ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

ryszard bazarnik, koncert na ścianie

Słowo wstępu.
Napisałam uniwersalny krótki tekst, w którym biorą udział tylko dwie osoby z załogi. Zostało to zrobione specjalnie po to, by następne osoby umiejscowiły akcje gdzie chcą i w jakim czasie chcą, to znaczy po jakich wydarzeniach. Jak wiadomo to się wiąże z tym kto w załodze będzie, a nawet na jakim statku będą pływać, bo możemy nawet sięgnąć do wydarzeń, gdy jeszcze pływali na Merry i była z nimi Vivi. Jedynie co to zaznaczyłam, że wydarzenia w fiku odgrywają się na wiosennej wyspie (konkretna nazwa nie jest podana). Teraz wszystko zależy od naszej wyobraźni. Czas i miejsce akcji możemy ustalić wspólnie, albo zasadą kto pierwszy ten lepszy. Jeśli chodzi o tytuł, to zawsze można zmienić.

***************************************************************************

Ostatnie promienie słońca zabarwiły wody morza na czerwono. Brzegiem piaszczystej plaży szła zamyślona nawigatorka. Nie zważała na to co się dookoła niej dzieje i nawet nie zauważyła jak naprzeciw niej pojawił się Sanji. Jej nastrój diametralnie uległ zmianie. Zmrużyła złowrogo oczy, a od całej jej postawy bił chłód. Podekscytowany kucharz nie widział tej zmiany, tylko zaczął świergotać wijąc się przy tym jak wąż.
- Nami - swan wyglądasz jak bogini morska...
- Zamknij się! - przerwała mu. Swoje dłonie zacisnęła w pięści i przybrała postawę gotową do ataku.
Na wiosennej wyspie wylądowali kilka dni temu. Nie sądziła, że w tak krótkim czasie tyle, dla niej ważnych rzeczy może się wydarzyć. Nie tylko dla Niej, ale i dla załogi. Spojrzała na Sanjiego z nienawiścią w oczach. Nigdy nie przypuszczała, że do czegoś takiego może dojść. Sajni od Niej już nie raz obrywał, ale to były zwykle kuksańce. Teraz miała ochotę go zmiażdżyć. Nienawidziła go każdą cząstkę siebie.
- Jak mogłeś do tego dopuścić? Jak po tym wszystkim możesz być nadal taki beztroski?


Sanji wiedział już, o co chodzi Nami. Ich miłość kwitła już od paru miesięcy, ale przez ich "nieuwagę" miała zakwitnąć w nieoczekiwany sposób dopiero za 6 miesiący...
-Nami, wiesz dokładnie, że nie chciałem tego, nie planowałem.....
Nawigatorka, przerwała mu, wymierzając silny kopniak w szczękę kucharza. Blondyn odleciał na pare metrów i wylądował głową w piasku. Nami złapała się za brzuch, poczuła, jak kręci jej się w głowie. Ciąża nie był czymś, czego pragnęła.
Kucharz był wewnętrznie skonsternowany. Długo leżał w piasku pozwalając by fale delikatnie obmywały jego zamyśloną głowę.
- Co ja teraz zrobię? Wszystko było tak pięknie ona i ja. Jednak teraz nie ma możliwości że uda nam się TO ukryć przed całą resztą. Kto wie jak to wpłynie na nasze relacje z pozostałymi. Mężczyzna miał wyrzuty sumienia, uległ emocjom, dał się unieść miłosnej euforii. Zapomniał. - Cholera! Skoro byłem takim debilem, że nie wziąłem zabezpieczenia to mogłem to zakończyć przed... Co ja najlepszego zrobiłem! - zdesperowany uderzał się po głowie.
Całe to zajście mógł zaobserwować Szermierz który z swojego miejsca miał wzgląd na całą wyspę. Widział jak rudowłosa uderza w kucharza sprawiając jego ciało w rotacyjne obroty kończące się wylądowaniem w piasku.
- Nami! - zaniepokojony o jej stan natychmiast do niej podbiegł.
Zrobił to nawet nie myśląc o konsekwencjach. Nie było dla niego istotne, czy dostanie kolejny cios, czy nie. Teraz liczyło się co innego. Bezpieczeństwo i zdrowie jego ukochanej.
Ku jego miłemu zaskoczeniu, nic go złego nie spotkało.
- Sanji...
- Spokojnie, zaniosę cię do łóżka, musisz odpocząć.
Chwycił ją ostrożnie i już po chwili niósł ją do kajuty. Na szczęście drzwi nie były zamknięte. delikatnie odchylił je nogą i wszedł do środka. W pokoju tliła się mała lampa, a na drewnianym biurko, leżały jeszcze porozrzucane, niedokończone mapy.
Nie namyślając się długo ułożył dziewczynę na miękkiej pościeli, po czym przykrył ją kołdrą.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, daj mi znać. Będę tuż obok - podniósł się i już miał wyjść z pokoju, gdy poczuł delikatny dotyk ciepłej dłoni.
- Sanji... zostań, ze mną.
- Dobrze.


Luffy stał na najwyższym wzniesieniu skalistego brzegu i wpatrywał się w błękitne fale, a na jego twarzy rysowało się zaniepokojenie.
- Co robimy? - zapytał Zoro, który podszedł niezauważenie do kapitana, wcześniej schodząc z pokładu.
- Nie ma go już tydzień... - zmarszczył brwi.
- Naprawdę wciąż w niego wierzysz? Pewnie znów nas opuśc...
- Przestań! - krzyknął kapitan. - On nigdy by tego nie zrobił, nie po raz drugi.
- Ehh... Ten cholerny Usopp.
Brook nie tracił czasu. Wiedział, że jest stanowczo za słaby. Że nie jest w stanie walczyć u boku Luffy'ego. Wydarzenia na Thriller Bark, , potwierdziły, że jego szermierka, jest na zbyt niskim poziomie. Nie mógł nawet pokonać Ryuugi. Co więcej zaczął myśleć, że jest tu tylko kulą u nogi. Na szczęście szybko został wyrwany ze swoich pesymistycznych rozmyślań gdyż rozległo się pukanie do drzwi.
Kościotrup wstał i poszedł otworzyć tajemniczemu gościowi.
- Już północ. Kto to może być o takiej godzinie? - przekręcił klamkę.
Z cienia wyłoniła się postać pięknej kobiety o długich, czarnych włosach.
- Mogę? - zapytała nieco zmieszana Robin.
- P-Proszę... - zaskoczony Kościotrup natychmiast skłonił się w pas i nonszalandzkim skinieniem ręki, zaprosił ją do środka.
Kobieta przekroczyła przekroczyła próg, i znalazła się wewnątrz męskiej kajuty. Nikogo oprócz ich dwojga nie było.
- Masz chwilkę? - miała posępny wyraz twarzy.
- Tak, co cię trapi Robin-san?
Ciężko westchnęła. Widać było, że coś jej leży na sercu. Kościotrup był jednak cierpliwy, wiedział, że po prostu potrzebuje chwili czasu. Nie mylił się. Po kilku niebłaganie długich sekundach odparła:
- Wiesz - delikatnie zaczęła - czasem, czuję się jakbym była bezużyteczna.

Chwycił ją ostrożnie i już po chwili niósł ją do kajuty. Na szczęście drzwi nie były zamknięte. delikatnie odchylił je nogą i wszedł do środka. W pokoju tliła się mała lampa, a na drewnianym biurko, leżały jeszcze porozrzucane, niedokończone mapy.
Nie namyślając się długo ułożył dziewczynę na miękkiej pościeli, po czym przykrył ją kołdrą.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, daj mi znać. Będę tuż obok - podniósł się i już miał wyjść z pokoju, gdy poczuł delikatny dotyk ciepłej dłoni.
- Sanji... zostań, ze mną.
- Dobrze.


- Co teraz z nami będzie? - zapytała go ściskając mocniej rękę- Jak my o tym wszystkim im powiemy? Tego sie nie da zachować w tajemnicy. Chopper jest lekarzem, prędzej czy później sie domyśli, tak samo jak Robin. - oboje przez chwile milczeli, po czym znowu odezwała się Nami- Sanji moje marzenia. Ja... Ja już nie będę mogła z wami dalej płynąć.
- Nami co Ty mówisz?
- Sanji, a czy Ty kiedykolwiek widziałeś jakąś kobietę na morzu w ciąży? A może widziałeś jakieś rodziny pirackie. Sanji Ja będę musiała was opuścić. Ja i dziecko będziemy dla was balastem.
Sanji wiedział, że ma racje. Jedna chwila, która zmieniła całe ich życie. Sięgnął po papierosa, lecz przypomniawszy o stanie w jakim jest Nami nie zapalił go, tylko włożył do ust.

- Oni przyjdą. Ktoś mnie w końcu uratuję - mówił na głos Usopp, by dodać sobie otuchy. - Jestem kapitanem i na zewnątrz czeka na mnie trzy tysiące ludzi!
W ciemności rozległ się czyjś śmiech.
- Trzy tysiące ludzi powiadasz? - jesteś tu już sześc dni i żadnego z nich nie widziałem.
- Szefie, a może powinniśmy im wysłać zaproszenie? - odezwał się drugi osobnik
- Zaproszenie. Taaak. Hahahaha
Jasna cholera, pomyślał Sanji.
Tu nie chodziło o jakieś zwykłe zdarzenie, przeszkodę, którą od tak można by przeskoczyć. Zdarzyło się coś, czego odwrócić się nie dało, coś co miało zmienić całe dotychczasowe życie. I to nie tylko Nami, jego tym bardziej. Zeff doskonale wpoił mu czym jest honor, sam zdawał sobie z tego sprawę, domyślał się też jak powinien w tej sytuacji postąpić mężczyzna. Inna sprawa, że absolutnie nie był na to przygotowany. Miał dziewiętnaście lat, w tym wieku, dzisiaj zapomina się o tym co się stało wczoraj. Nie myśli się o tym co się stanie jutro. A tym bardziej nie o tym co się stanie za... przeklęte sześć miesięcy.
Nudności nie dawały Nami spokoju, ale zmęczyły ją na tyle, że udało jej się przysnąć. Sanji pocałował ją delikatnie w czoło i wyszedł. Musiał zapalić. Usiadł przy barierkach zaciągając się dymem.
-Niech to szlag... - mruknął chowając głowę w kolana. - Niech to wszystko jasny szlag...
A potem poczuł, jak coś wiruje w jego brzuchu i wybuchnął śmiechem. Będzie ojcem! Najszczęśliwszym ojcem na ziemi. Już teraz był szczęśliwy. W końcu mając dziewiętnaście lat, "jakoś to będzie".

- Bezużyteczna powiadasz... - powiedział powoli Brook.
Jakiż los potrafił być ironiczny. Myślał o tym samym. Dokładnie w tym samym momencie. Spojrzał na kobietę, na jej smutne spojrzenie i pojął, że nie jest jedyny. Że inni mają te same problemy co on.
- Tak - powtórzyła Robin. - Jestem archeologiem. Nasza podróż ma z archeologią niewiele wspólnego. Mogę w ten sposób spełniać swoje marzenia odnajdując Poneglyphy, ale na ile to będzie potrzebne Luffy'emu i reszcie? A walka? Owszem, mój owoc może i posiada jakąś moc, ale w starciu z silniejszymi przeciwnikami nie pomaga zupełnie. Jestem chyba najsłabsza w załodze.
- Gdzie tam! - Brook nie mógł pozwolić, by Nico mówiła o sobie w ten sposób. - Ja jestem najsłabszy!
- Nie mogłam nic zrobić na Thriller Bark!
- Ja tym bardziej! Dostałem w tyłek od Ryuugi!
- A bitwa z Marines cztery dni temu? Pokonał mnie zwykły żołnierz!
- A mnie majtek!
- Niewiele brakowało, a wpadłabym do wody!
- A ja wpadłem!
Spojrzeli na siebie raz jeszcze, a potem Robin się uśmiechnęła. Brook zdał sobie sprawę z komizmu tej sytuacji, ale wiedział, że humor jeszcze jej się nie poprawił.
- Panno Robin, mamy w zupełności ten sam problem. Czujemy się tak samo. Ale z drugiej strony, wszyscy piraci ryzykują życiem, no ja oczywiście nie, bo jestem martwy, więc musimy wzrastać w siłę, by nie być kulą u nogi.
Wywód był oczywisty. Tak prostych rzeczy Nico domyśliła się sama, ale Brook ewidentnie nie powiedział wszystkiego.
- Czyżbyś miał jakiś pomysł?
- Tak, mam. - Uśmiechnął się i sięgnął po herbatę. Zapowiadał się długi wieczór.
Chwycił kulturalnie za uszko swej filiżanki z czaszką po czym pociągnął kilka łyków.
- Robin nie wiedziała co powiedzieć. Ale cieszyła się, że przyszła. On dodał jej nadziei...
Chwilę przedłużającej się przerwy przerwało jeszcze dłuższe beknięcie kościotrupa.
- Oh przepraszam.
- Nic się nie stało - figlarnie się uśmiechnęła.
- Ale wróćmy do meritum sprawy - przybrał ton profesora jakby zaraz miał wyjaśnić jakieś niezwykle trudne pojęcie. - Za nim jednak to uczynię... - tu zrobił przerwę. - pokaż mi swoje majteczki !
W pierwszej chwili, kobieta oburzyła się zachowaniem kolegi, przyszła wyżala się, a tu takie coś. Zrobiła ponurą minę. Jednak już po chwili zdała sobie sprawę czemu tak powiedział. On po prostu taki już był. W istocie zbyt poważnie to chyba potraktowała. Zaśmiała się na głos.
- Pan kościotrup się chyba nigdy nie zmieni.
- Po prostu nie mogę patrzeć na twą smutna twarz, ten widok ściska mi serce. A, zapomniałem, ja nie mam serca! Yohohohohoho!
Kobieta śmiała się wraz z nim, wszystkie lęki natychmiast znikły.
- Droga Robin, jeżeli już to ja tu jestem słaby. - Przybrał poważny ton. Jednak z goła inny, taki trochę smutny.
- Co też pan kościotrup mówi. Zawsze potrafi pan przywrócić uśmiech na naszych twarzach.
- Tak. A Pani Robin jako nasza Archeolog jest też niesłychanie wspaniałym źródłem informacji. - Tu zrobiwszy chwilę przerwy, kontynuował. - Nie jesteś bezużyteczna. Musisz tylko w siebie uwierzyć!
- Masz rację panie kościotrupie.
Naj napisał:Spoiler:


- Bezużyteczna powiadasz... - powiedział powoli Brook.
Jakiż los potrafił być ironiczny. Myślał o tym samym. Dokładnie w tym samym momencie. Spojrzał na kobietę, na jej smutne spojrzenie i pojął, że nie jest jedyny. Że inni mają te same problemy co on.
- Tak - powtórzyła Robin. - Jestem archeologiem. Nasza podróż ma z archeologią niewiele wspólnego. Mogę w ten sposób spełniać swoje marzenia odnajdując Poneglyphy, ale na ile to będzie potrzebne Luffy'emu i reszcie? A walka? Owszem, mój owoc może i posiada jakąś moc, ale w starciu z silniejszymi przeciwnikami nie pomaga zupełnie. Jestem chyba najsłabsza w załodze.
- Gdzie tam! - Brook nie mógł pozwolić, by Nico mówiła o sobie w ten sposób. - Ja jestem najsłabszy!
- Nie mogłam nic zrobić na Thriller Bark!
- Ja tym bardziej! Dostałem w tyłek od Ryuugi!
- A bitwa z Marines cztery dni temu? Pokonał mnie zwykły żołnierz!
- A mnie majtek!
- Niewiele brakowało, a wpadłabym do wody!
- A ja wpadłem!
Spojrzeli na siebie raz jeszcze, a potem Robin się uśmiechnęła. Brook zdał sobie sprawę z komizmu tej sytuacji, ale wiedział, że humor jeszcze jej się nie poprawił.
- Panno Robin, mamy w zupełności ten sam problem. Czujemy się tak samo. Ale z drugiej strony, wszyscy piraci ryzykują życiem, no ja oczywiście nie, bo jestem martwy, więc musimy wzrastać w siłę, by nie być kulą u nogi.



To wymaga komentarza. Spoiler:

Nie czuję tu Brooka. Chyba to, że go nie lubisz, podświadomie się na to przełożyło. Absolutnie to nie jest Brook.
Gdyby to był amator/nob, to bym tylko powiedział "nie wyszło" ale taka klasa jak ty, to inna para kaloszy
Jednak to dobrze, że nie masz go w swoim fiku:P


Spoiler:

A czy Brook musi być w każdym fiku taki sam? Wchodzi temat poważny dosyć, czy on też nie może być nieco poważny? Według mnie to Wy przesadzacie jeżeli chodzi o jego postać:) U mnie wszyscy są nieco bardziej ludzcy, co powinieneś dawno zauważyć.


Z spod pokładu dochodziło miarowe stukanie młotka. Franky budował kolejną maszynę, lub coś udoskonalał. Luffy i Zoro nie zwracali na te hałasy uwagi. Wpatrywali nadal się w brzeg.
- Ej, Zoro chodźmy się przejść. Chopper! Schodzimy na ląd!
Ze swojego gabinetu wychylił się mały renifer.
- Czekajcie na mnie! – zbiegł szybko po schodach. – Luffy Usopp nie wraca.
- Nie martw się wszystko będzie dobrze.

W powietrzu unosił się zapach kwitnącej wiśni, ale nie docierał on do zatęchłej i dusznej piwnicy, gdzie na drewnianej pryczy leżał Usopp. Patrzył w sufit nad sobą i rozmyślał, nie tyle nad planem ucieczki, co zastanawiał się nad tym jak tu się dostał. Był w gospodzie w raz cała załogą. Jak zawsze jedli, pili, śpiewali, a On opowiadał o swoim wielkim męstwie, które w miarę opowieści było coraz większe, a zdobyte skarby rosły w niewyobrażalna górę. Im później było, tym bardziej każdy z nich stawał się pijany, a nad ranem, gdy już świtało wszyscy posnęli. Gdy się obudził z okropnym bólem głowy i smakiem w ustach jakby sam Chopper spał mu w gardle zobaczył, że jest właśnie tutaj, a nad nim pochyla się dwóch opryszków. Pierwszy chudy, o twarzy porytej przez ospę, a drugi wielki jak sam wół z opaską na jednym oku. Czego chcieli? Odpowiedź przyszła sama, a raczej oni pomogli mu z odpowiedzią bijąc go. Chcieli złota. Złota o którym tak głośno opowiadał.
Luffy, Zoro i Chopper spacerowali po brzegu wyspy. Wieczorna bryza powiewała im po twarzach. Szli cicho i spokojnie. Wszyscy trzej pogrążeni byli w rozmyślaniach nad tym co się stało z Usoppem. Nagle Szermierz powiedział:
- Cholera, przecież 3 dni temu przeczesaliśmy całą wyspę, gdzie on może być?
- Nie wiem, ale czuje, że stało się coś złego. - Odpowiedział kapitan - Zoro, musimy ruszyć na poszukiwania, tylko we dwóch. Tym razem zrobimy to na poważnie.
- Taa. - Szyderczy uśmiech natychmiast pojawił się na twarzy bosmana.
- Jak to, dlaczego idziecie sami!? - Krzyczał zatroskany renifer.
- Chopper, spójrz na naszą załogę, nie widzisz że mają dość swoich problemów. Luffy zdecydowanie woli załatwić to za ich plecami. - Odrzekł zielonowłosy, który w takich sytuacjach rozumiał się z kapitanem bez słów. Doskonale wiedział, gdy ktoś z jego towarzyszy jest zatroskany, spędzając całe dnie na bocianim gnieździe miał doskonałą możliwość by obserwować załogę. - Wracaj na statek i powiedz reszcie co i jak. - kontynuował.
- Zgoda, tylko macie wrócić!
Tu ich drogi się rozeszły. Lekarz z zatroskaną miną pokierował się w stronę okrętu. A Luffy i Zoro w wielkich nerwach pokierowali się w stronę miasta, które znajdowało się w głębi wyspy.
Syrenka:
Spoiler:

Zorro: Jesteś pewna, że to on, chadzał z Luffym? A po drugie Usopp, a nie Uposs


RDR:
- Cholera, przecież 3 dni temu przeczesaliśmy całą wyspę, gdzie on może być?

Komentarz:Spoiler:

W tekście literackim, a z takim mamy tu do czynienia, zapisujemy liczby słownie.


Spoiler:

RdR napisał:
-Odrzekł zielonowłosy, który w takich sytuacjach rozumiał się z kapitanem bez słów. Doskonale wiedział, gdy ktoś z jego towarzyszy jest zatroskany, spędzając całe dnie na bocianim gnieździe miał doskonałą możliwość by obserwować załogę. - Wracaj na statek i powiedz reszcie co i jak. - kontynuował.

Hmm to kontynuował mi nie leży. Skończył gadać a dajesz "kontynuował", nie wiem czy to jest poprawne.


Syrenka:

Wpatrywali nadal się w brzeg.

Spoiler:

Przepraszam, ale czy nie powinno być "wpatrywali się nadal w brzeg"?



Ogólnie:Spoiler:

Lol mamy literówki, zostawiamy czy poprawiamy? Szczególnie dużo uświadczyłem w obu postach Syrenki


Aj mea culpa
Tak to jest jak sie pisze posty zanim wypije się kubek kawy.
Zorro i Luffy byli razem. Patrz kilka postów wyżej.
Najuch:

Mam nadzieję, że ten fragment napisałam bezbłędnie i już nikt nie będzie musiał po mnie poprawiać. To w ramach poprawy

Nazywali się szajką Twardej Pięści. Może to nie była wyszukana nazwa, ale w bandzie takiej jak ta za myślenie odpowiedzialny był przeważnie tylko jeden człowiek, a reszta to była góra mięśni dorównująca ilorazowi inteligencji chomikowi, a w najlepszym razie śwince morskiej. Byli największym i najlepszym gangiem na całej wyspie. To, że akurat zyskali te miano dzięki temu, że byli jedynym gangiem na tej wyspie było mało istotne. Swoją siedzibę mieli, tam gdzie tradycyjnie wszystkie gangi całego świata mają. W najgorszej dzielnicy, w najgorszym rozpadającym się budynku z zatęchłą piwnicą z oknami od ulicy. Oczywiście, miejscowi stróże prawa wiedzieli, że tam mają swoją kryjówkę, ale z obawy, na odwet z ich strony udawali, że nie wiedzą, tak samo jak udawali, że najbiedniejsze dzielnice miasta nie należą już do miasta i nie muszą ich już patrolować. Członkami gangu Twardej Pięści byli miejscowi opryszkowie wychowani przez ulice. Utrzymywali się z opieki nad lokalami (nie dopuszczali, by jakaś obca banda wdarła się z widłami, kijami lub innymi urządzeniami potrzebnymi do gruntownego przemeblowania lokalu), dbania o bezpieczeństwo ludzi na ulicy (zwłaszcza tych, którzy zapuszczali się w ciemne uliczki, w których w dziwny sposób znikały portfele, zamian za parę kwiecistych sinych wykwitów) bądź z dbania o cudzą własność ( w końcu jeśli ktoś coś zostawiał na ulicy, to oznaczało przecież, że już tego nie potrzebował. Np. takiego wozu wypełnionego towarem). Przywódcą ich był niejaki Pan Piącha, którego imienia i tak nikt nie pamiętał, a On sam wolał, żeby nie wyszło ono na światło dzienne.
Gdy tylko słońce zachodziło wychodził z siedziby gangu i udawał się na patrol po najważniejszych lokalach w mieście. Wszyscy właściciele go znali. Jak tylko wydzieli jego bladą pozbawiona życia twarz, którą przysłaniały niekiedy białe jak śnieg włosy, ich ręce od razu mimowolnie sięgały po utarg z danego dnia. Właśnie był podczas jednego z tych swoich obchodów, gdy natrafił na załogę słomianego. Z początku wydali mu się zabawni, ale opowieści jednego z nich o górach złota zaciekawiły go. Dzięki takiemu bogactwu mógłby zakupić statek i wraz z chłopakami opuścić wyspę. Stać się prawdziwym piratem, a nie zwykłym rzezimieszkiem, którego nawet nie bały się staruszki z naprzeciwka domu w którym mieszkał. Na morzu mógłby zdobyć sławę. Wtedy do głowy przyszedł mu prosty plan, by zmusić długonosego, do oddania złota. Jak się potem okazało, gdy go pojmali, opowieści o wielkiej górze złota były kłamstwem, ale nie do końca. Na pokładzie statku było złoto, tylko, że jego ilość była znacznie mniejsza.
Piącha wysłał swoich ludzi, by zbadali statek, ale szybko wrócili donosząc mu, że statek jest pilnowany prze kilku ludzi. Zatem pozostał im podstęp.
MAMY WASZEGO CZŁOWIEKA. DAJCIE NAM CAŁE WASZE ZŁOTO, A GO WYPUŚCIMY ŻYWEGO.
Szef szajki złożył kartkę papieru na pół, po czym wręczył ją jednemu ze swoich ludzi.
- Zanieś to na ich statek. – wydał polecenie, po czym odchylił się do tyłu na drewnianym krześle, zakładając ręce za głowę. Szybko dostrzegł że jego koledze nie śpieszy się zbytnio z wykonaniem tak cholernie prostego zadania. - Na co czekasz do cholery!? - ryknął na swego podkomendnego. Mężczyzna wziął kartkę i odszedł bez słowa. - No, i tak ma być! - zakończył z satysfakcją szef szajki.
Goniec nie był zachwycony swoim zadaniem. Luffy Słomiany Kapelusz był znany jako potężny pirat, a przy tym walczący za swoich nakama z pasją nie mniejszą niż słynny Białobrody. A jeśli zechce na nim wyładować swą złość?
- A niech cię szlag trafi, Słomiany! Że też ten twój pajac musiał się napatoczyć! - marudził pod nosem.
Wtem na drodze pojawił mu się mężczyzna. Jeszcze nigdy nie widział takiego dziwoląga. Blady, chudy i dziwacznie ubrany. Wyraźnie szedł w jego stronę. Bandzior zakręcił, a tamten podążył za nim. Tego było dla niego za wiele.
- Ej, gościu! Masz jakiś problem?
- Ja nie. Za to ty tak. - odparł nieznajomy.
- O co ci chodzi, dziwolągu?
- Wiesz, przypadkiem usłyszałem że wasza nędzna banda ma za jeńca jednego z piratów Luffy'ego Słomianego Kapelusza. Powiem wprost: mojemu kapitanowi bardzo by się przydał ktoś taki.
- Chyba cię pogrzało! I jak chcesz go niby zdobyć?
- O to już się nie martw. Do ciebie mam inną sprawę. Masz do wyboru: albo teraz mi zdradzisz lokację waszej kryjówki...
- Albo co? - rzucił nad wyraz pewny siebie bandyta.
- Albo powiesz mi to po okrutnych męczarniach, jakie spotkają cię z mojej ręki.
Gońcowi cała ta sytuacja wydała się zabawna. Jak taki cherlawy gość ma zamiar pokonać takiego byka jak on? W każdym razie jeśli szuka guza, to jego sprawa.
- Przegiąłeś koleś! Giń!
Rzucił się na niego z pięściami, lecz przeciwnika już tam nie było. Zdziwiony zaczął się rozglądać, lecz niespodziewanie poczuł że ktoś go kopnął w bok. Siła ciosu odrzuciła go na kilka metrów.
- Kim ty jesteś, do diabła?!
- To nie jest teraz istotne. Więc jak brzmi twoja odpowiedź?
- A goń się! Nie ode mnie nie wyciągniesz!
- Jak chcesz. Widać jeszcze ci mało.
Nie wiadomo skąd zaraz się przy nim pojawił i nadepnął mu na brzuch z taką siłą, że bandyta o mało nie zemdlał z bólu.
- To co, powiesz?
- Powiem! Powiem, tylko przestań!
- Rozsądna decyzja. No to słucham.

***

- A więc to tak. Doskonała robota.
- Starałem się, kapitanie.
- No to ruszajmy, załogo! Czas odbić tego chłopaka od Słomianego. A z takim zakładnikiem Nico Robin nie będzie miała innego wyjścia niż przystąpić na nasze warunki. Brahahahahahahaha!
Pan Piącha przebywał w swojej kryjówce. Wyprosił wszystkich ludzi ze swojego pomieszczenia, gdyż potrzebował chwili samotności. Podszedł do stolika wziął do rąk butelkę wina z dobrego rocznika i nalał do kieliszka. Rozsiadł się wygodnie w swoim tronie, swoją dłonią wprawił wino w ruch i delektował się jego wykwintnym zapachem oraz idealną barwą. Spoglądając w czerwień kieliszka oddał się rozmyślaniom dotyczącym przyszłości. Wiedział że jeszcze trochę i wreszcie zdobędzie upragnione bogactwo. Na jego twarzy mimowolnie rysował się uśmiech zwycięstwa. Nagle z rozmyślań wyrwały go jeden z jego ludzi, który z wielką prędkością wleciał do jego komnaty niszcząc przy tym ścianę. Piącha nie wiedział co jest grane. Osoba leżąca na ziemi była zmasakrowana do tego stopnia że nie był w stanie stwierdzić kim jest. dopiero po bliższych oględzinach z przerażeniem stwierdził, że to posłaniec wysłany do załogi słomianego kapelusza.
- Co ty wyprawiasz idioto, przecież ten zdradziecki szczur już dawno nie żyje.
Piącha odwrócił wzrok w stronę z której usłyszał ten przerażający głos. W miejscu zniszczonej ściany stały trzy tajemnicze postacie. W środku stał średniego wzrostu, chudy mężczyzna z długimi połyskującymi brąz włosami spiętymi w kuc, sięgającymi do pasa. Przyodziany był w czarną pelerynę, a na głowie miał czarny kapelusz, zaś u lewego boku nosił cienką lecz długą katanę. Jego kruczoczarne oczy prześwietlały przerażonego przywódcę szajki bandytów na wylot, a ostre rysy twarzy jeszcze bardziej potęgowały uczucie paraliżującego wręcz przerażenia. Po jego prawicy stał chudy, wysoki blady jak ściana, mężczyzna z krótkimi włosami białymi niczym świeży śnieg. Ubrany był w szatę w brunatne spodnie i fioletową marynarkę. Dodatkowo miał na sobie szarfę w kolorach tęczy, która przechodziła z lewego boku wzdłuż jego tułowia, co wyglądało przynajmniej dziwnie. Jego twarz była pogodna i życzliwa, co sprawiało że wyglądał jeszcze dziwniej. Po jego lewicy zaś stał potężny wysoki facet z ciemnozielonymi włosami sięgającymi do ramion i czerwonymi włosami. Zaskakujący był fakt że jego twarz była wytatuowana taką ilością znaków, że ciężko było odczytać wygląd jego twarzy. Ubrany był w za duże dla siebie czarną szatę , w której się topił mimo swojej pokaźnej budowy. Za jego barków wystawały dwie rękojeści, które wskazywały na dwa średniej długości ostrza.
- Czego chcecie!? Kim jesteście!? – krzyczał piącha, który próbował nie okazywać strachu, lecz spojrzenie mężczyzny stojącego w środku wyraźnie mu to utrudniało.
- Jesteś pewnien, że chcesz wiedzieć, khekhe? – Spytał białowłosy, podśmiewając się pod nosem.
- Gadajcie!
- Skoro chcesz wiedzieć, to dobrze. Jestem Shotaro, kapitan pirackiej załogi czarnych kapeluszy. A oni – tu wskazał na postacie stojące po jego obydwu stronach - to część mojej załogi. – odpowiedział brązowowłosy.
- Czarne Kapelusze? Nigdy o was nie słyszałem! Czego chcecie.
W tym momencie Piącha poczuł że jego prawe ramie opada na podłogę. A gejzer krwi wytrysnął z okolic jego barków. Spostrzegł że przywódca nieoczekiwanych gości stoi za jego plecami.
- Nie dziwie się, że nie słyszałeś. Ponieważ jesteśmy niewidzialni.
- Nie... Niewidzialni? Jak To? Agrhhh... – Zapytał stękając z bólu i wciąż nie mogąc pojąć jakim cudem napastnik pozbawił go kończyny nawet nie wyciągając miecza.
- To przenośnia cymbale, ale pradwa jest taka, że nikt na tym świecie o nas nie wie, dlatego za nikogo z nas nie wyznaczono nawet najmniejszej nagrody. Widzisz mamy taką jedną zasadę, że każda osoba, która jakoś dowiedziała się o naszym istnieniu musi zostać zabita. Tak więc Ciebie też to czeka.
- Ni,e błagam! Nikomu nie powiem! Przysięgam! Dam wam wszystko co zechcecie, tylko mnie nie zabijajcie.
- A właśnie, słyszałem że chowasz gdzieś tutaj członka załogi Słomianego Kapelusza, tak się składa że przyszliśmy po niego.
- Jest w piwnicy! Tutaj są schody! Zabierajcie go, tylko błagam oszczędź mnie!
- Dziękuje za informacje. Eiji, Tenshin zabijcie go – odrzekł Shotaro i skierował się w stronę schodów.
Za jego plecami pozostał już tylko skowyt konającego Piąchy.
Luffy wraz z Zoro wrócili dopiero wieczorem z poszukiwań. Nigdzie nie udało im się znaleźć Usoppa. Wszyscy zasiedli w milczeniu do kolacji. Pomimo, że każdy zjadał to co miał na talerzu przed sobą, a Luffy dodatkowo również to co było na talerzach stojących obok niego, to w powietrzu wyczuwało się pewne napięcie. Nami nie mogła już tego znieść
- Gdzie ten dureń się podziewa! Jutro mieliśmy odpłynąć z tej wyspy!
- A jeśli On od nas odszedł? – zasugerował Chopper. Na te słowa Luffy uderzył pięścią w stół, tak że zadzwoniły wszystkie sztuczce.
- Wróci
- A jeśli nie? – spytał Zoro
- To będziemy na niego czekać tak długo, aż przyjdzie –powiedział zdecydowanym tonem kapitan
- Coś musiało się stać – Nami rzuciła na stół widelec, te wszystkie nerwy odbierały jej apetyt
- Nami, to Usopp. Ucieka jak tylko wyczuje jakieś kłopoty. – rzekł to lekkim tonem Luffy, ale gdzieś w głębi, sam musiał przyznać, że się zaczyna niepokoić.
Robin spojrzała na wszystkich towarzyszy. – Powinniśmy jutro pójść do miasta poszukać go.
- Robin ma racje – wtrącił się Franky, lecz nie dokończył zdania, jako, że Brook odezwał się - Yohohohoho! A może został porwany?
- Usopp? Porwany? – zdziwiony Sanji spojrzał na Brooka – Kto by chciał go porwać?
- Na co komu Usopp? – podchwycił Chopper. Wszystkim pomysł porwania Usoppa wydawał się niemożliwy. To by było, tak jakby ukraść dziecku cukierka.
- Franky Ty go ostatni widziałeś, byłeś z nim w karczmie przez cały czas.
- Ty też tam byłaś Nami i jako jedyna nic nie piłaś, zatem najlepiej powinnaś pamiętać, co się wtedy stało.
Nami prychnęła ze złością – Jakbyś zapomniał to wyszłam z karczmy pierwsza, bo się źle poczułam.
Luffy przekręcił lekko głowę na bok i zaczął przyglądać się Nami
- Ej Nami, jesteś chora? – co prawda do Luffego niektóre rzeczy docierały opornie, ale i On ostatnio zaczął zauważać dziwne zachowanie Nami. Spojrzał na stół, gdzie przed każdym stał jakiś alkoholowy trunek, tylko przed Nami stała herbata.
- Nic mi nie jest! – krzyknęła ze złością, po czym szybko wstała i wyszła z kuchni trzaskając drzwiami.
- Dziwne – powiedział pod nosem kapitan i głośno dodał – Jutro idziemy do miasta!
Tak jak zapowiadał Luffy - poszli. Nami wykręciła się od tego spaceru, wciąż miała nudności.Sanji'ego wykopała z nimi niemalże siłą. Bardzo chciał z nią zostać, jednak nie chciała na razie wzbudzać jeszcze większych podejrzeń.
Miasto wyglądało praktycznie tak samo jak poprzednim razem, gdy je odwiedzili.
- To co robimy Słomiany? - zapytał Franky rozglądając się. - Od czego zaczynamy?
- Ephheee??? - zapytał Luffy z ustami pełnymi kiełbasy.
Oczywiście zdążył odwiedzić stoisko mięsne.
- Najpierw zajrzyjmy do gospody w której ostatni raz go widzieliśmy. - Zaproponowała Robin.
- Dobry pomysł - rzekł Sanji. - Z drugiej strony dobrze by było wypytać ludzi w innych knajpach.
- Mamy jakieś zdjęcie Usoppa? - zapytał Zoro, któremu pomysł się spodobał.
- Narysuję! - krzyknął kapitan.
To co nabazgrał przypominało strzelca niemal w takim stopniu jak Chopper w Monster Poincie Gaimona.
- W życiu nie widziałem czegoś takiego... - jęknął Brook. - Ale po śmierci zobaczyłem! Yohohoho!
- Luffy, może zrezygnujemy z tego obrazka - lekarz słomianych roześmiał się.
- Czemu, jest bardzo fajny!!!
- Nie jest. - ucięli Zoro z Sanjim jednocześnie.
- Dobra, w takim razie dzielimy się na dwie grupy i sprawdzamy knajpy w mieście! - Luffy wpadł na nowy pomysł. - Chopper, Zoro, za mną!
Nikt nie zdążył zaprotestować, kiedy Luffy pędził już w stronę północnej dzielnicy nie zwracając uwagi na nikogo i na nic.
- No dobra. Sprawdźcie inne miejsca, w tym knajpę, w której byliśmy - powiedział Roronoa do reszty i wraz z lekarzem udali się za Luffym.
Sanji, Robin, Brook i Franky spojrzeli po sobie. W tej trójce jedynym w miarę myślącym był Chopper. To "w miarę" szczególnie ich uwierało.
- Mam wrażenie, że niedługo będziemy musieli szukać jeszcze tych gości... - mruknął Sanji kiedy szli w stronę gospody.
Nawet nie wiedział wówczas, że ma totalną, absolutną rację.

Eiji usiadł wygodnie na krześle przy brudnym szynkwasie. Ajent natychmiast podał mu piwo po czym wrócił do swoich zadań.
Białowłosy uśmiechnął się do niego uprzejmie. Nie było możliwe, żeby na to nie wpadli. Musieli go tutaj szukać. Po prostu musieli. Objął wzrokiem izbę gospody. Cóż, walka na tak niewielkim terenie, mogłaby być problemem, zwłaszcza z wszystkimi Słomianymi, ale wiedział, że ma... MOCNE argumenty.
Czekał.
Nami została sama na statku. Wpatrywała się tęsknym wzrokiem w ląd. Lękała się o to co teraz będzie. Jeśli Usopp postanowił odłączyć się od załogi to by znaczyło początek końca słomianych kapeluszy. To by była tylko kwestia tygodni, kiedy by i ona musiałaby podjąć decyzje, na której wyspie ma osiąść. Wiedziała, że gdyby Sanji postanowił tyko z nią pozostać, to byłby koniec wszystkiego. Marzeń ich wszystkich. Czy Luffy popłynąłby dalej zostawiając ich?
Z rozmyślań wyrwało ją wołanie.
- Hej panienko! – z plaży zawołał ją wysoki mężczyzna w czarnym kapeluszu, który trzymał się za nogę – Hej panienko pomożesz mi? Niefortunnie upadłem i chyba skręciłem sobie nogę w kostce. Tu niedaleko jest mój statek, odprowadzisz mnie do niego.
Nami dziwnie spojrzała na niego, ale z tej odległości, co się znajdowała trudno jej było ocenić stan mężczyzny. Jako, że nie była bez serca zeszła na ląd, by mu pomóc.
- Jak to się stało? – zapytała, gdy wzięła go pod ramię
- Potknąłem się na wystającym korzeniu. Ot niezdara ze mnie – skłamał mężczyzna – Nazywam się Karl.
- Nami – odparła uśmiechając się wesoło.
Jak tylko dziewczyna wraz z mężczyzną oddalili się od statku, na Sunny wdarło się pięciu mężczyzn w czarnych kapeluszach i zaczęli przeszukiwać statek w poszukiwaniu złota.
Nami odprowadziła mężczyznę, lecz nie spodziewała się, że to co zobaczy to będzie statek piracki. Ogromny trójmasztowiec o żaglach tak czarnych, że wydawały się aż błyszczeć.
- witaj na pokładzie mała – powiedział Karl wyprostowując się.
- wpadłam? – bardziej stwierdziła niż zapytała. W odpowiedzi usłyszała gromki śmiech mężczyzn znajdujących się na pokładzie. Rozejrzała się dookoła za jakąkolwiek drogą ucieczki, ale nie miała szans. Ludzi na pokładzie było z byt dużo.
Karl skrzyżował ręce na piersi i uśmiechnął się bardzo paskudnie.
- Twój opór nie ma sensu, ale jeśli chcesz walczyć to zawsze jesteśmy otwarci.
Nami nic nie odpowiedziała tylko zacisnęła usta. Podeszła do niej drobna dziewczyna z wściekle różowymi włosami. Zabrała jej broń oraz kompas.
- zaprowadź ją pod pokład. Jak tylko zajdzie słońce wypływamy.
Nami odprowadziła mężczyznę na statek, lecz nie spodziewała się, że to będzie statek piracki.
- Witaj na pokładzie mała.

- Waaah! - zawołał Sanji, kiedy szklanka soku pękła mu w dłoni.
Akurat zatrzymali się w jeden z pobliskich knajp, by zapytać o Usoppa i wypić coś zimnego, dzień był wszakże gorący.
- Co się stało? - zapytała Robin.
Kucharz schwycił się za lekko draśniętą dłoń rozcierając obolałe miejsce. Resztki napoju skapywały ze stolika.
- Nie wiem... Ale mam jakieś złe przeczucia. Cholernie złe przeczucia...

Spoiler:

Wiem, że króciutko, ale taka wstawka mi się podoba:)


Kucharz schwycił się za lekko draśniętą dłoń rozcierając obolałe miejsce. Resztki napoju skapywały ze stolika.
- Nie wiem... Ale mam jakieś złe przeczucia. Cholernie złe przeczucia...

- Nie było go tu – Franky podszedł do towarzystwa po rozmowie z kelnerką – idziemy dalej.
Sanji jeszcze przez chwile przyglądał się swojej ręce, po czym ruszył za wszystkimi.
Oddalali się coraz bardziej od centrum miasta. Wchodzili w coraz mroczniejsze i biedniejsze dzielnice. Docierali do coraz gorszych knajp w tym mieście. Nikt nie widział Usoppa.
- Zupełnie jakby się zapadł pod ziemię – Franky zaczynał się już coraz bardziej niecierpliwić
- wracajmy na statek – zadecydował Sanji
Robin kiwnęła głową na zgodę – nie wydaje mi się, by Usopp był tu kiedykolwiek. On raczej unika takich dzielnic. – przelotnie spojrzała na pijaczynę leżącego na progu z jednego z domów.
- Może Luffy miał więcej szczęścia – wtrącił się Brook
Słońce już zachodziło gdy cała czwórka dotarła na statek.
- Nami- swan! – Sanji wprost wbiegł na pokład – Twój książę wrócił. Nami- swan!
Statek powitał ich ciszą.

Eiji zaczynał się niecierpliwić. Zapadał już wieczór, a on jeszcze nie spotkał słomianego. Uderzył zdenerwowany w stół.
- Jeszcze jedno piwo!! - ryknął do barmana. I w tedy drzwi karczmy otworzyły się.
- Luffy nie mamy już pieniędzy, by kupić więcej jedzenia – do karczmy wszedł pierwszy renifer, a za nim szermierz i kapitan
- Ale, Ja jestem jeszcze głodny.
- Zamknij się – warknął Zoro – w każdej knajpie do, której zajrzeliśmy musiałeś coś zjeść.
- A ty w każdej piłeś sake. – odgryzł się Lufy – Hej dziadku! – Luffy wraz towarzyszami zajęli miejsce przy jednym ze stołów – podaj mięso
- Nie mamy już pieniędzy! – krzyknęli razem Chopper i Zoro
Eiji uśmiechnął się widząc ich. Siknął głową na swoich ludzi, którzy siedzieli, przy osobnym stoliku, by w każdej chwili byli gotowi.
Pewnym krokiem podszedł do Luffy'ego.
- Ej, Słomiany!
- Eee? Do mnie mówisz?
- Słuchaj mnie uważnie bo nie będę powtarzał. Mamy nochala.
Po wypowiedzeniu tych słów spojrzał przez okno, gdzie stał jego towarzysz pokazując podniesiony kciuk.
- Poprawka. Mamy nochala i dziewczynę.
Wiem, wiem. Nudziło mi się :)

Słomiani popatrzyli najpierw po sobie a potem spojrzeli na Eija.
- O czym Ty mówisz? – zapytał zdziwiony Luffy
- w tej chwili nasz statek odpływa z tej wyspy, a na jego pokładzie jest dwoje Twoich ludzi. Długonosy i dziewczyna z ognistymi włosami. Kojarzysz?
- Usopp i Nami! – krzyknął wystraszony Chopper
- Co im zrobiłeś? – Luffy powoli wstał z krzesła. Jego dłonie zacisnęły się w pięści
- Ja nic – odparł mężczyzna niewinnie – dalej chłopcy! Na nich!

****************************
Godziny mijały, a ona siedziała na jednej ze skrzyń w składziku w którym ją zamknęli. Słyszała ludzi, którzy przechodzili obok drzwi. W pewnym momencie wydawało się jej, że słyszy głos Usoppa. „Jak zajdzie słońce wypływamy.” – przypomniały się jej słowa Karla. Ile już czasu minęło? Ile jeszcze zostało do zachodu słońca? Wszyscy byli w mieście, szukali Ussopa. Nie wiadomo kiedy wrócą, a jak wrócą to może już jej tu nie będzie.
Za drzwiami słyszała coraz większy hałas. Przygotowywali się do odpłynięcia.
- wstawaj – usłyszała głos rosłego mężczyzny stojącego w drzwiach. – idziemy na pokład – podniosła się nic nie mówiąc i ruszyła za nim na pokład. Od razu zobaczyła, że statek gotowy jest do wypłynięcia.
- czego ode mnie chcecie?
- od ciebie nic – podszedł do niej Karl, z tym swoim paskudnym uśmiechem na twarzy. Nami w duchu sobie obiecała, że jak tylko odzyska broń to zatrze mu ten jego uśmieszek z twarzy.
- Więc po co mnie tu zaciągnąłeś? – spytała, a w jej oczach pojawił się bunt
- chciałem, byś zobaczyła zachód słońca – odparł Karl po czym roześmiał się. Szybko podszedł do niej, złapał ją z tyłu za ręce i poprowadził do barierki.
Nami spojrzała w kierunku lądu. Na brzegu zobaczyła trójkę przyjaciół.
- Sanji, Franky, Robin. – cicho wypowiedziała ich imiona. Karl zaśmiał się powtórnie, po czym ścisnął mocno ją za ręce.
- krzycz! – powiedział jej wprost do ucha – krzycz, bo może po raz ostatni ich widzisz.
Nami przez chwile milczała, a potem z jej gardła wyrwał się krzyk.
- Saaaanji! Saaaji! – zobaczyła jak kucharz odwraca się w jej kierunku.
- Nami! – usłyszała jego głos i w tym momencie statek zaczął odbijać od brzegu. Sanji zaczął biec w kierunku statku.
Wyrwała się z uścisku Karla i podbiegła do barierki, na którą zaczęła się od razu wspinać.
- Nami! – Sanji rzucił się do wody i zaczął płynąć w kierunku statku. Wtedy poczuła szarpnięcie. Karl podszedł do niej i jednym ruchem ściągnął ją z barierki. Nami upadła na deski pokładu. Mężczyzna nie patyczkując się podniósł ją za włosy. Nami krzyknęła z bólu. Poczuła jeszcze jak dostaje w policzek od różowowłosej dziewczyny.
- Sanji!!! – krzyknęła po raz kolejny.
Wody morza zabarwiły się na czerwono od ostatnich promieni zachodzącego słońca. Nim znowu zaprowadzili ją pod pokład zobaczyła, jak Franky wyciąga Sanjiego z wody.
Brook, który chwilę wcześniej odłączył się od swojej grupy, szedł teraz przez las. Czerwone światło zachodzącego słońca przechodziło jeszcze przez szpary między drzewami.
- Sytuacja nie wygląda za dobrze - pomyślał sobie szkielet. - Zdecydowanie nie mogę zawieść moich przyjaciół, nie mogę pozwolić by nadal było tak jak jest. Ehh, ostatnim razem użyłem tego jeszcze za życia i nie skończyło się to zbyt dobrze dla mnie, ale muszę zaryzykować.

- Gomu Gomu no Gatling Gun!!!
- Tatsumaki!!!
- Koktei Rodeo!!!
Wszyscy najeźdzy natychmiastowo zostali wbici w ziemię
- Ehh, najemnicy z tej wyspy są totalnie bezużyteczni...
- Gdzie jest Usopp i Nami!? Gadaj Siwa Pało! Co im zrobiliście!? - Luffy wrzał, jak nigdy dotoąd
- Zapewne jeszcze nic. Możecie ich bezproblemowo odzyskać, a przynajmniej tę dziewczyny bo z długonosym jest trochę inna historia. - powiedział Eiji pstrykając palcami.
- Co masz na myśli? - wycedził przez zęby szermierz.
- Nico Robin! Oddajcie nam ją a my damy wam czego chcecie!
- Nie ma mowy! Jesteście z rządu!? - Krzyknął Luffy
W tym momencie białowłosy wymierzył słomianemu soczysty policzek.
- Jak śmiesz porównywać nas to tych szubrawców! Zabije was wszystkich!
- Gomu Gomu no... - Luffy wyciągnął swoją dłoń do tyłu
- Nitoryu... - Zoro pochwycił dwie katany
- Rumble! Arm Point! - Chopper rozpoczął transformację!
- Bezużyteczne, całkowicie bezużyteczne! - Krzyjknął z szyderczym uśmiechem Eiji.
- Agrrh! - Krzyknęli niemalże jednocześnie. Wszyscy trzej poczuli ogromny ból w łokciach i kolanach.
- To koniec. Pamiętacie to moje pstrykanie? Tak naprawdę cały czas strzelałem mikroskopijnymi igłami w wasze kolana i łokcie. Macie tak po blokowane kości że już się nie ruszycie. Moc mojego owocu Hari Hari no mi jest nie do pokonania. Teraz wszyscy zginiecie! - Krzyknął a z jego nadgarstka wysunęła się ogromna igła.

- Hmm, Niemożliwe! Kotwica szybko! Na brzegu jest Nico Robin! - Krzyczał Karl.
Piracki okręt się zatrzymał.
- Młody! Poznałeś już nasze cele! Ta misja jest dla Ciebie! Pochwyć Nico Robin. Pokaż jak władasz mocą, którą obdarzył Cię nasz kapitan.
- Tak jest. - Odezwał się głos, zza pleców Nami, na który powoli z przerażeniem się odwróciła. Za nią stał uśmiechnięty jak gdyby nigdy nic Usopp. Trzymał dwie sporych rozmiarów spluwy skrzyżowane na piersiach. Nawigatorka była tak przerażona tym widokiem że nie dała rady wycedzić ani słowa, jedyna jej reakcja to łzy które zaczęły ściekać po jej zaczerwienionych policzkach.
Usopp wystrzelił jak z procy w stronę brzegu wyskoczył z okrętu w stronę brzegu. W locie zamienił się w ogromnego białego orła z bardzo długim dziobem, który niczym omen wzleciał nad swoich dawnych nakama. Wycelował bronią w stronę przerażonej archeolog i wystrzelił wiązkę promieni, która spowodowała ogromną eksplozję, zaraz przed jej nosem zamykając jedyną drogę ucieczki.
- Usopp... nie wierze... - powiedział Sanji.
- Usopp... nie wierzę... - powiedział Sanji.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Czy to naprawdę był ten Usopp, którego znał? I skąd, do cholery, ma on moc owocu?
Usopp jednak nie czekał na żadne komentarze ze strony swych byłych nakama. Przybrał postać hybrydy, która uczyniła go czymś na kształt człowieka z dziobem, skrzydłami i stopami zakończonymi ostrymi szponami. Wyjął ze swej torby skórzaną rękawiczkę i założył ją na swoją lewą dłoń. Następnie tą dłonią wyjął coś na kształt kulki z igieł zakończonych zadziorami i umieścił ją w magazynku jednej ze swych broni. Nie minęła nawet sekunda od tej czynności, a już namierzył i wystrzelił w kierunku Robin. Kulka zaczepiła się o skórę pani archeolog, a ta momentalnie poczuła jak opuszczają ją siły.
- Niemożliwe... Kairouseki? - zdziwiła się Robin.
- Usopp, co ty do ciężkiej cholery wyprawiasz?! - wrzasnął Sanji.
Franky postanowił zaatakować swojego niegdysiejszego towarzysza i nie pozwolić mu na zrobienie krzywdy Robin.
- Strong Right!
Wystrzelił w kierunku Usoppa swoją pięść, lecz ten zgrabnie jej uniknął. W tym czasie oddał kolejny strzał, który zasnuł cały okoliczny teren gęstą mgłą całkowicie uniemożliwiając zobaczenie czegokolwiek. Sanji zrozumiał, do czego dąży Usopp, i zgodnie ze swym przeczuciem skierował kopnięcie w okolicę gdzie leżała osłabiona Robin. Jego noga jednak natrafiła na coś, co uniemożliwiło jej ruszenie się dalej. Następnie poczuł że coś dotyka jego klatki piersiowej i usłyszał:
- Impacto!
Nagle powietrze przeciął przeciągły świst. Tuż przed statkiem pirackim eksplodowała kula armatnia, po niej kolejna, i jeszcze jedna.
- Co jest grane? – spytał zdumiony Karl
- Kapitanie marynarka atakuje nas od ster burty – zameldował pierwszy oficer
Mężczyzna zaklną widząc nadpływające statki marynarki.
- Wycofujemy się! – ryknął na całe gardło – Długonosy, zostaw to i wracaj.
Za cypla wypłynęły kolejne cztery okręty. Każdy z nich wymierzył działa w kierunku statku.
- Powiedziałem wracaj! – krzyknął jeszcze raz Karl. Strzelec po chwili pojawił się. Na pokładzie.
- Mogłem ją mieć! Już była w zasięgu mojej ręki
- Dobrze, dobrze – kapitan poklepał go po plecach – następnym razem się nią zajmiesz. A teraz. Całą naprzód! Pokażmy im jak szybka potrafi być ta łajba!
- Karl... Jak zwykle jesteś strachliwy jak szczór. - powiedział Shotaro, pojawiając się nagle przy jego boku i wymierzając mu policzek.
- Przepraszam! Proszę o wybaczenie! - krzyczał jego podwładny, który natychmiast padł na kolana.
- Długo nie miałem okazji żeby się pobawić. - Kapitan uśmiechnął się i dobył swojej katany, uniósł ją wzwyż i powiedział do Usoppa:
- Jeszcze nie widziałeś mojej siły, tak więc dam Ci mały pokaz. Jest osiem statków. Gdy opuszczę klingę zacznij odliczać osiem sekund.
Ostrze zostało skierowane w dół, szermierz zniknął a strzelec zaczął liczyć.
- Jeden... - Pierwszy statek marynarki rozpadł się na strzępy, zabierając na dno morskie wszystkich jego pasażerów.
- Dwa... - Kolejny okręt spotkał taki sam los.
- Trzy... - Znów sytuacja się powtórzyła.
- Cztery...
- Wiceadmirale co się dzieje! co mamy robić!? - zaczął panikować jeden z marines a zanim cały statek.
- Cisza! Nie damy się! Z pewnością wygramy!
- Nie powiedział bym... - odezwał się człowiek w czarnym kapeluszu, który ukazał się za wiceadmirałem.
- Osiem... - Morze było pełne wraków statków marynarki. Shotaro pojawił się w miejscu, w którym stał wcześniej.
- I jak? - spytał Usoppa.
- ... - Strzelec nie mógł powiedzieć ani słowa, stał z jak słup soli nie mógł uwierzyć w to co zobaczył.
Zoro, Cyborg i Robin również nie mogli uwierzyć w to co zobaczyli. Nagle kapitan wrogiego statku spojrzał w ich kierunku.
- Kurwa, Czemu nic mi nie mówisz!? - Krzyknął dowódca pirackiego statku wbijając w ziemię Karla, gdy tylko spostrzegł kto stoi na brzegu.
- Niemożliwe co on tu robi... - odrzekła przerażona Robin, gdy tylko spostrzegła twarz człowieka z kataną u boku.
- Dawno się nie widzieliśmy moja Nico Robin. - Shootaro szepnął jej do ucha, pojawiając się nieoczekiwanie przy jej boku
- Cholera, nie mogę się podnieść! - krzyknął Luffy. - Chopper, Zoro zróbcie coś!
- Jesteśmy w takiej samej sytuacji matole! - warknął szermierz zwijając się z bólu. Technika Eiji'ego okazała się zbyt skuteczna. Miecze były zbyt daleko. Mogli teraz tylko patrzeć jak białowłosy zbliża się do nich z uśmiechem na twarzy.

- Sho... Shotaro... Co ty tutaj robisz... - jęknęła archeolog czując jak stoi obok niej.
- Przyszedłem z tobą porozmawiać. O dawnych czasach... O tym czego nie dokończyliśmy...
Nic więcej nie zdążył powiedzieć, gdyż Franky momentalnie ruszył do ataku.
- Robin, na ziemię!!! - ryknął.
Kobieta nie poruszyła się nawet o milimetr. Nie mogła. Zobaczyła jak Shotaro unosi katanę.
- NIE RÓB TEGO!!! - krzyknęła ile miała sił w płucach.
Na próżno.
W następnej sekundzie z piersi cyborga chlusnęła krew, zaś siła ataku wyrzuciła go wysoko w górę. Robin miała wrażenie, że ta chwila trwa w nieskończoność, wszystko działo się jak na zwolnionym filmie. Franky z wielkim hukiem runął na ziemię i znieruchomiał.
- FRANKY !!! - wrzasnęła rozpaczliwie Robin. To nie miało prawa się dziać.

Gdzie jestem? Co się dzieje?
Ból był nieznośny.
Krew... Dużo krwi...
Rzeczywiście, posoka spływała mu po brodzie, zabrudziła już koszulę.
Jak on mógł... Jak on do diabła mógł to zrobić....
To zupełnie nie miało prawa się zdarzyć. Nie coś takiego. Nie znowu! Walka z własnymi nakama, to było coś ponad jego siły. Sanji przegryzł wargi by powstrzymać łzy, które cisnęły się mu do oczu.
Usłyszał krzyk.
Jasna cholera... Ruszcie się
Nogi odmawiały mu posłuszeństwa.
RUSZCIE SIĘ!!!
I w tym momencie świat powrócił z impetem wystrzału z karabinu. A potem nadludzkim wysiłkiem Czarnonogi podniósł się.
W mgnieniu oka dojrzał Shotaro. To Robin krzyczała. Cała oblana zimnym potem, przerażona i zupełnie bezbronna. Mógł zrobić tylko jedno.

- MOUNTON SHOT!!!! - ryknął i runął na Kapitana Czarnych Kapeluszy.
- Sanji nie! - Krzyknęła Robin widząc jak brzuch Sanjego zostaje przebity kataną na wylot.
- Shotaro przestań! Wtedy, ja nie chciałam żeby tak wyszło! Błagam oszczędź ich.
Mężczyzna w czarnym kapeluszu powoli wysunął katanę z wnętrzności kucharza.
- Niech będzie, ale Ty idziesz z nami, musimy pogadać, moja Nico Robin.
- Draniu co chcesz zrobić Robin-chwan! Zostaw ją, gdzie byś jej nie wziął to pójdziemy za Tobą nawet na koniec świata. - wykrztusił czarnonogi spluwając na ziemię krwią.
- Więc jednak muszę was zabić, a mieliście być pierwszymi ludźmi, których oszczędzę.
Nagle ze strony lasu jakaś wyleciała jakaś kula fioletowej energii, była tak szybka że ledwo zdążył ją zablokować.
- Yomi Yomi no Demon! Yohohoho! - krzyknęła postać, która właśnie skrzyżowała z nim ostrza. Był to szkielet, noszący Afro, spod którego wystawały ogromne rogi.
Odskoczyli od siebie oboje. Ze szkieleta unosiła się aura gęstej fioletowej energii. Można by rzecz że płonął fioletowym płomieniem.
- Brook! - krzyknęła Robin.
- Sanji, Franky zabierzcie Robin i wynoście się stąd, długo nie wytrzymam.
Oboje z ledwością pozbierali się po potężnych atakach tego przerażającego typa i jakoś zdołali uciec w las. Nie wiedzieli co się stało z Brookiem ale ufali mu.
- Teraz zaprezentuję Ci pełną moc mojego owocu.
Katany obydwu starły się w przerażającej szarży.
- Co jest cholera, ten koleś atakuje tak szybko że nawet nie jestem w stanie użyć mojej umiejętności. - Pomyślał zaskoczony Shotaro.
Brook wbiegł na taflę morza.
- Jakim cudem, przecież mówił, że jest użytkownikiem. Myślałem że tylko ja potrafię chodzić po wodzie. - Kolejne myśli wpływały do głowy zaskoczonego mężczyzny.
Kościotrup wyskoczył wysoko nad wodę i potężnym uderzeniem rozciął wodę tak że uformowała ona gigantyczny strumień pędzący wprost w przeciwnika.
- Cholera... - Shotaro w ostatni chwili uchylił się przed atakiem.
- Yohohoho!!! - Grajek wybiegł z wody niczym piorun i głęboko ranił przeciwnika w pierś.
- Zginiesz za to! - Krzyknął zaskoczony ranny.
Shotaro zniknął i natychmiast wciął się w korpus szkieleta rozcinając wszystkie żebra.
Brook nie pozostał mu dłużny i dosadnie ranił go w rękę. Obaj odskoczyli do siebie.
- Muszę ochronić przyjaciół... - Szkielet ostatkiem sił chwycił mocno katanę, i uniusł ją ku niebu.
- Yomi Slash! - Gigantyczna fala fioletowej energii ruszyła w stronę Kapitana Czarnych Kapeluszy, ten wyciągnął miecz, i próbował blokować falę, jednak nie zdołał i został całkowicie zmiażdżony przez atak.
Brook upadł na kolana, upuścił miecz. Pomyślał że wreszcie do czegoś się przydał. Nagle pojawił się nad nim mężczyzna cały we krwi ze zdartą górną częścią odzieży i wycedził:
- Nie myśl że udało Ci się mnie powstrzymać jeszcze się spotkamy. A wtedy zabiję Cię i zabiorę Nico Robin. Tenshin - Ogromny mężczyzna natychmiast zjawił się przy swoim kapitanie i zabrał go na pokład.
- Odpływamy kapitan jest ranny! - rzucił potężny szermierz
- A co z Eijim? - spytał Karl
- O niego się nie martw, w końcu to mój trzeci oficer. - wybełkotał Kapitan.
Piracki okręt czarnych kapeluszy oddalił się od brzegu. Brook odetchnął z ulgą, a jego kończyny oraz świeżo wyrośnięte rogi rozsypały się w drobny mak i zmieszały z piaskiem na którym leżał.
- Oto cena za skorzystanie z tej siły... Yohohoho...

- Cholera, nie mogę się podnieść! - krzyknął Luffy. - Chopper, Zoro zróbcie coś!
- Jesteśmy w takiej samej sytuacji matole! - warknął szermierz zwijając się z bólu. Technika Eiji'ego okazała się zbyt skuteczna. Miecze były zbyt daleko. Mogli teraz tylko patrzeć jak białowłosy zbliża się do nich z uśmiechem na twarzy.


Śmiech Eiji'ego odbił się od ścian karczmy.
- Coś już nie podkasujesz słomiany - pochylił się nad leżącym Luffym - hahaha Bez obaw. Nie zabiję Cię. Chcemy tylko dostać Nico Robin.
- Ty szczurze! -
- spokojnie chłopcze, spokojnie. Chcesz swoich przyjaciół zobaczyć żywych to dokonamy wymiany. Masz miesiąc, by dotrzeć na wyspę Ankrok, jeśli nie dotrzesz tam w przeciągu tego czasu to długonosy zginie. Jeśli nie dotrzesz tam w ciągu kolejnego miesiąca, to również zginie i dziewczyna. Wybieraj, kto jest dla Ciebie ważniejszy.
Białowłosy przestąpił nad Luffym i wolnym krokiem opuścił knajpę.
Robin spojrzała na oddalający się okręt. Tam była Nami. Pani archeolog nie była głupia, wiedziała iż dziewczyna najprawdopodobniej jest w ciąży. Niecodzienne zachowanie rudowłosej nie uszło jej uwadze. W dodatku Sanji również zachowywał się podejrzanie. Może tylko to tak sobie tłumaczyła, a w rzeczywistości podpowiadała jej to intuicja, ale była pewna, że do czegoś między nimi doszło. Wprawdzie nie "przyłapała ich", ale trzeba by być ślepym by nie zauważyć uczucia jakie łączyło tych dwojga.
W dodatku był tam jeszcze Usopp. Cóż oni mu zrobili, że zaatakował własnych przyjaciół? To z pewnością nie była jego wina. Nico dowiedziała się od pani nawigator o jego kłótni z Luffym. Wszyscy wierzyli że chociaż przeprosi i tak się stało. Kobieta pamiętała jak odpływali bez długonosego. Gdy już niemalże porzucili nadzieję w końcu to usłyszeli. Przepraszam. Głośne, niosące się po najbliższej okolicy, przebijające nawet dźwięk wybuchów czy wystrzałów z dział. Dostał nauczkę, zrozumiał. A teraz... sytuacja znowu się powturzyła. To była uczciwa propozycja. Franky był ciężko ranny. Żałowała, że nie mogła być teraz przy nim. Ich dwóch za nią jedną. To była uczciwa propozycja. Wzięła głęboki wdech. Po chwili ryknęła tak głośno jak wtedy w Ennies Lobby, gdy chciała żyć. Tak teraz, chciała ich uratować, swoich towarzyszy, w końcu byli rodziną.
- ZACZEKAJ! Shotaro!
Na jej twarzy malowała się determinacja. Domyślała się, że i tak Luffy ruszy im z pomocą. Ale Nami potrzebowała spokoju, nigdy nie wiadomo co tam się mogło stać.
Słowa te doleciały do uszu kapitana. Pogrzebał w jednym z nich po czym zwrócił się do Karla.
- Co ta kurwa powiedziała?
- Chyba żeby zaczekać - odparł podkomendny.
- Kapitan dzięki pomocy Tenshina dotarł do barierki.
- Czego chcesz?!

Udało jej się. Usłyszeli ją. To była jedyna szansa.
- Wyślijcie po mnie szalupę! Weźcie mnie zamiast nich. To o mnie wam chodzi!
Kapitan się chwilę namyślił. To była doskonała okazja.
- Dobra!

Kobieta usłyszała słabe nawoływanie.
- Robin... nie idź... - Brook nie był w najlepszym stanie. Nie mógł się ruszyć.
- Muszę panie kościotrupie.
Sanji nie mógł dłużej tego znieść.
- Chcesz się poświęcić?
- Panie kucharzu a co z Nami, co z drugim życiem?
Trafiła w sedno. Sanji zamilkł. Pani archeolog uśmiechnęła się.
- Nie możemy narażać jej zdrowia. Wierzę, że mnie uratujecie.

Karl szykował się do spuszczenia szalupy. Kapitanem aż zatrzęsło.
- Czy ty masz siano w tym łbie czy rum rozcieńczył ci mózg?
Mężczyzna był zdezorientowany. Mówił zmieszanym głosem.
- No jak to - drapał się po głowie.
Shotaro kontynuował.
- Słuchasz jej nie mnie! Na dureń mi łajba - spojrzał na długonosego - Usopp.
- Tak jest.
Kapitan wysilił się na jeszcze jeden krzyk.
- Zaraz podleci tu wasz kumpel. Odsuńcie się od Nico Robin!
Pani archeolog widząc w jakim byli stanie sama się oddaliła. Pół człowiek pół orzeł podleciał by ją stamtąd zabrać.
- Witamy na pokładzie! - Shotaro wystawił do niej uniesione ręce w geście przywitania - Nico Robin! - zrobił chwilę przerwy po czym zwrócił się do towarzyszy - Dobra! Odpływamy!
- Zaraz. - Już nic więcej nie powiedziała została ogłuszona. Statek wypłynął na szerokie wody, zostawiając daleko za sobą jesienną wyspę, a na niej bezradnych słomianych kapeluszy.
Minęło parę godzin zanim Luffy, Zoro i Chopper odzyskali władzę w kończynach. Wyszli z opustoszałej knajpy i skierowali się w stronę wybrzeża, gdzie natknęli się na swych poturbowanych towarzyszy.
- Aaaaa!!! Lekarza!!! - wrzasnął Chopper, przerażony widokiem zmasakrowanych ciał.
- Ty nim jesteś! - przywrócił go do porządku Zoro.
- A, racja!
Chopper zabrał się za udzielanie pierwszej pomocy, a tym czasem Luffy podszedł do Sanji'ego i zapytał:
- Sanji, co tu się stało?
- Oni... zabrali... urgh... Nami i... Robin...
- Kto zabrał?! Skopię im dupę!
- Uspokój się, Luffy. To na pewno kumple tego gościa z knajpy, a to znaczy że znamy ich cel. - powiedział Zoro.
- Ale... to... nie wszystko... - ciągnął Sanji. -Usopp... on nas... zdradził...
Wieści szybko się rozchodzą. A co tu dopiero mówić, o tych złych. Raport, o zniszczonych w jednej chwili ośmiu marynarskich okrętów w końcu dotarł do samej Kwatery Głównej.
W gabinecie Admirała Floty znajdowały się dwie osoby. Tsuru, przeglądająca gotowe do pokwitowania raporty oraz Sengoku. Mężczyżna siedział za biurkiem i prowadził telefoniczną rozmowę.
- Sengoku, mówię ci, przydałoby ci się trochę odpoczynku. Jestem na Ryuten, jest piękna pogoda - ściszył głos - kuso odziane piękne dziewczęta - zaśmiał się grubym głosem Garp.
- Ty nie jesteś tam na wycieczce do cholery! Masz misję!
- Wiem, wiem spokojnie - próbował uspokoić nieco podirytowanego zwierzchnika. - A właśnie, mają tu ciasteczka z wodorostami. Pychotka! Będą jak znalazł do herbatki.
- Garp!!!
- Ech - spoważniał - Jak chcesz, ja sobie kilka kupiłem.
- To jest rozmowa rządowa - podniósł ton - a nie swawolna pogadanka o ciasteczkach!!!
- Z wodorostami - dodał poważnie Garp. Wiesz, to nie byle jakie połączenie.
Tego było za wiele. Nie o tym chciał słyszeć Admirał Floty. Ledwo nad sobą panował. Zachodził w głowę jak taki ktoś może być Wiceadmirałem. On do tego dopuścił? westchnął ciężko i spojrzał w kierunku kobiety.
- Tsuru - skierował w jej stronę słuchawkę - Ty z nim gadaj. Ja nie mam do niego siły.
Kobieta westchnęła i z lekką szydzącą miną podjęła słuchawkę.
Nagle drzwi otworzyły się z wielkim hukiem i do sali dosłownie wparował jeden z podkomendnych.
- Admirale Floty!
- Co się znowu stało?
- Straszne wieści...! - na jego twarzy było widać wyraźne poddenerwowanie. Z przejęcia nie mógł wykrztusić słowa.
- Proszę kontynuować - ponaglił Sengoku widząc kątem oka górę papierów jaką już teraz przyszło mu przejrzeć.
- Admirale Floty! Nasza flota patrolująca... w jednej chwili straciliśmy z nimi kontakt!
- Co?!
- To nie wszystko! - ekscytacja wciąż była wyczuwalna w jego głosie. - Naoczny świadek twierdzi, że statki, niszczono jeden po drugim! Niczym! Wybuchały same z siebie!
- Co takiego?! - podniósł się jak poparzony i walną pięścią w stół.
- Tak było! Nikt nie widział żadnych okrętów, żadnych dział...!
Sengoku oblał zimny pot. Osiem statków od tak się nie niszczy. Wiedział, że to robota kogoś potężnego. Miał pewne domysły, ale z racji znikomej ilości poszlak, nie mógł być tego pewny.
- Okręt Kizaru stacjonuje blisko tej wyspy prawda? Macie nakazać mu by natychmiast tam wyruszył!
- Usopp?!?! – cała trójka krzyknęła ze zdziwieniem
- Luffy nie czas teraz o tym mówić. Oni potrzebują naszej pomocy. - Gumiany zgodził się. Pomógł zabrać Frankiego, który nadal był nieprzytomny. Szermierz pomógł kucharzowi wstać.
- Miernota – dogryzł mu – tylko Ty mogłeś dać się tak załatwić.
- Zamknij się!
- Chopper zajmij się Brookiem

Była już późna noc, gdy w kuchni zebrała się czwórka towarzyszy. Franky i Brook leżeli w łóżkach pod pokładem, dochodząc do siebie. W pomieszczeniu panowała cisza, każdy czekał na to kto pierwszy zacznie mówić.
- ano... - Nieśmiało zaczął Chopper
- O świcie wypływamy!
- My nawet nie wiemy, gdzie to jest, ani jak tam dotrzeć! Straciliśmy nawigatora!
- Dobrze o tym wiem idioto! – wydarł się czaronogi na szermierza.
Kapitan uderzył pięścią w stół.
- Musimy ich ratować. Nie wierze, że Usopp nas zdradził.
- A te rany, kto ci się wydaję, że mi zadał? Jak myślisz kto zaatakował Robin? Ten dwulicowy kłamca!
- Dopóki nie powie mi tego w twarz, nie uwierzę, że mógłby nas zdradzić. Odbijemy ich! Nie pozwolę, by żadnemu z nich stała się krzywda. Oni są moimi nakama!
- Dobra – Zoro wstał z krzesła – Chopper przestudiuj mapy Nami, musimy wiedzieć, gdzie płyniemy. – powiedział wychodząc.
- Sanij uratujemy ich - Luffy beztrosko się uśmiechnął, chcąc dodać otuchy kucharzowi, po czym wraz z reniferem wyszli pozostawiając go samego w kuchni.

**************************************************************************
O świcie załoga słomianych opuściła wiosenną wyspę. Podążyli śladem statku czarnych kapeluszy, gotowi poświecić nawet swoje życie w zamian, za uratowanie przyjaciół.
W południe na biurku admirała Sengoku odezwał się den den mushi.
- pele, pele, pele, pele
- tak?
- Halo, halo – po drugiej stronie odezwał się monotonny głos Kizaru – przybyłem na miejsce, ale poza szczątkami statków nic tu nie znalazłem.
- Jak to żadnych świadków? Ktoś musiał coś widzieć!
- Miejscowi ludzie mówią, że widzieli jak tu się kręcił Monky D. Luffy wraz z załogą. Nie tak dawno musieli z stąd odpłynąć. Czy mam ruszyć za nimi w pościg?
- Poczekaj chwilę Admirale.
Sengoku nie widział co powinien zrobić. Czy kazać mu zaprzestać poszukiwań? Czy może płynąć za Słomianymi. Odwrócił się w stronę starszej kobiety i powiedział jej o co chodzi.
- Skoro - zaczęła beznamiętnie wpatrując się w dokumenty przed sobą - jest jakiś trop, to warto za nim podążać.
- Ale nie szukamy Słomianych Kapeluszy - zanegował zdanie Tsuru.
- Admrale Floty, tam gdzie jest ten młodzieniec Luffy, tam są zwykle kłopoty - odłożyła dokumenty i oparła brodę na rękach. - Nie zaszkodzi, aby marynarka, też tam była.
- To prawda - Kiwnął lekko głową. Jego wątpliwości zostały rozwiane.
- Admirle, jesteście tam?
- Tak, tak - westchnął Kizaru.
- Proszę więc podążać za Słomianymi Kapeluszami. Skoro jesteście obok Gundo, to kierujcie się tak jak wskazuje Long Poss.
- Zrozumiałem Panie Sengoku. Tak więc - rozłączył się. - Kurczę - podrapał się po głowie - Trochę upierdliwa ta misja, no - przeciągnął ostatnią sylabę jak to ma w zwyczaju.
- Co robimy Admirale? zasalutował podwładny.
- Mówili, by płynąć dalej. No to płyńmy.
- Rozkaz!

Po długiej podróży w końcu piracki statek dopłynęli do celu. Zbliżał się już wieczór gdy statek Czarnych Kapeluszy dobił w końcu do brzegu. Powoli przygotowywali się do zejścia na ląd. Po kilku minutach wszyscy znaleźli się na piaszczystej plaży. Robin ogarnął niepokój. Więcej. Strach. Te drzewa, widoczne w oddali góry, nie były jej obce. Znała ta wyspę, to tutaj do tego doszło. Zadrżała. Shotaro i reszta nie zwrócili na to większej uwagi. Mieli ją i tylko to się liczyło. Nie zakuwali dziewczyn w kajdany. Nie było sensu. Nie miały dokąd uciec, a nawet jeśli by spróbowały, to natychmiast by je dorwali. One aż za dobrze zdawały sobie z tego sprawę. Nie siliły się więc na ucieczkę. Zresztą Nami szła obok dwóch mężczyzn, nie miałaby szans im zbiec. Robin zaś szła na końcu tuż obok Usoppa. Postanowiła spróbować z nim pomówić. Musiała wiedzieć.
- Usopp...
Ten słowem się nie odzywając, szedł patrząc w dal. Na jego "twarzy", nie malowały się żadne emocje. Zdawało mu się być to wszytko obojętne.
- Usopp, czemu? - cichutko padło to jedno, a jakże ważne pytanie.
Nie otrzymała jednak na nie odpowiedzi. To ją jednocześnie smuciło, a z drugiej strony wręcz denerwowało. Tyle ta załoga dla niego zrobiła. Traktowali go jak swojego towarzysza. A on? Nie dość, że wbił im nóż w plecy, to jeszcze teraz nawet nie chciał podać powodu.
- Usopp... - znów odpowiedziała jej głucha cisza.
Kobieta nie mogła tego dłużej znieść. Musiała wiedzieć. Coś się musiało za tym kryć. Próbowała pocieszyć samą siebie, usprawiedliwić go. Jednak okłamywała samą siebie. Dowody były niepodważalne. Zdradził. Ale czemu? To jedno nie dawało jej cały czas spokoju.
- Usopp, proszę powiedz... - Pomimo jej usilnych starań nic nie wskórała. Zacisnęła pięści - USOPP!
Nagle wszyscy się odwrócili w ich stronę. Nami przeszedł dreszcz.
- DLACZEGO ZDRADZIŁEŚ! DLACZEGO NAS ZDRADZIŁEŚ! SWOICH TOWARZYSZY! - jej lica zrosiły rozpalone nieopisanym żalem łzy
Nami również zapłakała. Robin niemalże wrzeszcząc, ze łzami w oczach kontynuowała.
- UFALIŚMY CI! WIERZYLIŚMY, ŻE JESTEŚ JEDNYM Z NAS! A TY...
- Zamknij się - W końcu doczekała się jakiejś reakcji z jego strony.
Shoutaro już chciał interweniować, gdy długonosy nakazał im zaczekać
- Sam to załatwię - podszedł do niej i pchną ją na ziemię.
- Zamknij się bo się zaraz zrzygam - splunął na nią - Wy, moimi towarzyszami? Dobre - kopnął ją z całej siły w brzuch. Kobieta się zakrztusiła. - Mam was w dupie! Czy to jest jasne? - znów ją kopnął. Nico już tylko się skuliła. Nie mogła wykrztusić słowa.
- Usopp! - krzyknęła zapłakana Nami.
- Stul pysk, jak cię nie proszą! - Trejo rzucił Nami na ziemię. Ta uderzyła głową o niewielki kamień. Popłynęła krew. On jednak się tym w ogóle nie przejął. Patrzył jak pół orzeł wymierza kolejne ciosy w ledwo kontaktującą Robin. Nami nie mogła zaprzepaścić tej szansy. Dziewczyna wiedziała, że przyjaciele przybędą jej na ratunek, a wtedy, będą mieli niezbity dowód na to, że ona tu jest. Szybko pociągnęła się za włosy i ich trochę wyrwała. Rzuciła za siebie, po czym obok zostawiła buta. Było ciemno, wierzyła, ze się nie zorientują. Tym bardziej, że wszyscy teraz patrzyli w stronę Robin.
- Starczy - białowłosy oparł rękę na jego ramieniu. - Jak starci przytomność, to będziemy musieli ją targać. Nie mam na to sił.
Usopp zaprzestał.
Wysoki mężczyzna o ciemnej karnacji pomógł jej wstać. Ledwo stała. Gdy znów wznowili marsz, natychmiast padła na ziemię. Murzyn podniósł ją i zarzucił za swoje ramię, po czym wraz z reszta Czarnych Kapeluszy, udali się do swojej głównej bazy.
Było już późno. Kobiety zamknęli w piwnicy a sami udali się na spoczynek.

Rankiem załoga Słomianych Kapeluszy dotarła na nową wyspę. Choć jeszcze tego nie wiedzieli, była to ta sama wyspa, gdzie późnym wieczorem, wysiadła załoga Czarnych Kapeluszy. Zeszli na ląd. Tym razem nikt nie został na statku. Słońce nie żałowało swego blasku. Szli chwilę po plaży, gdy nagle Chopper się zatrzymał.
- Co jest Choppi? - zapytał zaskoczony kapitan.
- Luffy, to... - wręczył mu but i garść rudych włosów.
- Nie ma wątpliwości - oblał go pot i natychmiast spoważniał. - Oni też, wylądowali na tej wyspie...! - zagryzł wargi. Wiedział, że musi uratować swoich towarzyszy. Dowiedzieć się, czy Usopp naprawdę ich zdradził. Nie wiedział jednak co robić, jak ich pokonać. Wczoraj byli bezsilni. Czy dadzą im radę?
Te myśli nie dawały mu spokoju. Martwiło go to. Wtedy jeszcze nie wiedział, że na horyzoncie już powiewała flaga marynarskiego okrętu, na którego pokładzie, znajdował się jeden z elitarnych wojowników Światowego Rządu - Admirał Kizaru.
Robin została zamknięta w innym pomieszczeniu niż Nami. Zakuto ją w kajdany z Kairouseki więc póki co nie mogła nawet myśleć o jakiejkolwiek próbie ucieczki. Oddała się rozmyślaniom na temat Usoppa. Czemu on się tak zachowuje? Przecież znała go. Przypomniała sobie rozmowę z nim w morskim pociągu.
Czy ty naprawdę wierzysz, że oni zostawiliby przyjaciela by przeżyć?
Nie możesz odejść z załogi bez pozwolenia kapitana! Uwierz w Luffy'ego.
Albo jego słowa skruchy kiedy wracał do załogi.
Przepraszam!!! Czy mogą cofnąć to co powiedziałem?! Proszę!!! Pozwólcie mi ze sobą zostać!!! Proszę, weźcie mnie do załogi jeszcze jeden raz!!!
I ta osoba tak nagle bez powodu zdradza załogę, a do tego jeszcze mówi takie okropne rzeczy? Co się stało z tym Usoppem, którego znała?
ostrzeżenie. Słodki fragment.

Nami leżała na twardym łóżku z desek w mokrej i wilgotnej celi. Skuliła się do pozycji embrionalnej, by zagłuszyć burczenie w brzuchu. Od przeszło doby nie miała nic w ustach. Była słaba, jedyne co teraz chciała to zasnąć. Wtedy mogłaby udawać, że to wszystko jest złym snem. Że nie ma ciemnych ociekających wodą ścian, brudnej zimnej podłogi, po której biegały szczury i myszy, że nie leży na twardych deskach i nie jest jej zimno. Zamknęła oczy, by tego wszystkiego nie widzieć. Chciała, by Sanji był przy niej. By obejmował ją swoimi ramionami, karmił wymyślnymi potrawami. Nie. Skurczyła, się jeszcze bardziej czując ssanie w żołądku. Nie myśl o jedzeniu, myśl o czymś przyjemniejszym. O białym tarasie zamku na wyspie Bella, na którym ich miłość się zaczęła. Nigdy, by nie pomyślała, że ją i kucharza coś głębszego połączy. Nie przypuszczała, że tak naprawdę coś do niej czuje. Do każdej kobiety podchodził podobnie, do każdej się zalecał, ale po Thriller Bark, powoli zaczął się zmieniać. I tam w tedy, na tym tarasie... Zasnęła, a na jej twarzy pojawił się łagodny uśmiech.
Śniła. Znów na zamku była. Stała na tarasie oświetlonym blaskiem księżyca będącego w pełni. Wiatr leciutko muskał jej błękitną lejącą się sukienkę odsłaniającą ramiona. Z Zewnątrz dobiegała głośna muzyka. Potrafiła rozpoznać głos śpiewającego Brooka, oraz towarzyszącego mu w tej pieśni Usoppa i Luffiego. Zobaczyła jak z ogrodu wychodzi Sanji z dwoma dziewczynami obejmując je w pasie.
- Nami – swan! – kucharz natychmiast zapomniał o dziewczynach przy swoim boku i przeskakując, po trzy stopnie po schodach znalazł się po chwili przy boku – Nami – swan! Zwyciężyliśmy! Jesteśmy bohaterami tej wyspy.
+18

Wtem, odgłos, coraz to bardziej zbliżających się kroków, wyrwał ją ze swych rozmyśleń. Po co tu idą? Czego mogą chcieć? Zaczęła się niepokoić. Nie było wątpliwości, szli w stronę właśnie tej celi. W końcu usłyszała dźwięk przekręcanego klucza. Serce zaczęło jej mocniej bić. Drzwi się otworzyły. Do środka wszedł muskularny, chłop jak dąb, Solo, oraz jego kumpel, Bar. Obaj wyglądali jak oprychy, na których, w ciemnej uliczce, niktnie chciałby się napatoczyć. Obydwaj byli ubrani jedynie w dżinsowe spodnie. Zaczęli się podejrzanie uśmiechać. To jeszcze bardziej ją zmartwiło. Niepokój, zaczął przeobrażać się w strach.
- Słuchaj mała - podszedł do niej Bar. - Jest tak, że nam się nudzi i sama wiesz - spojrzał na nią zalotnie.
Drugi kolega podszedł i złapał ja za podbródek.
- Ładną masz buźkę mała. Zabawmy się.
Nami oblał zimny pot. To nie były żarty. Zamarła. Z przejęcia wymieszanego ze strachem nie mogła wykrztusić słowa. Wróciła do brutalnej rzeczywistości niemal natychmiast po tym, jak jeden z mężczyzn zrzucił z niej bluzkę i zerwał biustonosz Odruchowo zaprotestowała uderzające mężczyznę w twarz.
- Hehe - Solo chwycił ja w pasie i w jednej chwili pozbawił ją majtek. Sukienka do kolan, którą teraz miała, mu nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie to, że miała jeszcze coś na sobie, dodatkowo go podniecało. Bar rozsunął rozporek. Z wnętrza wysunął się naprężony penis. Chwycił ją za głowę i wsunął go do jej ust. Nami nie zdążyła zaprotestować, uchylić się. Penis, wbrew jej woli, znalazł się w jej ustach. Trzymając ją za głowę i począł ją przesuwać. Dziewczyna próbowała oponować, ale to było na nic. Cóż mogła zrobić delikatna dziewczyna, w obliczu dwóch muskularnych mężczyzn? Mogła tylko czekać. Póki co, od pocierania własnym językiem o wilgotne prącie mężczyzny, zaczęło jej się robić niedobrze. Penis był już cały mokry. Mężczyzna jeszcze bardziej przyśpieszył. To sprawiało mu ogromną przyjemność. Rozkosz. Solo również nie próżnował. Rozebrał się i brutalnie wszedł w jej wnętrze. Nami poczerwieniały policzki. To było dla niej zbyt wiele. Rosły mężczyzna szybkimi ruchami pobudzał jej niechętne ciało. Bez jej zgody penetrował swym penisem jej intymne strefy. Pchał ją. Aby zwiększyć doznania, rękami chwycił ją za piersi. Nie mogła dłużej wytrzymać tego upokorzenia. W jej oczach pojawiły się łzy. Po kilku pchnięciach mężczyzny, łzy mimowolnie spłynęły po policzkach. Coraz bardziej dawał się też słyszeć odgłos jej własnej śliny. Brzydziła się tego. W końcu poczuła w swoich ustach coś obrzydliwego. To było nasienie Bara.
- Połknij to - dał się słyszeć głos owego mężczyzny.
Dziewczynie zebrało się na wymioty. Ale tamten nie wyjmował penisa. Wręcz przeciwnie, chwycił ją brutalnie za włosy i kontynuował swe pieszczoty dalej.
- Lubisz to mała, co? - odezwał się do niej jakby czekał na odpowiedź.
Solo rżnął ją jak zwykłą ulicznicę. Czuł coraz większe podniecenie. Dziewczyna, choć tego bardzo nie chciała, również czuła coraz większą ekstazę. Ciało jej nie słuchało. Mężczyzna w końcu doszedł. Gorąca sperma zrosiła jej rozpalone wnętrze.
- Dobra, dawaj ją tutaj - zawołał Bar do kolegi, by ten, pomógł mu ją na nim usadzić.
Po chwili mokry, zaśliniony penis wszedł do jej wnętrza. Zaczął ją podbijać do góry. Jego fiut począł szybko ocierać o jej wnętrze.
To już drugi raz... - pomyślała. W końcu nie wytrzymała.
- Przes... ! - nie dane jej było dokończyć.
Solo brutalnie wprowadził jej do ust swego lepkiego od spermy penisa. Bawili się jej kosztem. Nie raz zperma zalewała jej usta, twarz. Rżnęli ją bez umiaru. Zaczęła odczuwać straszliwy ból. Nie mogła nic zrobić. Mogła tylko czekać, czekać aż wreszcie skończy się ten koszmar. Ten jednak wydawał się jej wiecznością.
Wreszcie ją puścili.
- Dobra, świetnie się spisałaś mała. Tego mi było trzeba - zażartował Bar.
- Dokładnie, nie martw się. Jutro tez przyjdziemy.
Śmiejąc się głośno opuścili jej celę. Nami leżała pod ścianą. Sperma znajdowała się na prawie każdym kawałku jej ciała. Cała jej twarz była nią oblepiona. Zwymiotowała. Nie mogła już dłużej tego znieść. Nie miała nawet sił się wytrzeć. Zgwałcili ją. Brutalnie ją zgwałcili. Jak zwierzęta. Płakała, z bólu i wstydu. To było zbyt upokarzające.
Zapadała się coraz bardziej w swoim umyśle. Szukała schronienia, którego nie mogła znaleźć na zewnątrz. Osuwała siew ciemność ciepłą i wilgotną. Jej wzrok stał się pusty. Leżała bezwładnie na drewnianym łóżku. Nie czuła nic, nie słyszała nic. Była jak kukła bezwładna. Na zewnątrz żyła, lecz czuła jakby pewna jej część umarła.
- chyba trochę przesadziłeś Komisa głos dobiegał za drzwi celi.
- Miałem jej nie robić krzywdy fizycznej, ale nie było mowy o cierpieniu psychicznym, a mój owoc kontroli umysłu idealnie się do tego nadaje.
- Co jej zafundowałeś? – Karl odsunął się od drzwi celi, długim korytarzem przeszedł do kolejnych, za którymi była uwięziona Nico Robin
- Powiedzmy, że dałem jej niezapomnianą rozkosz – przy czym oblizał się lubieżnie
Drugi mężczyzna roześmiał się głośno – a teraz weźmiemy się za tę ptaszynę – powiedział otwierając małe okienko w drzwiach.
- Karl! Karl – do podziemi wbiegła różowowłosa dziewczyna – Karl. Słomiani już tu są.
- No, no. Szybcy są.
- Urządzimy powitalne przyjęcie, na część naszych nowych przyjaciół? – spytał posiadacz mocy diabelskiego owocu
- To nie wszystko – wydyszał dziewczyna – jest tu jeszcze marynarka
Słomiani nie mieli czasu na reakcję. Nie było jak pomyśleć, jak zareagować, nie było nawet kilku sekund. Kula armatnia uderzyła w sam środek plaży rozsypując piasek i kamienie na wszystkie strony.
- Co się dzieje?! - ryknął Luffy padając na plecy, kiedy siła eksplozji rzuciła nim jak szmacianą lalką.
- Marynarka! - odparł Zoro.
Był już gotowy. Mimo, że także dał się zaskoczyć, to stał już nieopodal ukryty za sporym głazem z obnażonymi ostrzami.
- Ekipa chowamy się!!! - Kapitan wiedział, że w tym wypadku nie da się nic więcej zrobić.
Dopadli niewielkiego lasu natychmiast skrywając się między drzewami. Ostrzał trwał zamieniając plażę w przeorany dziurami kawał gruntu.
- Cholera, wybrali najgorszy z możliwych momentów!!! - warknął Franky.
Tak, wybrali fatalnie. Nie dość, że Słomiani mocno się spieszyli, to jeszcze cyborg, Sanji i Brook byli ranni, kościotrupa Zoro musiał targać na plecach, bo wciąż nie mieli pomysłu co zrobić z jego utraconymi kończynami.
- Zaraz im skopię dupska! - wrzasnął Luffy niemal wyskakując na plażę.
W ostatniej chwili powstrzymał go kucharz. Nie było sensu teraz ryzykować, zwłaszcza, że nie było jasne kto ich ściga. Kule armatnie śmigały nad ich głowami, drzewa pękały, a trawy płonęły.
- Wszyscy zginiemy!!! - panikował Brook. - To znaczy ja nie, bo już nie żyję! Yohohohoho!
- Żeś se wybrał moment na żarty! - warknął Roronoa.
I w tym momencie wszystko ucichło. Las płonął, ale ostrzał ustąpił.
- Dobra, wiejemy! - zawołał Luffy i odwrócił się.
- Nie, nie wiejemy - Wszyscy spojrzeli na Sanji'ego, który wypowiedział te słowa. Pot spływał mu po twarzy. - Już tu jest.
Teraz wszystko stało się jasne. Na plaży stał wysoki Marine, w dziwacznym garniturze w żółto-czarne paski i ozdobnym płaszczu na ramionach. Mimo, że statek wciąż był bardzo daleko od brzegu on spokojnie drapał się po głowie i rozglądał się wokół leniwie.
- Kto to jest do diabła? - zapytał Franky.
Jak gdyby na odpowiedź na plaży błysnęło i Marine zniknął.
- UWAŻAJ! - ryknął Sanji.
Marine był za plecami cyborga. Tylko najwyższy refleks kucharza uratował jego nakama. Monstrualnie szybkie kopnięcie wyrzeźbiło gigantyczną dziurę w ziemi, zaś blondyn wpadł na Franky'ego z całym impetem i wspólnie usunęli się przed miażdżącym atakiem.
- Kim ty jesteś do cholery?! - wrzasnął Luffy zaciskając pięści.
- O, widzę gruba ryba. - powiedział leniwie przeciwnik. - Monkey D. Luffy, tak?
- Ty parszywy... - zaczął kapitan, ale nie skończył swojej wypowiedzi.
Ostatnią rzeczą jaką dojrzał był but zbliżający się do jego twarzy. W następnej chwili przebijał się już przez drzewa odrzucony najpotężniejszym kopniakiem jakiego w życiu doświadczył.
- Luffy! - Chopper natychmiast popędził w stronę Słomianego.
- Nie śpieszcie się. Mamy trochę do pogadania - rzekł spokojnie Marine. - Nazywam się Kizaru i mam do was parę pytań.
Zoro i Sanji stanęli jak wryci.
- Ki... Kizaru?! ADMIRAŁ?!
- No tak się składa... - Borsalino podrapał się po głowie.
Nie było dobrze. Jeżeli mieli przed sobą admirała, to ich podróż niemal na pewno się tu kończyła. Siła tej trójki Marines przekraczała wszelkie granice, ci spośród Słomianych którzy spotkali Aokiji'ego doskonale o tym wiedzieli.
- A więc to tak... - warknął Roronoa. - Czyli trzeba będzie walczyć.
- Oj, chyba nie wiecie z kim macie do czynienia - rzekł Kizaru z wolna ruszając w ich stronę.
Coś trzasnęło. Franky spojrzał z przerażeniem jak olbrzymie drzewo skrzeczy z bólu i upada z ogromnym hukiem. Prosto na admirała.
- Durny kuku!!! - wrzasnął Zoro.
Kucharz stał koło pnia. Opuścił nogę.
- CHŁOPAKI! BIERZCIE LUFFY'EGO I SPADAJCIE STĄD!
- Niech pan nie przesadza! - zaprotestował Brook. - Przecież już po nim!
- NIE CHRZAŃ GŁUPOT! - ryknął kucharz - TO GO NIE ZAŁATWIŁO! MACIE SIĘ STĄD ZMYĆ!!!
- Daj spokój, kucharzyno. Ja go sprzątnę. - mruknął Zoro stając w pozycji.
Sanji spojrzał w jego stronę i wtedy szermierz zrozumiał. Blondyn mówił całkiem serio. Zdawał sobie sprawę z tego co się dzieje, tak samo jak on. Doskonale wiedział, że wszyscy stąd nie uciekną.
- Zoro, ja go tu zatrzymam. Chociaż na chwilę - rzekł spokojnie kucharz. - A ty... Proszę cię, zajmij się Nami. Myślę, że wiesz o co chodzi.
Roronoa nie wiedział zupełnie, ale nie było na to czasu. Spojrzał dziwnie na towarzysza, który po raz pierwszy odezwał się do niego z taką powagą. Zobaczył jednak w jego oczach determinację. Zdawał sobie sprawę, że Sanji już zdecydował i żeby odwieźć go od tej decyzji musiałby go zabić. Nienawidził takich chwil.
- Masz do nas dołączyć. - powiedział mimo, że sam w to nie wierzył.
- Chyba go tu nie zostawisz?! - warknął Franky.
- Zostawię. Kuk sobie poradzi.
- JEST RANNY!
- Ty też. Luffy też raczej nie wyszedł z tego ataku cało. Zbierajmy się.
- Ale...
- SZYBKO!!!
Szermierz spojrzał jeszcze raz na Sanji'ego, który teraz odpalał papierosa. A potem popędził w stronę lasu.
- Chopper, bierz Luffy'ego! UCIEKAMY!!!
Panował taki rozgardiasz, że nikt się nie sprzeciwiał. Nawet Franky mimo konfliktu moralnego pobiegł za Zoro, pełen obaw. Nie zdawał sobie sprawy z siły Kizaru, podobnie jak Brook. Obaj nie wiedzieli, że Sanji nie ma żadnych szans. Żadnych.
Zniknęli w lesie. Nastała cisza.
- Wyłaź. Jeśli jesteś admirałem, nic ci się nie stało. - rzekł kucharz kiedy zrozumiał, że jego przyjaciele zniknęli głęboko w lesie.
Odpowiedziała mu eksplozja i drzewo rozsypało się w drzazgi, zaś z dymu wyszedł w jego stronę Kizaru.
- Heh, to mnie zaskoczyło - powiedział. - Niemniej nie podziałało.
Zniknął.
Sanji uśmiechnął się lekko. Wiedział, że nie ma szans tego uniknąć. Poczuł ból i runął na plecy wbijając się w ziemię. Rana się odezwała, krew trysnęła z jego ust.
- Jak już mówiłem, mam parę pytań. - powtórzył Kizaru zbliżając się do niego.
Kucharz miał tylko jedną możliwość. Zginąć. Wiedział o tym od momentu gdy admirał pojawił się na plaży. I nie było nadziei. Jednakże miał plan. Plan, który mógł sprawić, że nie umrze na darmo.
- Odpowiem na wszystkie... - wycharczał podnosząc się powoli.
- Naprawdę?
- Tak... Ale wpierw mam pewną prośbę. Jest coś, co chcę abyś zrobił... - rzekł Sanji.
- Prośbę? - sarknął Borsalino. - A niby co takiego możesz ofiarować mi w zamian?
- Swoje życie. Warte 77 milionów Beri.
Nastała głucha cisza.
- Mogę sobie je wziąć za darmo. - odezwał się po chwili Kizaru. - Ale niech ci będzie. Zobaczymy czy jesteś wart tego, żebym w ogóle cię wysłuchał. Taka mała zabawa.
W tym momencie zza jego pleców zaczęli wyłaniać się żołnierze marynarki. Co najmniej w stopniu sierżanta. Było ich ponad trzydziestu.
Sanji uśmiechnął się. Miał w dupie to czy zginie, ale wiedział jedno. Jeżeli dzięki temu zostanie choćby cień szansy by uratować Nami i Robin... Warto.
Po prostu warto.
- Sprzątnąć go. - mruknął admirał, zaś Sanji z uśmiechem na ustach rzucił się w tłum marynarzy.
Musiał zwyciężyć.
- Ja zajmę się naszymi uciekinierami - rozpłynął się w powietrzu.
Słomiani biegli ile tylko mieli sił. Nagle przeleciał między nimi promień rozsadzając pobliskie drzewo.
- Nie możliwe...! - jęknął Chopper.
- Hejka - Admirał zmaterializował się przed nimi i skinął doń ręką.
- No nie no! Z jakiej kurde paki?! - Franky zacisnął zęby.
- Proszę państwa - z wolna zbliżył się do Słomianych. - To niezbyt chwalebne, ale raczej nie chodzi mi o was - wzruszył ramionami i spojrzał uważnym okiem na kapitana, który aż się palił do walki.
- CO Z SANJIM?! - rzucił wrogie spojrzenie przeciwnikowi.
- Z kim...? - Borsalino nie kojarzył czarnonogiego.
- Ten co cię powstrzymał! - dorzucił z boku rozgniewany cyborg.
- Wiecie, no nie wiem, w końcu ruszyłem za wami, nie? - spojrzał wymownie na zgromadzonych wokół niego, wrogo nastawionych piratów. Racji nie można było mu odmówić. Wiedział tylko, że zaatakował jego ludzi. Ale jak to się dalej potoczyło? Tego już nie mógł wiedzieć.
- Przejdę może do rzeczy. Zniszczono osiem naszych okrętów, to bardzo nieładnie. Wiecie, zostałem wysłany, by ukarać sprawcę.
W serce zwierzątka wstąpiła nadzieja. Nie o nich mu chodziło. Prawdopodobnie zbyt gwałtownie zareagowali. Okazuje się bowiem, że mają wspólnego wroga. Bez namysłu odparł:
- To w takim razie nieporozumienie, hehe... My tego nie uczyniliśmy.
Luffy opuścił pięści, wycofał Gear Second, który właśnie aktywował. Spojrzał na Kizaru.
- To sprawka Czarnych Kapeluszy. Porwali moich towarzyszy.
Borsalino, jak to miał w swoim zwyczaju, podrapał się po głowie, zmieszał po czym odparł:
- Nigdy o nich nie słyszałem...
- My też nie. Ale jak ich dorwę...! - napięły mu się żyły, drzewo, które miał wprost naprzeciwko swoich oczu natychmiast zwiędło.
- No, to mamy wspólny cel - Franky poklepał Luffy'ego, dodając mu nieco otuchy. - Mając Admirała, mogą nam naskoczyć.
- Jaaa - przeciągnął ostatnią literę - nie jestem po waszej stronie - błysło mu oko. - jednak rozkazy, są rozkazami, i muszę się słuchać. - Jeśli nie macie nic przeciwko temu - przeszedł na bok i usiał na przydrożnym kamieniu - to pogadajmy.
Rezerwuję
UWAGA na razie są liczne błędy a to dlatego że mnie pośpieszano, mogą też wystąpić inne błędy spowodowane przeogromnym stresem.

O tym co działo się na plaży, wiedzieli nieliczni. Choć szczerze mówiąc Shotaro to zapewne nie wiele obchodziło. Nie dbał też o rudowłosą dziewczynę, pozwolił kompanom się nią zająć. Nie miał jednak pojęcia o tym, że na wyspę przybył sam Kizaru. W tej chwili obchodziła go tylko Robin, którą dla bezpieczeństwa skuł kajdankami wykonanymi ze specjalnego kamienia.
Leżała tuż przed nim, na kanapie, a on siedząc obok trzymał za nóżkę kieliszek wytrawnego wina upajając się jej widokiem. Nie chodziło mu o pożądanie, radość sprawiała mu sama jej obecność. Od tamtego incydentu minęło wiele lat, do końca nie potrafił jej przebaczyć. Jednak z czasem pozbawił się złudzeń myśląc, że już nigdy się nie spotkają. Dobry los dał mu szansę. Nie mógł jej zaprzepaścić. A ona, sama z własnej woli wpadła w jego sidła. Mężczyzna nie mógł się doczekać chwili gdy Nico otworzy oczy.

Na plaży walka już dawno dobiegła końca. Trzydziestu marine nie było wyzwaniem dla czarnonogiego Sanjiego. Pirat radził sobie bez większych problemów atakując nawet kilku przeciwników naraz. Spojrzał wokół siebie. Dookoła niego leżało około trzydziestu mężczyzn. Wszyscy byli niezdolni do walki, niektórzy w krytycznym stanie z połamanymi kręgosłupami. On stał. Do jego uszu dobiegały głośne pojękiwania rannych. Sanji sięgnął do kieszeni po paczkę fajek. Zapalił. Tego mu było trzeba, tytoń pozwolił mu na chwilę się odstresować, ukoić myśli. Tak bardzo tego potrzebował. Nie mógł, będąc w gorącej wodzie kąpany, rzucić się do ataku na kogoś rangi admirała.
- Cholerny skurczybyk... - ruszył pędem na ratunek przyjaciołom.

- "Pogadajmy" ? - zacytował Luffy. Doskonale pamiętał walkę z Ao Kijim. Wtedy był słaby, nie mógł nic zrobić. Pozostało mu tylko patrzeć jak admirał zamienia jego przyjaciółkę w lodową bryłę. Ale teraz... minęło dużo czasu, udało im się pokonać nawet Shichibukai Gecko Morię.
Chopper znał swojego kapitana. Wiedział, iż to nie w jego stylu usiąść i uciąć sobie pogawędkę, gdy czekają jego przyjaciele. Ale Borsalino mógł okazać się bardzo dobry sprzymierzeńcem. W dodatku z pewnością nie na rękę byłoby im walczyć z admirałem z tak błahego powodu jak niecierpliwość słomianego kapelusza.
- Posłuchajmy co ma do powiedzenia. - Już dawno przybrał formę human.
Zoro niezbyt ten pomysł przypadł do gustu. Wolał walczyć na śmierć i życie, a nie stać bezczynnie. Ręka podważyła jeden z mieczy. Mężczyzna wydawał się być gotów. Czekał tylko na decyzję Luffy'ego.
- Kapitanie co robimy? - zwrócił się w stronę swego dowódcy.
Słomiany nawet nie zauważył jak ręka zacisnęła się w pięść. Zmarszczył brwi. W tym momencie poczuł czyiś dotyk.
To Chopper położył swą rękę na jego dłoniach.
- Luffy proszę - spojrzał mu w oczy. Musiał go przekonać, część z nich była niezdolna do walki. Franky nic nie mówił zrobi tak jak zadecyduje kapitan.
Lekarz kontynuował.
- Spójrz na Brooka on zrobił już wystarczająco dużo. Wysłuchajmy go chociaż.
Minęło dość dużo czasu od kiedy admirał zaproponował by porozmawiali. Przerwał im przeciągłym ziewnięciem.
- Panowie długo jeszcze? Walczymy? Czy może sobie powolutku wyjaśnimy pewne rzeczy. Wiecie nie jestem na wakacjach.
- Dobra - Luffy postanowił podjąć rozmowę.

Shotaro wreszcie się doczekał. W końcu mógł z nią o tym porozmawiać.
Nico przetarła oczy, boleśnie uświadamiając sobie, że wszystko to nie było snem, a szarą rzeczywistością.
- Obudziłaś się wreszcie? - przybrał pretensjonalny ton.
Pani archeolog nie chciała wracać do tamtych chwili... Przywoływać te bolesne wspomnienia. Próbowała się bronić.
- Shotaro ja naprawdę... To nie moja wina...
- Przestań Nico oboje wiemy, że tego nie chciałaś.
Kobieta spuściła wzrok. W istocie. Wtedy, ze wszystkich sił pragnęła by do tego nie doszło. Zdała sobie sprawę, że czeka ich długa i ciężka rozmowa.
- Polej mi.

- I jak Robin przypomniałaś sobie co mi zrobiłaś? Ja, nie potrafiłem się z tym pogodzić.
Nastała głucha cisza. Nico milczała, po policzku spłynęło kilka łez.
- Dobrze, dam ci czas... - Przykuł ją do ściany, kobieta nie stawiała oporu. Była w dołku, złe wspomnienia wróciły.

"Mała Nico nie miała domu, miejsca gdzie mogłaby odpocząć. Oszukiwana przez świat sama zeszła na złą drogę. W wieku kilkunastu lat zaczęła parać się kradzieżą, używała mocy, dzięki której mogła pokonać słabszych piratów. Jednak pewnej nocy, gdy już zasnęła, obudziła się w nieznanym miejscu.

- Pobudka śpiąca królewno - ze snu wyrwał ja lekki kopniak rosłego mężczyzny.

Okazało się że był to pirat Shotaro. Dziewczynka miała tedy zaledwie trzynaście lat. Obawiała się, że on wyda ją marnes. Czuła się słabo, z pewnością była to wina morskiego kamienia którym skute były jej ręce. Jednak wbrew przypuszczeniom, przyszły lider czarnych kapeluszy nie oddał jej w ręce marine.
Shotaro był pedoflem i mała dziewczynka przypadła mu do gustu. Po pewnym czasie przestała się wzbraniać, nie chciała więcej bólu. A on. Okazał się miły. Minęło kilka miesięcy, dziecko miało zapewniony wikt i opiekunek w zamian za... pewne "przysługi". Jednak problemy zaczęły się, gdy Robin poczuła nudności. Jeden z podkomendnych stwierdził, że to ciąża. Shotaro z początku był tym przerażony, lecz z czasem zaakceptował to, chciał tego dziecka. Ale około dwudziestego tygodnia dziewczynka miała silny krwotok. Dowódca piratów porwał najlepszego lekarza. Ten stwierdził iż to zależy od niej. A ona... tak naprawdę nie chciała tego. Wkrótce poroniła. Shotaro był zrozpaczony. Nico wykorzystała ten czas na ucieczkę...

Kobieta znów głośno zaszlochała. Alkohol nie wystarczył. Przypomniała sobie wszystko. A on miał zaraz wrócić. Pragnęła by ten moment nigdy nie nadszedł.

- Huhu więc to tak - Borsalino podrapał się po głowie.
- Sam w to nie mogę uwierzyć... - Luffy patrzył w dół. Zawiódł swoich przyjaciół, nie potrafił nic zrobić, nawet nie było go przy nich. Reszta załogi wpatrywała siew Kizaru.
Czekali na jego odpowiedź...
- Nico Robin, tak naprawdę, nie powiedziałem Ci wszystkiego... - Zaczął Shotaro.
- Co masz na myśli - zapytała zdezorientowana kobieta.
- Ono żyje...
- Jak to!? Przecież to niemożliwe.
- Vegapunk! Mówi Ci to coś?
- Co?!
- Największy badacz na całej planecie! Zdołał ożywić naszego syna! Wtedy gdy płakałem nad resztkami, które zostały po poronieniu. On podszedł do mnie, wyciągnął swoją dłoń i zapytał dlaczego płacze. Opowiedziałem mu całą historię, a on dokonał cudu, do dziś nie wiem jak to zrobił. Jedyne co wiem to, to że wykorzystał próbki i diabelski owoc.
- To kłamstwa!
- Jak mógłbym Cię okłamać, moja Nico Robin! Już dziś wiem że to nie była pedofilia, to już wtedy była prawdziwa miłość! Wreszcie Cię odzyskałem, czas uleczył mą ranę. Proszę zostańmy razem już na zawsze. Ty, ja i nasz syn Komis. Pochylił się nad kobietą i ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku.

Tenshin stanął na środku statku. Zwołał całą załogę. Przed jego obliczem natychmiast pojawiło się siedmu ludzi.
- Kapitan jest teraz bardzo zajęty, a doszły mnie słuchy że na wyspie pojawili się Słomiani Kapelusze, co więcej wokół węszy też marynarka. Eiji jeszcze nie wrócił, ale wątpię by coś mu się stało, w końcu w hierarchii załogi jest trzecim oficerem.
- Co w związku z tym, bo przerwałeś mi zabawę z kobietą na dole. - Odrzekł leniwie młodzieniec w długich czerwonych włosach.
- Jak zwykle pyskaty Komis. Już wyjaśniam. Kapitan rozkazał się powstrzymać od walki więc, będziemy walczyli tylko w ostateczności, zresztą zacumowaliśmy w takim miejscu, że raczej nas nie znajdą.
- Staruszku, a co zrobimy jak nas znajdą!? - krzyknęła mała dziewczynka o różowych włosach.
- To chyba oczywiste, będziemy walczyć, myślałem, że dzieci w twoim wieku są mądrzejsze. - Dociął jej Karl.
- Zamknij się! - krzyknęła zbulwersowana.
- Cisza! - Wrzasnął wytatuowany Wice kapitan. - Mam nadzieję że niczego nie odwalisz i naprawdę będziesz wiernym nakama. - Tu spojrzał na ich nowego pokładowego strzelca.
- Nie masz się o co martwić, za waszym kapitanem pójdę wszędzie, zresztą was też już polubiłem. - odparł Usopp.
Usoop się zmienił. Już nie był tym zastrachanym chłopkiem z wyspy. Nie musiał kłamać. Od jego postawy bił chłód. Stał milczący na dachu siedziby czarnych kapeluszy. Zmienił się również zewnętrznie. Włosy gładko przylizał, wzroku mu się wyostrzył, już nie potrzebował gogli, oczy podkreślił czarną kredką. Z wysoka obserwował, to co dzieje się na wyspie. Był czujny, gotowy w każdej chwili zaatakować, jak tylko wróg zbliży się do siedziby.

- Naaah - Kizaru podrapał się po brodzie. Był zdumiony tym co usłyszał. Słomiani byli niewinny, ale z drugiej strony byli piratami, ludźmi wyjętymi z spod prawa ściganymi listami gończymi. Spojrzał na Sanjiego, który właśnie do niech dołączył. Pytanie o to jak udało mu się tu tak szybko dotrzeć nie miało sensu. A skoro jego ludzi tu nie ma, to pomoc słomianych przyda mu się w ujęciu czarnych kapeluszy, a nimi już sam sie zajmie - Dobrze.
- To znaczy, że idziesz z nami? - ucieszył się Luffy.
- Tak - admirał podniósł się.
Spoiler:

Syrenka popraw w swoim tekście błędy. Brakuje kropek, wielkich liter na początku dialogów...


Spoiler:

Sanji jest źle napisany...


Twierdza czarnych kapeluszy była otoczona lasem. Słomiani skryli się wśród drzew, by ocenić, którędy najłatwiej się dostać do środka. Zobaczyli jak kilkadzesiąt ludzi wybiega z budynku na zewnątrz. Wszyscy z bronią w ręku, z bezwzględnym wyrazem twarzy, z którego można było odczytać rozkaz jaki dostali. „Zabij, każdego, kto chce się wedrzeć do środka.”
- Chyba już o nas wiedzą - stwierdził szermierz widząc kolejnych wychodzących ludzi.
- Brook, Franky, Chopper zostańcie na zewnątrz - zadecydował kapitan. Wiedział, że teraz ta trójka będzie najbezpieczniejsza na zewnątrz. Byli osłabieni, nie mógł ich wciągnąć w wir walki. - my idziemy do środka uratować ich.
Pozostali towarzysze ruszyli w kierunku siedziby, wraz z nimi podążał Kizaru. Ludzie na zewnątrz nie stanowili dla nich żadnej przeszkody. Z łatwością ich pokonywali i parli uparcie do przodu, do głównego wejścia. I gdy już byli przy schodach, na ich szczycie, drogę do wejścia zagrodził im Usoop.
- Witaj Luffy w moim nowym domu - Głos strzelca była dla słomianego jak uderzenie młotem kowalskim w tył głowy. Stanął w oszołomieniu. Na twarzy kłamcy pojawił się najbardziej złowieszczy uśmiech, jaki Luffy kiedykolwiek u niego widział. Stali w bezruchu mierząc się nawzajem wzrokiem. Zdawało się, że czas zatrzymał się w miejscu, a napięcie pomiędzy nimi dwoma rosło. Kizaru zdawał się nie dostrzegać tego. Powoli podniósł swoją dłoń, z serdecznego palca wystrzelił promień, który trafił w szczyt schodów. Odłamki gruzu wzbiły się w powietrze.
- Chyba jest naszym wrogiem. - powiedział tym swoim lakonicznym głosem, po czym ruszył do przodu wprost na strzelca.

Wszystko dookoła otuliła cisza, niczym grube futro okrywające zmarznięte ciało zimą. Ile czasu minęło, nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Rok, miesiąc, godzina, czy może tylko krótka chwila. Nie mogła się poddać. Nie teraz gdy miała dla kogo żyć, gdy musiała chronić nowe życie. Rodziła się w niej nienawiść. Nienawiść, która dawał jej siły, by żyć, by walczyć, by móc zemścić się. Drzwi celi otworzyły się. Do środka wszedł mężczyzna. Na jego twarzy igrał uśmiech zadowolenia. Podszedł do niej i pochylił się nad nią. I w tedy otworzyła oczy, w których płonęła chęć mordu. Wszystko odbyło się z byt szybko, by mógł się zorientować co się dzieje. Paznokciami wbiła mu się w twarz i przejechała nimi po jego oczach. Mężczyzna zawył z bólu. Nim zdążył się na nią rzucić. Dziewczyna z całej siły kopnęła go w brzuch posyłając go na ścianę. Bezwładne ciało osunęło się na podłogę. Nami podeszła do niego. Zabrała drewnianą pałkę jaką miał przy sobie. Na początek, nim odzyska swoją broń, lub zdobędzie jakąś lepszą, musi wystarczyć jej to.
- Upadliście aż do poziomu marnych rządowych psów Schichibukai, żeby korzystać z pomocy marynarki. Żałosne... - Odrzekł Usopp, którego sylwetka rysowała się powoli w opadającym dymie.
- Ooooo... Widzę, że wyszedłeś z tego ataku bez szwanku. - Leniwie wybełkotał zaskoczony tym faktem Admirał.
- Twój promień potrzebuje dopracowania. Wystarczyło mu przeciwstawić mój, aby rozpadł się niczym szkło spadające na podłogę. - Powiedział z pogardą strzelec, zdmuchując dym sączący się z lufy jednego z pistoletów.
- Jesteś pewien!? - Krzyknął Kizaru pojawiając się za długonosym z nogą wyciągniętą w morderczych zamiarach.
Kopniak o prędkości światła spadł niczym z niebios.
- Usopp!!! - Zdążył wrzasnąć Luffy.
Nagle wszyscy stanęli w osłupieniu. Noga Jednego z najsilniejszych ludzi marynarki zawieszona była nad głową Usoppa. Shotaro pojawił się za nim znikąd i w ostatniej chwili zatrzymał nogę mieczem.
- Zgodnie z umową Ci tutaj przeżyją, przez wzgląd na twoją przeszłość. Wydaj im tę rudą dziewkę i niech stąd spieprzają, póki nie przekroczyli granic mojej cierpliwości. A co do tego typa tutaj, to ja się nim zajmę.
- Ojjjj... Nieźle chłopczyku, ale nie dasz rady mnie poko... - Nie zdołał dokończyć, gdyż rękojeść czarnego miecza wbiła się w jego brzuch i odrzuciła roztrzaskując o najbliższą ścianę.
- Logia nie jest dla mnie żadnym przeciwnikiem. - rzekł dumnie Shotaro poprawiając kapelusz spoczywające na jego głowie.
- Haki... rozumiem....

- Ojej! Uciekła hihi. I co my teraz zrobimy. Ci najemnicy się do niczego nie nadają. Nie wiem po co kapitan ich zatrudnił. Możesz go pożreć. - Powiedziała mała Saeki do potężnego ogara, który był prawie jej wzrostu.
Krew i flaki, biednego najemnika, który dał się podejść Nami pryskała wokół rozszarpywana przez bestie.
- Grzeczny piesek. - wyszeptała dziewczynka pod nosem i przełożyła swoje różowe włosy za ucho.
Słomiani stali przez chwili w oszołomieniu widząc, Shotaro. Pierwszy ocknął się Luffy
- Sani, Zoro. Idźcie do środka - zadecydował Luffy - uwolnijcie je
Przyjaciele spojrzeli na kapitana. Widząc jego zdecydowaną minę, i wzrok wpatrujący się w Usoppa kiwnęli na zgodę głowami. Szybko wbiegli do środka twierdzy.
- rozdzielamy się - Zoro pobiegł schodami na górę Sanji natomiast skierował się schodami w dół.
Na zewnątrz było słychać odgłosy walki, od których drżała twierdza. Pośród wznieconego pyłu stali dwaj przyjaciele.
- Usopp! Dzięki Tobie dotarliśmy tak daleko. Jesteś naszym nakama. Jeśli chcesz od nas odejść będziesz musiał mnie pokonać. Jesteś Słomianym! Jesteś jednym z nas!
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cichooo.htw.pl