ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

ryszard bazarnik, koncert na ścianie

Drama się skończyła, dlatego sądzę że można pochwalić się historiami naszych postaci :P dla dokładnego zrozumienia historii Goliata trzeba również przeczytać historię Uriela ;)

Dawid "Goliat" Lorens

Część I - Nowe życie

Rok 1996. Historii tej nie opowiadałem wielu osobom…
Wychowanie otrzymałem typowo polskie, czyli katolickie. Sposób, w jaki zasiano ziarno ewangelii raczej zraził mnie, aniżeli przybliżył do Boga. Odkąd pamiętam zawsze szukałem ideałów. Szukałem wszędzie - najpierw w muzyce elektronicznej, potem w rockowej, aż w końcu doszedłem do poszukiwań w literaturze psychologicznej, zwłaszcza takiej, która dotyczy tzw. „pozytywnego myślenia”. Wszedłem w posiadanie kursów kontroli umysłu metodą Silvy. Owe praktyki doprowadziły mnie do okultyzmu. Gdy w medytacji doszedłem do wyższych poziomów, objął mnie w posiadanie przewodnik duchowy imieniem Tivillius, który potrafił przekazać mi wiele, obdarzając mnie niezwykłą siłą i zdolnościami. Doświadczenia te popchnęły mnie w spirytyzm począwszy od " białej " magii, a zakończywszy na „czarnej”. Temu wszystkiemu oczywiście towarzyszyły środki odurzające - papierosy, tani alkohol i narkotyki. Nałóg zapanował nade mną całkowicie, bez odpowiedniej dawki środków halucynogennych, nie potrafiłem porozmawiać z moim przewodnikiem. Mój organizm tracił równowagę psychiczną, miałem omamy, wielogodzinne utraty przytomności, uczucie beznadziejnej rzeczywistości. Tivillius szeptał mi do ucha o lepszym świecie. Doszło do tego, że nie miałem ochoty już żyć. Zamknąłem się w piwnicy i chciałem zaćpać się na śmierć. Chciałem w ten sposób uwolnić się od wszystkiego, co mnie otaczało. Zacząłem modlić się do Boga, aby mnie uwolnił. Przed odebraniem sobie życia powstrzymał mnie dzwonek. Wyszedłem z piwnicy, a pod drzwiami mieszkania znalazłem ulotkę z zaproszeniem na spotkanie z cyklu „Nowe Życie”. Temat zainteresował mnie, przecież zawsze tego poszukiwałem. Poszedłem na to spotkanie i od tej pory byłem na wszystkich wykładach. Spotkania odbywały się w prywatnych domach. Dyskutowaliśmy o życiu, cierpieniu, przemijaniu i jaka jest w tym rola Boga. Wśród uczestników spotkań było wielu takich jak ja. Wmówiono nam, że wewnątrz nas mamy demona, który próbuje przejąć nad nami kontrolę. Do wykonania egzorcyzmu były potrzebne specjalistyczne i drogie substancje. Nie mając za wiele pieniędzy zacząłem szukać pomocy u najbliższych.

Część II - Przebudzenie

Budzę się ze snu…
Nie jestem w stanie opisać mej rozpaczy, mowa ludzka za mało ma słów na wyrażenie uczuć, które miotały moją duszą. Byłem żywcem zakopany.
W ataku paniki me ręce zaczynają kopać… wydostaję się na powierzchnie…
Odruchowo chcę nabrać powietrza w płuca. Tylko, po co? Nie jest mi to już potrzebne.
Nie oddycham…
W popłochu chwytam się za pierś, szukając bicia serca. Nie umiem wyczuć pulsu.
Umarłem?
Czy to możliwe?
A jednak wciąż się poruszam, wciąż myślę i czuję…
Czy to wciąż sen?
Zaczynam sobie przypominać…

Stałem z bronią gotową do strzału… Moje ręce trzęsły się, a wargi drżały. Łzy poleciały mi po policzku. Wyobrażałem sobie moje życie tutaj z jego pomocą, ale do tej pory nie otrzymałem żadnej. Jego słowa powodują coraz większy zamęt w mojej głowie. Dlaczego? Dlaczego nie dał mi tych kwiatkuje pieniędzy? Ja na pewno nie odwróciłbym się od niego w momencie, gdy potrzebowałby mojej pomocy. Jesteśmy braćmi do cholery…

Pistolet wystrzelił… niespodziewanie zostałem powalony na ziemię… napastnik wgryzł się gwałtownie w moją tętnicę szyjną…czułem jak wysysa ze mnie życie…

Część III – Głód

Byłem głodny jak nigdy dotąd. Tuż obok mnie leżała półprzytomna młoda kobieta. Pierwszy raz w życiu moje oczy zobaczyły tak zmasakrowane ciało, błagała mnie o litość.
- Przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać…

Smak krwi podekscytował mnie do tego stopnia, że machinalnie pochyliłem się nad podłogą, wbijając wzrok w kleistą ciecz.. Zacząłem zlizywać ją z paneli. Okrężne ruchy językiem stawały się coraz szybsze. Moja żądza stawała się coraz silniejsza. Zlizywałem krew z podłogi. Ba, pragnąłem jej, jakby stanowiła główny element mojego łańcucha pokarmowego.
Działo się, coś, czego nie potrafię wytłumaczyć. To jest silne, naprawdę silne. Sprawuje nade mną kontrolę. Steruje każdym ruchem, każdą myślą i pragnieniem. Głód... Cholerny głód...
Jestem cholernie głodny… Głód nie pozwala mi logicznie myśleć.
- Przestań uciekać… Tej nocy stałeś się wampirem, twoja krew została zastąpiona moją. Musisz nauczyć się, co to znaczy być wampirem. Musisz poznać zasady.
- Sram na twoje zasady i przestań mnie gonić! Jestem taki głodny… - wyskoczyłem przez okno.

Wróciłem do miejsca, gdzie przyjęto mnie jak swojego… do miejsca gdzie znaleźli się ludzie, którzy bezinteresownie nieśli pomoc. Stałem przed jednym z prywatnych domów, w których odbywały się spotkania z cyklu „Nowe Życie”. Drzwi były otwarte… przekroczyłem próg domu… było tak cicho… słyszałem przyśpieszone bicia serc. Nagle usłyszałem odgłosy dochodzące zza drzwi prowadzących do piwnicy. Zszedłem na dół i zobaczyłem mężczyzn przebranych w rytualne szaty.
Głód był zbyt silny. Szarpał wszystkimi moimi członkami domagając się krwi. Rzuciłem się na jednego z mężczyzn wbijając kły w jego ciało. Jednemu ze zgromadzonych, który próbował mnie zaatakować roztrzaskałem twarz o ścianę. Pozostała dwójka próbowała uciec. Pewnie udałoby się im obu uciec gdyby nie fakt, że pierwszy z nich zatrzasnął drugiemu drzwi przed nosem. Chyba powinienem mu podziękować za kolacje.
Kiedy wysysałem z tego nieszczęśnika życie spostrzegłem się, że w pomieszczeniu jest jeszcze jedna osoba. Chyba strach go sparaliżował, bo nawet nie drgnął tylko wpatrywał się we mnie.
- Przykro mi, ale muszę zaspokoić swój głód… - rzuciłem się na niego…
Jakież było moje zdziwienie kiedy mężczyzna wyprzedził moje ruchy i złapał mnie za szyję podnosząc do góry jedną ręką! Szarpiąc się, spojrzałem się w jego oczy… czarne oczy!
- Witaj Dawidzie. Jestem Tivillius. Dziękuję za przyprowadzenie Erica… – demon położył rękę na mojej głowie… wszystko stawało się czarne…

Część IV – Narkotyk

Ocknąłem się w pomieszczeniu wyglądającym jak laboratorium. Pod sufitem wisiała samotna, spalona żarówka. Panowała grobowa cisza... Słychać było wyłącznie czyjeś kroki. Nie mogłem się poruszyć, byłem przywiązany pasami do łóżka. Resztkami sił przypominam sobie ostatnie wydarzenia. Robi mi się słabo, obraz ciemnieje mi przed oczami...

Ten skurwiel eksperymentuje na mnie! Podaje mi jakiś środek, który wstrzykuje mi powoli każdego dnia cienką igłą. Początkowo substancja wywoływała u mnie jedynie skutki uboczne w postaci bolesnych skurczy mięśni. Jednak w tym tygodniu po raz pierwszy poczułem się inaczej. Porównałbym to do mocy i spida, jaki daje taniec z białą królową, ale to było o niebo lepsze. Nie zmienia to jednak faktu, że zapierdole skurwysyna jak uda mi się uwolnić.

Już coraz bliżej zdejmuję bluzę, zakładam wężyk na ramię, owijam dwa razy i koniec zagryzam w zębach. Żyły już napęczniały... Powoli wkłuwam się do jednej i wstrzykuję narkotyk. Już czuję jak drętwieje mi podniebienie kocham to uczucie. Weszło wszystko, bez problemu. Rozluźniam wężyk i czekam kilka sekund. Zaraz się zacznie. Nagle moje ciało przeszywa znajomy dreszcz. Kładę się na podłodze i rozkoszuję się tym błogostanem. Wydobywa się ze mnie jęk, westchnienie rozkoszy. Po ramieniu powoli spływa kropla krwi. Cudownie! Zaraz! Jest mi po prostu dobrze. Oddaję się przyjemności. Poczułem przypływ ogromnej mocy, rozpierdala mnie od środka, mogłem wszystko zrobić. Zaczynam odczuwać dużą energię - i taka myśl w głowie - mógłbym się z każdym napierdalać. Siła jadeitu, potęga brązu.

Część V – Prawda

Powiadają, że przypadek jest kochankiem historii, a czyny tworzą przyszłe doświadczenia. Każdy jest odpowiedzialny za własne życie, cierpienie i szczęście, jakie sprowadza na siebie i innych.

Przez lata żyłem w przeświadczeniu, że mój brat nie żyje. Przez długi czas miałem ochotę zabić swojego stwórcę za to, co ze mną robił. Jednak po pewnym czasie uzależniłem się od nowego narkotyku, który sprawiał, że czułem się jeszcze silniejszy, szybszy i odporniejszy. Uwierzyłem, że będę pierwszym z nowego pokolenia wampirów. Ulepszoną wersją, która mogłaby konkurować z Kainem. Niestety efekt działania substancji nie jest jeszcze trwały. Muszę udać się po kolejną dawkę wampirzej krwi…tym razem zapolujemy na X pokolenie…

Chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Katarzyna żona mojego brata została również przemieniona i to przez samego Gabriela. Ciekawe, w jaki sposób, jeżeli on umarł w dniu, w którym ja zostałem przemieniony? Zastanawiam się, czego jeszcze nie powiedział mi mój stwórca…

Gabriel żył albo nie żył w każdym bądź razie chodził po tym świecie. Podobnie jak ja uwierzył w słowa Pana V i myślał, że zginąłem w dniu, w którym on został przemieniony. Dzięki stwórcy szybko wspinał się po drabinie władzy włocławskiej Camarilli. Szczepionka, która była testowana na mnie miała uśpić uwagę starszyzny. W kluczowym momencie miała zostać podmieniona na zabójczy wirus, który miał zgładzić starszyznę zaślepioną możliwościami po zażyciu substancji. Uwierzyliśmy jeszcze bardziej w cel, jaki wyznaczył nam Pan V w nowym życiu. Zginęlibyśmy gdyby nie demon, który zrzucił kurtynę kłamstw… nie byliśmy pierwszymi, których oszukał…

Substancja była na tyle nieobliczalna, że Pan V wolał nie testować jej na sobie. Wykorzystywał do tego celu własne dzieci. Mojego poprzednika spotkał marny los… w chwili, gdy szczepionka dała zamierzony efekt Pan V, a raczej Eric Marlow pozbył się swojego królika doświadczalnego. Poprzez podstęp zaaplikował on starszyźnie specjalnie przygotowaną truciznę… zamiast obiecanego serum. Wszystko zakończyłoby się sukcesem gdyby nie Solomon le Boursier, który okazał się być odpornym na działanie wirusa. Rozpoczęła się walka między wampirami. Przerażenie Erica sięgnęło zenitu, kiedy pojawiły się niespodziewane efekty uboczne. Nie miał szans na wygraną. Pozostała mu tylko ucieczka… Na domiar złego jego ciało ulegało wewnętrznej destrukcji… Wiedział, że zbliża się jego prawdziwy koniec. Nie mógł pogodzić się z porażką, dlatego zawarł umowę z demonem. W zamian za swoją duszę dostał dodatkowe lata życia, które odmierzał mu srebrny zegarek – znak sprzedania własnej duszy.

Z jakiegoś powodu Tivillius bał się zbliżyć do V… teraz on wyznaczył nam wspólny cel.

Część VI – Ucieczka

Dziś odbędzie się uroczysta ceremonia otwarcia kościoła rzymskokatolickiego Najświętszego Serca Jezusowego. W sierpniu 1999 roku po niewyjaśnionym trzęsieniu ziemi parafia została doszczętnie zrujnowana. Gmina nie miała pieniędzy na odbudowę kościoła. Wśród wiernych było bardzo mało takich, którzy mieli nadzieję, że nadejdzie czas i kościół będzie odnowiony. We wrześniu tego samego roku dwaj księża z ruchu duchowego „Odnowa ducha” zaczęli odprawiać na gruzach kościoła mszy święte. Na niedzielne uroczystości przybywała coraz większa grupa mężczyzn i kobiet. 21 września nazwano Białą Niedzielą, w tym dniu postawiono tymczasowy dach i skromny ołtarz po usunięciu gruzów. W następnych tygodniach coraz więcej osób zbierało się na modlitwach. Wszyscy mieli tylko jedno pragnienie, aby odbudować kościół. To ich skłoniło do zbierania ofiar, które pomogły w odbudowie kościoła. Do kwietnia 1999 roku zebrano kwotę pieniędzy, która umożliwiła całkowitą odnowę kościoła. Odbudowa parafii Najświętszego Serca Jezusowego jest dowodem obecności Boga i wiary włocławskich parafian.
- Każdy, kto z otwartym sercem odwiedzi świątynię, odczuje, że tu może się modlić. Każdy, bowiem kamień tej Bożej Świątyni jest znakiem miłości Jezusa, który w sposób szczególny i osobiście zstąpił również i na tę cząstkę ziemi.

Ks. Teodor Roźmiński

Minęło 13 tygodni od zaginięcia mojego brata i zabójstwa naszego stwórcy. Wydarzenia tamtej nocy przykuły zbyt dużą uwagę włocławskiej Camarilli. Musiałem jak najszybciej opuścić miasto. Każdy dzień był dla mnie ucieczką, ciągłym spoglądaniem za plecy. Nie mogłem jednak uciekać w nieskończoność. Zatrzymałem się w Koninie i zacząłem tworzyć swoją własną armię. Znalazłem grupę śmiertelników, którzy bez obaw oddawali mi krew – stali się moimi żywicielami. Trzoda chroniła mnie i spełniała wiele moich próśb w zamian za moją krew. Nie byłem dla nich jednak tylko dostawcą narkotyku, stałem się dla nich nauczycielem i bogiem.

Poinformowano mnie, że kilka dni temu do miasta przybyła grupa ludzi. Czy mają coś wspólnego z zaginięciem kilku moich ghuli? Nie wydaję mi się, żeby były to wampiry z Camarilli… muszę być ostrożny.

Część VII - Łowcy

Z grupy 12 ludzi, którzy zabili moich najwierniejszych ghuli i zmusili mnie do kolejnej ucieczki żyło jeszcze dwóch. Jeden z nich był zawieszony do góry nogami do sufitu, oczywiście przeze mnie. Drugi z nich szef grupy „Dwunastu Apostołów” Piotr był w Poznaniu, ale go specjalnie chciałem sobie zostawić na koniec.
Nawet nie spodziewałem się o ile bardziej skuteczne jest używanie pięści niż mówienie do tego bydła. Przypomina mi się szczególnie jeden z apostołów. W momencie, kiedy zacząłem go torturować od razu zaczął mówić mi wszystko. Grupa łowców była na usługach niejakiego Kardynała. To za jego sprawką powstała grupa Dwunastu Apostołów. Żelazną zasadą było nie wyjawianie swoich danych. Każdy z nich dostał nowe imię – po dwunastu apostołach. Pierwszy raz spotkali się w Poznaniu. Najśmieszniejsze w tym wszystkim, że opowiedział mi o tym Judasz.
Teraz, kiedy Jan podał mi lokalizację Piotra sądzę, że mogę uwolnić go od tortur… tylko gdzie do cholery jest ta benzyna?

Część VIII – Braterska więź

Musiałem odnaleźć i zabić wszystkich, którzy przyczynili się do śmierci mojej wiernej trzody. Moja zemsta miała się dopełnić wraz ze śmiercią ostatniego z apostołów Piotra. Jego najpoważniejszym błędem było zwierzenie się Janowi z kilku historii jego życia, po których mogłem dojść do tego gdzie znajdował się jego dom.

Piotr najbardziej doświadczony z grupy apostołów stał bezbronny w swoim własnym domu. Nie docenił mnie… Nie spodziewał się, że Apostołowie polegną tak szybko. W sumie żaden z nich się tego nie spodziewał. Nie chciałem zabijać go od razu. Zacząłem z nim dyskutować po swojemu, jak tylko skończę zakopię go w jego ogródku. Nagle zacząłem odczuwać fale niekontrolowanych emocji. Moje ciało przeszył straszliwy ból. Ból, którego nie potrafiłem wytłumaczyć. Z moich oczu i uszu zaczęła płynąć krew. Upadłem na kolana wymiotując krwią. Wiedziałem, że jeżeli szybko się stąd nie wydostanę to z kata stanę się ofiarą. Próbowałem się wyczołgać z domu jednak łowca zdążył złapać za broń. W ostatniej chwili zablokowałem cios maczety. Przez nieopisany ból stałem się bardzo słaby. Broniłem się przed utratą głowy. Na szczęście ból minął tak szybko jak się pojawił. Nie mogłem jednak dokończyć tego, po co tu przybyłem. Piotr pożyje troszkę dłużej…

Nie potrafię wytłumaczyć ani zrozumieć tego, co stało się tamtej nocy. Czułem się dziwnie i nieswojo. Czułem, że coś lub ktoś zbliża się do Poznania. Nie czułem jednak przed tym strachu tylko pewnego rodzaju więź. Z dnia na dzień to dziwne uczucie stawało się silniejsze… już jest bardzo blisko mnie…sądzę, że wiele wyjaśni się w Arahji.


Gabriel "Uriel" Lorens

Rozdział I Złoto i krew

Poniedziałek – początek tygodnia - dzwoni budzik, wyrywa mnie ze snu, czas do pracy. Wstaję z łóżka, wpierw całuję w policzek moją cudowną żonę. Zaczynam przygotowywać się do wyjścia, oczywiście najpierw odwiedzam toaletę. Schodzę do jadalni, śniadanie czeka na mnie na stole – pokrojona wędlina, sery, warzywa i owoce. Po śniadaniu idę do garderoby, zakładam jeden z czarnych garniturów od Georgio Armatniego. Muszę jeszcze tylko zabrać aktówkę z mojego gabinetu. Na parkingu zastanawiam się, którym samochodem pojechać do pracy. W drodze lubię posłuchać muzyki, dlatego w każdym samochodzie mam zainstalowane najlepsze zestawy głośników dostępne na rynku. W kilkanaście minut dojeżdżam do siedziby banku - HCR. Wjeżdżam na ostatnie piętro, widok z mojego biura jest niesamowity. Siadam wygodnie w skórzanym fotelu wpatrując się z uśmiechem w napis vice prezes. Dzień mija szybko, kilka spotkań, podpisuję kilka umów i kończę go przemową na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy. Koniec pracy.
Każdy, kto ma dość zwykłych klubów serwujących nudną zabawę trafia tutaj - do klubu „Eden”. Już na wstępie klient wchodzący do środka może porzucić troski codziennego dnia i oddać się szalonej i niepowtarzalnej zabawie, która jest tutaj najważniejsza. Z głośników wydobywa się ciężka elektroniczna muzyka. W klatkach podwieszonych pod sufit tańczą pary – zarówno hetero jak i homoseksualne. Przedzieram się przez tańczący tłum, kątem oka dostrzegam w lożach polityków, aktorów, muzyków itd. Każdy z nas jest w tym samym celu – potrzeba zaspokojenia pragnienia.
Wchodzę po schodach, na samej górze przed czarnymi drzwiami stoi pół naga kobieta z biczem. Uśmiecha się do mnie i otwiera mi drzwi. W środku czeka on, znowu wpatrując się w swój kieszonkowy zegarek… Tak naprawdę to nic o nim nie wiem. Kazał mówić na siebie Pan V. Najważniejsze, że ma dla mnie kolejną działkę krwi… wampirzej krwi.

Rozdział II Braterstwo

W każdej rodzinie znajdzie się „czarna owca”. Niestety w mojej musiał być to mój brat. Od kiedy pamiętam zawsze były z nim jakieś problemy. Zawsze musiałem zamykać drzwi od swego pokoju, kiedy wychodziłem. W innym przypadku mogłem być pewien, że ukradnie mi pieniądze albo zabierze jakąś wartościową rzecz. Nie było mi wcale przykro, kiedy matka wyrzuciła go z domu. Cieszyłem się, że od dłuższego czasu nie pojawiał się w moim życiu, bo to oznaczałoby jedynie kłopoty. Nic jednak nie trwa wiecznie. Jakieś dwa tygodnie temu przyszedł do mnie. Zdziwiłem się, bo wyglądał naprawdę dobrze. Jednak tak jak się spodziewałem przyszedł prosić o pieniądze. Zaczął opowiadać o demonie, który siedzi w jego ciele i o egzorcyzmach, które mogą mu pomóc. Ja sądzę, że po prostu potrzebuje na kolejną działkę, nie miałem zamiaru dawać mu ani grosza. Odmowę przyjął spokojnie, przeprosił mnie za wszystkie rzeczy, które mi wyrządził i po chwili stwierdził, że już czas na niego. Muszę powiedzieć, że przez chwilę naprawdę mu uwierzyłem… wieczorem zadzwonił do mnie ponownie prosząc o pieniądze. Sytuacja powtarzała się co wieczór – dzwonił i opowiadał w nieskończoność te same kłamstwa. Zagroziłem zawiadomieniem policji, po czym się rozłączyłem. Tak było przez dwa tygodnie.
Teraz Dawid stał z wymierzoną we mnie bronią w jakimś dziwnym stanie histerii. Próbowałem go uspokajać, jednak żadne słowa do niego nie trafiały, a nawet pogarszały sytuację. Bałem się śmierci. Nagle zauważyłem cień krążący wokół mnie, zbliżał się do mojego brata. W krytycznym momencie z mroku wyłoniła się postać, która powaliła Dawida na ziemię i wgryzła się w jego szyję. Widok krwi sparaliżował mnie, zamarłem w bezruchu. Szok spowodowany krwawą sceną minął po chwili zacząłem uciekać… niestety nie wystarczająco szybko…

Rozdział III Pierwsza krew

Budzę się… podwieszony łańcuchami za ręce do sufitu… przez okno widzę neony reklamowe… cóż za oślepiające światło… nie jestem w stanie na nie patrzeć. Na stole leży zegarek kieszonkowy. Wiem, do kogo należy, jednak nie to mnie dziwi… wskazówka od zegara tak wolno się przesuwa. Zaczynam odczuwać głód, jakiego w życiu nie doświadczyłem. Zrywam się z łańcuchów… niewiarygodne jak łatwo mi to przyszło. Wychodzę z budynku, znowu to oślepiające światło – tym razem źródłem jest lampa. Zwracam uwagę na najmniejsze detale, słyszę jakieś szepty i regularne bicie… bicie serc. Zataczam się w kierunku, z którego dochodzą głosy. Jakaś para całuje się w uliczce, zauważyli mnie. Podchodzą bliżej mnie… mówią do mnie… ja słyszę tylko jeden dźwięk… dźwięk płynącej krwi… Skręcam kark mężczyźnie po czym wgryzam się kobiecie w szyję… piję swoją pierwszą krew, przez cały czas czując jego spojrzenie…

Rozdział IV Człowieczeństwo

Tęsknota. Na zawsze została wpisana w moje życie. Życie kogoś, kto raz powiedział, że kocha. Tęsknię za bliskością, za głosem, za dźwiękiem, za bólem, za zmęczeniem, które sprawia, że chce mi się żyć. Tęsknię za ludźmi, których cenię, których kocham. Każdego inaczej, a jednak wszystkich. Tęsknię za tym, co znane jest tylko nam. Tęsknię za miłością, za Jej ciepłem, za pięknem. Tęsknię za krzykiem. Tęsknie za życiem, bo właśnie coś we mnie umiera, coś staje się plamą, czegoś jest mniej. Mniej jest mnie, bo do mego życia potrzeba wypełnienia pustki, a ta staje się dziurą, czarną dziurą uczuć, które ranią. TĘSKNIĘ!!!! Jeżeli ktoś może mi pomóc, to może spróbować, ale teraz lek jest jeden…

Leżała naga. Pochyliłem się nad nią, a nasze usta nareszcie mogły się spotkać. Namiętnym pocałunkom nie było końca. Chciałem na nowo poznawać każdy skrawek jej ciała. Jej zapach pieścił me zmysły. Delikatnie przygryzając sutki powoli przemieszczałem się w dół. Muskałem ustami każdy kawałek jej ciała, po którym się przesuwałem. Składałem pocałunki na jej wewnętrznej stronie ud, subtelnie masując całą resztę nóg. Nie sprzeciwiała się, pozwoliła ponieść się emocjom. Położyłem ją na brzuchu. Powoli rozpocząłem zdobywanie jej pleców. W końcu zanurzyłem usta w jej szyi i wgryzłem się w nią przytrzymując rękoma jej ciało. Dałem jej nowe życie wbrew woli mojego stwórcy.

Tej nocy długo siedziałem w moim pokoju, bez żadnych świateł, z dołem... głębokim, koszmarnym... siedziałem cicho, bez ruchu, tylko w umyśle wrzeszcząc, wrzeszcząc z bólu z całych sił... rozmyślałem o niej, o tym jak bardzo mnie znienawidziła za to co jej uczyniłem. Mogłem mu zaufać i już nigdy do niej nie wracać… Nagle zadzwonił alarm w komórce... Przypomniał mi on o spotkaniu z przyjacielem Pana V, który miał mi pomóc w mojej drodze do władzy.

Rozdział V Marionetki

Powiadają, że przypadek jest kochankiem historii, a czyny tworzą przyszłe doświadczenia. Każdy jest odpowiedzialny za własne życie, cierpienie i szczęście, jakie sprowadza na siebie i innych.

Kłamstwa zawsze wychodzą na jaw i prędzej czy później niczym karma wracają do nas. On za swoje będzie musiał słono zapłacić. Dawid żył, a raczej został przemieniony ze mną. Każdego dnia oszukiwał nas i manipulował nami. Wmawiał nam, że przemienił nas nie bez przyczyny. Tymczasem pociągał za sznurki wedle uznania, a my byliśmy jego marionetkami. Nie myślałem o niczym innym niż odwecie za całe doznane zło. Kątem oka spojrzałem w lusterko… na tylnym siedzeniu leżała torba, w której schowałem wszystko, co było potrzebne do rytuału.

Rozdział VI Rytuał

Chyba nikt z naszej trójki nigdy nie przypuszczał, że tak to się skończy. Pan V nie mógł przewidzieć, że jego plany pokrzyżuje moja żona, która przypadkowo doprowadziła do tego krwawego pojednania. Gdyby nie ona jego plany nie wyszłyby prawdopodobnie na jaw.
Teraz stał przed nami zupełnie bezbronny w pułapce, którą dla niego przygotowaliśmy. Zamknięty w sferze ograniczonej symbolem namalowanym krwią na posadzce kościoła. Mogłem rozpocząć rytuał…

Dawid milczał i słuchał, a na jego twarzy dostrzegałem coraz większą satysfakcję. Stało się… ciało Pana V zaczęło parować i rozpadać się... ulatywała z niego dusza.... Dzięki rytuałowi nastąpił transfer jego duszy do naszych ciał. Przed całkowitym rozkładem naszego stwórcy wokół rąk wampira pojawiła się ciemność. Nie mogliśmy jednak przerwać rytuału, który zmierzał ku końcowi. Z ostatnimi słowami inkantacji, otwarły się także wrota otchłani. Cieniste ramiona zacisnęły się na moim ciele, wciągając mnie w nicość.

Rozdział VII Naema

Słyszę głos kobiety… budzę się ze snu… jestem zdezorientowany. Wzrokiem próbuję odnaleźć Dawida. Jestem w tym samym kościele, a zarazem jakże innym. Widok krucyfiksów wywołuje u mnie jakiś dziwny atak paniki. Za wszelką cenę staram się odsunąć się od krzyży zakłócając tym samym cisze w świątyni. Widzę jak w moim kierunku zmierza ksiądz. Z każdym jego krokiem ból, jaki odczuwam narasta. W momencie, kiedy położył dłoń na moim ramieniu moje ciało przeszył niewyobrażalny ból. Z moich oczu i uszu zaczęła płynąć krew. Ksiądz rozpoczął modlitwę, ściskając krzyż w dłoniach:

Ab insidiis diaboli, libera nos, Domine.
Ut Ecclesiam tuam secura tibi facias
libertate servire, te rogamus, audi nos.
Ut inimicos sanctae Ecclesiae humiliare digneris,
te rogamus, audi nos.
Ut inimicos sanctae Ecclesiae
te rogamus, audi nos.

Miałem wrażenie, że nie zdołam wydostać się z kościoła, a moje ciało lada chwila się rozpadnie. Z mojego cienia niespodziewanie uformowały się cieniste macki, które wydostały mnie na zewnątrz.

W mojej głowie tysiące obrazów... przesuwają się jak barwne szkiełka w kalejdoskopie. Tworzą coraz to inne kształty, kolory... przesiąknięte łzami, strachem, oczekiwaniami, pragnieniami... znowu słyszę jej głos… budzę się, a przede mną stoi kobieta z czarnymi oczami…
- Witaj Gabrielu, jestem tą, która wydostała Cię ze strefy mroku…

Rozdział VIII Kontrakt

Zbliżałem się do Poznania… wpatrywałem się w srebrny zegarek, który odliczał minuty mojego życia. Znak podpisania umowy z Naemą.
Nie pamiętam swojego pobytu w strefie mroku. Wiem jedynie, co musiałem zrobić by się z niej wydostać. Podpisałem kontrakt z demonem. Moja wolność za pomoc w realizacji tego, co wkrótce miało nadejść...
Szkoda, że nie zrobiłeś przeplatańca tak by zrozumieć dokładnie co i jak :P
W sumie, jak już Sabat rozpoczął przedstawianie swoich historii postaci, to ja też swoją wkleję, bo i tak "Bankier" raczej w Poznaniu się nie pojawi .

Btw. Kris, Slide - ciekawe mieliście to wasze życie .

Droga w objęcia nieżycia

Oktawian cały czas zastanawiał się nad słowami klienta... „Oferuję Ci coś więcej niż pieniądze, które jestem Ci winien. Dobrze, się nad tym zastanów, ponieważ, gdy się na to zdecydujesz, nie będzie odwrotu. Twoje dotychczasowe życie bardzo się zmieni... na lepsze. Jeżeli jesteś zainteresowany, to czekam na Ciebie o północy przed bramą miłostowskiego cmentarza.” Szczerze mówiąc niespecjalnie podobała mu się perspektywa nocnego spotkania z mężczyzną, którego widział tylko w momencie udzielania „pożyczki”. Nie wiedział dlaczego, ale Wiktor Zagórski wydawał mu się godny zaufania. Mimo wszystko rozsądek przestrzegał go przed nim. „Twoje dotychczasowe życie bardzo się zmieni... na lepsze”. „Moje życie...” - pomyślał Oktawian - „W sumie nie było takie złe, choć nigdy mnie nie rozpieszczało” - usiadł na fotelu w swoim małym mieszkaniu i pogrążył się we wspomnieniach.

W 1992 roku ukończył z wyróżnieniem Akademię Ekonomiczną w Poznaniu. W tych latach polski system bankowy cały czas raczkował, a większości nadal trudno było odnaleźć się w nowym systemie społeczno-gospodarczym kraju. Był to też okres, w którym małym kosztem można było zdobyć spore pieniądze. Oktawian wiedział o tym i szybko piął się po szczeblach kariery w banku PKO. Po roku pełnił już funkcję dyrektora jednego z oddziałów banku w Poznaniu, co otwierało mu drogę do wielu znajomości w nowej „elicie” finansowej państwa. Młodemu i elokwentnemu biznesmenowi jednak to nie wystarczało. Państwowa pensja była zbyt mała, aby mogła zaspokoić jego „konsumpcyjne zachcianki”. Na jednym z przyjęć bankowych poznał Martę, córkę bogatego przedsiębiorcy zajmującego się handlem farmaceutykami, która zapoznała go ze swoim ojcem, szukającym doradcy, który pomógłby mu ulokować kapitał... oczywiście za odpowiednią opłatą...

Można powiedzieć, że w sierpniu 1993 roku rozpoczął się w życiu Oktawiana nowy etap. Związek z Martą otworzył mu wrota do świata luksusu, gdyż rzekome farmaceutyki, którymi handlował jej ojciec okazały się tak naprawdę wszelkiej maści narkotykami – od zwykłej marihuany, poprzez amfetaminę i haszysz, a skończywszy na heroinie. Wiedza Oktawiana oraz jego znajomości wśród bankowców, a także niezbyt precyzyjne prawo pozwalały na szybkie i bezpieczne pranie brudnych pieniędzy oraz inwestowanie ich na rozwijającej się giełdzie. Interes się kręcił, pieniądze płynęły szerokim strumieniem, a młody dyrektor czuł się coraz pewniejszy siebie. Nie zauważył, gdy Marta praktycznie przestała się nim interesować, nie zauważył, że spotyka się z jakimś blondwłosym mężczyzną, nie zauważył, że z jego domu znikały co jakiś czas dane nielegalnych transakcji... Zauważył to dopiero, gdy leżał na ziemi skuty kajdankami przez policjantów z wydziału gospodarczego. Potem był proces, zeznania i wyrok, który przekreślił błyskotliwą karierę bankową Oktawiana. 25 maja 1994 roku został skazany na 3 lata pozbawienia wolności z możliwością wcześniejszego zwolnienia po 2 latach oraz 2 miliardy złotych grzywny. Dlaczego tak mało? Powiedzmy, że ojciec Marty był wdzięczny Oktawianowi za to, że całą odpowiedzialność przyjął na siebie i nie wsypał swego protektora. Załatwił mu najlepszego w mieście adwokata, a także „miły i spokojny” pobyt w więzieniu. Zatroszczył się także o kapitał młodego bankowca, który spokojnie czekał na niego po 2 latach więzienia.

W czerwcu 1996 roku Oktawian wyszedł na wolność, jednakże ze względu na dozór policyjny oraz warunki tymczasowego zwolnienia nie mógł zbyt często kontaktować się ze światkiem przestępczym. Postanowił być ostrożniejszy i zmienić nieco profil swojej działalności. Korzystając ze zgromadzonych na koncie bankowym środków oraz kredytów uzyskanym dzięki starym znajomościom w finansjerze otworzył punkt zajmujący się udzielaniem pożyczek pod zastaw. Nie, nie zajmował się paserstwem, ale przyjmował od „pewnych osób” rzeczy, które potem odkupywali po mocno zawyżonej wartości. Te pieniądze Oktawian następnie inwestował na giełdzie i gdy stawały się „czyste” ich właściciele mogli się po nie zgłosić oczywiście pod pretekstem oddania czegoś pod zastaw (teraz to Oktawian płacił za często bezwartościowy przedmiot mocno zawyżoną cenę). Oczywiście od każdej tego typu transakcji brał określony procent dochodu jako zysk (wszystkie strony tego procederu były zadowolone, gdyż gwarantował on możliwość prania nielegalnego kapitału przy praktycznie zerowym ryzyku). W niedługim czasie stał się właścicielem sporego majątku, w tym dwóch nieruchomości w centrum miasta. Mimo, że bezpośrednio nie zajmował się działalnością przestępczą, większość ludzi z tego środowiska słyszała o nim i korzystała z jego usług. W światku przestępczym zyskał sobie przydomek „Bankier”.

Z jego usług korzystał także niejaki Wiktor Zagórski z grupy o dziwnie brzmiącej nazwie Sabat. Oktawian spojrzał na zegarek. Była 23:18... „W sumie gość raczej wyglądał na uczciwego, więc chyba nic nie powinno mi się stać” - uśmiechnął się i spojrzał na zdjęcie niewielkiego domku nad rzeką, a na jego tle uśmiechniętą brązowooką szatynkę. Pewnego dnia Cię odnajdę Marto, obiecuję... a wtedy nawet twój chłopak z policji nie ochroni Cię przed moim gniewem...”.

Przebudzenie

Oktawian poczuł promieniujący na całe ciało ból w okolicach skroni. „Czyli jednak żyję” - pomyślał - „Dlaczego jednak jest tak ciemno? Dlaczego nie mogę się poruszyć? Co to za dziwny zapach? Dlaczego całe moje ubranie jest wilgotne...”. Chwilę zabrało mu uświadomienie sobie, co tak naprawdę się stało... w jego głowie zaczęły pojawiać się obrazy... najpierw zamglone, później coraz bardziej wyraźne... pamiętał, jak przechadzał się uliczkami cmentarza z Wiktorem Zagórskim, który opowiadał mu o jakieś dziwnej organizacji zwanej Sabatem oraz o Ruchu Lojalistów. Mówił też o potędze, wpływach i pieniądzach, jakie są w zasięgu. Wszystko to wydawało się dziwne i niezrozumiałe, jednakże nadal intrygowało Oktawiana. W pewnym momencie przystanęli nad otwartym grobem... „I jak Oktawianie, jesteś zainteresowany, czy wolisz się wycofać” - powiedział zimno Wiktor. „Bankier” nie odpowiedział. „Tak więc przyjacielu... czas pożegnać się z dotychczasowym życiem” - to były ostatnie słowa, jakie Wiktor wypowiedział, zanim rzucił się na niego. Dalsze obrazy były niewyraźne... pamiętał ucisk na szyi, krew, wszechogarniający chłód, uciekające z ciała życie i wreszcie nadzieja... gdy krople czerwonego płynu skapywały z dłoni Wiktora wprost do ust Oktawiana. Potem była tylko czerń... chłód... odgłos uderzeń łopaty i dźwięk uderzającej o ciało świeżej gleby czy wreszcie... metaliczny smak krwi... bardzo przyjemny smak. Oktawian poczuł w żołądku silny skurcz... czuł głód, ale nie był to normalny głód... nie chodziło o pokarm, ale o krew... wiele krwi... krwi ludzi! Nagle ogarnął go strach, gdy zdał sobie sprawę, kim tak naprawdę się stał... „Jestem bestią, która pragnie tylko krwi innych” - pomyślał - „Muszę znaleźć Wiktora i... odebrać mu resztę jego smakowitej krwi” - to ostatnie stwierdzenie pojawiło się w jego umyśle mimowolnie... Nie, Oktawian nie chciał zabijać, nie chciał tego robić, ale coś w nim wyraźnie sprzeciwiało się jego woli. Chciał wstać, ale udało mu się tylko nieznacznie poruszyć palcami. Chciał krzyknąć, ale ziemia, która natychmiast wdarła się do jego gardła uniemożliwiła mu wydanie choćby najcichszego dźwięku. Oktawian poczuł, jak traci nad sobą panowanie, coś w głębi jego duszy starało się przełamać ostatnią barierę jego samokontroli... „Nie pozwól mi czekać, pozwól mi działać... a uwolnię Cię z tego przeklętego miejsca” - Oktawian wyraźnie słyszał ten głos w swojej głowie... długo walczył o utrzymanie świadomości, ale w końcu pierwotne instynkty wygrały. Zaczął dziko wierzgać ramionami i całym ciałem. W końcu udało mu się poruszać już całym ramieniem, warstwa ziemi stawała się coraz lżejsza, gdy centymetr po centymetrze zbliżał się do upragnionej wolności. Uczucie głodu i chęci mordu także wzrastało z każdą chwilą. Nareszcie ziemia ustąpiła i rozstąpiła się przed wygrzebującą się postacią, która darła się wniebogłosy. „Wreszcie się zjawiłeś... myślałem, że nigdy się Ciebie nie doczekam” - powiedział Wiktor - „W każdym razie powinieneś być trochę ciszej... nie przystoi zakłócać zmarłym spoczynku”. Mężczyzna uśmiechnął się i zdzielił Oktawiana po głowie potężną łopatą... znów zapadła ciemność.

Życie po życiu

Czarnowłosy mężczyzna nakazał Oktawianowi gestem, aby usiadł. „Tak więc mówisz, że twój mentor... Wiktor Zagórski kazał Ci się zjawić na spotkaniu Rady Parafialnej w przypadku, gdyby coś mu się stało i nie mógł stawić się na umówione spotkanie?” - Oktawian przytaknął - „Rzeczywiście otrzymaliśmy list od niego, w którym dokładnie opisał twoją osobę i zaznaczył, że istnieje prawdopodobieństwo, że stawisz się na nasze spotkanie w razie, gdy on nie mógł tego uczynić” - ciągnął dalej - „Pisał też, że jesteś osobą bardzo lojalną i posiadasz wpływy, które mogą nam się przydać. W związku z tym słucham Cię... opowiedz mi o swoim nowym życiu... dokładnie... ze wszystkimi szczegółami.” - mężczyzna spojrzał na Oktawiana i nieznacznie się uśmiechnął. „Bankier” wiedział, że kłamstwo nie ma najmniejszego sensu, gdyż podobno jego rozmówca, jak wynikało z opowieści Wiktora, potrafił czytać w cudzych myślach. Wziął głęboki oddech... „Zacznę może od dnia, gdy zostałem przemieniony... 23 luty 1999 roku...”

„W sumie kolejnych dwóch tygodni nie pamiętam zbyt dobrze, jedyne, co pozostało w mojej pamięci, to nieustanne pragnienie krwi... przyznam, że był to dla mnie olbrzymi problem, musiałem opanować szał i odnaleźć dla mnie najlepszy pokarm. Po kilku dniach poszukiwań wiedziałem, że mój głód zaspokoi tylko krew... aż głupio mi się przyznać... młodych dziewczyn związanych w jakiś sposób ze światkiem przestępczym. Podejrzewam, że zostało to w pewien sposób spowodowane obsesją, jaką odczuwam w stosunku do swojej byłej dziewczyny, która zostawiła mnie dla jakiegoś policjanta. Później mój mentor powoli zaczął uczyć mnie o tym, czym jest Sabat oraz... Ruch Lojalistów. Zalecił mi, abym był jednak ostrożny, aby zbyt szybko nie zostać wykrytym przez Camarillę. Nie do końca wiedziałem czym tak naprawdę jest ten ruch, ale zrobiłem to, o co prosił Wiktor, gdyż tylko na nim mogłem wtedy polegać. Byłem zbyt młody i niedoświadczony, by działać na własną rękę. W każdym razie musiałem zmienić profil swojej działalności tak, aby nie być zbyt widocznym. Oczywiście cały czas udzielałem „bezpiecznych pożyczek”, ale była to tylko moja dodatkowa działalność. Postanowiłem uruchomić więc sieć kawiarni, jednakże nie miałem nikogo zaufanego, komu mógłbym powierzyć załatwienie wszelkich formalności w urzędzie. Wtedy właśnie Wiktor powiedział mi o Ghulach. To było idealne rozwiązanie... wiem, że było to bardzo niebezpieczne z mojej strony, ale jednak musiałem mieć jakiegoś przedstawiciela w świecie śmiertelników, aby zachować wpływy i pomnażać swój majątek. Znalazłem więc dziewczynę, która łudząco przypominała Martę, była także związana z jednym z bossów światka przestępczego z Gorzowa Wielkopolskiego. Znałem jej ojca, korzystał z moich usług, dlatego też z niewielką pomocą zdolności przekonywania Wiktora zgodził się na cichy ślub. Dzięki pieniądzom i niewielkim wpływie w biurokracji udało mi się sprawić, że ten odbył się bez zbędnych świadków. Magda stała się moim pełnomocnikiem i przedstawicielem we wszystkich ważnych sprawach dotyczących śmiertelnych spraw. To ona zwykle kontaktowała się z kontrahentami oraz urzędnikami. Magda jest także moim kierowcą i osobistym ochroniarzem, więc w sumie mogę powiedzieć, że jej ufam. Traktuję ją bardzo dobrze, jak... kogoś bliskiego mojemu sercu, więc istnieje raczej nikłe prawdopodobieństwo, że „się zbuntuje”. Moje obecne aktywa to dwie nieruchomości lokalowe oraz dwie kawiarnie na Starym Rynku w Poznaniu. Posiadam także spore fundusze w bankach, zarówno na lokatach, rachunkach oraz w papierach wartościowych, więc raczej nie narzekam na swoje „nieżycie”.

Wracając jednak do mojej historii, a właściwie Wiktora, to zawsze wydawał mi się różnić od innych członków Sabatu, jakich przyszło mi poznać w trakcie mojego krótkiego dziesięcioletniego nieżycia. Był wyważony, spokojny i tylko czasami tracił panowanie nad sobą, powiedział mi, że te cechy mogą być dla mnie bardzo przydatne, jeżeli chcę jeszcze jakoś prosperować w „świecie śmiertelnych”. Sabat może mówić, że nie przestrzega się Maskarady, ale tak naprawdę każdy z nich w jakimś stopniu ją zachowuje. Muszę przyznać, że miał sporo racji... dzięki nadnaturalnym mocom, Magdzie, wiedzy oraz zgromadzonemu mieniu udało mi się stopniowo zyskiwać coraz większe wpływy w światku przestępczym. Z moich usług korzysta praktycznie każdy z bossów w północno zachodniej Polsce, więc jestem w stanie załatwić broń, narkotyki oraz inne „deficytowe” towary, na których można nieźle zarobić. Oczywiście nadal głównie zajmuję się przestępstwami finansowymi, ale o tym policja nic na razie nie wie ;). Udało mi się wyciągnąć z tarapatów także jednego prokuratora, więc liczę, że w niedługim czasie będzie skłonny podjąć współpracę. Ale dobrze, chyba znów zaczynam mówić nie na temat...

Ostatnimi czasy Wiktor dziwnie się zachowywał... wydawał się czegoś obawiać. Najwyraźniej musiał bardzo komuś zaleźć za skórę... mimo wszystko nie wiem, kogo tak naprawdę zdenerwował... Camarillę czy jakiegoś członka Sabatu. Wiem tylko, że muszę się dowiedzieć co mu się stało i gdzie się znajduje. Wiktor mówił, że można panu zaufać, a także, że jest pan jego dobrym „przyjacielem”, wierzę więc, że będzie pan w stanie mi pomóc. Czarnowłosy mężczyzna jeszcze przez chwilę wpatrywał się w oczy Oktawiana... - „Hm... tak, myślę, że będę w stanie, ale najpierw ty musisz coś dla mnie zrobić” - te słowa wypowiedział bardzo wolno, aby żadne nie umknęło „Bankierowi” - „W każdym razie zapraszam na zebranie Rady Oktawianie... aha,możesz zwracać się do mnie po imieniu. Nazywam się Artur...” - uśmiechnął się i otworzył solidne drzwi prowadzące do wielkiej komnaty...

Ps: Tak, jestem Lojalistą
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cichooo.htw.pl