferworze walki nada się ten dynamiczny styl. Było parę zabawnych momentów, dobrze Ci wyszły te komendy i określenia związane ze statkiem, choć trochę mnie zdziwiło, że w takim futurystycznym świecie wciąż do odpalenia silnika używa się kluczyków (takie trochę Futuramowe :D ). Ogółem czekam co tam jeszcze napiszesz :)
O boziu mam 2 czytelników..no dokładnie to 3. Wszystkie wasze sugestie są wprowadzane w życie w nowszych rozdziałach. Co do dziwnych tekstów są wstawione tak jak by specjalnie ponieważ bohater posługuje się swoistym slangiem ;). Co do kluczyków uznałam że tak będzie wygodniej XD i ciężej jest brykę ukraść bo tu już nie starczą dwa kabelki ;P. Ok więc jedziemy dalej!
3. Niebo które stało się piekłem.
Zza chmur dało się zobaczyć wyłaniające się z ciemności wieże które były porozstawiane dookoła bazy. Postanowiliśmy wylądować trochę wcześniej i resztę drogi przebyć na piechotę. Steve został na miejscu i pilnował statku, w pełnej gotowości czekając na to by odbić mnie i Clark'a w razie niepowodzenia bądź większego zamieszania. Ruszyliśmy w dwóch przez las, mknąc przed siebie w tych ciemnościach człowiek traci orientację, tylko ja byłem wyposażony w gogle NOD, więc dowódca był zdany na mnie. Po chwili poczułem szarpnięcie i usłyszałem zaspanego towarzysza:
- Zwolnij kowboju - Przełknął ślinę i zrobił kilka głębokich oddechów - ... to że ty jesteś lepiej obdarzony przez technikę niż ja, nie upoważnia cie do tego by mnie olać i narzucać takie mordercze tempo!
- Przepraszam zapomniałem się. - Obróciłem się i wskazałem palcem przed siebie. - Na całe szczęście już jesteśmy na miejscu.
Przed nami rozciągał się ogromny stalowy mur. Clark zdjął z pleców swojego Heavy'ego po czym wbił jego ostrze w ziemię mówiąc:
- Wskakuj, podrzucę cię na górę, a ty stamtąd zrzucisz mi linę.
- Dobra! - Naskoczyłem na górę miecza, Clark wyciągnął Nanorękawice z plecaka, założył je, po czym złapał za rękojeść i zaparł się nogami.
- No to lecimy! - Powiedział wykonując potężny zamach. Poleciałem w kierunku nieba na tyle wysoko że praktycznie nie musiałem się, starać by dostać się na miejsce. Po wylądowaniu, rozejrzałem się po okolicy. Zauważyłem że po murach chodzą funkcjonariusze Ul'u. Jeden patrol zmierzał w moim kierunku. Przeskoczyłem z powrotem na drugą stronę muru, wolno zwisając nogami w dół. Poczekałem na odpowiedni moment, i gdy strasznogęby był wystarczająco blisko, wykonując coś na kształt mostku,złapałem go nogami za kark i zrzuciłem, na dół jako mały podarunek dla Clark'a. Wróciłem na gorę i zrzuciłem linę w dół, drugi koniec przywiązując do rury która, ciągnęła się wzdłuż muru. Gdy Clark wszedł na górę z grymasem na twarzy powiedział:
- Chcesz doprowadzić mnie do zawału?!
- To był tylko mały prezent. - Roześmiałem się.
- Na przyszłość, wole "ładniejsze" prezenty.
- Już notuję, a wracając do misji, po murze kroczy pięć patroli dwuosobowych, i sied.... sześć patroli jedno osobowych. Wież strażniczych oświetlających zewnętrzną okolice, dwoma lampami o zasięgu promienia 20-30 metrów, jest cztery i jedna oświetlająca wnętrze obiektu, z czterema lampami o zasięgu promienia 100-200 metrów. Wydaje mi się że ta wieża jest za razem czymś na kształt więzienia, ponieważ na dole najwięcej osób ostro uzbrojonych kręci się właśnie przy niej. - Powiedziałem spokojnie do Clark'a wskazując mu poszczególne miejsca.
- Człowieku czy ty masz jakiś skaner w głowie?! A może od razu komputer?! Byłeś tu u góry 5min. i do tego zajmowałeś się strażnikiem. - Powiedział mocno zdziwiony Clark.
- Jestem po prostu spostrzegawczy, tyle. - Oznajmiłem wzruszając ramionami. - To nie wszystko, wydaje mi się że mogą być dwa miejsca w których może być przetrzymywany Dr. Emmerich.
Poza wieżą na środku bazy, jest także budynek przy którym kręcą się jacyś faceci w kitlach, tam może być on wykorzystywany do nadzoru do jakichś badań. - Wskazałem na budynek przy którym stało dwóch strażników.
- Boże... Jesteś niesamowity. - Powiedział szef drapiąc się po głowie. - Sugeruje rozdzielenie się i indywidualną inspekcję obydwóch budynków, który wybierasz? - Zapytał.
- Zajmę się laboratorium, jestem ciekaw nad czym pracuje Ul. Będziemy w ciągłym kontakcie, ruszam. - Zeskoczyłem w dół muru.
- Ok. - Clark pobiegł kilkanaście metrów po murze po czym też zeskoczył w głąb bazy.
Ja niczym cień przedzierałem się przez miejsce które nie było już spokojną rolniczą wioską, tylko stalowym skupiskiem zła. Funkcjonariusze zachowywali się niczym zombie, krocząc po wyznaczonych torach, z kamiennymi twarzami, skupiając się tylko na patrolu. Od celu dzieliły mnie jeszcze dwa pomniejsze bloki, coś na wzór baraków. wspiąłem się na jeden z nich, gdy naglę zauważyłem że słup światła z wewnętrznej wieży zmierza w moim kierunku. Ześlizgnąłem się szybko do przodu po stalowej ścianie, i wpadłem na jednego z naukowców. Powaliłem go z kopniaka, po czym szybko zdarłem z niego kitel i plakietkę ID. Jego ciało umieściłem w beczce która stała obok. Zdjąłem swój kombinezon i wpakowałem go do nanoplecaka, po czym zarzuciłem na siebie kitel i przesłałem program karty do Steve'ego.
- Potrzebuje takiej karty z moimi danymi, jak długo ci to zajmie. - Zapytałem cicho przez nadajnik.
- Tak praktycznie... - Na chwilę zapadła cisza. - ... to już gotowe.
- Dzięki bez odbioru.
Steve, może nie wydaje się być geniuszem, ale jest najlepszym nanohackerem jakiego znam. przypiąłem sobie plakietkę i ruszyłem spokojnym krokiem w kierunku laboratorium. Podszedłem do strażników, jeden z nich zwrócił swą ohydną facjatę w moim kierunku i swym żałosnym głosem powiedział:
- Dr. Kent Scypcyp proszę podać cel wstępu na placówkę badawczą.
Ledwo co powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem a zarazem byłem zszokowany tym jak nazwał mnie strasznogęby, lecz szybko się zoriętowałem że to tak właśnie nazwał mnie Steve, i to te głupie imię i nazwisko widnieje na mej plakietce w celu działania incognito.
- Eee... Musze dostarczyć najnowsze wyniki badań.
- Droga wolna.
Drzwi otwarły się, a ja powolnym krokiem wszedłem do środka.
- Najtrudniejsze za mną. - Pomyślałem, po czym zorientowałem się że gdy wejdę do laboratorium, naukowcy zorientują się że jestem kimś obcym. Rozejrzałem się po korytarzu, był pusty, zdjąłem kitel który schowałem do plecaka wraz z plakietką i z powrotem ubrałem kombinezon. Dostrzegłem klatkę szybu wentylacyjnego, podszedłem do niej, poluzowałem śruby i wszedłem do środka.
- Wpakowałem się w niezłe gówno, jest tu ponad 60 cel i w każdej siedzi po cztery osoby. - Usłyszałem głos Clark'a dobiegający z nadajnika.
- Masz zamiar sprawdzać je po kolei?! - Zapytałem.
- Z takim zamiarem tu przyszedłem, bo myślałem że to baza a nie więzienie, teraz poszukam listy więźniów. A jak tobie idzie?!
- Dostałem się do środka za pomocą Steve'ego. Teraz jestem w szybie i kontynuuje poszukiwania. Bez odbioru.
Ruszyłem, czołgając się, przed siebie. Doszedłem do pierwszej kratki szybu. Pode mną znajdowało się jakieś małe pomieszczenie, coś w stylu szatni dla laborantów. Gdy czołgałem się dalej natrafiłem na kolejną kratkę, z niej wydobywało się zielonkawe światło. Podczołgałem się do niej i zajrzałem do środka. Na środku pomieszczenia stały cztery pojemniki wypełnione zieloną fosforyzującą cieczą. W środku swobodnie pływały ludzkie ciała podłączone do jakichś aparatów. Całe pomieszczenie nie było oświetlone i było wypełnione komputerami. Zaciekawiony, tym "czymś" postanowiłem wejść do środka. Otwarłem kratkę, i odłożyłem ją na bok. wyskoczyłem z szybu i zauważyłem że ziemia jest nafaszerowana czujnikami ruchu z wiązką laserową. W ostatniej chwili złapałem się szybu. Rozbujałem się delikatnie i poskakałem po komputerach w kierunku tub z ciałami. Gdy zbliżyłem się, zauważyłem że wszystkie cztery ciała należały do przedstawicielek płci pięknej. Nagle usłyszałem głosy dobiegające zza drzwi pomieszczenia. Ktoś się zbliżał.