ryszard bazarnik, koncert na Ĺcianie
Jeśli chodzi o endingi: wiele zależy również od Was. To, co zrobiliście na LARPie, z kim się polubiliście a z kim nie, jakie interesy ubiliście- wszystko zarzutuje na zakończenia.
Każdy z graczy dostanie na pw pewien zestaw pytań, na podstawie którego zbuduje coś w stylu 'raportu'.
Im wcześniej przyślecie, tym szybciej pojawi się post ;)
- Trudne czasy wymagają trudnych decyzji - pomyślał filozoficznie Śmierć zrzucając ze stołu resztki potłuczonej zastawy - No ale przynajmniej mam już sufit, ściany, podłogę i regały na miejscu.
Okruchy szkła chrzęściły pod butami gdy spacerował powoli w kierunku tarasu. Wiszące na wyrwanych zawiasach drzwi skrzypiały cicho, wypełniając zamglony krajobraz jękliwym dźwiękiem.
- Teraz już wszystko wróciło tam gdzie powinno: koszmary do koszmarkowa, ludzie do umierania a wynaturzenia wszelakiego rodzaju poszły we wszelaką cholerę - Pociągnął łyk z ostatniego kieliszka który się ostał. Miał tylko ukruszoną nóżkę, był więc całkiem sprawny. Mgła leniwie płynęła po płaskowyżu. Wsłuchał się w ów dźwięk, który laik omyłkowo wziąłby za skrzypiące drzwi. Zawodzenie legionów martwych dusz zbitych w blade, zimne pasma poprawiło mu odrobinę humor.
- No cóż, nie każdy może, ot tak sobie przejść na drugą stronę. Trzeba przejść dogłębny proces analizy, wyceny oraz potwierdzenia własności... hmm własnej duszy? - jednym haustem wychylił ciemny napój - Trudne czasy to trudne decyzje. Dobrze że się skończyły. Można wziąć się za porządkowanie tego burdelu.
Nonszalancko wyrzucił za siebie kieliszek, który rozprysł się na obsydianowej posadzce. Dwie uzbrojone w miotły dusze syknęły z irytacją i wróciły do walki z wszechobecnym obrazem zniszczeń.
_________________________________________________________________________________
Dwie zirytowane dusze spojrzały w rozwiewający się w powietrzu portal i wróciły do powolnego zamiatania zniszczonego domostwa.
- To serce chyba jeszcze bije... - kobieta wpatrywała się w coś na posadzce.
- Wymieć je. On nie jest zainteresowany żywymi sercami, nie ważne czy zajęczymi czy nie.- powiedział po chwili mężczyzna.
- Och, no ale nie możesz zapomnieć o niej... - kobieta spuściła wzrok.- Dobrze kochanie, już się go pozbywam.
- Swoją drogą to ciekawe, że właśnie nas postanowił zatrzymać. Ze wszystkich możliwych wybrał właśnie nas.
- Wiesz to może dziecięca miłość? W końcu gdyby nie my, nigdy by się nie pojawił.
- Gdyby nie TY kochana.
- Nie wyciągajmy tej starej sprawy.- kobieta posmutniała jeszcze bardziej
- Przecież tylko się droczę.- mężczyzna objął ją.- Przecież wiesz, że cię kocham Ewo.
- Ja ciebie też Adamie, ja ciebie też.
___________________________________________________________________________________
Pani koszmarów.
Królowa terroru.
Władczyni przerażającej krainy.
Wyrażała swoje niezadowolenie tupiąc nóżką i robiąc nadąsaną minkę. Wszystkim wokoło dawała jasno do zrozumienia, jak bardzo jest z nich niezadowolona. Wrażenie promieniało z niej całej, aż po same końce warkoczyków.
Nowe obowiązki jako przywódczyni Świetlików odrobinę ją irytowały. Ba, irytowały ją całkiem mocno ale nie miały wyboru: ona nimi rządziła i one musiały się zmienić.
To wcale nie chodziło o to, że to ONA chciała być większa! Tym bardziej nie chodziło o niego! Po prostu Stokrotka była dla nich za miękka i zbyt dziecinna!
Właśnie!
One muszą być duże!
Dla niej!
___________________________________________________________________________________
- Ojej... Ależ ona krzyczy...- Stokrotka patrzyła na Caroline próbującą zmusić Świetliki do dorastania.- Moje biedne małe Świetliki.
Choć wydawało się to bardzo niedorzeczne, działania nowej przywódczyni dawały widoczne efekty...
- Hmm, a właściwie to skąd ja się tu wzięłam? - Stokrotka podrapała się po głowie .- Byłam na bagnach... yyy... zobaczyłam te wielkie czerwone oczy i... i ... Ojejku...
Dziewczynka poczuła czyjąś dłoń na ramieniu, odwróciła się przestraszona.
- Jejku! To tylko pan! Mógłby mnie pan nie straszyć! - Świetlik wypalił w kierunku swojego opiekuna.- Ale... to znaczy, że ja ...
- Tak, Stokrotko, a może raczej powinienem powiedzieć Nancy.- Władca Świetlików uśmiechnął się ciepło.
- Ale, ale... Przecież pan nie przychodzi tak sam... Nigdy tak nie było!
- Widzisz, ja dbam o swoje Świetliki.-wyciągnął jedyną dłoń w kierunku dziewczynki.- To co? Pójdziemy już?
Mała rączka wsunęła się w jego dłoń. Zaczęła blednąć i stawać się przeźroczysta.
- Ojej... A ja nie przeprosiłam jeszcze pana za rękę... - martwa Stokrotka zasmuciła się.- Chyba już pana nie boli?
_____________________________________________________________________________________
Państwo zapewnia ci wszystko: posiłek, księdza, dziwkę i ostatnie dziesięć minut sławy na oczach fotoreporterów. Zapewnia wygodny fotel, pyszny, kolorowy koktajl i czystą, nową strzykawkę w której go podają.
Tylko czemu jak, kwiatek przychodzi co do czego to jesteś w stanie myśleć tylko o śmierci? Szczególnie, że śmierć jest takim garniturowatym sukinsynem z obciętą łapą i w dodatku ...
- ...; pseudonim 'Butcher', skazany został na śmierć (...).-głos urzędasa był całkowicie wyprany z uczuć.- Wyrok zostanie wykonany przez wstrzyknięcie trucizny (...)
O jesteś. Wiedziałem, że przyjdziesz. I co się cieszysz? Właściwie to czemu nie stoisz tam za szybką? Wolisz być blisko? A może ci się spieszy?
No dalej za tą szybą! Wciskaj ten cholerny guzik!
Teraz!
No co jest, kwiatek?
Rzeźnik otworzył oczy. Do środka pomieszczenia wchodziło dwóch karków ubranych w białe kitle. Między sobą nieśli kaftan bezpieczeństwa. Po chwili odpięli ogłupiałego więźnia i zapakowali do tego charakterystycznego stroju. Próbując zorientować się co się dzieje, były skazaniec, zobaczył znajomą twarz ubraną w garnitur rozmawiającą z naczelnikiem więzienia.
Oraz uśmiechniętą Śmierć machającą mu na odchodne.
_______________________________________________________________________________________
Swoją drogą, ten doktorek to też niezły agent. Smith mu jest czy jakoś. Facet pracuje, uznany autorytet, ma nawet hobby z tymi paranormalnymi śledztwami. Poza tym żonaty, wspaniała żona. Do czasu właściwie. Że tragedia? Jasne, a on taki święty jak o nim gadają. Weź sobie kiedyś z nim nocny dyżur. Ma coś w oczach... Jak... Jakiś głód, pragnienie. Cholera wie co! Wygląda jakby miało cię zeżreć zza oczu...
Gadają, że to przez niego jego żonie odwaliło... Podał jej coś przez co dzieci urodziły się martwe a ona sama pogubiła klepki. Skąd mam wiedzieć po co? Podobno... podobno to po to że robił na niej jakiś eksperyment... i musiał mieć ją cały czas na oku. No i wiesz co by nią nie zrobił to psychicznej nikt nie słucha. Fajnie właściwie że przyszedłeś, wiesz do mnie już nikt nie przychodzi, zresztą jak im opowiem to nikt nie uwierzy. Psychicznych się nie słucha. Tak jak mnie!
____________________________________________________________________________________
Szpital psychiatryczny im. św. Anny.
Nazwisko i imię: N/N; Płeć: K
Data Urodzenia: brak danych, około 20 lat.
Data przyjęcia: 28.02.2009
Objawy: Stany lękowe, halucynacje, omamy słuchowe, amnezja.
_____________________________________________________________________________________
Drzwi w celi o miękkich, białych ścianach zamigotały lekko po czym otworzyły się ze zgrzytem. Pomieszczenie szybko wypełniło się, zimnym, wilgotnym powietrzem. Z wirującej ciemności portalu wyszedł ubrany na czarno mężczyzna. W miejscu gdzie powinna być lewa dłoń zwisał luźno pusty rękaw marynarki, zaś w prawej dłoni trzymał oprawioną w zieloną skórę książkę i długie gęsie pióro. Z radosnym uśmiechem usadowił się naprzeciw przerażonej, zwiniętej w kłębek kobiety, która szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w niego.
- Cześć. Teraz pewnie myślisz, że oszalałaś naprawdę, że oni mają racje.- wesoły ton nie pasował do otoczenia.- Spokojnie, to co widziałaś było prawdą.
Kilka minut później, gdy znowu zrobiło się cicho mógł kontynuować.
- Jesteś, no, relatywnie, normalna.- posłał jej promienny uśmiech przywodzący na myśl szczerzącą się czaszkę .- Wiesz, posprzątałem już w domku, to mogę się zająć tobą. Chyba nie myślałaś, że o tobie zapomnę? Eee, no przecież ta cała awantura kosztowała mnie dłoń. Wiesz, to dziwne ale fantomy czują fantomowy ból. No ale wracając do sedna: to jest twoja książka. Pomyślałem sobie, że przecież mogłem napisać ją sam;Żyła długo i nieszczęśliwie w psychiatryku, po czym umarła boleśnie i samotnie... Ale wiesz, to by było takie małostkowe i jeszcze by sobie ktoś pomyślał że to z zemsty...
Uśmiech znikł z jego twarzy a w celi zrobiło się jeszcze zimniej.
- A ja nie jestem ani małostkowy ani mściwy... Chyba. Dlatego też, będę tutaj przychodził i będziemy wspólnie pisać historię twojego życia. Zaczniemy od imienia na okładce i dojdziemy do tego jak znalazłaś się w tym miejscu. Nie pomijając tego, co zrobiłaś, że cię tu zamknęli. A gdy skończymy wsadzę tą książkę na półkę i jak będziesz grzeczna to zabiorę cię z tego pokoju z powrotem do świata. - głos był cichy, ponury i poważny. Umilkł na kilka sekund patrząc w jej rozbiegane oczy.
- No więc? Jakbyś chciała się nazywać? - usta znowu rozciągnęły w radosnym uśmiechu.- Ojej, no dobrze pokrzycz sobie jeśli musisz... Mamy przecież bardzo dużo czasu, moja droga Alicjo.
_______________________________________________________________________________________
- telefon do Pana.
W ręcznie rzeźbionych drzwiach olbrzymiego pokoju z tarasem pojawiła się mała dziewczynka ubrana w jasno-niebieską sukienkę z bufkami i biały fartuszek. Na srebrnej tacy niosła telefon. Stukanie o posadzkę jej lakierowanych bucików wywołało uśmiech u pana siedzącego w wielkim fotelu na środku. Skłoniła się Jegomościowi, po czym podała słuchawkę.
- Kto to? - spytał głośno i niegrzecznie wiedząc, że ktoś po drugiej stronie czeka na rozmowę.
- Pani Veronika Smith.
Mężczyzna w wielkim cylindrze uśmiechnął się i wyłączył telefon rzucając nim za taras. Histeryczny śmiech rozległ się po pokojach posiadłości. Dziewczynka poczekała, aż ciało jej Pana przestanie wić się w rozchichotanych konwulsjach, po czym odstawiła tacę i zrobiła złą minę.
- Och, nie dąsaj się. - wstał i wziął ją za rękę prowadząc na taras - czyż nie jest Ci tutaj dobrze?
- Nie o to chodzi... Pan ciągle jest niepoważny.
Zatrzymali się tuż przed barierką. Dziewczynka dopiero teraz zdała sobie sprawę, że skóra jej Pana jest całkowicie biała- jak przystało na szlachcica. On- naciągając mocniej cylinder wskazał na basen pełen nagich, małych dziewczynek.
- Czyż nie jestem wspaniały? Poważny? Daję temu światu przyszłość... Dzieci.
- Ale jeżeli nadal będzie Pan zbywał klientów...
- Ciiiiiiiii !
Zerwał się z miejsca i wbiegł z powrotem do pokoju przeskakując z regału na regał. Bo- wprawdzie nie zostało wspomniane- w pokoju znajdował się tylko fotel Pana a wokół regały od podłogi po sam sufit wypełnione książkami... Książkami Lewisa Carola- w różnych wydaniach i aranżacjach.
Mała jeszcze raz rzuciła okiem na basen, głośno westchnęła i postanowiła wrócić. Mężczyzna nadal zdawał się czegoś szukać.
- Nudzę się tutaj...
Rozłożyła się w wielkim fotelu i zamknęła oczy. Chciała zobaczyć co jest poza posiadłością. Czy opowieści jej Pana o świecie są prawdziwe... Nigdy wprawdzie nie widziała gadającego Kota czy małych zabitych dzieci z lampionami... Nieważne- jej Pan czyta za dużo bajek.
- Alicjo, natychmiast się ogarnij i zrób miejsce. Poczytam Ci coś ciekawego...
Jak zwykle- pomyślała i jak zwykle usiadła na kolanach. Kapelusznik trzymał w rękach ręcznie pisane, kolekcjonerskie wydanie "Alicji po drugiej stronie lustra" w miękkiej oprawie- Jego ulubione. Przekartkował je, po czym spomiędzy stron wyciągnął różową kopertę z wielkim czarnym napisem na grzbiecie i wręczył je dziewczynce.
- 'Dreamlands', co to jest?
- Ano zaproszenie na fajną imprezę...
Jego uśmiech był naprawdę szczery, a noc gorąca...
____________________________________________________________________________________
W wielkim pomieszczeniu o sterylnym, zimnym klimacie coś nagle się poruszyło. Maleńkie czerwone światełko wydało z siebie ciche 'pik' i zamieniło się w zielone. Do pracowni weszły dwie kobiety ubrane w białe fartuchy, jedna z nich niosła w rękach coś na kształt słoja.
- Margaret, odstaw to w końcu! - zdenerwował się pierwsza kobieta.- nosisz to wszędzie ze sobą.
- Nie to, tylko nią, spójrz Alesso.
Spojrzała, ale dalej nie była zadowolona. Ogarnęła salę wzrokiem i podeszła do jednej z większych 'wylęgarek'. Coś w środku bulgotało, podłączone do masy kolorowych kabelków. Margaret mówiła dalej.
- Spójrz, ma już prawie 4 tygodnie, sama ją wychodowałam. Dam jej na imię Jane...
- Absurd! - trzasnęła teczką o blat stołu.- jak możesz wiedzieć, że to dziewczynka?! Pracujesz tutaj od tylu lat i nadal się łudzisz? Nie mam z Ciebie rzadnego pożytku...
Margaret posmutniała. Wprawdzie nie była już pierwszej młodości i nie mogła mieć dzieci, a rozwiązania korporacji mogły dać jej upragniony dar. Nie rozumiała rozgoryczenia przyjaciółki i jej niechęci- przecież ona tez jest kobietą!
Głupia baba- pomyślała Alessa o pomocniczce. Głupi ludzie. Jak łatwo ich oszukać.
W głośnikach odezwał się znajomy głos:
- Jak się mają moje ulubione pracowniczki? Pośpieszcie się- tutaj na górze potrzebuję więcej dziewczynek do cholery!
- A zamówienia, dla ludzi, dla rodzin?- spytała drżącym głosem Margaret.
- Zamówienia... Wy jesteście od moich ZAMÓWIEŃ... Niech Cię nie obchodzą zamówienia. Aha- ps: wiem co trzymasz w słoiku <śmiech>.
- Na dzisiaj będą gotowe trzy, bez obaw. - odpowiedziała szybko Alessa widząc, że Margaret zanosi się płaczem.
Głupi ludzie- pomyślała jeszcze raz w myślach doktorka i wyszła z pracowni zostawiając płaczącą Margaret.
_______________________________________________________________________________________
- Dzień dobry, poproszę nasiona.
Starsza, siwa babunia spojrzała spod lady na młodego chłopaka w dziwnym stroju.
- Ale jakie nasiona chłopcze, nasiona czego?
- Hmmm, żeby były sprawdzone, małe i wyrosło z nich szybko piękne drzewko.
Kobieta uśmiechnęła się i wyszła na zaplecze. Po chwili przyniosła duże i soczyste jabłko. Wręczyła młodzieńcowi z dziką satysfakcją.
- Nie bój się- nie będzie jak w bajce o Królewnie Śnieżce... W środku znajdziesz to, czego szukasz, smacznego. Ach- na koszt firmy. No znikaj już!
Wyszedł, a sklep jakby zamigotał.
Tej nocy trudno było zasnąć z emocji. Tyle rzeczy się wydarzyło, a teraz czas spełnić niektóre obietnice...
- Jak się masz? Mam coś dla Ciebie... Och- nie musisz dziękować. A więc zostałaś szefem Świetlików- gratuluję. A teraz chodźmy- mamy coś do zrobienia. Ty też mi coś obiecałaś...
_______________________________________________________________________________________
Co za nudy! Odkąd wszyscy się wynieśli zostałem sam jak palec. Nie- nie tęsknię za nimi- po prostu reszta tutaj stanowi dla mnie małe wyzwanie... I cholera- nie ma żadnych portali!
Wielki fioletowy sierściuch powolnie przechadzał się po bagiennej ścieżce narzekając i co chwilę kopiąc jakieś wredne łapsko, które próbowało go nieudolnie wciągnąć do ciemnej brei. Amatorszczyzna.
- Kocie, kocie!
Zza drzewa pokrzykiwało jakieś pokraczne Koszmarniątko pokazując krzywym palcem przed siebie.
- Tam! Tam coś się dzieje... Coś złego!
- I mnie tam nie ma?!
Poruszony informacją od nieznajomego Kot pobiegł w wyznaczonym kierunku, a za nim mały informator. Racja- na polance strachu coś ewidentnie się działo. Na środku wyrosło przeogromne drzewo, do którego ciągnęły tłumy małych, świeżych Koszmarków. Jak na Krainę Koszmarów biło jasnym światłem, a wokól niego roztaczała się łuna szczęścia.
- Obrzydlistwo.
Kot podszedł bardzo blisko zjadając przy okazji kilka mało doświadczonych świeżaków- po cóż mają się marnować? Wskoczył i ugościł się w koronie drzewa, leniwie rozciągając.
- Pssssst!
- Jeszcze tutaj jesteś? Odejdź, póki jestem najedzony.
- Panie, pozwól mi Tobie służyć...
Po tych słowach Kot zanosząc się śmiechem mało nie spadł z drzewa.
- Hahaha! Sługą? A co takiego potrafisz maluszku? Mogę Cię schrupać na deser...
Pokraczny Koszmar lekko zwątpił, ale zdał sobie sprawę, że i tak zaszedł za daleko. Musiał ciągnąć rozmowę dalej. W końcu gdyby teraz chciał odejść, Kot zjadł by go bez wachania.
- Potrafię świetnie zdobywać informacje... - mówił zacierając łapki.- Otóż- do tego drzewa ściągają Koszmary które możesz łatwo zabijać... A podobno ostatnio coraz gorzej z jedzeniem... Jestem bacznym obserwatorem, wiem czego pragniesz...
- Czego pragnę?- zamyślił się Kot.
- To czego pragniesz, jest nad Twymi uszami, Panie.
Spojrzał w górę, gdzie malowniczo rozciągała się panorama Świata Ludzi... Na Jego pyszczku pojawił się naprawdę szeroki uśmiech.
- Zaczynasz mi się podobać, robalu.
- Mam też coś, co może Pana zainteresować.- W krzywych paluszkach trzymał różową kopertę z czarnym napisem.- Nie znam pisma ludzi, ale zapewne Ty znasz.
Kot szybkim susem zlazł z drzewa. 'Dreamlands', zaproszenie. Przeczytał uważnie i uśmiechnął się.
- I jak będzie z Naszą umową, Panie? - spytał niepewnie Robal.
- Przyjmuję Cię na okres próbny. Jedno 'ale' i stajesz się moją przystawką.
_______________________________________________________________________________________
- Ludzie schodzą na psy, Jack. Wiele dobrego się wydarzyło, ale coraz więcej złego jest wśród Naszych znajomych...
Osobnik z wielkimi skrzydłami przyglądał się uśmiechniętemu chłopakowi naprzeciwko stołu.
- Z czego się tak radujesz?
- Uratowałem ją, czy to nie piękne?
Michał zamyślił się chwilę chwytając za imbryk. Przecież nie mógł mu powiedzieć, co teraz wyczynia Jego siostra i reszta Koszmarkowa, to by Go dobiło. Lepiej nic nie mówić. Nalał herbaty, a po pomieszczeniu rozniósł się zapach cynamonu.
- Dobiłeś jakiegoś targu ze Śmiercią, to prawda. I cieszy mnie, że jesteś szczęśliwy.
Nastąpiła cisza. Jack posmutniał i cicho spytał.
- Czy mógłbym ją zobaczyć?
- Nie mam takiej mocy.
Michał skłamał. Oczami właśnie widział co robiła Cheryl. Nie różniła się od zwykłego Koszmara.
____________________________________________________________________________
Written by EvilGoat&Mr.Death Inc. :P