ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

ryszard bazarnik, koncert na ścianie

Witam, niektórzy już pewnie czytali, inni nie. W każdym razie zapraszam do lektury. Od razu uprzedzam że pierwszy rozdział jest trochę słaby, ale dalej jest już lepiej. No i wreszcie wymyśliłem tytuł xD. Czytajcie i komentujcie.

UWAGA! Fanfik może zawierać spoilery z mang One Piece, Naruto i Bleach. Przedział wiekowy to 16+, ze względu na momentami brutalne sceny.

Rozdział Pierwszy

Cała załoga Słomianych Kapeluszy w świetnych humorach, po bardzo długiej imprezie wreszcie postanowiła opuścić Thriller Bark. Wcale nie było im śpieszno, bo czas spędzony wspólnie z Lolą i jej załogą był naprawdę przedni. Jednak kiedyś trzeba było opuścić te straszne miejsce. Załoga powoli zaczęła się zbierać na Sunny, właściwie byli już wszyscy oprócz Luffy’ego. Zdenerwowana Nami już chciała udać się na poszukiwanie kapitana, bo myślała że ten się zgubił, ale załoga ją powstrzymała. Już po chwili wszyscy ujrzeli ledwo co unoszącego swój ogromny brzuch Luffy’ego. Nami od razu wyskoczyła z wrzaskiem:
- Gdzieś Ty był imbecylu, już miałam iść Cię szukać! – Wyskoczyła oburzona, przy okazji wymierzając mu kokosa w czaszkę.
- Po imprezie zostało dużo mięsa, musiałem zjeść przecież to nie mogło się zmarnować. – Powiedział Luffy z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Idiota! – Krzyknęła chórem załoga. Na co Luffy zareagował śmiechem. Nami wymierzyła kolejny cios, bo nie mogła znieść głupoty kapitana, ale po chwili uspokojona rzekła:
- Czas ruszać załogo! Chopper idź za ster, Zoro i Sanji rozwińcie żagle. Przygotować się do odpłynięcia!
- Tak jest! – Odpowiedzieli wszyscy.
Już po chwili Sunny w całej swej okazałości zaczął się powoli oddalać od tego przerażającego miejsca. Załoga pomachała ze statku Loli i jej kompanom, po czym zwrócili się ku kolejnej przygodzie.
Minął dzień, załoga zbudziła się we wspaniałych humorach, byli szczęśliwi że skończyło się już piekło, które zafundowali im Moria i Kuma. Sanji jak zwykle od rana siedział w kuchni przyrządzając niesamowite pyszności dla załogi, szczególnie przykładał się do potraw, które były przeznaczone dla Robin i Nami. Nagle drzwi od kuchni otworzyły się z ogromnym hukiem, a w drzwiach stanął Luffy krzycząc:
- Sanji, żarcie!!!
- Czy Ty nigdy nie możesz poczekać? Zawsze to samo – westchnął. Kucharz dał mu trochę mięsa żeby go czymś zająć i mieć czas na dokończenie przysmaków.
Po chwili cała załoga zeszła się na śniadanie. Wszyscy zajęli miejsca przy stole, a Sanji serwował im pyszności, zaczynając od pań, ignorując przy tym protestujących Luffy’ego i Usoppa. Śniadanie przebiegło w tak jak zawsze, czyli się w miłej atmosferze. Nie mogło się obejść bez paru szczegółów, takich jak kłótnie Sanjego i Zoro, Luffy’ego kradnącego wszystkim jedzenie, czy tradycyjnego pytania o majteczki, ale dla załogi był to przecież chleb powszedni.
Po śniadaniu załoga przeszła do codziennych zajęć. Luffy i Usopp łowili ryby, Chopper chciał zabrać się za produkcję lekarstw i Rumble Balli, ale gdy zobaczył że Zoro zamierza trenować to wziął stos bandaży i ruszył za nim w pogoń. Robin jak zwykle odpłynęła z jakąś lekturą, Franky pracował nad najnowszymi wynalazkami, Sanji robił przegląd spiżarni, Brook spacerował sobie po statku od czasu do czasu przygrywając jakąś melodię, a Nami zamknęła się w swoim gabinecie i ciężko pracowała rysując coraz to lepsze mapy. Dzień mijał spokojnie aż w pewnym momencie niebo zaczęło przybierać różne kolory, początkowo było niebieskie jak zawsze, lecz po chwili zaczęło bardzo szybko zmieniać barwy, co chwilę było innego koloru . Luffy zaintrygowany tym zjawiskiem zawołał całą załogę. Wszyscy natychmiast się zbiegli i zaczęli się przyglądać. W pewnym momencie niebo stało się całe czarne, zakryło nawet słońce. Całą załoga zamarła, nawet Luffy czuł się w tym momencie nieswojo. Usopp i Chopper gdy zobaczyli co się dzieje, zaczęli panikować i krzyczeć do przyjaciół, których już ledwo co widzieli:
- Musimy zawrócić!!! Zginiemy tu!!! Chyba mam chorobę nie mogę płynąć w tę stronę.
Reszta załogi była tak przerażona że nawet nie słyszeli trzęsących się ze strachu towarzyszy.
Brook w myślach bardzo posmutniał. Przecież tak nie dawno odzyskał cień, nie mógł znieść myśli że znów nie będzie mógł oglądać słońca.
Po chwili nastąpiło trzęsienie ziemi, ale słomiani mimo iż byli na morzu dobrze wiedzieli co się dzieje. Woda wokół nich rozpoczęła szaleńczy taniec, wielkie fale uderzały o ich statek i stopniowo zalewały pokład. Załoga próbowała wylewać wodę z pokładu, ale to działo się zbyt szybko, wszyscy czuli że w każdej chwili może nastąpić koniec, lecz machali wiadrami ile tylko mieli sił, bo nie mogli znieść myśli że zostaną pokonani przez żywioł. Po chwili ku zdziwieniu wszystkich zjawisko zaczęło ustępować. Niebo znów mieniło się wszystkimi znanymi im kolorami, wody wokół nich się uspokoiły, załoga zdążyła usunąć całą wodę z pokładu i zaczęli obserwować czekając na to co się wydarzy. W duchu wciąż byli przygotowani że sytuacja znów może się powtórzyć. Po chwili Robin powiedziała:
- Wiem że Grand Line to morze na którym zdarza się wiele dziwnych zjawisk, ale z takim czymś nigdy się nie zetknęłam, nawet w żadnej książce nie było opisu czegoś takiego. – Na jej twarzy pojawiły się krople potu. Zauważywszy to Sanji krzyknął:
- Nie bój się Robin-chwan obronię Cię! – Przy tym jego oczy zamieniły się w wielkie serca.
Nami zareagowała natychmiast ustawiając Sanjego do pionu lewym sierpowym.
- To nie czas na wygłupy, musimy się dowiedzieć co to jest. – Powiedziała.
W tym momencie niebo nagle wróciło do stanu w jakim zawsze mieli okazje je podziwiać. Jednak nie wszystko było w porządku, na niebie były dwie czarne dziury. Załoga wpatrywała się w kolejne dziwne zjawisko. Nagle z jednej z dziur wypadła jakaś postać, krzyczała niemiłosiernie, ale nic się nie dało zrozumieć. Luffy chciał wyciągnąć rękę, aby uratować tę osobę, jednak byli zbyt daleko. Kapitan natychmiast rozkazał ruszyć w tamtą stronę. Franky już biegł do steru, gdy nagle usłyszał dziwny dźwięk, odwrócił się i ujrzał jak wielki czerwony promień dosłownie rozdziera przestrzeń przed nimi. Cała załoga momentalnie zamarła, wszyscy wiedzieli że z tamtego człowieka nic nie zostało. Zoro jak odruchowo rozciął gigantyczne tsunami kierujące się w ich stronę. Załoga nie wiedziała co ma robić. Usopp trząsł się jak nigdy, wyglądał tak jakby zjadł Galaretka Galaretka no mi. Chopper płakał ze strachu. Reszta załogi czuła się winna, że nie zdążyli pomóc, Luffy wrzeszczał na siebie w duchu, że może gdyby byli bliżej dali by radę uratować tę osobę. Był wściekły, że nie spróbował chociaż wyciągnąć ręki. W tym momencie pierwszy wir się zamknął. Został jeszcze jeden wir. Luffy spodziewając się po drugim wirze czegoś podobnego od razu powiedział:
- Musimy podpłynąć do tego jak najbliżej. – Powiedział bardzo pewnym głosem.
- A-a-ale L-l-luffy. – Wykrztusił sparaliżowany ze strachu Usopp.
- Bez dyskusji, nie pozwolę żeby w mojej obecności zginął ktoś jeszcze.
Cała załoga przytaknęła jego słowom i obrali kurs na nie zamkniętą jeszcze otchłań. Gdy podpłynęli bliżej Nami zauważyła że obiekt ten nie wywiera żadnego wpływu na otoczenie, mimo iż patrząc na to z daleka odnosi się takie wrażenie.
- Wpłyńmy pod to – powiedziała Nami.
- Chyba oszalałaś! – Krzyknęli razem Usopp i Chopper.
Nami spojrzała na nich ze śmiercią w oczach.
- Straszna – powiedział Chopper, kryjąc się przy tym za nogami Robin, jak zwykle złą stroną.
- Tak, przerażająca – przytaknął Usopp.
- Widzicie ten wir nie reaguje w żaden sposób z otoczeniem, myślę że można by od spodu zobaczyć co w nim jest. – Kontynuowała Nami.
- A co jeśli to pułapka i to coś chce nas wciągnąć i strawić w tych ogromnych czerwonych promieniach. – Odrzekł z zaniepokojeniem Franky.
- O tym nie pomyślałam.
- Płyniemy tam! – Krzyknął Luffy wcinając się w rozmowę.
- Muszę się dowiedzieć co zabiło tą osobę i koniecznie temu czemuś skopać dupsko!
W tym momencie załoga wiedziała że już nic nie powstrzyma ich kapitana od wpłynięcia pod dziwne zjawisko. Sunny zaczął bardzo powoli i ostrożnie wpływać pod wir, a Luffy kipiący ze wściekłości cały czas spoglądał w jego wnętrze. W końcu znaleźli się pod czarną otchłanią i faktycznie nic się nie działo. Wszyscy spojrzeli w głąb czarnego kręcącego się obiektu, ale nie mogli tam dostrzec niczego poza bezkresną ciemną otchłanią.
- Wygląda na to że nic tam nie ma – powiedział Brook z wyraźną ulgą w głosie.
- Miejmy się na baczności, bo gdy pojawi się tam coś czerwonego, to będziemy musieli szybko uciekać. – Przestrzegłł załogę Sanji.
- Racja. Franky przygotuj Coup De Burst, musimy być w każdej chwili gotowi. – powiedziała nawigatorka.
-Tak jest! – Odrzekł cyborg i natychmiast pobiegł poczynić potrzebne przygotowania.
Luffy nadal był jak w transie. Krew gotowała się w nim, tak bardzo chciał ukarać sprawcę poprzedniego czynu.
- Patrzcie! Nie wydaje wam się że w tej dziurze coś jakby się porusza? – Zapytał reszty Zoro.
- Faktycznie coś w tej dziurze się do nas zbliża. – Zauważył Chopper.
- Uciekajmy, wszyscy zginiemy! To coś nas zabije tak jak zrobiło to za tamtym! – Wrzeszczał spanikowany Usopp. Lekarz, gdy tylko zobaczył reakcję snajpera, zaczął czynić to samo.
Reszta załogi również była wystraszona, lecz ukrywali to jak zawsze w takich sytuacjach. To coś było już blisko ujścia dziury. Nami nie mogła czekać dłużej, od razu krzyknęła:
- Faranky, Coup....
- STÓJ!!! – Wrzasnął wyrwany z transu kapitan.
- Ale Luffy widziałeś co się stało z tamtą osobą, jeśli zostaniemy tu choć chwilę dłużej...
- Zostajemy! Nie ma mowy bym teraz odpłynął!
Cała załoga była zaszokowana decyzją kapitana, tylko Zoro słysząc to uśmiechnął się szyderczo i kciukiem lekko wysunął miecz z pochwy. Nami czuła się odpowiedzialna za załogę że postanowiła sprzeciwić się kapitanowi i popadając w skrajne przerażenie, zaczęła błagać Frankiego aby odpalił Coup de Burst.
Luffy spojrzał Franky’emu w oczy:
- Jeśli, to zrobisz przestane być piratem...

Rozdział Drugi

Załoga odczuła powagę sytuacji, więc postanowili zaufać kapitanowi. Luffy nerwowo czekał aż ujrzy postać kryjącą się w dziurze. Nagle wszyscy dostrzegli kontury człowieka, wydawało się jakby zatrzymał się nad nimi i lewitując obserwował ich poczynania.
- Wyłaź tu, skopie Ci dupsko!!! – wrzasnął wściekły nie na żarty Luffy.
Osoba znajdująca się ponad nimi, nagle wycofała się i bardzo szybko zniknęła w ciemnościach przerażającej otchłani. Słomiany Kapelusz nie wytrzymał.
- Gomu Gomu no Pistolet! – Jego ręka natychmiast rozciągnęła się do granic możliwości i pomknęła w stronę wiru. Tym razem nie było dla niego ograniczeń, mimo że dziura była wysoko wiedział, iż musi jej dosięgnąć. Już po chwili jego ręka znalazła się u celu i ciemność pochłonęła jego pięść. Kapitan poczuł przeszywające go zimno bijące od wstrzelonej ku górze ręki, przypomniał sobie walkę z admirałem Ao Kijim i pomyślał że to bardzo podobne uczucie. Po chwili stwierdził że jego ręka już więcej nie może się rozciągnąć, więc ku swojemu niezadowoleniu zdecydował się ją zawrócić. Nagle Luffy z głupim uśmiechem na twarzy zwrócił się do swoich kompanów :
- Mam mały problem, niby to takie nic, ale nie mogę wycofać mojej dłoni i jeśli tak dalej pójdzie to naciągnięta guma pociągnie mnie w stronę dziury.
Nogi Luffy’ego oderwały się od pokładu. Cała załoga rzuciła się aby ratować człowieka, któremu powierzyli swoje życia. Zoro zdołał złapać kapitana za nogę, Franky będąc tuż za szermierzem chwycił go by wspólnymi siłami zapobiec utracie przyjaciela. Sanji chciał złapać cyborga i wspomóc kamratów, lecz nie zdążył, gdyż siła naciągniętej gumy w tym samym momencie dała swój upust, wystrzeliwując wszystkich trzech w kierunku czarnej dziury. Reszta mogła już tylko patrzeć jak ich towarzysze znikają w ciemności. Wir się zamknął.

***

Gdzieś w oddali dwie tajemnicze postacie prowadziły rozmowę:
- Witaj. Mam dla Ciebie wspaniałe wieści.
- Mów.
- Ostatni test zakończył się pełnym sukcesem, myślę że możemy zacząć wcielać nasz plan w życie.
- Tyle na to czekaliśmy, nareszcie zaprowadzimy nowy porządek. Przekaż reszcie, aby za godzinę stawili się u mnie, musimy zacząć przygotowania do pierwszej fazy naszego planu.
Nagle do miejsca, w którym się znajdują wbiegła trzecia postać krzycząc:
- Złe wieści, wykryto trzy niezidentyfikowane postacie, żadna z nich nie jest Guardianem.
- Cholera, kto to może być i jak oni się tam dostali? Może system nadal nie działa poprawnie? Nieważne, testowaliśmy działanie w strefie pierwszej, więc na pewno pochodzą stamtąd. Natychmiast rozesłać ich do stref drugiej, trzeciej i czwartej. Pod żadnym pozorem nie mogą się do wiedzieć w czym uczestniczą!
-Tak jest!

***

Cyborg powoli otworzył oczy. Wokół spowijała go ciemność i mrok, był w stanie widzieć zaledwie na pięć metrów przed siebie. Było tak strasznie zimno, że nie czuł już palców u rąk i nóg, a jego ciałem miotały dreszcze spowodowane niską temperaturą. Nagle, ku swojemu zdziwieniu stwierdził że nie ma gruntu pod stopami, myślał że zacznie spadać i czarna głębia pochłonie go doszczętnie. Tak się jednak nie stało, unosił się w nieznanej, tajemniczej i ciemnej przestrzeni. Poczuł ogromny strach, gdy spostrzegł że nie ma przy nim jego kompanów. Natychmiast krzyknął:
- Luffy, Zoro, gdzie jesteście!?
Jedyne co usłyszał to przeraźliwe echo rozchodzące się z wydźwiękiem po miejscu spowitym ciemnością.
W pewnym momencie poczuł że ma coś w ustach, zaraz potem że nie może oddychać. Wpadł w panikę, gdy stwierdził że to otaczająca go ciemność wdziera się do jego ciała z każdej strony. Franky miał coraz mniej powietrza, nie wiedział co ma robić, do tego czuł straszliwy dotąd mu nie znany ból głowy. Miał wrażenie jakby oślizły język ciemności zlizywał szare komórki z jego mózgu. Nie mógł tego dużej znieść, ból stał się tak przerażający, że większość żyłek w jego oczach popękała, a on sam zaczął wrzeszczeć jak opętany. Otoczenie było głuche na nieziemskie cierpienia cieśli, a torturę potęgował jeszcze krzyk odbijany przez echo. Zaczął modlić, się aby koszmar jak najszybciej się zakończył, jego mózg był już spowity przez ciemność i czuł na nim taki nacisk że był pewien że jeszcze chwila, a wytryśnie on przez wszystkie otwory na jego twarzy. Białka jego oczu stały się już w całości czerwone, a on pragnął tylko końca tej straszliwej męczarni.
- Franky!!!
Cyborg usłyszał nagle głos swojego kapitana przedzierający się przez gęstwiny ciemności.
Momentalnie mnóstwo myśli zaczęło pchać się do jego głowy. W jednej chwili zobaczył całe swoje życie, i uświadomił sobie jak bardzo się ono zmieniło, odkąd zdecydował się wieść żywot pirata. Siła woli nakazała mu walkę, przecież jest jednym ze Słomianych Kapeluszy.
- Franky!!!
- Franky!!!
Coraz wyraźniej słyszał głos Luffy’ego. Pod wpływem impulsu zachłysnął się głęboko powietrzem zmieszanym z pochłaniającą go ciemnością i krzyknął:
- Fresh Fire!
Ogromny podmuch ognia został wyrzucony z jego ciała wraz z bliską zniszczenia cyborga ciemnością. Poczuł niesamowitą ulgę, położył ręce na kolanach i zaciągał się powietrzem, w taki sposób, jakby robił to po raz pierwszy. Gdy wreszcie otrząsnął się z tego co przed chwilą się działo, przypomniał sobie że słyszał swojego kapitana, więc pomyślał że zacznie go szukać. Spojrzał przed siebie i zobaczył parę oczy wytrzeszczonych w jego stronę, należały one do postaci, której ciało było w całości było czarne. Strach sprzed chwili wrócił, był świadom że na potężny podmuch ognia, który go wyzwolił przeznaczył całą butelkę coli. Wiedział, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż ciemność próbująca go pożreć jeszcze przed chwilą jest sterowana przez kruczoczarną postać znajdującą się naprzeciw niego.
- Bez walki nie zginę !!! – krzyknął cieśla i rzucił się do ataku
- Strong Hammer!
Metalowa pięść wbiła się w twarz lewitującej przed nim postaci.
- Co Ty wyprawiasz idioto!? Tyle Cie szukałem w tych ciemnościach i tak mnie witasz? – powiedział Luffy otrzepując się z sadzy, która pozostała na nim po bezpośrednim przyjęciu na siebie ognistego ataku cyborga.
- To Ty!? Nie trzeba było się tak maskować
- Nie maskowałem się, tylko przypaliłeś mnie trochę, szczęście że zdążyłem w porę zdjąć mój skarb z głowy. – odrzekł śmiejąc się Luffy.
- Cieszę się że nie jestem tu sam, zatańczmy mój taniec radości.
- Ął, ę, oł, Suuuupaaaaa!!! – krzyknęli razem łącząc ręce w górze.
- Zaraz, a gdzie jest Zoro? Przecież ja wpadłem tu za nim. – Spytał, cieśla przypominając sobie o tym małym szczególe
- Serio? Głodny jestem, Sanji!!!
- Nie rżnij głupa, może najpierw poszukamy Zoro, a później pomyślimy jak wrócić na statek i najeść się do syta.
- Będzie jedzenie? Zoro gdzie jesteś!? – Luffy od razu rozpoczął intensywne poszukiwania.
- Ech, tylko żarcie mu w głowie.
Razem zaczęli przedzierać się przez gęstą ciemność, nawołując przy tym szermierza.
Czas mijał a po Zoro nie było ani śladu, zimno coraz bardziej dawało się we znaki. Na ich twarzach pojawił się szron przykrywając pierwsze oznaki zmęczenia. Nagle zmęczeni już nawoływaniem, usłyszeli bardzo podejrzane odgłosy.
- Co to za dźwięk? Czyżby w pobliżu czaiła się jakaś bestia? – powiedział trochę zaniepokojony tym faktem Franky.
- To nie to, to coś o wiele straszniejszego. To chrapanie Zoro.
Gdyby w otchłani, w której się znajdowali była podłoga, Cieśla z pewnością upadł by na nią twarzą z wrażenia.
Ruszyli w kierunku chrapania, a ich oczom powoli ukazywała się sylwetka szermierza.
Wreszcie byli przy nim, Luffy brutalnie potraktował bańkę wystającą z nosa zielonowłosego, a ten przy jej pęknięciu natychmiast się zbudził.
- Co jest? Czemu mnie budzicie? Zaraz gdzie ja do cholery jestem? Czemu tu jest tak ciemno? - pytał bez przerwy zaspany szermierz z grymasem na twarzy.
- Jak zwykle najważniejsze prześpi. – powiedział Franky z uśmiechem na twarzy.
Luffy skomentował to śmiechem.
W komplecie czuli się znacznie pewniej.
- Dobra, nie interesuje mnie gdzie jesteśmy, ale wynośmy się stąd i wracajmy na statek. – odrzekł poirytowany sytuacją Zoro.
- Bardzo chętnie, ale błąkaliśmy się tu trochę i żadnego wyjścia nie zauważyliśmy. –dorzucił cyborg.
Niespodziewanie niesamowite światło przeszyło ciemność w której się znajdowali. Ich oczy zaczęły łzawić, od jasności, szczególny problem miał z tym cieśla, którego zmysł nie był w najlepszym stanie.
Gdy ich wzrok przywykł nieco do aktualnych warunków, spostrzegli wiry, wyglądające identycznie jak te, które widzieli będąc jeszcze na Sunnym, z tą różnicą że tym razem biła od nich jasność.
- W który uderzyć tym razem? – zapytał Luffy z szerokim uśmiechem na twarzy.
- W żaden! – krzyknął spanikowany szermierz, łapiąc przy tym kapitana aby uniemożliwić mu ruch.
- Musimy się zastanowić, który doprowadzi nas tam skąd przyszliśmy. – dodał Franky.
- Obiecuje że nie będę atakował, puść mnie Zoro. – mówił Luffy. Zoro wypuścił kapitana i powiedział:
- Musimy iść tam! – Palcem wskazywał na jeden z wirów.
- To jest zły pomysł. Jeśli Ty go wskazałeś, to z twoją orientacją w terenie możemy być pewni że to na pewno nie tam. – powiedział cyborg z drwiną w głosie.
Nagle wszyscy trzej poczuli silny uścisk na sobie. Każdy został silnie pochwycony i unieruchomiony przez jakąś postać. W jednej chwili wszyscy trzej wraz z pochwyconymi piratami zniknęły, każdy w innym wirze.

***

Ludzie powychodzili z domów na ulice i wpatrywali się w wielką czarną dziurę na niebie.
Nagle jakiś obiekt z ogromną prędkością wyłonił się z wiru i z impetem uderzył o ziemię niszcząc jeden z pobliskich budynków. Portal się zamknął. Zoro pozbierał się i spojrzał na tego, który zapewnił mu tę wycieczkę. Stał przed nim wysoki mężczyzna o fioletowej skórze, jego ręce były wytatuowane przeróżnymi wzorami. Miał długie czarne włosy sięgające aż do łopatek, był odziany jedynie w postrzępione brązowe spodnie sięgające mu do kolan. W rękach trzymał dwa potężne zagięte w górę ostrza. Na klatce piersiowej posiadał ogromną bliznę, widać było że nie jest nowicjuszem w dziedzinie walki. Jego twarz, o niezwykle nieprzyjemnym wyrazie, była koścista, zaś oczy nie miały źrenic, z uniesionych powiek było widać tylko dwie czarne kule.
- Kim jesteś i czego chcesz? - zapytał Zoro.
Postać milczała, spoglądając w jego stronę swoimi czarnymi jak smoła ślepiami. Zoro był w każdej chwili gotów rozpocząć walkę, rzucił jeszcze okiem po zebranych wokół gapiach, bo nie chciał nikogo przypadkowo zranić, ku swojemu zdziwieniu stwierdził że większość z nich nie wygląda lepiej niż bestia stojąca przed nim.
Szermierz zaskoczony swoim odkryciem ledwo spostrzegł jak czarnooki znalazł się tuż przed nim, w ostatnim momencie zdołał chwycić swoje miecze w obie ręce i sparować dwa olbrzymie ostrza przeciwnika. Uderzenia były tak silne że zgrzyt stali dał się słyszeć w oddali. Stali zwarci dłuższą chwilę. Roronoa czuł się jakby czarne ślepia prześwietlały go na wylot. Zoro odrzucił przeciwnika i odskoczył aby zachować bezpieczną odległość. Już po pierwszym ataku zauważył że potwór atakuje bezmyślnie i na oślep. Zoro natychmiast przeszedł do kontrataku, podbiegł do przeciwnika, atakując dwoma mieczami jednocześnie. Nastąpiła bardzo gwałtowna wymiana ciosów. Bezimienna postać parowała wszystkie ataki, stal uderzała o siebie z niesamowitą prędkością i siłą, a jej oddźwięk powoli zaczął przerażać niektórych zebranych w pobliżu pola bitwy. Potwór wziął ogromny zamach i rozcinając powietrze, sprawił że cięcie poszybowało w pirata i uderzyło w niego z taką siłą, że mimo, iż zablokował cios, przeleciał przez trzy budynki z niesamowitą prędkością. Zoro pozbierał się z gruzu i splunął krwią na ziemie. Zmierzył idącego w jego stronę przeciwnika wzrokiem i schował Sandai Kitetsu do pochwy. Mocno ścisnął rękojeść Shuusui, ugiął kolana i z przerażającą szybkością pomknął w stronę potwora krzycząc:
- Shishi Sonson!
Już po chwili znalazł się za plecami przeciwnika chowając miecz do pochwy. Z demona wystrzeliła krew, jego lewa ręka wraz z częścią tułowia odpadła od ciała dzieląc tym samym serce na dwie części. Upadł na kolana, jego twarz skierowała się ku niebu. Nagle z oczu, ust, uszu i nosa, zaczęła wydostawać się ciemność ulatując ku górze. Zoro był bardzo zaskoczony tym widokiem, gdy mrok uleciał, bestia wyzionęła ducha i upadła w kałużę własnej krwi.
Szermierz chciał raz jeszcze zobaczyć, czarne oczy które napawały go takim przerażeniem. Odwrócił cało twarzą do góry i to co zobaczył przeraziło go jeszcze bardziej niż mroczny wzrok z przed chwili. Spojrzał martwemu przeciwnikowi w oczy, i zobaczył w nich jego potylice. Wnętrze jego czaszki było puste, nie było oczu mózgu, została sama czaszka. Szermierz otworzył usta i dostrzegł że te również są wyczyszczone nie było zębów, języka, a nawet podniebienia.
- Cholera z czym my mamy doczynienia. – powiedział szermierz w myślach.
Zoro postanowił się zorientować w jakim miejscu mniej więcej się znajduje i ustalić ile zajmie mu dotarcie do reszty załogi. Podszedł więc do człowieka stojącego najbliżej i zapytał:
- Mógłbyś mi powiedzieć gdzie jestem?
- Hahaha. Jesteś w najgorszym miejscu do jakiego można było trafić czyli w Zaraki osiemdziesiątym okręgu Rukongai.

Rozdział Trzeci

Wszyscy stali bez ruchu, wpatrując się w błękitne niebo. Nad nimi nie było jednak już nic. Nie dotarło do nich jeszcze, że właśnie przed chwilą trzech kamratów zostało pochłoniętych przez ciemność.
- Luffy, Zoro, Franky... – powiedziała Nami, po czym zakryła usta dłonią, a łzy pociekły po jej policzkach.
Sanji podszedł do niej i przytulił ją. Nawigatorka płakała w objęciach kucharza.
- Jak to się stało? Przecież nie mogli tak po prosu zginąć. – mówiła dalej wylewając smutek na ramieniu towarzysza.
- Luffy i reszta na pewno nie umarli! Oni na pewno żyją musimy ich tylko poszukać. – krzyknął Usopp.
- On może mieć rację. Sami na własne oczy widzieliśmy, że tamtą przestrzeń da się opuścić. – odrzekła Robin, a reszta załogi spojrzała w jej stronę z nadzieją w oczach.
- Powinniśmy popłynąć na najbliższą wyspę, może znajdują się tam ludzie którzy będą wiedzieli coś więcej na ten temat. Mając jakieś informacje, moglibyśmy spróbować jakoś ich stamtąd wydostać. – kontynuowała pani archeolog, która jako jedyna zachowała zimną krew. Na twarzach reszty powoli zaczął pojawiać się dawny uśmiech i nadzieja.
- Robin ma rację, nie możemy się poddać. Znajdziemy ich choćbyśmy mieli poświęcić na to resztę życia. – orzekła wszystkim Nami ocierając łzy z przed chwili.
- Tak jest! – cała załoga zerwała się z entuzjazmem.
Sunny obrał kurs na wyspę, którą w oddali dostrzegł Usopp. Słomiani Kapelusze znów byli pewni siebie jak nigdy, mimo że bez szermierza, cieśli i kapitana, ruszyli naprzód czując że nic ich nie powstrzyma.

***

Na purpurowym niebie otworzył się portal i dwie postacie wypadły z wielkim hukiem uderzając o ziemię.
Cyborg natychmiast się pozbierał i zrobił szybki przegląd okolicy. Jedyna rzeczą, którą dostrzegł był sporych rozmiarów budynek, wyglądający jak przerobiony kościół. Nagle poczuł uścisk na kostkach. Z pod ziemi wyłoniła się ogromna postać i rzuciła nim w pobliskie skały. Cieśla frontalnie zderzył się z twardą powierzchnią kamieni, jednak nie odniósł większych obrażeń dzięki częściowo metalowemu ciału. Wstał i spojrzał przeciwnikowi w oczy, pod powiekami olbrzyma znajdowały się dwie czarne kule. Franky skamieniał na ten widok. Przeciwnik był o dwie głowy wyższy od niego, był właścicielem bardzo potężnie zbudowanego ciała, jego wyrazista muskulatura już z daleka była wyraźnie widoczna. Twarz była bardzo zniekształcona wieloma przemieszczonymi kośćmi, zaś włosy miał długie do ramion, kręcone i bardzo postrzępione. Posiadał skórę koloru fioletowego i nosił na sobie jedynie długie do kostek podziurawione zielone spodnie. Czarnooki ruszył do ataku. Bardzo szybko podbiegł i uderzył potężną pięścią z całej siły w przeciwnika, jednak ten w porę odpowiedział:
-Strong Hammer!
Ziemia wokół zadrżała na skutek przytłaczającej siły ścierających się ze sobą potęg. Potwór natychmiast drugą ręką uderzył Franky’ego wybijając go wysoko w powietrze. Cyborg po krótkiej analizie umiejętności wroga stwierdził że jego głównym atrybutem jest tężyzna fizyczna i gdyby nie metal w jego ciele, to z pewnością był by teraz martwy. Pewien pomysł wpadł mu do głowy, lecz wiedział że po przygodzie w ciemnej otchłani zostały mu już tylko dwie butelki coli.
Cieśla spadając w dół wycelował w nieprzyjaciela i rozpoczął atak:
- Beans Left!
Stało się tak jak podejrzewał, kule wbiły się w ciało, ale nie były w stanie przejść grubej warstwy mięśni, spowodowały jedynie kilka strumyków krwi. W powietrzu czuć było atmosferę walki i wręcz wyciekającą z bestii nienawiść. Franky zdołał oddalić się na wystarczającą odległość. Potwór zawył i uderzył z całych sił w ziemię, która zaczęła gwałtownie pękać kierując się w stronę cyborga. Ten w porę zauważył atak i uskoczył i natychmiast ruszył w stronę podziurawionej postaci.
- Ouchi Finger!
Wyciągnął palec wskazujący i otworzył ogień. Strzelał cały czas powoli się zbliżając. Potwór ruszył w jego stronę. Franky wyczuł moment:
- Fresh Fire!
Trafił idealnie, przeciwnik został pochłonięty przez falę płomieni. Po przyjęciu tego ataku ledwo stał na nogach. Cyborg stanął przed nim i spokojnie wycelował w jego twarz.
-Weapon Left – wypowiedział spokojnie, a wielki pocisk zderzył się z twarzą potwora, nie pozostawiając mu szans na przeżycie. Cieśla spojrzał na martwego przeciwnika, spostrzegł że ze wszystkich otworów na jego twarzy wydobywa się ciemność. Franky’ego przeszył dreszcz na ten widok, od razu przypomniał sobie co przeżył we wnętrzu wiru. Nachodziły go pytania, czy gdyby poddał się wtedy, byłby teraz taki jak on. Jednak szybko odegnał złe myśli i postanowił zorientować się gdzie jest. Ruszył więc w stronę wcześniej widzianego budynku, Szybko spostrzegł kilka postaci biegnących w jego stronę, najprawdopodobniej ich uwagę zwróciły odgłosy walki. Nagle nad sobą ujrzał kulistą istotę z wieloma wypustkami, która na środku ciała miała głowę, z pentagramem na czole.
- Uważaj to Akuma, jeśli cię trafi to umrzesz! – Krzyknęła jedna z osób znajdujących się w oddali. Postać znajdująca się u góry zaczęła do niego strzelać.
- Hosi Shield – Franky na swoim lewym ramieniu utworzył tarczę, którą zaczął odbijać pociski wystrzelone w jego stronę. Postanowił zużyć ostatnią butelkę, która mu pozostała.
- Weapon Left! – Wystrzelił w kierunku potwora pocisk, w którym zawarł cały pozostały mu zapas odżywczego napoju. Na niebie pojawiła się wielka eksplozja, a po przeciwniku nie zostało ani śladu. Człowiek podbiegający do cyborga ze zdumieniem zapytał:
- Jesteś Egzorcystą?
- Nie, jestem piratem i właśnie się zgubiłem. Macie może trochę coli?

***

Niekompletna załoga Słomianych Kapeluszy zacumowała w porcie, zwijając flagę i żagle, tak by pozostać incognito .
- Teraz musimy się podzielić na trzy dwu osobowe zespoły. Ja i Sanji pójdziemy poszukać informacji, Chopper i Robin uzupełnią zapasy, po czym do nas dołączą, a Brook i Usopp zostają na statku. – zarządziła pani nawigator. Sanji był bardzo zadowolony z otrzymanego przydziału. Usopp natomiast zaczął protestować:
- Czemu akurat ja muszę zostać na statku?
- Hmm, bo tylko tak dzielny wojownik mórz jak ty, będzie w stanie ochronić nasz statek. – odrzekła Nami po nosem się śmiejąc.
- O tak, przecież zapomniałem że tylko przewspaniały Usopp-sama może obronić Sunny przed atakiem wroga.
Lekarz przybrał formę renifera i wraz z panią archeolog ruszyli do okolicznych sklepów.
Snajper i Szkielet wyciągnęli karty i by zabić nudę zaczęli grać w pokera. Kucharz wraz ze swoim obiektem pożądania przekroczył próg miasta nie różniącego się pozornie niczym od innych, które mieli okazję odwiedzać. Ludzie wyglądali na trochę przygnębionych i znudzonych monotonią życia, budynki stojące wzdłuż ulic były skromne i wydawały się aż błagać o renowacje. Mijane stragany, także obfitowały jakieś specjalnie wykwintne towary. Przechadzając się uliczkami zauważyli karczmę, wspólnie uznali że powinien znajdować się tam ktoś posiadający jakieś informacje. Otworzyli drzwi, karczma była pełna ludzi, którzy ewidentnie różnili się od osób widzianych na zewnątrz. Towarzystwo bawiło się na całego popijając ogromne ilości sake. Nagle jeden ujrzał śliczną kobietę stojącą w wejściu i od razu wrzasnął do reszty:
- Spójrzcie jaka sztuka, dziś ewidentnie się zabawimy!
Sanji już chciał się rzucić w kierunku obleśnego faceta, który wypowiedział te słowa, jednak Nami chwyciła go za rękę i pokiwała przecząco głową, dając mu tym samym do zrozumienia żeby zignorował wszystkich znajdujących się wokół. Podeszli do baru i zamówili po szklance wody. Barman nalewając wodę spytał:
- Jesteście tu nowi?
- Tak i chciałabym się dowiedzieć kilku rzeczy, będę wdzięczna jeśli nam pomożesz – nawiązała rozmowę nawigatorka.
- Jeśli będę w stanie, to chętnie pomogę za odpowiednią opłatą oczywiście.
- Jak to!
- Przepraszam, ale w tym mieście każdemu przyda się dodatkowy grosz, bardzo ciężko się tu żyję.
Nami poczuła czyjąś dłoń na swojej piersi. Krzyknęła i odwracając się ujrzała że wszyscy faceci z karczmy zbliżyli się do niej i spoglądali z pożądaniem w oczach. Kucharz nie wytrzymał:
- Party Table!
Wszyscy faceci zostali rozrzuceni po karczmie i zaskoczeni siłą przeciwnika zaczęli uciekać z karczmy, a ostatni wybiegający krzyknął:
- Już po was, kapitan John was zniszczy! Hahahaha!
- Kapitan John? Kto to taki? – zwrócił się Sanji do zaskoczonego całą sytuacją barmana.
- Skoro już się w to wplątaliście, to opowiem wam wszystko od początku. Kiedyś wyspa była bardzo bogata, ludziom żyło się tu naprawdę dobrze. Wszystko skończyło się w momencie, w którym do bazy marynarki przybył ten łotr John. Zebrał on odział bandytów, z którymi przed chwilą mieliście przyjemność i zaczął zastraszać mieszkańców. Z każdego z nas ściąga niesamowicie wysoki haracz i bogaci się tym samym naszym kosztem. Zabija każdego kto mu się przeciwstawi. Żyjemy w tym piekle już trzy lata.
- A to drań! – wycedził przez zęby kucharz i odpalił papierosa.
- Chcieliście dostać jakieś informacje. Już nie chcę pieniędzy. Widzę że jesteś bardzo silny, jeśli zlikwidujesz tego tyrana pomogę wam bardzo chętnie, zresztą nie tylko ja, ale wszyscy mieszkańcy.
Sanji zaciągnął się papierosem i rzekł:
- Gdzie go znajdę?
- Na najwyższym wzgórzu na wyspie znajduje się tutejsza baza marynarki i jego siedziba.
- Nami-san wróć na statek chwilę może mnie nie być.
- Dasz radę?
- Oczywiście. – rzekł, poczym wypalając do końca papierosa wyszedł.

***

Jak zwykle w wolnych chwilach leżał na dachu wpatrując się w niebo, gdy nagle ujrzał na nim czarną dziurę i wypadające z niej dwie postacie.
Luffy bardzo zdenerwowany podniósł się po upadku i spojrzał na tego, który mu tę wycieczkę zafundował. Postać była bardzo niska , nie sięgała kapitanowi nawet do klatki piersiowej. Z jego ciała wystawało mnóstwo kolców, od łysej głowy po stopy. Jedynymi wolnymi od szpikulców miejscami były fioletowego koloru brzuch i twarz. Słomiany kapelusz zdziwił się gdy spojrzał przeciwnikowi w oczy, zobaczył w nich przytłaczającą ciemności i natychmiast odwrócił od nich wzrok.
- Kim jesteś i gdzie są moi przyjaciele? – spytał Luffy.
Osobnik zamiast odpowiedzieć, przystąpił do ataku. Zwinął się w kulę i w morderczych obrotach pomknął by zabić. Gumiak uskoczył w górę i uderzył:
- Gomu Gomu no Pistol!
Pięść wystrzeliła w stronę przypominającego kaktusa przeciwnika. Trysnęła krew, dłoń nabiła się na kolczasty pancerz. Agresor nabrał rozpędu i znów ruszył taranując wszystko po drodze. Kapitan wiedział że musi wyczekać moment, w którym oponent będzie stał na dwóch nogach odkrywając słabe punkty. Walka wrzała szpiczasty walec ganiał za Luffy’m a ten ciągle unikał ciosów. W końcu niszczycielskie koło się zatrzymało i rozwijając się stanął na dwóch nogach. Taka okazja mogła się nie więcej nie powtórzyć:
- Gomu gomu no Stamp!
Przeciwnik widząc nogę pędzącą w stronę jego brzucha, odwrócił się plecami wystawiając igły. Słomiany wrzasnął, jego stopa była dziurawa, a krew ściekała z niej ciurkiem. Wróg został przy tym ataku wgnieciony w budynek, ale po chwili znów się skulił i rozpoczęła się kolejna runda. Z dwoma poważnymi ranami coraz ciężej było unikać ataków. Zmęczenie zaczęło się dawać gumiakowi we znaki. Po wielu uskokach i manewrach bestia, również wykończona znów się rozwinęła. Luffy bał się zaatakować, by nie powtórzyła się sytuacja z poprzedniej rundy. Nagle postać przestała się ruszać i zastygła z rękami uniesionymi ku górze. Wydawało się jakby usilnie próbowała się ruszyć.
- Kage Mane no Jutsu! Unieruchomiłem go masz szanse go zaatakować! – Krzyknęła postać znajdująca się na dachu jednego z budynków.
Gumiak natychmiast rozciągnął obie ręce do tyłu szyderczo się uśmiechając:
- Gomu Gomu no Bazooka!!! – W jednej chwili obie dłonie z taką siły uderzyły w kolczastego potwora, że zmiażdżyły mu wszystkie wnętrzności i złamały kręgosłup. Bestia roztrzaskała się o ścianę pobliskiego budynku, a z jej ust wytrysnęła ogromna ilość czerwonej mazi. Potwór padł na ziemię, a z otworów na jego twarzy zaczęła toczyć się ciemność ulatująca ku górze. Był to zadziwiający widok. Czarno włosy chłopiec z upiętymi włosami zeskoczył z dachu i zapytał:
- Kim jesteś i czym był ten potwór?

***

Kwatera główna marynarki.
- Cholera, ile jeszcze będziemy czekać na tego durnego Sengoku, nadali temu zebraniu wagę światową i jeszcze się spóźniają – odrzekł z poirytowaniem Don Flamingo
- Skończ już narzekać, skoro są tu wszyscy Schichibukai i trzej admirałowie to musi być coś ważnego – zganił kolegę po fachu Mihawk .
- Chcesz zginąć?
Jastrzębiooki zignorował prowokacje i czekał na rozwój wypadków. Czarnobrody z Morią zabawiali się nawzajem opowiadając kawały. Jinbei cały czas główkował nad tym, co takiego musiało się stać, że aż został uwolniony z Impel Down na tę okazję. Ao Kiji był bliski zaśnięcia, natomiast pozostała dwójka admirałów była wyraźnie pochłonięta rozmową. Kuma pogrążony był w lekturze, a Hancock wyraźnie wydawała się być zgorszona towarzystwem.
Nagle drzwi do Sali obrad otwarły się głośno skrzypiąc, czym zwróciły uwagę wszystkich zebranych. W wejściu stała Crane, miała bardzo poważną minę, zmierzyła surowym wzrokiem wszystkich przybyłych po czym rzekła:
- Zebraliśmy się tu ponieważ najsilniejszy człowiek marynarki i Światowego Rządu admirał floty Sengoku został zamordowany...


zajebioza.... połączenie One Piece z Bleachem, D. gray-man'em i Naruto... ja chcę więcej...

fakt, że 1. rozdział nie powalał ale dalsze były niezłe...

powiedz że będziesz to kontynuował.
Witam poprzedni post usunąłem bo zaczynał się pesymistycznie i gdybym go zedytował to pewnie nikt i tak by tu nie zajrzał. Nie wiem czy nadal mam jakiś fanów, ale mam dobrą wiadomość. Zgodnie z obietnicą daną przed wyjazdem fik będzie kontynuowany, tak więc nie bójcie się nic postaram się aby emocji nie brakowało. Póki co wrzucam rozdziały, których tu brakowało czyli 4-8, więc jeśli ktoś nie czytał to nie będzie mu się nudzić. 9 rozdział już niebawem! WRÓCIŁEM! Vegi błagam Cię ani słowa nikomu o szczegółach, które znasz, a które nie zostały nawet jeszcze napisane.
A tu już rozdziały 4-8.

Rozdział Czwarty

Kwatera Marnarki
- Jak to zamordowany? – zerwali się wszyscy za wyjątkiem Mihawka i Kumy.
- Wczoraj znalazłam go martwego w gabinecie, jego ciało było podziurawione jak sito. Bez wątpienia mamy styczność z kimś tak silnym że nawet nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. – nakreślała sytuację Crane.
- Cholera, nie mogę w to uwierzyć, przecież Sengoku był tak silny że razem z Kizaru nie potrafiliśmy go pokonać – odrzekł przerażony sytuacją Ao Kiji.
- Jestem świadoma że to szokująca wiadomość, ale musimy działać. Wydaje mi się że ktoś chcę zachwiać równowagę na świecie. Ja jako taktyk Światowego Rządu tymczasowo przejmuję dowodzenia i obowiązki admirała floty.
- Niby co mamy zrobić? Nawet nie wiemy kto jest mordercą. – zapytał wyjątkowo poważny Don Flamingo.
- Mam plan, niestety wymaga on zjednoczenia sił z czterema największymi piratami. Podzielę was teraz na zespoły i każdemu przydzielę zadania. Bartholomew Kuma i Gecko Moria udacie się by przekonać Ayako do współpracy ze światowym rządem. Marshal D. Teach i Don Flamingo wam przydzielam Kaidou. Boa Hancock i Jinbei mają się zająć zwerbowaniem Białobrodego. Natomiast Dracule Mihawk ciebie wysyłam samotnie do Shanksa, jako iż jesteś z nim w bardzo dobrych stosunkach.
Jeśli chodzi o trzech admirałów, to zobowiązuje was do wspólnej ochrony Marieyoi. Natychmiast wyruszajcie!

***

Rukongai okręg osiemdziesiąty.
- Zaraki? Mniejsza o to, jak daleko stąd na Grand Line?
- Grand Line? Nigdy nie słyszałem żeby w Społeczności Dusz znajdowało się miejsce o takiej nazwie.
- Społeczność Dusz... dusz... Kurwa! Czy ja nie żyje? – Wrzasnął spanikowany szermierz.
- Jeśli tu trafiłeś to całkiem możliwe, ale można tu wejść będąc żywym, ale nie wiem jak to się odbywa. Jestem Arnie obecnie najsilniejszy człowiek w naszym okręgu, a jak ciebie zwą?
- Nazywam się Roronoa Zoro. Widzę że dużo wiesz o tym miejscu, chciałbym abyś pomógł mi jakoś wrócić tam skąd przyszedłem.
- Jesteś silny, a więc godny mojej uwagi. Wejdźmy do mojego domu, porozmawiamy przy herbacie.
- Dobra.
Arnie był człowiekiem otyłym, ale bardzo zdrowym i rześkim. Miał okrągłą twarz na której znajdowały się dwie blizny, jedna potężnych rozmiarów nad prawym okiem od uderzenia kamienieniem, natomiast druga podłużna blizna od rany ciętej zdobiła jego lewy policzek. Przyodziany był wyblakłe już brązowe spodnie i biały dziurawy podkoszulek. Weszli do środka Zoro usiadł przy stole a Arnie podał herbatę.
- Może opisz miejsce, które wcześniej pytałeś, całkiem możliwe że znam je pod inną nazwą.
- Grand Line to wielki pas morza ciągnący się przez cały świat. W dwóch miejscach podzielony jest przez Red Line i nie ma tam takiego pola magnetycznego jak w innych miejscach na świecie.
- W Społeczności Dusz nie ma żadnego morza, ale może chodzi ci o jakąś lokację z świata ludzi, choć tam podróżowałem po całym świecie i nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Ale mógłbyś spróbować.
- A jak dostać się do świata ludzi?
- Tego możesz się dowiedzieć tylko w Seretei, ale nie polecam się tam udawać bo nawet cię tam nie wpuszczą...
- Jak coś wejdę siłą! – uśmiechnął się Zoro.
- Widzisz różnica między Rukongai a Seretai jest taka że tu są slumsy, na których żyją zwykłe nic nie znaczące słabe dusze, które codziennie walczą o marny kawałek chleba. A tam znajdują się shinigami, czyli potężni wojownicy i tylko oni mają tam wstęp, dodatkowo strefa ta jest strzeżona przez czterech potężnych strażników po jednym przy każdej bramie. Nie masz szans się tam dostać.
- Martwienie się o mnie to nie twoja działka, pokaż mi tylko drogę.
Wyszli na zewnątrz i Arnie wskazał na widoczną z daleka wieżę:
- Gdy dotrzesz do tej wieży będziesz u celu.
- Ok. Dzięki, kiedyś z pewnością ci się odwdzięczę. – Rzucił na pożegnanie Zoro.
- Hej! Biegniesz w złym kierunku! Może pójdę z tobą, chcę zobaczyć czy chociaż pokonasz strażnika bramy.
- Jak chcesz to chodź przyda mi się ktoś obeznany.
Ruszyli więc, ku siedzibie Shinigami. Droga była bardzo długa, szermierz miał okazję zaobserwować, prawdziwą biedę. Czegoś takiego jeszcze nie widział, każdy był tu wrakiem człowieka, jedni walczyli o przeżycie kradnąc, a inni umierali z głodu, budynki w fatalnym stanie jeszcze bardziej podkreślały okropność tego miejsca. Jednak im bliżej byli celu tym bardziej sytuacja ludzi ulegała poprawie, chociaż Roronoa miał duży problem z wyrzuceniem z umysłu piekła które oglądał jeszcze przed chwilą.
- W końcu jesteśmy. Tuż przed tobą znajduje się Seretei, tu się rozstajemy bo dalej nie pójdę, chociaż zostanę by zobaczyć czy dasz radę Kaiwanowi, strażnikowi wschodniej bramy.
- Dzięki za doprowadzenie mnie aż tu. Teraz uraczę cię za to wspaniałym widowiskiem. – Odrzekł Zoro przy tym charakterystycznym ruchem kciuka wyciągnął odrobinę miecza z pochwy, a na jego twarzy malował się złowrogi uśmiech. Ruszył w stronę celu, gdy nagle dwadzieścia metrów od niego opadała olbrzymia brama oddzielając go od miejsca, do którego tak bardzo chciał się dostać. Ujrzał przed sobą olbrzyma w wielkiej czarnej zbroi która okrywała całe jego ciało, w prawej ręce trzymał ogromnych rozmiarów korbacz, zaś na głowie miał czarny hełm z rogami, jedyna część ciała, którą można było u niego dostrzec to czerwone świecące oczy.
- Jestem Kaiwan strażnik bramy wschodniej, jeśli mnie pokonasz, będziesz mógł iść dalej, ale to się nie zdarzy, bo jeszcze nigdy nie przegrałem. – oznajmił przeraźliwym, przeszywającym głosem, który spłoszył wszystkich gapiów poza Arnim.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz, myślę że jeden miecz mi wystarczy . – powiedział Roronoa dobywając Sandai Kitetsu, a uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Potwór wziął potężny zamach i uderzył z całej siły w szermierza, huk dał się słyszeć nawet w Seretei.
Mnóstwo dymu unosiło się w powietrzu, szef osiemdziesiątego rukongai, odwrócił się by wracać, bo sądził że nowy znajomy został zmiażdżony. Gdy pył opadł zobaczył, że zielonowłosy stoi niewzruszony blokując gigantyczny korbacz trzymanym jednorącz mieczem.
- Jakim cudem? Jedną ręką? Nikomu się nigdy nie udało zablokować mojego ciosu, co najwyżej unikali. – wykrztusił zdziwiony Kaiwan.
- Po prostu jesteś słaby.
Zoro natychmiast wykorzystał moment nieuwagi przeciwnika i wyskoczył wysoko w górę. Chwycił rękojeść w obie dłonie i uderzył z całych sił w tors przeciwnika, miecz zatrzymał się na zbroi olbrzyma a szermierz poczuł przeraźliwy ból w kościach i natychmiast zeskoczył.
- Hahahaha! Nawet jeśli jesteś ode mnie silniejszy, to i tak nie nasz rady przeciąć czarnego metalu zmieszanego z cząsteczkami dusz. Więc nie masz szans na pokonanie mnie. – powiedział potwór, tryumfalnie się przy tym śmiejąc.
- To się jeszcze okaże!
Nastąpiła nagła wymiana ciosów, stal ścierała się z tajemniczym minerałem. Roronoa wyprowadzał wiele ataków, ale nie był w stanie ani trochę zarysować dzierżonego oręża czy też sforsować defensywy przeciwnika. Honor nie pozwalał szermierzowi dobyć drugiego ostrza, bo rzucanie słów na wiatr było nie w jego stylu. Przypomniał sobie walkę z Mr.1, którą stoczył w Alabaście. Tam przecież było tak samo, też nie potrafił nawet zadrasnąć przeciwnika a mimo to, jednak znalazł sposób na zwycięstwo. Postanowił spróbować tego co wtedy. Skupił się na materii pokrywającej przeciwnika, ale niestety nie potrafił wyczuć jej oddechu, jednak coś kazało mu zaryzykować. Wyciągnął swoją chustę i przewiązał ją na głowie. Chwycił mocniej swój przeklęty miecz i w stanął w skupieniu.
- Shishi Sonson!
Atak był praktycznie nie widzialny, szermierz natychmiast znalazł się za olbrzymem. Obaj zastygli na chwilę w bezruchu, gdy naglę dało się słyszeć pęknięcie. Sandai Kitestu złamał się, a odpadająca połówka skruszyła się na drobne kawałki. Zoro wycedził po cichu do miecza:
- Przepraszam... Dobrze mi służyłeś...
Po czym wstał schował martwy miecz i natychmiast dobył Wado Ichimonji. Cały płonął w złości, zdecydował się wykończyć śmiejącego się teraz potwora jednym z najpotężniejszych ataków. Wyskoczył wysoko w powietrze i krzyknął:
- Hiryu Kaen!
Za sylwetką szermierza dało się widzieć złowrogiego, ognistego smoka. Ostrze spotkało się z mroczną materią a odgłos zderzenia przeszył wszystkich zebranych wokoło. Czarna zbroja pękła i rozsypała się w kawałki. Kaiwanowi momentalnie zrzedła mina, gdy zobaczył na ziemi kawałki tego, co uważał za niezniszczalne. Na klatce piersiowej miał bardzo głęboką ranę, która obficie broczyła krwią, zaś jego ciało było trawione przez niebieskie płomienie. W morderczym szale zaczął uderzać korbaczem gdzie popadnie, ale wycieńczenia nie mógł już nawet dostrzec przeciwnika. Zoro mógł już tylko obserwować olbrzyma odchodzącego w agonii. W końcu Kaiwanowi zrobiło się ciemno przed oczyma i padł na ziemię z wielkim hukiem oddając przy tym życie.
- Nie wierzę! Pokonałeś go! – Z ledwością wykrztusił Arnie. Zoro spoglądając na niego od razu przypomniał jaką minę zrobiła Perona, gdy Usopp przetrzymał jej atak. Wspomnienie o przyjacielu jednak szybko przypomniało mu jaki jest jego cel, więc zwrócił się w siedliska Shinigami i zapytał:
- Czy ta brama nie powinna się otworzyć po pokonaniu strażnika?
- Niestety ona nigdy się nie otwiera sama. – odpowiedział mu dotychczasowy przewodnik.
- Rozumiem. – odpowiedział Roronoa, dobył dwóch pozostałych mu mieczy i skierował się w stronę wejścia wzmocnił uścisk na rękojeściach i powiedział:
- Nitoryu Iai Rashomon! – i już wycięta część bramy leżała na ziemi a droga stała otworem.
Zoro odwrócił się spoglądając teraz na jeszcze bardziej wyeksponowaną minę przyjaciela i rzucił mu na pożegnanie:
- Dzięki za wszystko, nara!
Po czym wkroczył na teren Seretei.

***

- Jestem cyborg Franky i potrzebuje trochę coli, żeby działać na pełnych obrotach.
- Jestem Bak szef azjatyckiego oddziału Czarnego Zakonu. A ten starzec obok mnie to mój asystent Wong. Chodź z nami do naszej bazy, znajdzie się tam z pewnością trochę coli, a tak po za tym to myślę że się nam przydasz.
Bak był krótkowłosym blondynem o przyjaznym wyrazie twarzy . Na głowie nosił niebieski beret, ubrany był również w tym kolorze, poza białą kamizelką, która na piersi miała charakterystyczną srebrną gwiazdę. Wong zaś był człowiekiem w podeszłym wieku, aczkolwiek sprawiał wrażenie całkiem żwawego, miał na sobie biały strój badacza, co od razu wskazywało na to czym się zajmuje.
Cieśla przystał na propozycję. Ruszyli w stronę tajemniczego budynku i już po chwili byli w środku.
Ledwo przekroczyli próg, a już ujrzeli biegnącą w ich kierunku spanikowaną dziewczynę w okularach i stroju takim jak Wong.
- Co się dziej Roufa?
- Nieznana nam dotąd Akuma zaatakowała naszą bazę Fou i Walker walczą z nią!
- Co takiego, przecież on nie odzyskał jeszcze swojego Innocence?! – krzyknął przerażony tym faktem Bak.
- Może pomogę? Ale potrzebuję trzech butelek coli żeby walczyć. – zaproponował cieśla.
- Wszyscy natychmiast do spiżarni, bo was wyleje! – wrzeszczał spanikowany szef.
Już po chwili miał przed sobą 3 zgrzewki. Franky otworzył brzuch i zaaplikował trzy flaszki , czym wprawił innych w niesamowite zaskoczenie. Jego niebieska grzywka natychmiast stanęła na baczność.
- Jestem gotów, gdzie mam iść?
- Tym korytarzem prosto i na ostatnim zakręcie w lewo, pospiesz się proszę! – poinstruowała go Roufa.
Cyborg ruszył natychmiast . Otworzył drzwi które dzieliły go od potwora z którym miał walczyć. Ujrzał niebieskiego stwora, który kształtem przypominał człowieka, jednak bez wątpienia nim nie był. Naprzeciw bestii stał biało włosy chłopiec w śnieżnobiałym płaszczu, a na lewym oku miał dziwny okular. Na podłodzie nieopodal leżała nieprzytomna czerwono włosa dziewczyna o jasno zielonej karnacji, która zamiast dłoni posiadała ostrza, wydawała się być przeźroczysta. Cieśla od razu krzyknął na wejściu:
- Przybyło wsparcie!
Akuma natychmiast się odwróciła i wystrzeliła w jego stronę fioletowym promieniem. Franky umknął przed atakiem, kątem oka zobaczył że trafione ściany robią się przezroczyste i znikają. Białowłosy wykorzystując nieuwagę zaatakował demona potężnym machnięciem lewej ręki, ten jednak umknął, przed atakiem. Szybkość bestii była bardzo duża, więc cieśla postanowił go unieruchomić.
- Franky Centauros!
Jego nogi podzieliły się na pół i wysunęły się do przodu. Wyskoczył wysoko i złapał Akumę między nogi i zwiększył uścisk.
- Teraz się nie ruszy, atakuj chłopcze – krzyknął cyborg.
Ten natychmiast swoją przerażającą brązową dłoniom z długimi szpiczastymi palcami przeszył potwora.
- Dziękuje ci Allen, uwolniłeś mnie. Jako jedyny słyszałeś moje wołanie. Teraz skorzystaj z arki, którą tu przybyłem i teleportuj się do Edo by wspomóc przyjaciół na froncie. Żegnaj... – wykrztusiła Akuma, po czym natychmiast umarła.
- Jestem Allen Walker Egzorcysta, a Ty kim jesteś?
- Mam na imię Franky jestem piratem i nie bardzo wiem co się tutaj wyprawia.
W tym momencie po pomieszczenia wpadł Bak z całą resztą naukowców.
- Zabiorę Fou na blok szpitalny – powiedział Wong, poczym natychmiast wybiegł z pomieszczenia wraz z ludźmi niosącymi dziewczynę na noszach.
- Nic jej nie będzie? – zapytał Allen
- Nie martw się o nią, jest silna, na pewno przeżyje. Franky chodźmy teraz na spokojnie porozmawiać, wytłumaczymy w czym uczestniczysz.
W trójkę przeszli do opustoszałej stołówki i usiedli przy stole.
- Więc chciałbym wiedzieć skąd pochodzisz i ile wiesz o tym wszystkim. – odrzekł szef azjatyckiego odziału.
- Pochodzę z Water 7, ale to mało istotne bo obecnie należę do pirackiej załogi Słomianego Kapelusza. Płynęliśmy jak zwykle po zdradliwych wodach Grand Line, gdy nagle na niebie pojawiły się czarne dziury, które wciągnęły mnie i dwóch moich przyjaciół. Wewnątrz zostaliśmy rozdzieleni i tak pojawiłem się tu, a resztę już znacie. Podejrzewam że jestem w innym wymiarze, bo świat, który znam nie jest ani trochę podobny do tego.
- Hmmm... Więc będę Ci musiał wytłumaczyć wszystko. Nasz świat został zaatakowany przez Milenijnego Earla, który wykorzystuje cierpienie ludzi do tworzenia potworów zwanych Akumami, z którym zresztą miałeś już przyjemność. Posiada on u swego boku wybranych ludzi zwanych klanem Noah, posiadają oni niesamowite zdolności. My jesteśmy Czarnym Zakonem czyli organizacją, która została stworzona, by powstrzymać zniszczenie świata zaplanowane przez Earla. W tym celu po całym świecie poszukujemy Innocence tajemniczego minerału, który zsynchronizowany z człowiekiem daje niesamowitą moc zdolną niszczyć Akumy. Ludzi połączonych z tą tajemniczą mocą nazywamy egzorcystami, a siedzący obok ciebie Allen Walker jest jednym z nich. Są oni naszą główną siłą bojową przeciwko złu. W tej chwili w Edo toczy się wielka bitwa między Czarnym Zakonem a Earlem. Ty mimo że nie posiadasz Innocence jesteś w stanie zabić kumę, więc chciałbym wysłać cię wraz z Allenem na pole walki jako wsparcie.
- Ale ja muszę odnaleźć moich przyjaciół i jak najprędzej do nich dołączyć.
- Więc wiesz co to przyjaźń. W tej chwili moi przyjaciele walczą ryzykując życie i każde wsparcie będzie się dla nich liczyć. Jeśli nam pomożesz obiecuję że pomogę odnaleźć twoich przyjaciół. – wtrącił się białowłosy.
Franky był wstrząśnięty sposobem, jakim o swoich najbliższych opowiadał chłopiec. Pomyślał że pod tym względem jest bardzo podobny do Słomianego Kapelusza.
- Gdyby był tu Luffy na pewno nie odmówił by wam pomocy, więc ja jako członek jego załogi zdecydowałem się wesprzeć was moja siłą.
- Kapitanie mam nadzieję że wybaczysz mi gdy trochę się spóźnię. – powiedział cyborg w myślach, a jego twarz zmieniła wyraz na bardzo wesoły.
- Obecnie na polu walki są wszyscy istniejący egzorcyści, którym udało się przeżyć, niewątpliwie przyda im się wsparcie. Zbierajmy się!

***

Edo.
Pole bitwy było gładką ziemią na której nie było nic, poza stertą gruzu i jedną wielką wieżą. Walki trwały w najlepsze. Wszyscy egzorcyści wraz z czterema generałami walczyli z wyjątkowo gigantycznymi akumami i członkami klanu Noah. Jedynie sam Milenijny stał na szycie ostatniego ocalałego budynku i wszystkiemu się przyglądał. Członkowie klanu który współpracował z Earlem mieli brązową karnacje i charakterystyczny poziomy rząd krzyży na czole. Jeden z nich ubrany w garnitur toczył walkę z rudowłosym egzorcystom dzierżącym ogromny młot.
- To już twój koniec!
Wziął zamach dłonią na której znajdowała się różowa świecąca broń w kształcie motyla i uderzył z całej siły. Jego ręka zatrzymała się na czyjejś klatce piersiowej. Stał przed nim Franky.
- Dziwne czemu nie zadziałało? – zastanawiał się głośno Noah.
- Ponieważ jestem zbyt superancki. – odpowiedział cieśla.
- Tyki Mikk! – krzyknął Allen.
- Znasz go ?
- Tak to człowiek, który już raz mnie zabił! Inocence Aktywacja! – Walker obudził swoją moc i przybrał postać Królewskiego Klowna. Z impetem ruszył w stronę wroga i obaj w ogniu walki oddalili się wymieniając ciosy.
- Kim jesteś? – zapytał cyborg poturbowanego chłopaka leżącego obok.
- Jestem Lavi przyjaciel Allena.
- Czyli ty też musisz być egzorcystą. Ja nazywam się Franky i stanowię wasze tymczasowe wsparcie.
Nagle po okolicy rozszedł się przerażający śmiech. Wszyscy walczący spojrzeli w stronę, z której dochodził dźwięk. Na najwyżej z pozostałych skał stała postać o ciemnej karnacji z średnio długimi czerwonymi włosami i grzywką zakrywającą czoło. Ubrana była w długi czarny płaszcz z wysokim kołnierzem, sięgający trochę poniżej kolan oraz spodnie w tym samym kolorze. Jego lewa ręka wyciągnięta była w przód i trzymała za czoło wiszące martwe ciało.
- Cholera! To Generał Winters Sokaro! – Krzyknął mocno ranny Lavi po czym splunął krwią.
- Sami słabeusze. – zrzucił martwe ciało ze skały i spojrzał w stronę zdziwionego całą sytuacją Earla. Wszyscy zaprzestali walki, spoglądając ze zdumieniem na nikomu nie znanego osobnika w czerni.
- Ehhh... Miałem być incognito, będą problemy. - powiedziała tajemnicza postać, poczym zniknęła.
Walczący zaczęli gorączkowo przewracać oczami w poszukiwaniu tego, który jeszcze przed chwilą stał na głazie.
- Dobry wieczór Earlu, chodźmy na mały spacerek. – odrzekł pojawiając się obok zaskoczonego twórcy Akum. Szczyt wieży zaczął się samoczynnie rozpadać.
- Jestem Geppaku, jeden z pięciu. – mówiąc to wymierzył potężny cios w brzuch Milenijnego i odrzucił go bardzo daleko.
Natychmiast zniknął z dachu wieży. Minęło pięć minut. Nagle wszystkie akumy zamieniły się w pył uwalniając zamknięte w nich dusze. A wszystkim członkom Klanu Noah samoczynnie pociekły łzy po policzkach.
- Milenijny Earlu! Nie! – krzyknęła z rozpaczy niebiesko włosa dziewczyna Noah.
- Hahahaha – Facet w czerni pojawił się stojąc w powietrzu a w ręku trzymał martwego pana ciemności.
Rzucił ciałem w stronę zapłakanej Road Camelot.
- Nie martwcie się, zginął w słusznej sprawie. – powiedział, po czym pstryknął palcami a na niebie otworzył się czarny wir.
Spojrzał jeszcze w stronę Tykiego Mikka, odgarnął czerwoną grzywkę, ukazując mu tym samym poziomy rządek krzyży na czole i natychmiast zniknął w ciemności, która zaraz się zamknęła.

Rozdział Piąty

Sanji powoli zbliżał się do tutejszej bazy marynarki. Nagle drogę zagrodziła mu grupka bandytów.
- Dalej już nie przejdziesz śmieciu – powiedział jeden z nich.
- A co powstrzymasz mnie?
- Dokładnie. – rzekł z uśmiechem oprych, po czym wszyscy rzucili się na blondyna.
Przeciwnicy grubo się przeliczyli. Mimo przewagi liczebnej, wszyscy kończyli nieprzytomni na ziemi z odciskiem czarnego buta na twarzy. Kucharz przebijając się przez niezliczone liczby oddziałów wroga, w końcu stanął przed drzwiami budynku. Odpalił papierosa i jednym zgrabnym kopniakiem wywarzył drzwi, siła ciosu była tak wielka że wszyscy stojący po drugiej stronie zostali zmiażdżeni. Zostało tylko kilku bardzo przestraszonych. Jeden z nich leżał skulony i trząsł się jak galareta. Sanji podszedł do niego i powiedział zaciągając się papierosem:
- Gdzie jest wasz szef? Mam do niego bardzo ważną sprawę, która w żadnym wypadku nie może czekać.
- N-n-n-ie p-p-powiem – wyjąkał skulony ze strachu rzezimieszek.
- W takim razie... – uniósł nogę nad przeciwnika.
- Dobrze! Powiem wszystko!
- W takim razie słucham.
- Kapitan John jest w swoim gabinecie na trzecim piętrze. Bez problemu trafisz, jego gabinet posiada złote drzwi.
Kucharz spojrzał z pogardą na kapusia i rzucił w niego wypalonym papierosem, po czym skierował się ku schodom prowadzącym na pierwsze piętro. Gdy wszedł na górę, co chwilę natykał się na strasznie oczywiste pułapki. Siatki rozłożone na podłodze, ukryte ostrza, i wiele innych, jednak omijał je ze szczególną łatwością, widać były że osoba je zastawiająca, robiła to na szybko i nie wyszło to zbyt dobrze. Bez kłopotu dostał się do schodów prowadzących na drugie piętro i natychmiast z nich skorzystał. Znalazł się w wąskim korytarzu, który wyraźnie wskazywał tylko jedną drogę. Zrobił parę kroków i nagle za jego plecami opadła gruba żelazna ściana, a w jego kierunku zaczął toczyć się ogromny głaz. Nie było żadnych drzwi tylko gołe ściany, więc nie miał dokąd uciec. Zza kamienia dał się słyszeć tryumfalny śmiech i znany mu już głos.
- Teraz go mamy, tego nie przeżyje.
Po drugiej stronie stał wulgarny osobnik, który w barze obraził Nami. W piracie zawrzało, wziął potężny zamach nogą i uderzył w zbliżającą się do niego okrągłą skałę. Wielki kamień rozpadł się na drobne kawałeczki, a banici wytrzeszczyli oczy na ten widok. Pirat natychmiast ruszył w stronę trzech zdziwionych oprychów i każdemu z nich wymierzył po kopniaku o koszmarnej sile. Jeden ze zmasakrowanymi żebrami, drugi z popękaną czaszką, a trzeci ze skręconym karkiem, wszyscy leżeli martwi, a ich krew, która obficie wypływała z ich ciał zdobiła podłogę korytarza. Ruszył na ostatnie piętro, na którym czekała na niego ostateczna batalia. Ujrzał ogromne złote drzwi, odpalił papierosa i zapukał.
- Mówiłem żeby mi nie przeszkadzać! – dał się słyszeć krzyk zza drzwi.
- Mam bardzo ważną sprawę, kapitanie John - odpowiedział na krzyki kucharz.
- Nie ma mnie! Odejdź albo będę zmuszony zrobić ci krzywdę, a rzadko robię to poddanym.
W tym momencie drzwi zostały z hukiem wywarzone. Sanji ujrzał ogromny pokój z drogimi, najlepszej jakości meblami, na podłodze był czerwony dywan z bardzo szlachetnej i delikatnej tkaniny. Po jego prawej stronie było biurko zawalone papierami, a przy nim siedział średniego wzrostu facet z krótkimi siwymi włosami i obfitym zarostem, zaś ubrany był w strój kapitana marynarki.
- Doszły mnie fatalne wieści z wioski. Słyszałem że żerujesz na mieszkańcach, ściągając haracz z każdego, kto uczciwie zapracował na swoje pieniądze.
- Tak, i co z tego? W końcu się czegoś dorobiłem. A ty jeśli ci życie miłe, lepiej już zmykaj, bo nie chciałbym cię masakrować. Poza tym mam bardzo dużo pracy i nie mam czasu i ochoty pastwić się nad słabeuszami.
Kucharz zauważył na biurku plik listów gończych i z uśmiechem powiedział:
- Wiem że zabiłeś tutejszego kapitana i podszywasz się pod niego, ale skoro już robisz dla marynarki, to chyba nie puścisz wolno pirata wartego siedemdziesiąt siedem milionów beli.
John odwrócił się w stronę gościa, spojrzał na jego twarz, chwilę pomyślał i naglęi zaczął się histerycznie śmiać.
- Z czego się śmiejesz idioto! – Wrzasnął wściekły blondyn.
- Twój, haha, twój, hahaha list gończy hahaha, jesteś taki podobny – Mówił z trudem przez śmiech kapitan.
- To nie jestem ja do cholery! Nie wiem co za idiota to rysował! – Sanii rzucał się wściekle po pokoju.
- Daj spokój przecież jesteś podobny.
Wokół kucharza zaczęły buchać płomienie.
- Niby z której strony jestem podobny! Zabije Cię! – Kucharz z rykiem rzucił się na kapitana. Wybił się w powietrze i niesamowitą siłą sprowadził swoją piętę w stronę wroga, ten jednak zniknął a efektem ciosu było złamane na pół biurko i dziura w podłodze.
- Tu jestem, ale nie wybaczę ci tego że zniszczyłeś mój ulubiony mebel! – John dobył miecza i ruszył w stronę pirata.
Blondyn dopiero teraz zauważył że ma sposobność walki z szermierzem. Pomyślał że przez te wszystkie kłótnie z Zoro ma dość spore doświadczenie w walce z tego typu przeciwnikami.
Ostrze starło się z czarnym butem. Chwilę stali w zwarciu siłując się, ale w końcu odskoczyli od siebie.
- Skoro tak cenisz sobie ten pokoik to co powiesz na małą demolkę?
- Jeśli to zrobisz to z pewnością tu będzie twój grób.
- Party Table – Krzyknął i jego nogi zaczęły niszczyć wszystko wokół.
- Nie!!! – Krzyknął marynarz i natychmiast ruszył w stronę kucharza lecz ten skutecznym kopniakiem wgniótł go w ścianę.
Tak piękne przed chwilą pomieszczenie, przypominało teraz ruinę, w środku której stał uśmiechnięty Sanji. Spojrzał z pogardą na przeciwnika, który wyłaniał się z pod gruzu.
- Zrobiłeś rzecz niewybaczalną, od teraz będę walczył na poważnie.
- Chętnie zobaczę co potrafisz.
- Soru. – Wycedził w złości kapitan, po czym zniknął i natychmiast pojawił się przed zaskoczonym przeciwnikiem i jednym zamachem ciął głęboko po brzuchu.
Blondyn natychmiast padł na kolana i obficie splunął krwią, która do tego bardzo intensywnie wyciekała z rany.
- Miałeś mnie za słabeusza, ale gdybym nim był nie pokonał bym przecież tutejszego kapitana.
- Nie doceniłem cię.
- Tak i ceną za pomyłkę jest śmierć. Rankyaku. – Strumień rozciętego powietrza pofrunął z ogromną prędkością w przeciwnika, który zdążył się w ostatniej chwili uchylić.
- Gdybyś wykończył mnie pierwszym atakiem z pewnością byś wygrał, ale tak się składa że walczyłem już kimś, kto stosował te techniki.
Sanji pozbierał się z ziemi i stanął naprzeciw wroga, rzucił mu złowrogie spojrzenie i ruszył w jego stronę. Wymierzył silne kopnięcie w miednice, lecz nieprzyjaciel znów zniknął i pojawił się za nim z zamiarem pozbawienia go głowy. Machnął mieczem, ale kucharz już wiedział co się święci, wiec schylił się i ostatecznie stracił tylko kosmyk włosów. Blondyn szybko wsparł się na dłoni i krzyknął:
- Pol Trine! – wymierzając marynarzowi potężnego kopniaka w klatkę piersiową. Siła była tak wielka że cios wgniótł go w ścianę i wywołał pęknięcie mostka. Kapitan zawył z bólu. Pirat ocenił sytuację i natychmiast chciał dokończyć dzieła, więc szybko ruszył w kierunku oszołomionego przeciwnika, lecz znów usłyszał charakterystyczny świst powietrza.
- Soru Multiply! – Krzyknął wróg , ale tym razem nie było to zwykłe przemieszczenie jak wcześniej.
Sanji poczuł że jest atakowany, po chwili odczuł na swoim ciele ból wielu płytkich cięć, których ilość ciągle rosła, a nieprzyjaciela nie dało się dostrzec, był bezradny, więc zacisnął zęby i pokornie przyjmował ciosy. Natarcie trwało dłuższy moment, lecz po chwili wszystko się skończyło. John pojawił się w miejscu, w którym stał wcześniej i spojrzał na stojącego w kałuży własnej krwi, pochlastanego do granic możliwości przeciwnika.
- Znam tylko dwie z technik rokushiki, ale bardzo je udoskonaliłem. Myślę że już czas pokazać ci tę drugą, ale wiedz że to będzie ostatnia rzecz jaką zobaczysz. – Powiedział z pogardą szermierz.
Chwycił miecz w obie ręce, uniósł nad głowę i krzyknął:
- Moonlight Rankyaku. – Zamachnął się mieczem i gigantycznych rozmiarów fala rozcięła całą przestrzeń między nimi niszcząc przy okazji cały budynek.
- No to by było na tyle, muszę się zabrać za odnowę zniszczeń. – Mówiąc to schował miecz do pochwy i odwrócił się w stronę drzwi.

***

Cała załoga zeszła się w barze, do którego miał wrócić Sanji po zwycięskim boju.
- Mam nadzieję że odpowiesz nam na wszystkie nasze pytania, jak już John będzie martwy. – powiedziała Nami prześwietlając grożącym wzrokiem barmana.
- Tak, pomogę wam i nie tylko ja lecz wszyscy mieszkańcy wyspy.
- A co jeśli on nie da rady, może powinniśmy pójść mu pomóc? – powiedziała Robin.
- Nie możemy tego zrobić pod żadnym pozorem, zranilibyśmy w ten sposób honor naszego przyjaciela. – odrzekł Brook.
- Racja, musimy czekać, przecież nasza załoga nigdy nie przegrywa. – dorzucił Chopper.
Nagle wyspa się zatrzęsła i dał się słyszeć ogromny huk. Wszyscy wybiegli na zewnątrz i spojrzeli w stronę budynku marynarki, który był dobrze widoczny z pod baru. Budynek był właściwie przepołowiony i rozpadał się a niedaleko budynku dało się dostrzec falę energii, która wyglądała jak gigantyczny księżyc. Słomiani zamarli, a barman posmutniał i powiedział:
- Niestety wasz przyjaciel najprawdopodobniej już jest martwy. Ta technika zabiła poprzedniego kapitana i nikt nie ma szans w bezpośrednim starciu z taką mocą.
-Sanji nie mógł umrzeć, na pewno zrobił unik! – krzyknął Usopp.
- Obawiam się że to nie możliwe, dotychczas widziałem tę technikę zaledwie trzy razy, i zawsze jest stosowana, gdy przeciwnik jest nie zdolny do uniku.
- Sanji-kun... – powiedziała ze smutkiem Nami.
- Musimy mu natychmiast pomóc, jeśli żyję zdołam go wyleczyć, szybko ruszamy! – lekarz, który o dziwo zachował zimną krew, przywołał załogę do porządku.
Wszyscy bezzwłocznie ruszyli do kwatery marynarki, a barman ze zrezygnowaniem wrócił do karczmy.

***

-Soru.
Kapitan słysząc za plecami te słowa nie wierzył własnym uszom. Odwrócił się i ujrzał skąpanego we własnej krwi pirata. Był przekonany że w takim stanie nie będzie w stanie umknąć jego atakowi. Jego zaskoczenie było tak ogromne że nie był w stanie wycedzić słowa
- Coś nie tak kapitanku? Wreszcie przejrzałem tę technikę i potrafię ją zastosować, teraz ta walka nie potrwa długo.
Spanikowany John dobył miecza najszybciej jak mógł, po czym obydwaj zniknęli, i z ogromną prędkością starli się w powietrzu. Gdy opadali Sanji potężnym kopem wytrącił wrogowi miecz z rąk, łamiąc mu przy tym wszystkie pace i nadgarstek.
- To już koniec. – powiedział blondyn i z impetem zaatakował przeciwnika.
- Collier!
- Epaule!
- Cotellete!
- Selle!
- Ciusseau!
-Jarret!
Nawałnica ciosów spadła na marynarza wywołując pęknięcia i złamania wielu kości w całym ciele.
Kapitan ledwo potrafił ustać na nogach, w głębi czuł że to jego koniec, ale nie chciał umierać, więc ostatkiem sił zamachnął się noga:
- Rankyaku!
Sanji bez problemu odbił słaby atak, po czym podbiegł do przeciwnika i krzyknął:
- Mouton Shot!
Kopniak z taką siłą wbił się w klatkę piersiową przeciwnika, że wszystkie żebra wraz z mostkiem zostały połamane i poprzebijały narządy wewnętrzne. Przeciwnik z niesamowitą siłą został odrzucony i przebił się przez bardzo grube ściany budynku, a upadek z wysokości zakończył jego cierpienia i już po chwili martwe ciało spoczywało rozbite o pobliskie skały.
Kucharz spojrzał na swoje ciało i powiedział:
- Renifer będzie miał trochę roboty. - po czym zemdlał na skutek dużej utraty krwi.
Minęło kilka minut.
- Dajcie tu jakieś nosze, musimy go szybko zabrać na statek i dokonać transfuzji! – Rozkazał Chopper i pomyślał, że dobrze zrobił organizując na statku krwiodawstwo na własne potrzeby.
Usopp na poczekaniu stworzył prowizoryczne nosze i natychmiast przenieśli na nie blondyna.
Nami pochyliła się nad rannym by ocenić jego stan, w tym momencie snajper i lekarz unieśli noszę i pech chciał że twarz Sanjego wylądowała w cycuszkach nawigatorki, a on natychmiast odzyskał przytomność. Jego oczy zmieniły się w serca, z nosa obficie spływała krew a on krzyczał:
- Jakie mięciutkie. Nami-swaan, wygrałem dla ciebie!
Błyskawicznie został przywołany do porządku lewym sierpowym.
- Idźcie już na statek, jeśli będzie przy Nami to zaraz się wam wykrwawi. –powiedział Brook.
-Dobra! – kanonier wraz z reniferem szybko pognali w stronę Sunny.
- Skoro John został unicestwiony to udajmy się poszukiwaniu informacji. – zaproponowała Robin.
W trójkę udali się do baru, oznajmili miłą wiadomość barmanowi, który popłakał się ze szczęścia.
- Jestem wam tak bardzo wdzięczny, teraz możecie liczyć każdą pomoc z naszej strony, nigdy nie spłacimy naszego długu wobec was! – krzyczał przez łzy.
- Będziesz miał jeszcze czas świętować teraz wywiąż się z obietnicy. – zwróciła uwagę nawigatorka
- Ah, tak, więc co chcieli byście wiedzieć?
- Z pewnością widziałeś zjawisko czarnych wirów, które pojawiło się w okolicach wyspy, powiedz nam co o tym wiesz.
- Te dziury to dziwna sprawa, dość często się to zdarza, zjawiają się z nikąd po czym znikają. Czasami zdarzy się coś dziwnego wraz z pojawieniem się otchłani, wychodzą z niej różne istoty, których nikt nawet nie potrafi nazwać. Raz nawet miała miejsce sytuacja, w której jeden z mieszkańców został wchłonięty.
- Powiedz coś więcej na ten temat.
- Z otchłani wyłoniła się gigantyczna czarna ręką , która schwytała kobietę i wciągnęła do swojego wnętrza. Było też kilka przypadków, gdy dziwne fioletowe stwory o czarnych oczach wychodziły ze środka i atakowały wyspę, ale John skutecznie je eliminował.
- Widzisz trzech naszych przyjaciół również zostało wchłoniętych przez to zjawisko, czy wiesz jak moglibyśmy ich odzyskać, lub gdzie się znajdują?
- Niestety nie wiem, wessana kobieta nigdy już nie wróciła, nie wiadomo czy w ogóle żyję. Nic więcej na ten temat nie jestem w stanie powiedzieć, ale na naszej wyspie jest odosobniony człowiek, który zaczął badać to zjawisko. Myślę że powinniście się do niego udać, mieszka na zachodnim wybrzeżu w swojej samotni. Nazywa się Kuroda, nie wiem czy będzie chciał z wami rozmawiać, bo generalnie stroni od ludzi, ale jeśli wspomnicie o Johnie to może uda wam się go nakłonić do pomocy.
-Dzięki za pomoc! Bezzwłocznie ruszamy. – rzuciła na pożegnanie Nami.
Cała trójka zwróciła się na zachód, przeszli przez miasto i dżunglę.
W końcu byli na brzegu, od razu dostrzegli małą drewnianą chatkę. Podeszli i nawigatorka zapukała w drzwi, a te po chwili się otwarły, jednak nikogo przed nią nie było.
-Halo! Jest tu ktoś!? – zawołała stojąc w progu.
Nikt się nie odzywał. Chciała wejść, lecz nagle poczuła, że jej stopa o coś zachaczyła. Pod nogami zobaczyła pomarszczonego staruszka w brązowym zakonnym stroju, był on tak niski że nawet nie sięgał do połowy łydki. Starzec spoglądał ku górze z niesamowitymi wypiekami na twarzy, aż w końcu krew pociekła mu z nosa:
- Twoje majteczki! – krzyknął w ekstazie zaglądając pod krótką spódniczkę, a jej zawartość była bardzo dobrze widoczna z pozycji, w której się znajdował.
- Stary zboczeniec! – Nami natychmiast solidnym kopniakiem sprawiła że roztrzaskał się o meble na przeciwko.
- A czy ja też mógłbym zobaczyć? – odezwał się z tyłu Brook.
- Nie! – wrzasnęła z wściekłością wymierzając kościotrupowi potężny cios w czaszkę.
Robin całą sytuację skomentowała niewinnym uśmieszkiem.
Wreszcie wszyscy weszli do środka.
- Czego chcecie? Nie wiecie że nie lubię gości? – spytał dziadek.
- Chcieliśmy porozmawiać o czarnych wirach, nasi przyjaciele zostali przez nie pochłonięci, a ludzie w mieście mówią że wiele wiesz na ten temat. – nakreśliła sytuację pani archeolog.
- A niby dlaczego miałbym się z wami dzielić moją wiedzą na ten temat?
- Bo nasz przyjaciel wykończył Johna i dzięki nam wyspa będzie bezpieczna. – dumnie powiedziała Nami.
- Sam bym go wykończył, ale wiedziałem że Sanji da radę, więc nie było potrzeby brudzić sobie rąk.
- Skąd wiesz jak nazywa się...
- Wasz pokładowy kucharz? Powiedzmy że po prostu wiem. Chcecie się dowiedzieć co z waszymi przyjaciółmi?
-Tak – powiedzieli wszyscy naraz.
- Jeśli są słabi to już możecie ich wykreślić z listy żywych, ale jeżeli są bardzo silni, to z pewnością żyją i całkiem prawdopodobne, że podczas Zjednoczenia się z nimi spotkacie.
- Jakiego zjednoczenia? – zapytała zaszokowana Nami.
- Jeśli dalej będziecie drążyć ten temat to z pewnością zostaniecie usunięci jak śmieci, więc radzę wam spokojnie czekać, bo nic nie możecie zrobić.
- Nie będziemy stali w miejscu, gdy naszym kompanom grozi niebezpieczeństwo. – powiedziała zezłoszczona sugestią starca nawigatorka.
- W takim razie gińcie!
Cała trójka momentalnie przygotowała się do ataku, jednak Kuroda po prostu zniknął.

Rozdział Szósty

- Nazywam się Luffy i jestem człowiekiem który zostanie królem piratów.
- Pirat? Pierwsze raz widzę, jestem Shikamaru, chunin z Konohy. Czym był ten potwór, który cię zaatakował?
- Nie wiem, przyciągnął mnie tu oddzielając od moich przyjaciół. A właśnie muszę ich poszukać. Zoro! Franky! – krzyczał dookoła.
- Przestań się drzeć, później ich poszukamy, teraz muszę wiedzieć co się tu stało.
- Nie wiem, ten wir wciągnął mnie i dwóch moich nakama do środka, a później ta kreatura przeniosła mnie tutaj.
- Jesteś ranny, twoja dłoń i stopa mocno krwawią, chodź ze mną zaraz się tym zajmiemy.
Słomiany ruszył za nim i już po chwili znajdowali się przed dość dużym budynkiem, przekroczyli próg, następnie weszli na pierwsze piętro i pognali pierwszym korytarzem prosto. Wkroczyli do pomieszczenia na samym końcu. Byli w gabinecie lekarskim, gdzie przy biurku siedziała blond włosa dziewczyna w fioletowej kamizelce kończącej się zaraz pod biustem i w krótkiej spódniczce tego samego koloru.
- Witaj Shikamaru, czy coś się stało? Przecież nasza drużyna miała się spotkać w knajpie za jakąś godzinę.
- Cześć Ino, mam rannego, co prawda rany nie są jakieś poważne ale mocno krwawią, mogła byś coś z tym zrobić?
W tym momencie dostrzegła za plecami przyjaciela, człowieka w słomianym kapeluszu i rzekła:
- Podejdź zobaczę co da się zrobić.
Zrobił o co prosiła, a ona przyłożyła dłonie do jego ran i zielonym kojącym światłem zaczęła leczyć.
- Wow! Niesamowite! Jesteś lepsza niż Chopper! – wrzeszczał Luffy, widzący z jaką szybkością ustępuje ból, a jego oczy zamieniły się w gwiazdy.
- Skąd ty go wytrzasnąłeś? Czy on jest normalny? – zapytała swojego znajomego, widząc reakcję pacjenta.
- Ehhh... Ciężko to wytłumaczyć, w wiosce miała miejsce dziwna sytuacja z nim związana. Myślę że moglibyśmy go wziąć razem z nami na drużynową kolację. Asuma-sensei powinien wiedzieć co zrobić.
- Czemu nie, byle tylko nie był zbyt łakomy, bo za dwóch Chojich się nie wypłacimy. – powiedziała chichocząc.
- Chcesz wyskoczyć z nami na przekąskę? – spytała wciąż wpatrzonego z gwiazdami w oczach i rozwartą paszczą w jej technikę chłopaka.
Pirat otrząsnął się wreszcie i odpowiedział:
- Jasne, właśnie mi się przypomniało, że jestem bardzo głodny.
- W takim razie postawię ci posiłek. – zaproponował z uśmiechem Shikamaru.
- Jupi!
Ino skończyła pracę w szpitalu i ruszyli w stronę lokalu, w którym zwykli jadać wspólne posiłki.
Przed wejściem już czekali ich przyjaciele, wysoki czarnowłosy mężczyzna delektujący się papierosem i otyłego chłopaka w czerwonym ubraniu o brązowych włosach sięgających do łopatek.
- Witajcie, a to kto? – zapytał ten starszy spoglądając na chłopaka w słomianym kapeluszu.
- Zaprosiłem go, wejdźmy do środka to wszystko wam opowiem. – odpowiedział taktyk.
Przekroczyli próg, jak zwykle usiedli przy stoliku z grillem na środku i poprosili o dużo mięsa.
Kelner ułożył mnóstwo kawałków na ruszcie, a Shikamaru opowiedział wszystkim całą historię.
- Bardzo dziwne, nigdy nie widziałem takich istot, czyżby to kolejny eksperyment Orochimaru? – uznał po wysłuchaniu wszystkiego Asuma.
- Całkiem możliwe, powinniśmy jak najprędzej poinformować Tsunade-sama. – stwierdziła Ino.
Luffy i Choji spoglądali na smażącą się wołowinkę nie mogąc się doczekać kiedy będzie gotowa.
- Wygląda na to że już się usmażyło, wcinajcie. – powiedział z przyjaznym uśmiechem dowódca dziesiątej drużyny.
Jeszcze nie zdążyli złapać za pałeczki, a już całe mięso zniknęło zgarnięte przez Luffiego. Wszyscy w osłupieniu spojrzeli na przybysza, nawet Choji na ten widok nie był w stanie wydusić słowa protestu.
- Ała! Parzy! – krzyczał z pełnymi ustami pirat.
- Wylecz mnie – zwrócił się do Ino.
- Mowy nie ma, zjadłeś wszystko! Przez ciebie będziemy głodni. – zaprotestowała.
W tym momencie z uszu grubego ninja zaczęła szybkim tempem wydostawać się para, a jego twarz robiła się czerwona. Chwycił Słomiaka za szyję i zaczęli się szarpać.
- Zżarłeś wszystko! A jestem taki głodny!
- Ja też jestem głodny
- Nadal !?
- Choji jest bardziej wściekły niż wtedy gdy ktoś zjadł ostatniego chipsa. – zaśmiał się Asuma.
- Kelner dokładka! Jesteśmy głodni! – zaczął krzyczeć winowajca.
- Opanuj się kto za to będzie płacił!? – zbulwersował się Shikamaru.
- Ty, przecież powiedziałeś że stawiasz. – zaśmiał się szyderczo
- Oż ty! Skąd mogłem wiedzieć że na tym świecie jest ktoś, kto potrafi zjeść więcej niż on – powiedział zbulwersowany wskazując na kolegę, który dusił przybysza.
W końcu wszyscy w trójkę zaczęli się szamotać. Cała sytuacja była dość zabawna bo bierna część towarzystwa głośno się śmiała. Nagle Luffy wypadł przez okno po dość silnym uderzeniu ze strony grubasa, odwrócił się w ich stronę i krzyknął:
- Gońcie mnie nigdy mnie nie złapiecie!
I zaczął bardzo szybko uciekać. Dziesiąta drużyna jednak nie miała zamiaru go gonić, tylko wreszcie coś skonsumować.
- Ciekawy z niego gość. – powiedziała Ino.
Naraz usłyszeli dość głośny wybuch dochodzący ze strony wejścia do wioski, więc natychmiast ruszyli zobaczyć co się dzieje. Dobiegli do bramy i zobaczyli leżących na ziemi ostro poturbowanych i nieprzytomnych Kotetsu i Izumo którzy zostali bezpośrednio trafieni przez wcześniejszy wybuch.
Dym wywołany wybuchem zaczął opadać, a ich oczom ukazały się trzy postacie w jasnych długich płaszczach oraz z chustami tego samego koloru spod których widać było tylko oczy. Nagle stojący w środku włożył rękę pod chustę i sięgnął ust. Nadgryzł kciuk wykonał kilka pieczęci i krzyknął:
- Kuchiyose no Jutsu!
Przed nimi stanęło pięć fioletowych istot z całkowicie czarnymi oczami. Wszystkie wyglądem przypominały legendarnego minotaura, i dzierżyły w dłoni ogromne topory. Cała drużyna dziesiąta stanęła w osłupieniu spoglądając na efekt przyzwania. Nawet Asuma, który jest tak długo na tym świecie nie widział jeszcze czegoś takiego, jednak Shikamaru już wiedział co jest grane. Niespodziewanie jeden z nich zniknął i pojawił się tuż przed zadumanym ninja zbierając się do pozbawienia go głowy.
- Konoha Senpuu! – potężny kopniak wylądował na brzuchu bestii ratując tym samym najmądrzejszą osobę w całej wiosce.
- Cholera, ruszcie się bo was zabiją! – krzyknął posiadający krzaczaste brwi wybawca w zielonym uniformie.
- Dzięki Lee.
- Nie ma za co.
Powoli zaczęło się pojawiać coraz więcej ninja zwabionych wybuchem.
- Guardianie pozbądźcie się gapiów! – padł rozkaz.
Fioletowe kreatury natychmiast pognały w stronę miasta i znikając wdały się w walki z obserwującymi dotąd ninja.
- Gai-sensei i reszta mojej drużyny jest pobliżu, nie martwcie się wykończą tamtych, my zajmijmy się tymi tutaj – odrzekł Rock.
Shikamaru błyskawicznie połączył swój cień z trzema postaciami i wiedząc że będą go kopiować, wykonał ruch nakazujący zdjęcie zamaskowania. Chusty upadły na ziemię, a wszyscy obecni stanęli jak wryci, nie mogli uwierzyć w to co właśnie zobaczyli. Przed nimi stali Kazekage wioski piasku Gaara i jego rodzeństwo czyli Temari i Kankuro. Technika przytrzymująca ich została anulowana.
- Dlaczego!? – wykrztusili wszyscy niemal jednocześnie.
- Takie było polecenie, mamy zniszczyć tę wioskę. – odpowiedział czerwono włosy.
- Czyje polecenie!? Przecież ty rządzisz swoją wioską! – wrzasnął Asuma.
- Nie będę się tłumaczył przed nieznajomymi.
- Jakimi nieznajomymi?! – zbulwersował się mistrz technik cienia.
- Dość tej paplaniny, załatwcie ich, nie chcę sobie brudzić rąk. - zwrócił się do swoich towarzyszy.
Człowiek z freskami na twarzy rozwinął zwoje niesione na plecach i wyłoniły się z nich trzy lalki Karasu, Kuraori i Sanshuuo. Natomiast blondynka rozwinęła wielki wachlarz. Nagle spostrzegli że oczy przeciwników są czarne jak smoła i jedynie narząd wzroku najsilniejszego z nich przypominał ludzki. Teraz jedynym co różniło ich od wcześniej przyzwanych monstrów był kolor skóry. Zrozumieli że nie mają już wyjścia i muszą ich zabić, bo efektem tej ciemności jest całkowite zniknięcie świadomości. Skoro Kazekage nie miał zamiaru walczyć podzielili się na dwa zespoły. Asuma i Lee postanowili że pokonają lalkarza, natomiast pozostała trójka szykowała się do walki z mistrzynią wiatru.
Taktyk natychmiast opracował plan walki i szybko podzielił się nim z towarzyszami.
Temari uderzyła wachlarzem tworząc gigantyczny podmuch, wszyscy w ledwo utrzymali się na ziemi.
Shikamaru natychmiast rozpoczął atak i jego cień szybko sunął po ziemi zbliżając się w kierunku wroga, ta jednak nie dała się złapać i zaczęła uciekać jak najdalej od cienia. W tym momencie za nią pojawił się Choji i gigantyczną pięścią wymierzył morderczy cios, który natychmiast powalił nieprzyjaciela. Podniosła się z ziemi i był to ostatni ruch jaki zdążyła wykonać, bo jej cień został przejęty.
- Plan się powiódł. Teraz masz szansę Ino.
- Shintenshin no Jutsu! – krzyknęła i jej dusza wystrzeliła w stronę nieruchomego przeciwnika, a ona sama zemdlała. Ku zdziwieniu jej kompanów prawie natychmiast powróciła.
- Co się stało? - zapytał Choji.
- Znalazłam się w jej umyśle i byłam otoczona mrokiem, i czułam jakby chciał się we mnie wedrzeć, jedyne co zdążyłam zauważyć, to że jej świadomość została zniszczona, teraz jest bezmózgą bestią, która jest najprawdopodobniej przez kogoś kontrolowana.
Wymianę doświadczeń przerwał im biały jednooki tygrys i pędzący wraz z nim ostry jak brzytwa podmuch. Wszyscy momentalnie odskoczyli uchylając się przed atakiem, jednak wiatr wywołał kilka nacięć na ich ciałach.
-Trzeba zmienić taktykę, mam pewien pomysł, powiedzcie mi tylko czy dacie radę z tym tygrysem?
- Jasne, o nas się nie martw. – odrzekli wspólnie zwracając się w stronę wietrznej bestii.
- Kage Bunshin no Jutsu – Shikamaru stworzył jednego klona, który natychmiast pognał między budynki i oddalił się z pola walki. Wiedział że ma teraz o połowę czakry mniej i musi być ostrożny.
Ujrzał zbliżający się w jego stronę ogromny podmuch wiatru, nie zdążył umknąć, został trafiony frontalnie. Poturlał się po ziemi i leżąc splunął krwią. Wstał i zdał sobie sprawę że jest wewnątrz pyłu, od razu zidentyfikował użytą technikę jako Fuusajin. Naraz ze wszystkich stron zaczęły nadlatywać tnące podmuchy, który były tak skonstruowane żeby nie rozwiać pyłu. Nie mógł się bronić, przyjmował ciosy i zdobywał coraz więcej ran, aż w końcu wymyślił.
- Ninpou Kagenui! – krzyknął i z oddzielonych od ziemi macek z cienia wytworzył wiatrak, który szybko rozwiał kurz. Ranny, ale dumy z siebie spoglądał na kobietę, która kiedyś uratowała mu życie. Na dachu jednego z budynków dostrzegł swojego klona , który natychmiast rzucił nożem w stronę Temari i zniknął.
- Kagemane Shuriken no Jutsu. – powiedział widząc że cień przeciwniczki jest przybity do podłoża.
- Wielka szkoda że muszę cię zlikwidować, byłaś wspaniałą kunoichi, ale zostałaś zmieniona w potwora, pora zakończyć twoje cierpienia, żegnaj. – po tych słowach cieniste macki ruszyły w stronę kobiety i przebiły wszystkie witalne punkty na wylot. Zwróciła twarz ku niebu i ciemność zaczęła ulatywać z jej oczu, uszu, nosa i ust, po czym padła martwa na ziemię. Shikamaru odwrócił głowę i zobaczył jak Choji ogromną pięścią wgniata kocura w podłogę, a ten zniknął zaraz po śmierci właścicielki. W tym samym czasie Asuma i Lee toczyli walkę z Kankuro. Karasu i Kuraori zaczęły zataczać bardzo szybkie koła wokół dwóch przypartych do siebie plecami ninja.
- Nie spuszczaj gardy ani na chwilę, walczymy z lalkarzem. – przestrzegł chwilowego partnera Jounin, po czym założył swoje kastety na dłonie i nasączył je czakrą wiatru. Lalki zaczęły strzelać w ich kierunku Kunaiami, lecz obydwaj bez większych problemów odbijali ataki. Satutobi przystąpił do ataku z ogromną prędkością ruszył w kierunku nieprzyjaciela, wziął potężny zamach i uderzył. Brat Gaary w ostatniej chwili odsunął twarz, a mimo to na policzku miał sporą ranę. Asuma wiedząc że przed drugą ręką przeciwnik nie ucieknie wyprowadził szybki cios, ten jednak nie trafił celu a zatrzymał się na twardej tarczy Sanshuuo. Siła jakiej użył, zwróciła się przeciwko niemu, odczuł silny prąd w łokciu, ból kości i krwawienie z palców, w które wrzynał się kastet. Niespodziewanie poczuł silne ukłucie w plecach, ostrze z któregoś odnóża lalki przeszyło go boleśnie. Ziemia pod nim runęła, a on znalazł się w drewnianym wnętrzu Kuraori i został szczelnie zamknięty. W tym momencie Karasu, z którą trudził się Lee, rozpadła się na wiele części, z każdej wysunęło się ostrze. Mistrz tajutsu od razu przypomniał sobie opowieści Kiby, który już widział ten atak i zrozumiał że ma nie wiele czasu. Noże ruszyły w stronę uwięzionego w lalce Asumy, a Rock prawie jednocześnie z nimi. W ostatnim momencie wyprzedził lalkarza , potężnym kopniakiem rozbił więzienie i wydostał swojego kompana, ratując mu tym samym życie.
- Dzięki, teraz czas na mój atak, odsuń się!
- Katon, Haisekishou! – Dmuchnął ogromną ilością gazu w stronę przeciwnika i jego zabawek. Gdy dym się rozprzestrzenił, ten przygryzł zęby, tworząc iskrę i spowodował ogromny wybuch.
- Niezłe. – skomentował go wyraźnie podniecony towarzysz.
Kiedy pył wywołany eksplozją opadł okazał się że wróg mimo ogromnych ran nadal stoi, ale jego narzędzie walki było w częściach. Jounin natychmiast ruszył aby dokończyć dzieła, jego kastety zaświeciły niebieską czakrą. W momencie kiedy mijał leżącą głowę jednej z lalek, ta z ogromną prędkością wystrzeliła kunai, który podciął ścięgno achillesa w jego lewej nodze. Lee natychmiast ruszył na pomoc, ale gdy znalazł się przy rannym w ich stronę popędziła kulka, która pękła tuż przed nimi pogrążając ich w chmurze trujących gazów. Młody Chunin najszybciej jak mógł wyniósł partnera z obszaru działania trucizny i położył w bezpiecznym miejscu. Podjął decyzję. Zdjął obciążenie, które zwykł nosić na nogach i nadludzką szybkością ruszył w stronę przeciwnika. Ten usiłował mu przeszkodzić wprawiając w ruch porozrzucane wokół części zniszczonych lalek, ale krzaczaste brwi nie miał najmniejszych problemów z unikami. Gdy znalazł się przy nieprzyjacielu, wycelował i zasadził potężnego kopniaka w podbródek wybijając go wysoko ku górze. Rzucił się za nim wymierzając jeszcze kilka ciosów i gdy byli na odpowiedniej wysokości chwycił go w talii i zwrócił głową ku ziemi:
- Omote Renge! –krzyknął i natychmiast wraz z przeciwnikiem zaczął wirowym ruchem pędzić ku ziemi.
Uderzenie zrobiło ogromną dziurę w ziemi. Lee odskoczył i patrzył na przeciwnika, który leżał na ziemi ze złamanym kręgosłupem, , dychał jeszcze chwilę po czym ciemność zaczęła go opuszczać i wyzionął ducha.
- Więc udało wam się ich wykończyć, jesteście lepsi niż przypuszczałem, ale ze mną sobie nie poradzicie. – odezwał się dotychczas bierny piaskowy demon.
- Cholera przez moją głupotę nie mogę wam pomóc, przepraszam Shikamaru. – odrzekł leżący na ziemi Asuma.
- Nie przejmuj się tym sensei, Ino zabierz go w bezpieczne miejsce i postaraj się uleczyć, my postaramy się go zatrzymać do póki nie przybędą posiłki. – powiedział Shikamaru.
Kunoichi natychmiast zabrała rannego i oboje zniknęli w gąszczu budynków.
- Z nim nie będzie tak łatwo – nerwowo wydukał Choji.
W tym momencie fala ciemności zaczęła pochłaniać dotąd białą część oczu Gaary, lecz w połowie się zatrzymała.
- Co jest? Czemu jego oczy tylko częściowo są czarne? – zapytał się w myślach Shikamaru, gdyż wyraźnie go to niepokoiło.
Korek zatykający gurdę, którą nosił na plecach upadł na ziemie, a Kazekage wyciągnął dłoń i zaczął strzelać wydobywającym się z niej piaskiem w stronę przeciwników. Wszyscy trzej z ledwością umknęli. Taktyk wycelował cieniem w przeciwnika i o dziwo udało mu się go pochwycić za pierwszym razem. Jego towarzysze natychmiast skorzystali z okazji że przeciwnik jest unieruchomiony.
- Konoha Senpuu! – Krzyknął Lee ale jego noga została zatrzymana przez grubą ścianę piasku.
Choji wyskoczył wysoko złożył pieczęć i powiedział:
- Nikudan Harisensha. – Jego włosy zwiększyły objętość i zamieniły się w twarde kolce, on zwinął się w kule i z góry zaatakował. Niestety jego technika też została zatrzymana przez obronę Gaary.
- Cholera nie wytrzymam dłużej, straciłem za dużo czarky. – odrzekł taktyk.
W tym momencie połączenie cieni się rozpadło, a wróg korzystając z okazji potraktował dwóch oszołomionych swoimi nieudanymi próbami ninja ogromną falą piasku. Oboje poturlali się po ziemi i cali obolali wylądowali obok swojego przyjaciela.
- Suna Shigure – powiedział ze spokojem piaskowy demon.
Zauważyli nad sobą ogromną chmurę piasku, która zbierała w sobie zawartość gurdy, a nawet obrony absolutnej. Chcieli uciec, ale spostrzegli że ich stopy są unieruchomione, przez macki wychodzące z pod ziemi. Wszystko co wisiało nad nimi runęło na ich głowy i w jednej chwili wszyscy trzej unosili się w górę w piaszczystych kokonach, z których wystawała tylko głowa.
- Trzy pieczenie na jednym ogniu, to już koniec. Sabaku...
Poczuli miażdżący ból na swoich ciałach. Nagle z oddali z ogromną szybkością nadleciała rozciągnięta ręka, której pięść z impetem wbiła się w brzuch pozbawionego defensywy Gaary. Ten obficie splunął krwią i został wysłany w pobliski budynek, a jego technik został anulowana.
- Widzę że potrzebujecie pomocy Shikamaru! – wrzasnął rozbawiony Luffy.
- Cholera, zjawiłeś się w samą porę, ale nie sądziłem że jesteś na tyle silny by go powalić.
- Jestem silniejszy niż ci się wydaje. A co to za krzaczaste brwi!? – wybuchnął śmiechem na widok Rocka Lee.
- To wspaniała oznaka siły młodości! – krzyknął podniecony.
- Niesamowite! siła młodości! – wpatrywał się w niego z gwiazdkami w oczach i rozwartą paszczą.
Niespodziewanie poczuł jak coś owija się wokół jego nóg.
- Nie zapomniałeś o czymś? – powiedział wyraźnie poirytowany Kazekage, zamykając przybysza w piaskowym kokonie.
- Tylko nie to! Musimy coś zrobić! – krzyknął Choji i wraz z Lee ruszyli do ataku, ale bezzwłocznie zostali odepchnięci przez piasek. Shikamaru chcąc pomóc rozpoczął atak cieniem, lecz odrazu zmorzył go ból i brak czakry. Nie mogli nic zrobić, wszyscy trzej z żalem patrzyli na słomianego kapelusza, który unosił się ku górze po śmierć.
-Sabaku Kyuu – Gaara zacisnął pięść.
- Nie! Stój! – krzyknęli naraz.
Piasek zmiażdżył swoją zawartość. Na twarzy nieprzyjaciela zaczęło się rysować zdziwienie. Z zaciśniętej kuli wyskoczył, ten który przed chwilą tak go zdenerwował.
- Jakim cudem!? – wycedzili wszyscy jednocześnie razem z samym demonem piasku.
- Ponieważ jestem z gumy. – odpowiedział śmiejąc się Luffy.
- Gomu Gomu no Pistol! – natychmiast odpowiedział kontratakiem i wystrzelił swoją pięść w przeciwnika, ta jednak zatrzymana została przez defensywę przeciwnika. Jego dłoń opadła do ziemi, chwycił się wystającego konaru drzewa i krzyknął:
- Gomu Gomu no Rocket! – popędził niczym rakieta w stronę wroga, tym razem lekko naginając piaskową obronę zdołał lekko uderzyć i skruszyć warstwę skóry wroga.
Kontratak nadszedł natychmiast potężna fala piachu wbiła się w brzuch pirata i wgniotła go w pobliski budynek. Słomiany bezzwłocznie się pozbierał i przeszedł do dzikiego natarcia.
- Gomu Gomu no Gatling Gun - nawał pięści zaczął napierać na Kazekage, lecz piasek chronił go przed każdym uderzeniem. W pewnym momencie kapitan narzucił szybsze tempo i piasek nie nadążał z odpieraniem ciosów. Ataki spadały na ciało wroga niczym grom z jasnego nieba. Obecnie był już w całości popękany, wściekły stanął w rozkroku, sklecił pieczęć :
- Ryuusa Bakuryu! – piach przybrał formę ogromnego tsunami i popędził w stronę Luffiego. Lee, Choji i Shikamaru , ostatkiem sił wskoczyli na najwyższy budynek, a piach pochłonął całą resztę . Wejściowa część wioski wyglądała teraz jak pustynia, z której wystawało tylko kilka dachów budynków.
- Czas na twój pogrzeb! Sabaku Taiso! – przyłożył dłonie do podłoża i w tym momencie, cały obszar poprzedniego ataku został nawiedzony przez potężne trzęsienie ziemi. Wszystkie zasypane budynki zaczęły się walić, trzech ninja wraz z gruzem, upadło na piasek, jednak nie martwili się o siebie, lecz o tego, który był wewnątrz. Piach zaczął wsiąkać w ziemie i ich oczom powoli ukazywała się sylwetka bardzo poranionego przez małe granulki pirata.
- Czas skopać ci dupę! – wrzasnął wyłaniając się w całości.
Stanął w rozkroku, a jego łydki znacznie zwiększyły objętość, sprawiały wrażenie wypełnionych krwią, a ta po chwili została wprawiona w ruch.
- Gear Second. – powiedział z szyderczym uśmiechem na twarzy, a jego ciało przybrało barwę czerwono-różowawą i zaczęła z niego ulatywać para.
- Niemożliwe przecież to... – Wycedził zdumiony Lee.
- Nie wiem co teraz zrobiłeś, ale nie licz na zwycięstwo. – powiedział przeciwnik.
Kazekage nawet się nie spostrzegł, gdy został pochwycony za obydwa ramiona.
- Gomu Gomu no Jet Rocket! – piasek, który zazwyczaj go bronił tym razem nie zdołał się nawet ruszyć. Głowa pirata była wgnieciona w brzuch wroga, który bardzo obficie splunął krwią.
- Gomu Gomu no Jet Pistol! – jego ataki i ruchy były ledwo widoczne dla oka, a ten wybił go wysoko w górę.
- Gomu Gomu no Jet Yari! – przerażająca siła rozbiła go o podłogę.
Z ledwością zdołał się podnieść, a już nastąpiła kolejna fala uderzeń.
- Gomu Gomu no Jet Muchi!
- Jet Kane!
- Jet Stamp!
-Jet Gatling Gun!!! – Ciosy były tak szybkie i silne że gdyby nie piaskowa tarcza Gaary, to z pewnością by tego nie przeżył. Przeciwnik znów ledwo się podniósł, ale tym razem, kurczowo złapał się za głowę i wydał przerażający okrzyk, który sprawił że wszystkich obecnych przeszły ciarki. Shikamaru spostrzegł że ciemna plama która w połowie wypełniała jego oczy zaczęła się wahać. Raz wydawało się że przybiorą taką formę jak u Kankuro czy Temari, a raz że całkowicie ustępuje.
- Gaara! – krzyknął mimowolnie.
- Gomu Gomu no Jet Bazooka! – Luffy w morderczym tempie posłał obie ręce w stronę miotającego się wroga, a ten wrzasnął z bólu, i upadł na kolana.
- Odejdź! Odejdź! Odejdź! – darł się w niebogłosy.
Nagle ciemność z jego oczu zaczęła ulatywać ku górze, Shikamaru przełknął ślinę i z trudem spojrzał na dawnego sojusznika.
- Udało się... wygrałem... – wydukał ostatkiem sił Kazekage, który ledwo widział na oczy, po czym położył się na plecach. Wszystkich bardzo dziwił fakt że nie zginął jak poprzedni, opanowani przez tę dziwną moc, natychmiast podbiegli do leżącego.
- Pokonała mnie i moje rodzeństwo... – spojrzał na martwe ciała, a po jego policzkach pociekły łzy.
- Dziękuję że zwróciliście im wolność... uważajcie na wioskę... powiedziała że ma tu bardzo ważną sprawę i nie chcę by jej przeszkadzano, dlatego dostaliśmy rozkaz by was zaatakować... – mówił z trudem, jego stan nie pozwalał mu na zbyt wiele.
- Kto!? Jaką sprawę!? – nerwowo dociekali Chunini, jednocześnie ciesząc się że ich udało się uratować choć jedną osobę.
- Shikamaru! – zawołał wyraźnie podekscytowany Luffy.
- Nie teraz.
- Shikamaru!
- Nie widzisz że rozmawiam? – zwrócił się zdenerwowany w stronę pirata.
- Patrz jaki duży ptak! – mówił z podekscytowaniem w głosie palcem wskazując na niebo.
Wreszcie nie wytrzymał i spojrzał na to cholerne niebo, żeby tylko spławić denerwującego przybysza i zamarł. Na niebie wznosił się wielki biały ptak, a na nim postać z dobrze znanym mu już stroju.
- Kurwa! Akatsuki!
Nagle w wiosce, rozległ się przeszywający głos alarmu, a z najwyższej wieży jakiś człowiek nadawał przerażający komunikat:
- Piąty Hokage, Tsunade-sama nie żyje!
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cichooo.htw.pl