ryszard bazarnik, koncert na Ĺcianie
Obecni:
- Julian Przybyszewski
- Brendan Wilson
Loża w restauracji w Dom Myśliwski na ul. Libelta 37 w Poznaniu, godz 23:30.
Ruch na ulicy zamierał, gdy pod restauracją pojawił się czarny Ford Mondeo. Wysiadł z niego Brendan Wilson i szybkim krokiem wszedł po schodach ku drzwiom restauracji. Podał rękę stojącemu już w drzwiach Julianowi.
- Witam Pana, przepraszam za opóźnienie. Juz prowadzę do naszego stolika.
Oboje weszli do odgrodzonej od reszty sali loży i usiedli na kanapach. Brendan wyjął z neseserka butelkę i postawił na stole.
- Cieszę się ze spotkania. Chociaż cieszyłbym się bardziej, gdyby wszystko co planuję, odbywało się w terminie. A tak, nasza rozmowa póki co bedzie czyto teoretyczna. - Brendan uśmiechnął się - Przynajmniej na płaszczyźnie ogrodu naszej willi.
- Ja również bardzo się cieszę - w głosie Julian pobrzmiewała autentyczna radość - Proszę się nie martwić drobną zwłoką. Myślę, że sprawę odzyskania willi uda się pomyślnie doprowadzić do końca…
Odseparowana od reszty lokalu loża zapewniała dyskretność i kameralny klimat. Światła przygaszone, w tle sączące się z głośników nuty klasyków początków zeszłego wieku. Cicho strzelił korek i w kieliszkach zafalował ciemny, wykwintny trunek.
- Zdrowie Pańskie i zdrowie Drogiej Małżonki - Julian z uśmiechem wzniósł toast - A także za pomyślność naszych artystycznych planów.
Delikatny brzęk zaświergotał w uszach, gdy zetknęły się ze sobą dwie delikatne szklane ścianki. Spełnienie toastu trwało, gdyż tylko czas pozwala podniebieniu naprawdę docenić wspaniałość kunsztu sztukmistrzów winnic. Nawet jeżeli smakujące je podniebienie jest od lat martwe i stępiało na wszelki smak, poza tym jedynym. Po dłuższej chwili Julian z wyrazem błogości na twarzy odstawił kieliszek.
- Nawet nie zdaje Pan sobie sprawy, jak rad jestem w tych rzadkich chwilach jak ta próbować, smakować te ludzkie napoje i czuć się choć przez chwilę z powrotem człowiekiem… Tak… Ale nic to! Ach, znów się rozmarzyłem. Czasem zdarza się, że łapie mnie taki poetycki nastrój. Pan wybaczy… Cała noc przed nami! Matka naszej rasy otworzyła swe podwoje i aż po blady świt mamy czas, by rozprawiać o wszystkim, czego Pan zapragnie. Wracając do kwestii ogrodu, jeżeli Pan pozwoli, co Pan myśli o pomyśle, żeby…
- Krew ze Szwajcarii, od moich znajomych. Lidia mówiła prawdę o tym, że sprowadzamy ten "trunek". Wybitnie dobry.
Brendan delikatnie uśmiechnął się do swoich słów. Po chwili rozmarzenia, które objawiało się hipnotycznym wpatrywaniem się kieliszek z krwią, powolnymi i spokojnymi słowami dodał:
-Jednak chciał Pan, Julianie, zacząć na temat willi. Ależ oczywiście, już mówię, jak ja to widzę. Jak widzimy to my, Lidia i ja. Otóż powinienem zacząć od wielkości terenu. Na oko to mniej więcej to 1000 metrów kwadratowych. Mało, ale niestety to centrum miasteczka, nie można poszerzyć. No chyba, że uda nam się odkupić posesję obok, wtedy bedzie więcej. Jednak najpierw chciałbym, bysmy mieli choć to.
Brendan wyjął z teczki arkusz papieru, rozwinął go.
- Oto plan. Zależy nam na elegancji, a jednocześnie intymności. Chciałbym, by to miejsce nie było sztuczne, by przypominało naturalny twór, a jednocześnie, prócz intymności, możaby tam urządzać przyjęcia ogrodowe. Ma pan jakąś wizję tego?
Brendan spojrzał na plan a następnie pytająco na Juliana.
Julian zamyślił się głęboko przeglądając plany. Przez głowę przelatywały mu najróżniejsze style i przestrzenie. Uważnie studiował wymiary odrodu i kalkulował, na co można, a na co nie można sobie pozwolić przy tak ograniczonej przestrzeni...
- W istocie Panie Brendanie - rzekł w odpowiedzi na zawisłe w powietrzu pytanie Wilsona - Dzięki tym planom pewna wizja miała możność zagościć w mym umyśle. Niemniej rad byłbym, gdyby dane mi było obejrzeć samą posiadłość, wraz z okolicą, w pełnym blasku księżyca. Sam Pan rozumie, nie można aranżować ogrodu w oderwaniu od otaczającej go przestrzeni...
Znów zadumał się na chwilę, po czym już swobodnie kontynuował.
- Tymczasem nic nie stoi na przeszkodzie, by rozważyć mniej palące, acz nie mniej istotne kwestie. Czy wrażenie kameralności chcą Państwo osiągnąć poprzez wyciszenie i odgrodzenie ogrodu? Osobiście obsadziłbym go wokół strzyżonym żywopłotem z jasnych tuj - łatwo teraz dostać już wychodowane, duże, gotowe do sadzenia egzemplarze - i wzbogacił modrzewiem srebrzystym. Sam modrzew, nawet jeżeli użyjemy tylko rocznych sadzonek, ma to do siebie, że niezwykle szybko rośnie - w przeciągu 3-4 lat dorównałby w pełni rozwiniętym tujom. Dodatkowo jego stonowana, ciemna barwa wprowadziłaby miły dla oka kontrast z jasnym gąszczem tuj. Otóż to - gąszcz. Czy sądzi Pan, że powinno się kierować aspektem geometrycznym w planowaniu ogrodu i pójć w stronę klasyków szkoły francuskiej, czy może posatwić na dyskretność formy i piękno niezmąconego naturalizmu w duchu angielskim?
Dopiwszy i odstawiwszy kieliszek, Julian rozparł się wygodniej na swoim miejscu, czekając na zdanie Pana Wilsona w tej sprawie...
Jestem jak najbardziej za niesymetrycznym połozeniem obiektów. Ogród jest chyba zbyt mały na wariacje geometryczne, a kameralność jest priorytetem. Rzeczywiście, tuje byłyby dobrym rozwiazaniem. Można nimi zamaskować siatkę. Dobór kolorystyczny też z resztą trafny. - Brendan uśmiechnął się lekko do rozmówcy.
- A może jednak tam pojedziemy? - Brendan rzucił od niechcenia. Mam samochód, dopijemy i mozemy pojechać. Ładna pogoda i spokój za miastem teraz. No, ale jak Pan zechce.
- Jeżeli nie ma Pan nic przeciwko mojej wizycie.. - Julian delikatnie skłonił głowę - Z przyjemnością do Państwa zawitam. Pan wybaczy, że tak niedyskretnie pytam, ale czy szanowna małżonka w domu? W jej obecności snute przez nas plany byłyby jeszcze pełniejsze. Zresztą było, nie było, wspominał Pan, iż to do Pańskiej małżonki należał w przeszłości dwór. Na pewno ma już jakąś wizję tego, jak chce, aby wyglądał ogród. Zresztą noc taka piękna...