ryszard bazarnik, koncert na Ĺcianie
No dobra, słowo się rzekło XD
Słowem wstępu - byłam odcięta od neta (nic nowego XD), napadł mnie mój wen i spłodził coś takiego. Niech Was zwała tekstu nie zraża - tam wbrew pozorom SĄ dialogi XD'
Pierwszy raz pisałam w ten sposób. Naprawdę proszę o komentarze.
Tytuł: Kłótnia
Czas: chwila Enies Lobby
Relacje: Zoro/Sanji, Luffy/Zoro (RELACJE, nie paringi, to NIE JEST yaoi, choć Sanji wyszedł mi jakiś ciapowaty >.>")
Ostrzeżenie: Jeszcze nie zbetowane, więc mogą się pojawić błędy :<
Tym razem Zoro przesadził.
Sanji leżał przy relingu i nie wyglądał jak ktoś, kto jest w stanie szybko się podnieść. Chrapliwy oddech i kilka kropel krwi, które spadły na deski, gdy kuk starał się odkaszlnąć, świadczyły o złamanym przynajmniej jednym żebrze; do tego ta wykręcona pod dziwnym kątem ręka...
Nie skończyłoby się to dobrze, gdyby Chopper jako pierwszy nie otrząsnął się z szoku.
Nigdy nikt złego słowa nie powiedział o ich kłótniach - ich bójki można było porównać do okładania się chłopców ze wspólnego podwórka. Już więcej szkód robił szukający czegoś do zabawy Luffy. Jednak było to spowodowane głównie faktem, że panowie nigdy nie walczyli ze sobą na poważnie.
Nikt nigdy nie walczył na poważnie z drugim załogantem na pokładzie. To była niepisana zasada. Nawet skłóceni Usopp i Luffy zeszli na ląd.
Inna sprawa, że, poza tym jednym przypadkiem, nikt w załodze tak naprawdę nie chciał zrobić drugiemu krzywdy. Nami mogła bić innych po głowach; Luffy mógł się rozbijać po statku i z nudów rzucać różnymi przypadkowo złapanymi przedmiotami w Usoppa; Zoro i Sanji mogli się bić... ale nikt tak naprawdę nie chciał w tym wszystkim czyjejś krzywdy. To była raczej... no, zabawa, prawda? Sposób na zabicie czasu.
Nic więc dziwnego, że Zoro stał w pierwszej chwili kompletnie zaskoczony. W czasie ataku zreflektował się w ostatniej chwili i uderzył tępą stroną mieczy, ale mimo wszystko cios wymierzony w kuka okazał się być poważniejszy w skutkach niż sądził.
Zaraz po Chopperze ocknęli się pozostali. Zaczęła się potężna awantura.
Zoro starał się ignorować sypiącą bluzgami jak z rękawa, wściekłą nawigatorkę. Patrzył, jak Chopper udziela Sanji'emu pierwszej pomocy, a ten protestuje niemrawo. Gdzieś w tle Usopp krzyczał to, co Zoro sam doskonale wiedział - że go poniosło. Franky, jakby nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji, kiwał głową, patrząc z zadowoleniem na nienaruszoną mimo uderzenia burtę. A Luffy... Luffy siedział gdzieś wśród drzewek pomarańczy i niefrasobliwie wcinał owoc za owocem. Patrzył na chmury, jakby były dużo bardziej interesujące od tego, co się dzieje na jego własnym pokładzie.
Nami zamilkła raptownie, kiedy ponad wrzawą poleciał zmęczony, niezbyt głośny głos Sanji'ego.
Wszyscy zainteresowani obrócili się w jego kierunku. Zobaczyli, że Chopper bezpardonowo wziął Sanji'ego na ręce i niósł go właśnie pod pokład.
Kuk poprosił, żeby Nami nie krzyczała na Zoro. Miał przy tym dziwną minę, którą wszyscy przypisali cierpieniu, chociaż takie wyjaśnienie wyraźnie nikogo nie satysfakcjonowało. Wyraźnie unikał wzroku szermierza, mimo, że ten patrzył wprost na niego.
Chopper, strofując Sanji'ego, by siedział cicho, podjął przerwany zaskoczeniem marsz ku zejściówce i po chwili zniknęli pod pokładem.
Pozostali patrzyli jeszcze przez chwilę na niedomknięte drzwi, po czym zaczęli się niemrawo rozchodzić. Słowa Sanji'ego i jego mina odebrały im animusz.
Została Nami, która zażądała od Zoro przysięgi złożenia Sanji'emu przeprosin i jakiegoś zadośćuczynienia.
Szermierz spojrzał na nią po raz pierwszy od początku awantury. Odmówił, chowając przy tym katany do pochew.
Nami obstawała przy tym, że Zoro jest winny, skoro to Sanji trafił do infirmerii.
Odpowiedział, szydząc, że najwyraźniej ona i Sanji są siebie warci, ze swoją kretyńską manią brania kogoś w obronę bez poznania wcześniej wszystkich faktów.
Zaczęła kląć, po czym zażądała wyjaśnień.
Zoro nie miał na nie ochoty.
Wyrwany z drzemki i powołany na sędziego Luffy obrzucił Nami tym dziwnym wzrokiem, które zwykle kierował do osób, które zawiodły pokładane w nich nadzieje względem inteligencji. Od wydarzeń na Enies Lobby, parę tygodni temu, nie widziała u niego tej powagi, więc teraz się speszyła. Kapitan położył się z powrotem na trawie i przykrył twarz kapeluszem. Stwierdził po prostu, że nie ma co się denerwować, wina pewnie leży gdzieś po środku i panowie powinni rozstrzygnąć to między sobą. Po czym zapadł w drzemkę, nim Nami zdążyła zadać kolejne pytanie.
Zirytowana, wykopała go za rufę.
Po jakimś czasie podeszła znowu do szermierza, kiedy ten wyżymał właśnie swoją koszulkę, a świeżo wyłowiony Luffy był zajęty próbami trafienia ręką w oddalający się na falach kapelusz. Widać wciąż miał pewne problemy z precyzją na odległość większą niż trzydzieści metrów.
Słowa, które wtedy powiedziała, brzęczały szermierzowi w głowie długo nawet po tym, jak pokonany usiadł na podłodze w infirmerii, tuż obok drzwi, dokładnie po przeciwnej stronie pomieszczenia od łóżka na którym leżał poturbowany Sanji.
"No dobrze, może nie wiem, co się dzieje, może za szybko zareagowałam. Ale do licha ciężkiego, Zoro, to jest twój przyjaciel. Przestań się krzywić, nie zachowuj się jak dziecko... Dobrze wiesz, że pod względem siły na tym pokładzie ustępujesz tylko Luffy'emu. Wiem, że zdajesz sobie z tego sprawę, bo ilekroć natykamy się na kogoś naprawdę nieprzyjemnego, to bierzesz na siebie najsilniejszego z jego popleczników. Nie kryguj mi się teraz! Nie, żaden trening, Zoro, do cholery, nie rób ze mnie idiotki. To się zdarzało już zbyt często. Ty i Luffy robicie to samo - zajmujecie sobą najsilniejszych, bo wiecie, że gdyby się spotkali z nami... ...Zoro. Masz zrobić to, co powiedział Luffy - pójść i macie to sobie wyjaśnić. Jeśli tego nie zrobisz, to wpakuję cię w takie długi, że się z nich nie uwolnisz do końca życia, jasne?"
Chopper, widząc wchodzącego Zoro, szybko się zmył, zmieszany sytuacją, która może zaraz zajść. Zostali więc sami - siedzący pod ścianą szermierz i leżący na kozetce kuchta.
Niezręczna cisza przedłużała się i zamieniała w ciężką atmosferę, której Sanji szczerze, z całego serca nienawidził.
Irytowała go wybita nie wiadomo kiedy kostka, która, owinięta teraz fachowo, wciąż pulsowała bólem. Irytowała złamana kość lewego przedramienia, nad którą Chopper utyskiwał jakiś czas, doskonale wiedząc jak bardzo kucharz dbał o swoje ręce. Przyzwyczajony jednak do opatrywania swojej załogi szybko nastawił i usztywnił rękę, przestrzegając Sanji'ego, żeby jej nie nadwyrężał. Jako lekarz Chopper był bezlitosny i nie uznawał sprzeciwów, więc skręcający się z bólu po nastawieniu kości kucharz zakwilił tylko wtedy cicho, ciesząc się, że nikogo poza nimi nie było w pokoju. Irytacji dopełniał wreszcie obity bok, choć tu po pobieżnym badaniu Chopper stwierdził, że choć tylko jedno z mniejszych żeber zostało złamane, to żadne nie dostało się do płuca i odkaszlnięta krew musiała pójść z jakiegoś pękniętego, wskutek uderzenia o pokład, naczynka. Operacja nie była więc potrzebna, ale bok bolał i to ten, na którym Sanji zwykł zasypiać, więc myślał raczej nieprzychylnie o nadchodzących nocach.
Co go jednak denerwowało do skraju nerwicy było niedawne świadectwo okrutnej przepaści w sile kucharza i pierwszego oficera. Sanji zdawał sobie sprawę z tego, że Zoro był nieludzko silny, ale przez jeden straszny ułamek sekundy, kiedy szermierz wskutek kłótni stracił panowanie nad sobą i zaatakował Sanji'ego, kucharz zobaczył jak w budzi się w nim przerażająca, łaknąca krwi bestia... i zdał sobie sprawę, że Zoro, choć panuje nad nią doskonale, w tamtej chwili zdusił ten zew dosłownie w ostatniej chwili. Obaj byli wojownikami na pokładzie, ale Zoro często trenował, a Sanji przesiadywał głównie w kuchni. Nie miał zbyt dużo czasu na treningi, więc mógł tylko rankiem, kiedy wszyscy jeszcze spali, szlifować swoje techniki. Wiedział, że w kolejnych przygodach ratuje go jego zwinność i siła nóg, ale jeśli tak dalej pójdzie, to siła Luffy'ego i Zoro zostawi go daleko w tyle i ta świadomość w ostatecznym rozrachunku wszystkiego, co go denerwowało ostatnio, irytowała go najbardziej.
"Po moim trupie" - pomyślał gniewnie. Wiedział, że nie dorówna sile Zoro, ale nie miał zamiaru dłużej pozwalać, by siła ta go tak przerażająco przytłaczała.
Zerknął w stronę siedzącego pod ścianą szermierza. O dziwo, Zoro nie spał, jak to miał w zwyczaju w chwilach w których nie miał okazji do treningu. Siedział tylko i wpatrywał się w ścianę naprzeciw wyraźnie nad czymś zastanawiając. Wydawać by się mogło, że postawione pod ścianą katany były dla niego nie bronią, ale po prostu potrzebnym mu milczącym towarzystwem. Zupełnie jakby kuka w ogóle nie było w pomieszczeniu.
"Wygląda niemal inteligentnie" - pomyślał Sanji, nie mogąc sobie darować tej odrobiny złośliwości.
Wiedział dobrze, że to Nami kazała mu przyjść tutaj. Wiedział też dobrze, że Zoro nie odezwie się słowem, a jemu samemu nie pozwalała na to duma. Wreszcie przez fale irytacji przebiło się poczucie winy. Dobrze wiedział, że przeholował. Sądząc z ostrej reakcji innych nikt nie usłyszał wysyczanych przez niego jadowitych słów wypowiedzianych zbyt szybko, by zdołał je powstrzymać. Były niestosowne i gdyby kiedykolwiek zostały powiedziane do niego, pewnie bez zastanowienia wgniótłby awanturnika w ziemię. Wiedział, że miał sporo szczęścia tylko z tym żebrem, ręką i kostką.
Patrząc na spokojnego, zamyślonego Zoro Sanji miał ochotę zapaść się pod ziemię. Ale na to też nie pozwalała mu duma.
Jednak nawet ona nie mogła już uciszyć dopominającego się o uwagę pęcherza. Sanji wcześniej zagłuszał go myśląc o czymkolwiek, ale ile można? W dodatku wewnętrzny zegar wył rozpaczliwie, że jeśli zaraz nie weźmie się za robienie obiadu, to załoga będzie musiała zadowolić się czymś zrobionym na poczekaniu, albo poczekać, na co nie pozwalała mu jego duma kuchty. Luffy też nie będzie zadowolony...
"Och, dlaczego ten gloniastogłowy kretyn chociaż raz nie mógłby zrobić tego, co się po nim oczekuje i pójść spać?" - pomyślał Sanji, opuszczając nogi za łóżko.
Pierwsza próba rozłożenia ciężaru ciała na obie stopy wypadła pomyślnie. Ból w kostce był do zniesienia, chociaż Sanji nie był pewien, czy to dzięki wtartej w nią wcześniej przez Choppera maści, czy też może uraz był po prostu tak nieznaczny.
Bez względu na to, czy Zoro był tak zamyślony, że nie zauważał obecności kucharza w pokoju, czy też może go zwyczajnie ignorował, Sanji nie miał zamiaru dawać mu satysfakcji i kuleć, mijając go. Wyprostował się i przemaszerował spokojnie przez pokój. Przynajmniej taki miał zamiar. Pod koniec trasy kostka zawiodła go i zaskoczony kucharz poleciał do przodu. Odruchowo wyciągnął zdrową rękę przed siebie, chcąc złagodzić upadek.
Jego dłoń trafiła na białą rękojeść podsuniętej nie wiadomo kiedy katany. Zoro trzymał miecz tak stabilnie, że nie drgnął nawet wtedy, gdy kuk oparł się o niego całym ciężarem.
Sanji obejrzał się na niego. Zoro wciąż wbijał beznamiętny wzrok gdzieś w ścianę za Sanji'm.
Wyrzuty sumienia wróciły i uderzyły niczym dziesięciotonowy młot Usoppa - lekko, choć nieomal ogłuszająco. Nigdy za sobą nie przepadali, ale do cholery, niektóre sprawy trzeba z miejsca prostować. To podstawowa odwaga każdego mężczyzny.
Ależ Zeff by się z niego śmiał w tej chwili. Śmiał i szydził. I miałby rację. Przeklęty stary piernik.
Sanji zdawał sobie sprawę, że chwila, w której powinien coś powiedzieć, mija. Z rozpaczą zauważył, że zawiódł go jego własny język. Było mu zwyczajnie GŁUPIO powiedzieć cokolwiek. Wszystko, co przychodziło mu do głowy brzmiało idiotycznie nawet w myślach...
Pomoc przyszła z najmniej oczekiwanej strony.
Szermierz zapytał cicho, czemu Sanji nie uniknął wtedy tego ataku.
Sanji zamrugał, uderzony idiotyzmem tego pytania. Znaczy... to nie tak, że nie był w stanie go nie uniknąć, w końcu jego głównym atrybutem była zwinność, ale przecież... no kurde, należało mu się, tak?
Spojrzał na Zoro. Z zaskoczeniem zobaczył, że szermierz odwzajemnia spojrzenie. Szybko odwrócił wzrok.
- Przepraszam - powiedział cicho.
Zoro pokiwał głową i wstał. Bez ostrzeżenia zabrał Wadou Ichimonji spod ręki Sanji'ego, przez co ten musiał wykonać dziwny, kulawy taniec, by się utrzymać na nogach. Kiedy wreszcie odzyskał równowagę, poderwał głowę, żeby skląć tego idiotę, ale zorientował się, że jest w infirmerii sam. Zoro wyszedł.
* * *
- Nami, łabądku, co ty tu robisz? - zapytał zaskoczony Sanji.
Wciąż kulał, wchodząc do kuchni, ale momentalnie o tym zapomniał, widząc swojego rudego anioła przy kuchence. Wokół rozchodziła się woń lekko przypalonego oleju i omletów.
Dziewczyna odwróciła się nie mniej zaskoczona od niego.
- Och, Sanji... Um, mamy dużo jajek, więc pomyślałam, że póki nie wydobrzejesz...
- Dobry boże, moja słodka Nami w różowym fartuszku, co za urzekający widok - westchnął.
Przeszedł przez jadalnię i minął dzielący ją od kuchni kontuar.
- I do tego zakłopotana - rozczulił się, podchodząc do niej.
Nami w końcu straciła cierpliwość i przydzwoniła mu patelnią.
- Chyba zawołam Choppera, atak Zoro najwyraźniej skumulował się na twoim durnym czerepie - warknęła.
- Ach... Nami, aniołku mój? - zaświergotał trochę niewyraźnie Sanji.
- No?
- Ta patelnia jest gorąca.
Nami zabrała patelnię, przypominając sobie, że dopiero co zdjęła ją z paleniska. Zaklęła siarczyście, widząc oparzenia na twarzy kucharza, a ten ze śmiechem starał się ją uspokoić.
- To po prostu nie jest mój dzień. Nie wołaj Choppera, samo niedługo zejdzie, bez obaw...
Nalał jej soku i nakłonił, żeby usiadła przy kontuarze, a sam zabrał się za wzbogacanie idei omletów. Sam pomysł nie był zły, ale przecież Luffy musiałby zjeść ich tonę, żeby się napchać, ale po pierwsze nie mieli tyle jajek, a po drugie Sanji nie wyobrażał sobie Nami stojącą tyle przy kuchence.
Nawigatorka patrzyła jak kuk uwija się zręcznie w kuchni. Zauważyła, że nawet o tym nie myśląc stara się nie stawać na lewej nodze, czy używać lewej ręki. Nie był to miły widok, kiedy już się to dostrzegło.
Kiedy zaczął się mocować z jakimś słoikiem, wstała i pomogła, choć o prawa do otwarcia słoika musiała się przez chwilę wykłócać. Wreszcie Sanji podziękował jej wylewnie, choć nie bez wyraźnego zakłopotania, i wrócił do przygotowań do obiadu.
Nami oparła się o blat. Widziała już trenującego na górze Zoro i teraz patrzyła na gotującego obiad Sanji'ego. Wszystko wracało do normy i tylko bandaże na ręce i kostce Sanji'ego, i to lekkie skrzywienie, kiedy się wcześniej zaśmiał, świadczyły o tym, że rano zaszło cokolwiek.
- Dogadaliście się z Zoro? - zapytała w końcu.
Ręce Sanji'ego zamarły tylko na chwilę. Właściwie to nawet nie zatrzymały się, ile zwolniły. I zaraz potem podjęły pracę ze zwykłą prędkością.
- Można tak powiedzieć.
Zoro ćwiczył. Tym razem nie siłę, ani technikę. Opanowanie.
Nie był w stanie wyhamować ataku. Nigdy nie było mu to potrzebne. Wyćwiczone przez lata treningu ręce zostały przystosowane do sięgania celu i robienia mu krzywdy. Dopiero teraz dotarło do niego, jak marnie nad tą częścią siebie panuje i jak wiele miał szczęścia, że to Sanji wyprowadził go z równowagi i mu to uświadomił, a nie kto inny.
Zachowania kapitana w takiej chwili Zoro nawet nie próbował sobie wyobrazić, ale gdyby to był ktoś inny z załogi...
Przed spotkaniem Luffy'ego szermierz wolał samotną tułaczkę. Tak jest łatwiej - martwić się tylko o siebie.
Ale teraz myśl o tym, że ktoś z załogi mógłby się bać, że wytrącony z równowagi Zoro przypadkiem może zrobić im krzywdę wydała mu się wyjątkowo niemiła.
Więc ćwiczył.
Parę metrów za nim Luffy siedział na relingu. Łowił ryby, siedząc plecami do szermierza.
Milczące towarzystwo.
Szermierz uśmiechnął się krzywo.
Nie wiedział, że na twarzy kapitana w tej samej chwili pojawił się podobny uśmiech. Ale przekaz był jasny. Proste przypomnienie.
"Ufam ci."
No proszę, kto by się spodziewał, że ktoś po Crewconie napisze tak szybko fika. Pomysł wydaje się interesujący, choć przyznam, że nie zrozumiałam motywu postępowania szermierza. Wszystko jest ładnie opisane, a jednak to ciągłe pytanie "dlaczego" do końca nie dawało mi spokoju. Nie wiem wydają mi się rodziną i po prostu nie ma możliwości, by doszło do czegoś takiego. Zapewne dlatego tego fika czytało mi się trochę gorzej. Milczenie, mnóstwo przemyśleń to wszystko budowało tą niecodzienną na statku słomianych, atmosferę. Smutno mi teraz...
Um, drobne naprostowanie - nie napisałam tego po CC, to powstało dużo wcześniej i na CC Jutsu mi przypomniał, że w ogóle miałam wrzucić to na szersze forum, jeśli uzyska aprobatę mojej załogi XD' Stąd na samym początku słowa "słowo się rzekło" ^^'
Po drugie - na dobrą sprawę było to pomyślane na dwa rozdziały, ale jakoś Soge spodobał się pierwszy jako całość i ostatecznie drugi nigdy nie został napisany. Widać Soge lubią niedopowiedzenia.
Wg. Ciebie powinnam jednak to uzupełnić drugim?