They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

ryszard bazarnik, koncert na ścianie

<Sara zapina pasy i patrzy przez okno na miasto nieco smutnym wzrokiem>Mam nadzieje, ze Krzysiek i Wlodek nie beda mi mieli za zle, ze zamiast z nimi jade na lowy z Tremerem...<Po dluzszej chwili zaciska piesci, a jej usta zaczynaja drzec ze zlosci>Merde!J`espere q`il sera la-bas, sinon on devrait utiliser de moyens injustes!


<spogladajac przed siebie, na droge> Spokojnie... Nerwy nam nie pomoga, choc chyba Cie rozumiem... W szoferce jest vitae, jesli Cie to uspokoi. Spojrz na Poznan noca, jest piekny... Kocham to miasto, bardzo mi go brakowalo, kiedy musialem wyjechac. No, ale jestem tu znowu, choc akurat ta sytuacja... Nie dam mu uciec.

Jedziemy najpierw do Stacji Krwiodawstwa czy do szpitala na Przybyszewskiego? To blisko siebie, mozemy przejsc z jednego terenu na drugi bez wychodzenia na ulice...
<Sara opanowuje sie i patrzy zaciekawiona na Marcina>Ty rowniez kiedys opusciles to miasto?Pewnie nie z takich powodow jak ja...<dodaje z ironia> Z reszta, niewazne...
Mozemy zaczac od stacji Krwiodastwa, chociaz przyznam Ci sie, nie mam pojecia jak zaczac poszukiwania tego drania i czego mozemy tak de facto szukac w tej stacji i szpitalu...<Sara spuszcza smutno glowe>Powinnam wstrzymac nerwy na wodzy wtedy na spotkaniu...Moze powiedzialby mi o sobie cos wiecej...Ostatecznie...
Ja tez nie wiem, co mogloby przykuc tam nasza uwage... W stacji krwiodawstwa chcialbym przejrzec papiery, czy nie ubywa stamtad krwii, a w szpitalu wejsc na oddzial psychiatryczny, moze zagadac z ktoryms z pacjentow... Nie sadze jednak, bysmy cos znalezli, ale zawsze warto sprobowac.

<wlacza radio, leci wlasnie Sheena Easton...>

Saro, kto mogl jeszcze pomoc Michalowskiemu sie ukryc? Ma wejscia w policji, ale nie sadze, by je wykorzystal w tej sytuacji. Wiesz cos jeszcze o jego kontaktach?

<samochod wjezdza na Rondo Nowaka - Jezioranskiego>


<Sara patrzy na Marcina smutnym wzrokiem>Bylam kiedys bardzo blisko Michalowskiego...Nie chce mi sie wierzyc, ze on o tej calej przeszlosci i o tym co nas kiedys laczylo zapomnial...Gdybym..Gdybym miala do niego chociaz numer telefonu, moglabym rozegrac z nim intryge...Moglabym zrobic przed nim wrazenie, ze zaluje tego co dzialo sie w elizjum i ze jego smierc bedzie zarowno moja smiercia...Moge udawac, ze dzialam po jego stronie...ze dzialam po jego stronie bo go nadal kocham...<Sara spuszcza glowe>
Saro... <dluzsza chwile wpatruje sie w oczy kobiety, samochod stoi na czerwonym swietle> Boje sie, ze to jedyne wyjscie... Nie chce, bys byla wtedy sama. Jezeli to zrobisz, bede przy Tobie. <wyraznie smutnym glosem> Postaram sie zdobyc ten numer. <wyjmuje telefon i pisze na nim wiadomosc>

<po chwili jazdy, samochod parkuje przed stacja> Saro. Wiesz, ze bedziesz miala tylko jedna sanse, cale spotkanie bedziesz musiala zaaranzowac przez telefon... Jezeli dojdzie do spotkania, wtedy bedziemy juz w pogotowiu. Zaskoczymy go, musi sie udac. Bo sam fakt waszego spotkania nic nam nie da, nie mozna go sledzic, bo on jest zbyt ostrozny. Jedna szansa... Chodzmy poki co do tej stacji... <wysiada, obchodzi samochod, otwiera drzwi Sarze>
<Sara wysiada po dlzszej chwili z samochodu i bierze gleboki oddech przechodzac na chodnik>Posluchaj...Musze sie z nim spotkac sama. Nikt nie moze pojechac ze mna. Michalowski z pewnoscia domyslilby sie, ze cos jest nie tak. On musi mi ponownie zaufac....Udam, ze chce mu pomoc wydostac sie z miasta bezpieczna droga,chyba ze sam bedzie mial juz jakis plan, wtedy pojade z nim. Kiedy bedziemy uciekac postaram sie Cie powiadomic dokad sie udajemy. Nie mozemy zrobic inaczej...Zbyt wiele zaryzykujemy, jesli obstawimy miejsce spotkania. Jesli kogokolwiek tam odnajdzie poza mna, wtedy mozemy zapomniec o jakiejkolwiek szansie na zlapanie tego, tego...<Sara zaczyna sie denerwowac>
<wyjmuje z kieszeni telefon, po chwili go chowa, wyraznie smutnieje> Saro, wiesz, ze bede sie martwil... <odwraca sie, uderza piescia w mur> Wracajmy, lazenie po tym szpitalu nie ma sensu... Mam ten numer...
<Sara patrzy na Marcina z wielkim zdziwieniem,a jej zlosc zupelnie mija>Marcin...Nic Ci nie jest? Kto to widzial, zeby az tak sie denerwowac...<Sara podchodzi blizej Marcina i usmiecha sie cieplo>Chodz, wracajmy do samochodu, tam podasz mi jego numer i zadzwonie...<Sara patrzy Marcinowi gleboko w oczy> Obiecuje, ze nic mi sie nie stanie...
<otwiera drzwi Sarze, potem sam wsiada, dosc opieszale> Wiesz, ze tego nie chce... <podaje Sarze numer, opuszcza szybe> Ksiezna sprowadzila do Poznania Assamite. Powinien o tym wiedziec... kwiatek, jak ja nie cierpie takich sytuacji, fuck! <po chwili, juz spokojnie> Przepraszam... <spoglada na Sare, odwraca glowe w strone okna, wyciera palcem kacik oka>
<Sara kladzie niesmalie reke na ramieniu Marcina i cieplo sie do niego usmiecha, po czym wykreca numer Michalowskiego na komorce i dzwoni...>
//nie to zebym wam chciala przeszkadzac, ale ... deklaracje na forum personalnym//
<Telefonu nikt nie odebral, wiec Sara nagrywa sie na poczte glosowa>Czesc...Wiem, ze pewnie jestes mocno zdziwiony, ze dzwonie do Ciebie szczegolnie teraz, kiedy cale miasto chce Cie widziec rozpadajacego sie w proch...lukasz...<glos Sary drzy>Cholera, nie po to wrocilam z Paryza, zeby patrzec jak Ciebie morduja...<tu nastepuje dluzsza przerwa, po czym dalej roztrzesionym glosem Sara dodaje>lukasz...myslalam, ze potrafie Cie znienawidzic, ze potrafie wyrzucic Cie ze swojej pamieci i zapomniec o wszystkim co nas kiedys laczylo...Mylilam sie...Tak bardzo sie mylilam...Wiem, ze pewnie nie masz juz do mnie zaufania, ze masz mnie za jedna ze stronnikow tej marionetkowej ksieznej...Mimo wszystko, nawet jesli odrzucisz ma pomoc....pozwol mi chociaz po raz ostatni spojrzec w Twoje oczy i powiedziec Ci to, co winnam byla Ci wyznac wiele lat temu...Prosze...<ostatnie slowa Sara wypowiada niemal w placzu>Bede na Ciebie czekac w Parku Wilsona...Uwazaj na siebie...blagam nie pozwol im sie zabic...
<Sara konczy rozmowe jak gdyby nigdy nic. Po czym patrzy sie jeszcze chwile w ekran komorki, po czym ja zamyka i chowa do kieszeni>
Mam nadzieje, ze przyjdzie na to spotkanie...Podrzucisz mnie gdzies w okolice Parku Wilsona?
<Po chwili Sara ponownie spoglada na telefon a jej mina powoli staje sie coraz bardziej powazna. Jej cialo zaczyna lekko drzec. Odpina sie z pasow, otwiera drzwi samochodu, rzuca komorke na siedzenie(na ekranie wyswietla sie sms o takiej tresci:"Swego czasu przez miesiac co noc czekalem na Ciebie w Parku, mimo zeslanej na mnie banicji i godziny policyjnej... Teraz jednak jestem pewien, ze nadarzy sie jeszcze okazja, by spotkac sie z Toba w bezpieczniejszych niz aktualne okolicznosciach. Do zobaczenia, Saro..." Sara wysiada zamykajac za soba drzwi. Widzisz jak bardzo szybko biegnie w kierunku jakis mrocznych zaulkow.>
<odpala samochod i pospiesznie jedzie za biegnaca Sara, mija ja i ostro hamuje> Saro. Choc, nic tak nie zmienisz... Przynajmniej wiemy, ze raczej jest w miescie. Wsiadziesz? Nie mowmy juz o tym, chodz, odwioze Cie. Albo jak chcesz, pojedzmy na miasto, odreagowac... <otwiera drzwi od strony pasazera>
<Sara trzesie sie ze wscieklosci, w jej oczach widac nadchodzacy szal. Sara zaciska piesci tak mocno, ze z jej dloni zaczynaja splywac krople krwi. Po chwili z wielkim impetem uderza bardzo mocno w pobliski smietnik. Jej cios jest tak silny, ze przebija sie przez blache smietnika. Sara szarpnieciem wyciaga zacisnieta piesc, ktora teraz jest cala pocharatana od blachy i ocieka krwia. Nieczula na bol uderza w smietnik druga piescia, efekt jest podobny> Do cholery jasnej!
<patrzy na Sare, nie okazuje emocji, jedynie lekki smutek> Szkoda Twoich rak. I krwi, bedziesz wyczerpana... <czeka chwilke na kolejny cios Sary, a gdy ten nie pada, wysiada z samochodu i opiera sie o maske>

Blue Note, jakis jazz w tle, troszke krwi, jesli zechcesz zatanczyc... Dla takiej kobiety to chyba lepsza forma relaksu niz kawal blachy na ulicy. Oczywiscie odwioze Cie do domu... Ale to tylko propozycja. Tej nocy i tak chyba nic juz nie bedziesz robic... <patrzy na Sare, jednak jego wzrok podaza dalej w ciemnosc, troche smutny, jakby nieobecny, zamyslony>
<Sara powoli sie uspokaja. Patrzy na swoje skrwawione dlonie, po czym rany na jej dloniach sie zaleczaja, mimo wszystko na twarzy Sary rysuje sie wyraznie bol.>Moze masz racje...<mowi z wyraznym trudem, starajac sie tuszowac bol. Sara idzie powoli do samochodu trzymajac jedna dlon w okolicach ledzwi>
<przytomnieje, patrzy na Sare, podchodzi do niej, otwier drzwi> Bardzo boli? Czekaj, pomoge Ci. <przytrzymuje drzwi, po czym zamyka je i wsiada>

<otwiera szoferke, wyjmuje kieliszek i butelke, nalewa troche> Masz, wypij, pomoze Ci. Pokaz te rece... Mowilem, ze szkoda ich. <spoglada troskliwie na Sare> A plecy, mocno krwawia? Chcesz, to usiadz z tylu, tam jest wygodniej. <wlacza radio> Dokad chcesz jechac?
<Sara bierze od Marcina kieliszek i wypija jego zawartosc, mimo wszystko grymas bolu nie schodzi z jej twarzy. Kiedy Marcin przyjrzy sie jej dloniom zobaczy, ze nie ma na nich zadnego sladu po ranach, za to ta dlon, ktora Sara trzymala sie za ledzwie jest cala we krwi. Na jej bluzce pojawia sie z tylu duza plama krwi. Sara ciezko oddychajac zamyka oczy i opiera glowe o wezglowie fotela. Po chwili otwiera oczy i z trudem szepta>Masz moze przy sobie bandaze, albo cokolwiek do opatrunku?Potrzebuje wiecej krwi...<Sara jeknela cicho z bolu>inaczej nie zdolam sobie poradzic z tym cholerstwem...
<podaje Sarze butelke, a nastepnie wyjmuje apteczke, a z niej bandaz> Wypij i obroc sie. Wez reke. Kto Ci to zrobil? <Marcin marszczy brwi, czego Sara jednak nie widzi> Moze bolec... <przeciera okolice rany> Podnies bluzke, zawiaze bandaz. <opatruje Sare, delikatnie choc dokladnie> Chyba nic nie wyjdzie dzis z tanca, ale powinnas wypic jeszcze troche...
<Sara poslusznie sie odwraca. Marcin widzi dwa porzadne rozciecia u dolu jej plecow, z ktorych krew dosc obficie sie saczy. W miare jak Sara oproznia butelke rana krwawi troche mniej. Kedy Marcin przemywa jej rane Sara lekko wypredza plecy i ciuchutko jeknela z bolu.>Nie uwierzysz jesli Ci powiem po kim to pamiatka...Zaraz powinno mi przejsc...Rana sie otwiera, kiedy mam w sobie za malo krwi...Prawdopodobnie juz nigdy sie nie zasklepi, skoro po tylu latach nadal ja mam...Ajjj, walka o idee czasem bywa bolesna...
Gotowe. Tylko musisz jeszcze jeszcze troche sie napic... Nie mowmy o ideach o ktore kazdy z nas walczy. Nie mam nastroju na taka rozmowe, przepraszam... Chce tylko odpoczac, posluchac muzyki, dosc na dzisiejsza noc wrazen... Juz lepiej? Co robimy? <spoglada na Sare, lekko sie usmiecha>
<Sara lekko sie usmiecha>Zanim gdziekolwiek pojedziemy, to musialabym cos zrobic z ta zakrwawiona bluzka....Pozatym Ty decyduj, nie znam miasta teraz...Kiedys bywalam czesto w Parku Wilsona...Teraz nie mam ochoty na spacer w tamtym miejscu...Dopoki nie bede musiala tam pojsc...<Sara powaznieje, po czym ponownie sie rozpogadza>Chce spedzic te noc nie myslac o tym wszystkim...
Jest pewne ciekawe miejsce... Ale poki co, zalatwmy Ci nowa bluzke. Pojedziemy do mnie, mam cos na przebranie. <jedziemy do Sheratona, do mojego "apartamentu">

***

<otwiera Sarze drzwi> Oto i moj pokoj... Zaczekaj chwilke. <wchodzi do drugiego pokoju, po chwili wraca z kilkona damskimi bluzkami> Nie mam tego zbyt duzo, ale moze cos wybierzesz... Bede obok. <idzie do drugiego pokoju>
<Sara wybiera zwykla, prosta, zielona bluzeczke, dobrze skrojona, z malym dekoltem, z przodu zapinana na haftki.Kiedy sie przenierze, niesmialo wchodzi do drugiego pokoju. Podchodzi do Marcina i niepewnie muska wargami jego policzek...>Dziekuje...Nawet sobie nie zdajesz sprawy jak mi pomogles...<z lekkim strachem patrzy mu w oczy>
<zdziwony> Ja? Czym...? Tym, ze ofiarowalem Ci bluzke? Saro... <usmiecha sie przyjaznie> Nie boj sie, robie to bezinteresownie, choc moze Ci sie wydawac to dziwne... <pewnym juz glosem> Wygladasz slicznie. Co teraz robimy?
<Sara usmiecha sie tajemniczo>Chce wejsc miedzy ludzi. Chce zeby byli obok...I chce posluchac dobrego jazzu...<Oczy Sary sa pewne siebie i dziwnie blyszcza. Kobieta po chwili patrzy na komorke>No i musze jeszcze cos odpisac temu...temu...<zaczyna sie wsciekac>
<Sara powoli sie uspokaja. Staje przed oknem i patrzy na miasto skapane w swiatlach nocy. >Nie...<szepta cicho pod nosem>Chce ten wieczor spedzic z Toba...Pojedzmy na Malte...<Sata odwraca glowe od okna i spoglada z wyczekiwaniem na Marcina>
Dobrze. Chodzmy... <usmiecha sie radosnie>

<po chwili podchodzi blizej Sary i szepcze> Wiesz, tez chcialem te noc spedzic z Toba... <spoglada w oczy kobiety>
<Sara patrzy na Marcina przestraszona, spuszcza wzrok w podloge. Po chwili znow podnosi wzrok i patrzy sie mu gleboko w oczy, tym razem z niesmiala ufnoscia. Kaciki jej ut lekko unosza sie do gory zastygajac w delikatnym, ledwo dostrzegalnym usmiechu.>Kto nigdy nie ufa, zostanie oszukany...[/scroll]
<podchodzi i przytula Sare, po chwili mowi> Nie boj sie...

Chocmy wiec na spacer, nad Malte. <usmiecha sie do Sary pogodnie, bierze ja za reke i otwiera jej drzwi>
<Sara pogodnie sie usmiecha. Kiedy wychodza Sara przyspiesza kroku i pogania Marcina ciagnac go za dlon> Chodz, bo noc sie skonczy zanim tam dotrzemy, a tam jest tak slicznie...<Sara pieknie i serdecznie sie usmiecha jak dziecko>
<po ok 15 minutach spokojnej jazdy przez miasto samochod parkuje niedaleko poczatkowej stacji kolejki maltanskiej>

Spojrz, jak pieknie wygladaja odblaski latarni i swiatel na tafli wody. Chocmy w strone stoku, tam jest zrodelko. <usmiecha sie do Sary> Podoba Ci sie Poznan teraz? Nie bylas tu juz parenascie lat, duzo sie zmienilo... <idzie obok dziewczyny, spogladajac raz na nia, raz na alejke przed nimi>
<Sara niesmialo spoglada na Marcina co jakis czas, usmiechajac sie wowczas lekko>Och tak...sporo...zaluje, ze wyjechalam z tego miasta w tak gwaltownych okolicznosciach...<po chwili namyslu Sara przystaje i patrzy sie w ziemie po czym podnosi wzrok na Marcina>Wiesz...Nigdy nie przypuszczalam, ze spotkam kogos z Twego klanu, kto nie tylko nie bedzie mial do mnie uprzedzen...ale takze...ale takze bedzie dla mnie tak dobry...I sprawi, ze pomimo braku mych klanowcow wcale nie bede czula sie w miescie osamotniona...
<obejmuje Sare ramieniem, ida dalej> Wiesz, nie powiem Ci, ze kalny to zbytecznosc. Zwlaszcza dla Tremere, gdzie Dom znaczy dla mnie tak wiele. Ale ja nie widze przyczyn, dla ktorych mamy byc wobec siebie wrogami... Przeciez jezeli Twoj klan dziala tak, by Tremerom nie wchodzic w interes, a Tremerzy nie szkodza Brujah, to dlaczego mielibysmy tworzyc sztuczny front? Ty osobiscie mi nie zawinilas... a jezeli podpadlas kiedys poznanskiej Fundacji, to poki co nikt Ci tego nie wypomina. Daczego wiec mielibysmy cos zmieniac... A ze moge Ci towarzyszyc... <zawiesza glos, spoglada na Sare> cala przyjemnosc po mojej stronie. <usmiecha sie lagodnie>
<Sara odwzajemnia usmiech przez chwile, po czym smutnieje>Ech...Widzisz nie wadze Tremere poki co...Nie wiem jak sytuacja wyglada w Paryzu, ale Tremere nie wyrzuca mnie z tego miasta tak dlugo jak dlugo Krystian bedzie gnil w Paryzu. Jak narazie moge byc tu tolerowana, ale gdzie moj Primogen, gdzie moi pobratymcy, ktorzy nie dopuszcza do tego aby mnie wyrzucic z miasta?Dopoki Toreadorzy maja swoj tron dopoty moge tu mieszkac, starczy kaprys Michaela by siegnac po wladze a Krystiana nic nie powstrzyma by tego nie wykorzystac przeciwko mnie...I wtedy stane sie zwierzyna tak samo jak teraz jest nia Michalowski...Wiec ciesz sie ma obecnoscia tej nocy...Bo niedlugo mozemy stanac po przeciwnych stronach barykady<Sara patrzy na Marcina smutno i zamykajac powieki dodaje cicho do siebie>Choc bardzo bym tego nie chciala...
Gdyby Krystian wydal poprzednim razem na Ciebie lowy, to juzbys pewnie nie istniala... Skoro jednak nie wydal, to pewnie i nie wyda drugi raz. Poki co nie martw sie tym, minelo pietnascie lat, czas zmienia duzo rzeczy... No i w razie czego, jest jeszcze szansa, ze moze ktos sie za Toba wstawi... <usmiecha sie do Sary, obejmuje ja ramieniem i przygarnia do siebie> Nie martw sie!
<Sara kladzie glowe na ramieniu Marcina, zamyka oczy i ciezko wzdycha>Moze masz racje...Sama juz nie wiem...Jeszcze do tego wszystkiego Michalowski...Obawiam sie,ze to byl blad piszac do niego...Popatrz co odpisuje...<Sara wyciaga telefon i pokazuje Marcinowi smsa od Michalowskiego>"Moja piekna, jesli naprawde sie o mnie boisz, powinnas rozumiec, ze spotkanie z Toba nie jest najrozsadniejszym pomyslem. Jednakze moge Ci zagwarantowac, ze jeszcze sie spotkamy w bardziej komfortowych dla mnie warunkach i wierze, ze ucieszysz sie z tego spotkania rownie bardzo, co ja..."<Po chwili smutno dodaje>Zdaje mi sie, ze wpadlam we wlasne sidla...Starczy, ze pokaze te smsy ksieznej, pociagnie mnie za soba...A jesli jakims cudem uda mu sie z lowow wymigac, bedzie mial pretekst do szantazu...Wpadne w role jego kochanki czy tego chce czy nie...Merde...<Sara marszczy czolo a w kacikach jej oczu zaczynaja lsnic drobne kropelki krwi>
Nic Ci nie zrobi przez te smsy. Jesli rzeczywiscie bedzie chcial wykorzystac je przeciw Tobie, ot sie tylko przejedzie. Ksiezna wie, ze sie znim kontakotowalas... Wybacz, ale teraz juz wogolen nie zaluje, ze jej powiedzialem. No i jest jeszcze jedna osoba, ktora takze wie, calkowicie niezalezna, a dzieki temu wiarygodna. No i nie zapominaj, ze Ksiezna liczy sie z moja opina, a ja przeciez moge za Toba poswiadczyc. <usmiecha sie do Sary> Nie mysl teraz o tym, za duzo nerwow Cie to kosztuje. Usiadziemy tu? Tu jest taki spokoj, pomimo, ze jestesmy w miescie...
<Sara siada na lawce,jedna reka pociera czolo, jakby byla zmartwiona>Prosze...Kolejny dowod na to, ze starczy slowo,a cala moja pozycja w miescie legnie w gruzach. Nic nie znaczaca, zawadzajaca Brujah z Paryza. A jesli zobaczylby nas teraz ktokolwiek...Moglabym pozegnac sie nawet z poparciem mego jedynego pobratymca w miescie...A jesli zobaczylby nas Michalowski...Zastanawialabym sie, czy to nie jest ostatnia noc mego zycia...A coz znaczy glos jednego Tremera wobec calego Primogenu...Z reszta i tak nie ujalbys sie za mna jesli tylko Michael powiedzialby inaczej...<Sara swidruje Marcina wzrokiem>
Co moze teraz Michalowski? On jest tu teraz nikim, a nawet, jesli wymiga sie od Polowania, to i tak bedzie Cie nienawidzil... Gdyby nas teraz zobaczyl, to i tak nic nie tracimy. A drugi Brujah? Szczerze? On nic narazie tu nie znaczy... I chyba nie jest uprzedzony do Tremere. A nawet jesli jest, to nie okazuje tego, wiec czemu mialby to zmienic?

Coz moze glos jednego Tremere wobec Rady Primogen? <lekko sie usmiecha> Powiedzmy, ze moze... <spoglada na Sare> A Michael? Nie wnikaj w wewnetrzne sprawy Fundacji i poprostu mi zaufaj. Fakt, jestem lojalny wobec Domu, ale Dom jest rowniez lojalny wobec mnie... Michael jest mi bliski i napewno nie zrobi nic przeciw Tobie bez konsultacji ze mna. No i nie rozumiem, dlaczego mialby cokolwiek robic. Krystiana tu nie ma i poki co nic nie wskazuje na to, by to sie zmienilo.

Nie mysl teraz o tym. <przytula Sare>
<Sara pozwala sie przytulic, opiera glowe na ramieniu Marcina. Jej zmeczone powieki opadaja na oczy. Po chwili dodaje polszeptem>Jestem juz zmeczona...mam tak zszargane nerwy po dzisiejszej nocy...Na dodatek robi sie zimno...Wracajmy...
Dobrze, wracajmy. <Marcin zdejmuje plaszcz, zaklada go Sarze na ramiona> Jak Twoje plecy? Dobrze, ze nie wieje... Cudowna noc, szkoda, ze tak niespokojna dla nas. Dobrze, ze jestes obok, wyciszasz mnie swoja obecnoscia. <spoglada z radoscia na Sare>
Dokad chcesz jechac? Masz gdzie spedzic dzien? Moge Ci zaproponowac moje pokoje w Sheratonie, sa bezpieczne...
<Sara usmiecha sie ironicznie pod nosem>Chyba nie sadzisz, ze moglabym spac w miejscu pelnych ludzi, ktorzy dorobili sie swojej fortuny na wyzysku innych....Odwiez mnie do<tu pada nazwa jakiegos spelunkowatego hotelu na obrzezach miasta>...<Sara wyglada na zmartwiona>[/hide]
Wiesz, nie patrze tak na wszystko, bo poprosatu nie moglbym wogole wyjsc z Fundacji... A padlo na Sheraton tylko dlatego, ze tam mialem akurat mozliwosc zalatwienia bezpiecznego lokalu. Przydaje sie.

Dobrze, jak chcesz, odwioze Cie do Twojego hotelu.Chodzmy. <Marcin usmiecha sie lekko, choc jakos tak inaczej niz poprzednio, jakby sztucznie>

Cos Cie martwi? <pyta, nie spogladajac na Sare, podnosi glowe i patrzy w niebo idac obok dziewczyny>
< po chwili wahania kobieta bez slowa opiera glowe na piersi Marcina i mocno obejmuje go w pasie.> Marcin...Tak bardzo sie boje, ta cholernie sie boje, ze to wszystko skonczy sie jeszcze gorzej niz wtedy...Juz sama nie wiem co robic...
<lekko zdziwiony, po chwili jednak sie opanowuje, obejmuje Sare i przytula> Nie boj sie! Albo pozwol, bym pomogl Ci walczyc ze strchem. Nie boj sie Michalowskiego, cale miasto na niego poluje, Ksiezna sprowadzila nawet Assamite. Dorwiemy go i zniszczymy. Choc, musisz odpoczac. Mam nadzieje, ze masz w tym hotelu chociaz miekkie miejsce do spania, bo rownosc rownoscia, ale jestes kobieta, zaslugujesz na wygode. <usmiecha sie do dziewczyny, po chwili milczenia, wpatrywania sie w jej oczy, caluje ja w czolo, gladzac jej wlosy>
<Sara patrzy na Marcina wzrokiem malej, lekko przestraszonej dziewczynki, ale nie oponuje. Pozwala sie glaskac i widac, ze mruzy lekko oczy, za kazdym razem kiedy palce Marcina wplataja sie w jej wlosy. Po dluzszej chwili jej powieki opadna sennie na oczy. Sara kladzie delikatnie glowe na ramieniu Marcina, jej cialo rozluznia sie tak jakby dziewczyna powoli usypiala...>
Saro, nie mozesz tu zasypiac. <usmiecha sie do dziewczyny> Chodz, odwioze Cie, bo jeszcze tu zasniesz. <chwyta Sare na rece i niesie do samochodu>

<otwiera Sarze drzwi, potem sam wsiada> Gdzie jest ten Twoj hotel? <wlacza radio, lekko uchyla szybe> Wygladasz na zmeczona, nie dziwie Ci sie. Ale jeszcze chwilke i bedziesz na miejscu. To gdzie to jest?
<Sara rozmasowuje dlomi ramiona jakby chciala sie ogrzac.>Hotel Tango na Perzyckiej...kolo osiedla bajkowego...Trafisz?<Sara skula sie na fotelu i sennie mrugajac powiekami patrzy na Marcina w czasie jazdy>
Jak sobie zyczysz. <samochod rusza, Marcin patrzy przed siebie na droge> To drugi koniec miasta, ale za chwile bedziemy. <podglasnia radio, wlasnie leci kawalek z "Miami Vice", samochod przejezdza przez most nad Warta i powoli przetacza sie przez krzyzowke na Malych Garbarach>

Zimno Ci? <spoglada na kulaca sie Sare> Chesz koc? Jest z tylu pod fotelem. <zasuwa szybe, wlacza ogrzewanie>
<Do Sary dopiero po chwili dociera to co Marcin mowi. Mowi jakby sie ocknela z zamyslenia.>Co?Ach...nie, nie...juz w porzadku...Jestem po prostu zmeczona<Sara oniesmielona machinalnie odwraca glowe w strone szyby i wpatruje sie w swiat za oknem. Po chwili jej czolo dotyka szyby. Dziewczyna co jakis czas ukradkiem spoglada na Marcina.>
<Marcin usmiecha sie co jakis czas do Sary, juz jednak nic nie mowi. Zcisza radio, lekko przyspiesza mijajac szkole muzyczna na ul.Solnej, po chwili dojezdza do Mostu Teatralnego i dalej przez Kaponiere, na Baltyk. Skreca w prawo, w ul. Bukowska, mija Sheraton i jedzie dalej. Spoglada troskliwie na Sare>
<Kiedy dojezdzaja na miejsce Sara lekko smutnieje, spuszcza glowe, po czym usmiecha sie pod nosem i odwraca twarz w kierunku Marcina>Dziekuje Ci...za ten wieczor...i za wszystko co dla mnie zrobiles...<po chwili przez twarz Sary przebiega wyraz bolu. Dziewczyna przyklada dlon do plecow, lapie gleboki oddech i meznie znosi bol>Niedlugo swit...Zdazysz?
Nic Ci nie jest? <Marcin patrzy z troska na dlon Sary wedrujaca w kierunku plecow> Czekaj, pomoge Ci. <wysiada, otwiera drzwi Sarze, pomaga jej wysiasc, zatrzaskuje drzwi wlaczajac blokade i obejmuje ramieniem Sare w pasie, prowadzi w kierunku hotelu>

<pod drzwiami pokoju czeka az Sara otworzy drzwi, wprowadza ja do pomieszczenia> Tu mieszkasz? Sheraton to to nie jest, ale Ty chyba nie chcialbys spedzac tam zbyt duzo czasu. Ja z reszta tez, mieszkam w Fundacji, miejsce w hotelu trzymam w razie takich wypadkow jak dzis. <usmiecha sie lekko spogladajac na obraz wiszacy na scianie> To juz chyba koniec wrazen na dzis... <jego wzrok zatrzymuje sie na spojrzeniu dziewczyny>
<Sara patrzy sie na Marcina najpierw z usmiechem,a potem jej mina powaznieje. Po chwili zdaje sobie sprawe, ze ma cala zakrwawiona dlon, spoglada na nia, po czym wzdycha>Powinnam znowu zmienic opatrunek...Rozgosc sie...To potrwa tylko chwile...<Sara idzie do lazienki, nie zamyka drwi, wyciaga z apteczki jakis plyn, sciga bandaz i przemywa rane...>
<Marcin podchodzi do uchylonych drzwi> Pomoc Ci? <Usmiecha sie do Sary, ktorej odbicie widzi w lustrze. Podchodzi do dziewczyny i obejmuje ja, ostroznie, uwarzajac na pokaleczone plecy. Opiera glowe na jej glowie, delikatnie calujac jej wlosy. Powoli obraca dziewczyne, przytulajac jej nagoie ramiona do siebie. Spoglada na jej twarz i delikatnie zbliza swoje usta do jej czola, nosa, ust...>
<Sara odwzajemnia pocalunek, oplata rece wokol szyi Marcina i wplata palce w jego wlosy...Po chwili nadal go calujac zaczyna rozpinac jego koszule, delikatnie calujac platek jego uszka i lekko muskajac szyje...Sara wtula sie w cialo Marcina...po czym czule kasa skore jego szyi i delikatnie zlizuje jezyczkiem jego krew....
<Marcin prowadzi Sare do pokoju i opada z nia na lozko. Widzac delikatny grymas bolu na twarzy dziewczyny, gdy ta sie kladzie, siega reka do stolika nocnego i podaje jej butelke z krwia.> Wypij troche tego, wiem, ze gorsze, ale musisz troszeczke zaleczyc rany. <Po chwili zabiera Sarze butelke i usmiechajac sie szeroko, mowi> Starczy, bo nie bedziesz miala ochoty na... <usmiecha sie do dziewczyny, odklada butelke i caluje jej usta, szyje. Mocno przytula, Sara czuje lekkie uklucie na szyi, a po chwili jego jezyk bladzacy w okolicy rany.>

<szepcze> Jestes cudowna...
<Sara mocno obejmuje Marcina, po czym ujmuje jego twarz w dlonie i patrzy mu gleboko w oczy, z ufnoscia i slaboscia malej dziewczynki. Po chwili delikatnie dotyka ustami jego ust i szepcze cicho>Wolalabym umrzec dzis...niz dalej tak zyc i nie znac Ciebie...<Sara patrzy nadal w oczy Marcina, a jej cialo zaczyna lekko drzec...>
Ja tez... <Marcin caluje Sare, powoli wplatajac dlon w jej wlosy. Jego usta dotykaja jej szyi, potem ramion. Powoli narzuca na oboje koldre, po chwili, nadal calujac Sare, wyciaga spod okrycia czarny, koronkowy biustonosz. Jego glowa przesuwa sie powoli w dol, Sara czuje po chwili cieply uscisk jego warg na swich piersiach. Caly swiat odplywa im sprzed gdy dlonie Marcina wedruja jeszcze nizej...>

***

<Delikatny ruch obok budzi Marcina. Powoli przekreca glowe na bok, spogladajac na dziewczyne. Wplata delikatnie dlon w jej wlosy i caluje je. Druga dlonia szuka dloni Sary...>
<Sara podaje Marcinowi swoja dlon, patrzy sie na niego z czuloscia, po czym smutno spuszcza wzrok, powoli wstaje z lozka, jedna dlonia zabieraja ktorys z kocow, otula sie nim niedbale, podchodzi do okna i spoglada za okno zmartwiona...>Obiecywalam sobie, ze juz nigdy wiecej nie pozwole sobie na slabosc...I sobie i matce...Mial byc juz tylko socjalizm, tylko walka dla innych...i nic juz nie mialo byc moje...Wierzylam w ideal rewolucjonisty stworzony przez Bakunina, chcialam sie w nim zatracic, chcialam wierzyc tylko w rewolucje, nie miec nic na wlasnosc...Nie miec nawet uczuc...<Sara patrzy smutnym,zagubionym wzrokiem na Marcina, z jej oka splywa malenka czerwona lezka...>
<Marcin podnosi sie na rekach, siada na lozku, wciaz nakryty koldra> Czuje sie winny. <jego oczy smutnieja> Tylko, ze nie chce, by ktos tak cudowny jak Ty oddal calego siebie idei. Przeciez musisz skads czerpac sily do walki, bezuczuciowa monotonia zycia Cie zabije szybciej niz przypuiszczasz. Ale przykro mi, jesli zrobilem cos wbrew Tobie. <spoglada troskliwie na stojaca przy oknie Sare> Choc do mnie, zimno Ci w tym kocu... I wygladasz jak taka sierotka. <usmiecha sie do dziewczyny, robi jej miejsce kolo siebie> Jak chcesz plakac, to chociaz chodz sie przytul...
<Sara spokojnie, nawet troche dostojnie idzie w kierunku lozka, siada obok Marcina.>Zawsze mi zimno, kiedy jestem smutna...Nie wiem dlaczego...<Mowi wslizgujac sie pod koldre i kladac lodowata dlon na piersi Marcina, po czym ja cofa i spuszcza wzrok>Tyle sie nacierpialam...Sama mialam juz tego dosc, a milczalam ponad 13 lat od wydarzen w Poznaniu...Nawet Roza nic nie wiedziala...Kiedy jej mowilam o tym jak zszargal moja dusze Michalowski rozumiala moja wscieklosc, ale nie rozumiala lez...Jednak mnie nie zostawila, chociaz kazdy inny Brujah potraktowalby mnie jak szmate...<po chwili namyslu>Wiesz...Roza nigdy nie przeistoczyla zadnego potomka poza mna, dlatego dzwigam na sobie brzemie jej odwagi, jej charyzmy. Boje sie zawiesc ja po raz drugi...<Oczy Sary staja sie czerwone, a po policzku znowu splywa malenka lezka>Walczylam i walcze o jej idealy, o moje idealy, chociaz w tej walce czegos mi brak...Robie to wszystko dla ludzi, dla Rodziny, a wiem ze czegos w tym brak...To jakbym szukala smierci w tej pieknej idei socjalizmu, jakbym chciala umrzec za to, by innym zylo sie lepiej...Chociaz na dnie serca...Na dnie serca czuje, ze chodzilo juz tylko o smierc...Wtedy znowu przyszla Roza...Bala sie o mnie, chociaz nie wiedziala co mi jest...Ona pierwsza pila moja krew...Widzac jej poswiecenie nie moglam odmowic...To jej wola trzymala mnie przy zyciu, jej wola nakazala mi nie poddawac sie tej calej pustce...Postawila mnie na nogi, kazala walczyc...I pomscic swa krzywde...
Przyjechalam do Poznania silna, gotowa by sie zmierzyc z przeszloscia. I kiedy rzucano lowy na Michalowskiego, kiedy wiedzialam ze mszcze sie za siebie i za wszystkie niewinne istoty, ktore pomordowal...Pustka nie odeszla...<Sara ociera lzy, rozmazujac krew na twarzy>I wiesz co...?Chcialam czekac na Slonce i raz na zawsze z tym skonczyc, kiedy wybieglam ze spotkania...I wtedy pojawiles sie Ty...prosiles bym sie zgodzila by Ci towarzyszyc...A ja czulam jakbys prosil mnie, abym dala sobie pomoc...Teraz kiedy siedze tu przed Toba naga, bezbronna...pustki juz nie ma...jest tylko to rozkoszne wspomnienia wczorajszej nocy...Cieplo Twego ciala, smak Twej krwi i Twoj mily szept...
Ja chcialem spokoju, powrotu do domu... Tu sie wychowalem, tu byl moj dom. Myslalem, ze znalazlem spokoj, nawet pomimo zamieszania wokol tutejszej Rodzny. Choc chyba brakowalo jeszcze czegos do szczescia. Teraz wiem, ze brakowalo kogos takiego, jak Ty... <okrywa Sare koldra, sam rowniez kryje sie w poscieli. Obejmuje dziewczyne i przytula, delikatnie calujac jej usta i ramiona.>
<Sara kladzie glowe na ramieniu Marcina i delikatnie sie do niego tuli>Nie wiem juz co Ci powiedziec...Jak Cie zatrzymac...Jak nie pozwolic Ci odejsc...Jak nie pozwolic by ta mgla znow mi Cie przeslonila...Nie wiem co powiem Rozy, kiedy wroce do Paryza. Co powiem Wlodkowi, Krzyskowi i jak znajde sile na to, by...by przezyc choc jedna noc bez Ciebie...<Sara patrzy smutno na Marcina, jedna dlon kladzie mu na skroni i lekko ja glaszcze...>
Nic nie mow, bedzie dobrze. Jakos sie to wszystko ulozy... Nie wracaj do Paryza, nie na stale. Zostan tu, tu jestes bardziej potrzebna, tu tez ktos musi walczyc. Pomoge Ci. I nie martw sie Krzysztofem, on chyba zrozumie...w koncu nie robimy nic przeciwko jemu i waszemu klanowi. Twoja Matka tym bardziej zrozumie... <glaszcze dziewczyne po twarzy>
Marcin, ja walczylam przeciwko Tremere!To ja chcialam was wypedzic z tego miasta, nie Michalowski. Te rany na plecach to po potyczce z Krystianem, swiadomie podjelam sie tej walki, chcialam go zabic nic innego juz mi nie zostalo...To na mnie powinny byc ogloszone lowy, nie na Michalowskiego...I po latach takiego upokorzenia przez Krystiana mialabym teraz wrocic swojego wlasnego kata na tron? Krystian mnie prosil o to, prosil, blagal o poparcie tam w Paryzu, lecz ja wiedzialam, ze jesli pomoge Tremere to sama na siebie wydam wyrok. Na dodatek Twoj klan nigdy nie spojrzy laskawie na moj socjalizm. Nigdy go nie zaakceptuje, nie wejdzie miedzy ludzi, nie zacznie im pomagac. Wam chodzi o ta parszywa wladze!Wladze nad ludzmi, nad Rodzina! A do cholerny nikogo nie obchodzi, ze ludzie cierpia, ze ktos ich krzywdzi, ze nie ma im kto wskazac drogi!Marcin...nie staniemy po tej samej stronie barykady jezeli bedziesz sluzyc Krystianowi i Michaelowi...A jestem pewna, ze z ich powodu predzej czy pozniej bede musiala opuscic Poznan...jako ofiara, na ktora wydano krwawe lowy...<Sara opada na poduszke i szepta >Cholera dlaczego to wszystko jest takie trudne...< z jej oczu obficie splywaja lzy, dziewczyna zanosi sie szlochem, chowajac twarz w dloniach>
<patrzy smutnym wzrokiem na dziewczyne, gdy ta opada na poduszke - zaczyna glaskac jej wlosy> Saro, nie placz. Nie wiesz o wszystkim, wiec dlatego rozpaczasz. Ufam Ci, bo powiedzialas mi szczerze, kto Cie tak okaleczyl. Teraz Ty zaufaj mi. I posluchaj... Krystian nie wroci do Poznania. Jego dzialania nie podobaja sie Kanclerzom i dlatego ja tu jestem. By dopilnowac zeby Teodorowicz juz w Poznaniu nogi nie postawil. A Michael? Nie moge powiedziec Ci wiecej, ale zaufaj mi - on Ci nie zagrozi. Ze strony Tremere nie czuj sie zagrozona... Fakt, nie poprzemy Twojej walki o socjalizm i prace nad ludzmi. Przynajmniej nie jako klan. Ale tez nikt z mojego Domu nie bedzie Cie nekal. Przeszlosc odeszla, nadeszlynowe czasy, nowa wladza w miescie. I to dobra wladza, z jej reki nie zaznasz krzywdy, jesli tylko sama nie zaczniesz jej szkodzic. <usmiecha sie do Sary> Ulzylo Ci torche?
Nienawidze tej waszej wladzy...<Sara patrzy z pasja na Marcina>Nie wmowisz mi, ze jest lepsza, wladza zawsze rodzi wypaczenia, zawsze krzywdzi. I doskonale wiesz, ze bede jej szkodzic. Predzej czy pozniej bede przeciwko wam i przeciwko tej waszej marionetce. Wladze zdobywa sie przez demokracje, przez uswiadomienie sobie tego, ze jest ona potrzebna, ze sluzy dobru wspolnemu i jesli choc jedna jedyna jednostka jest przeciwko niej, wladza musi ustapic. Musicie w koncu zrozumiec, ze nie mozna byc ksieciem z woli intrygi, ksieciem mozna byc jedynie z woli spolecznosci pelnej i swiadomej, a nie powiazanej krwia, zdominowanej, zastraszonej, otumanionej prezencja. Poza tym powiedz mi czemu sluzy ta wasza wladza? Co ona dobrego robi? Nic! Trwoni pieniadze na lewo i prawo budujac sobie coraz to piekniejsze Elizja. A tymczasem male dziewczynki na ulicach musza sprzedawac swoje cialo. Wy sie bawicie, spijacie krew najlepszych, a Ci robotnicy, ktorych zwolniono po 89 roku ledwo wiaza koniec z koncem. A juz nie wspomne ile jest kobiet bitych, przesladowanych, gwalconych przez facetow, ktorzy nie mogac sobie z samym soba poradzic zaczeli pic. Byles kiedys w dzielnicach nedzy? Rozmawiales z tymi ludzmi?Powiedz, przyznaj sie, jestem pewna, ze czujesz do ich wstret, a przeciez moglismy byc tacy sami. I co, dostapilbys wtedy przemiany z woli Tremere? Nie, nigdy bys jej nie dostapil, nie mialbys ani majatku ani wiedzy a wasza piekna wladza takie jednostki potepia. <Sara wprost swidruje Marcina spojrzeniem. Kiedy unosi sie na lokciach zakrywajaca jej biust koldra zsuwa sie, odslaniajac jej piersi>
<Marcin opada na lozko i bezradnie rozklada rece. Patrzy na sufit i czeka az Sara da dojsc mu do slowa. Sluch uwaznie, choc nie daje tego po sobie poznac. Gdy dziewczyna konczy, mowi> Saro, czy ja powiedzialem, ze zalezy mi na wladzy? Chcialbym, by Tremere mieli wplyw na Poznan. Kazdy by chcial. Ale zalezy mi przede wszystkim na porzadku w miescie. Jak tego nie bedzie, to nie mam mowy chocby o Twojej pracy organicznej nad ludzmi. Dlatego uwazam, ze wladzy nalezy sie szacunek, trzeba jej zaufac i dac pole do dzialania. A Toreadorzy jeszcze nie podpadli, wiec nie mam powodow, by im nie ufac. Saro...

<Marcin spoglada na dziewczyne, zauwaza jej odkryty biust, jednak szybko przenosi wzrok na jej oczy> Ja tez pochodze z rodziny robotniczej. Ojciec, brat, ja - wszyscy pracowalismy we fabryce. Wiem, co to zyc w ubostwie. A dzielnice robotnicze zawsze byly mi bliskie, nawet teraz, w nowym zyciu - nic sie nie zmienilo... <patrzy gleboko w oczy Sary> Jestem po Twojej stronie, zaufaj mi choc troche, skoro wierze, ze mozemy byc razem i nikomu nie szkodzic...
<Sara patrzy na Marcina kompletnie zbita z tropu>Przepraszam...nie wiedzialam...Czasami nie potrafie nad soba panowac...Nie chcialam Cie zranic...Wybacz<Sara najpierw patrzy na Marcina ze smutkiem, po czym usmiecha sie serdecznie, opiera sie na lokciu, odwracajac sie w strone Marcina. Koldra osuwa sie na jej talie. Sara lekko sie unosi, przesuwa nieco do przodu, opiera druga reke na poscieli po drugiej stronie Marcina. Powoli zbliza swoje usta do jego ust, delikatnie je muskajac poczatkowo, potem caluje go namietniej. Patrzy mu w oczy z kokieteria i szepta czule> Nastepnym razem kochanie przerwij mi, zanim wpadne w pasje i zaczne krytykowac ten paskudny, wstretny system...
<Marcin zamyka jej usta swoimi ustami. Burza jej wlosow, lekko opadajaca na ich zlacone ramiona, powoli osuwa sie do tylu wraz z dlonia Marcina. Chlopak przyciaga do siebie talie mlodej wampirki i odchyla lekko glowe pozwalajac jej calowac sie po szyi. Po chwili, wsrod delikatnych, cichych westchniec dziewczyny, zaczyna przesuwac swoje usta po jej gardle i klatce pierosiwej. jego jezyk, przyjemnie goracy i wilgotny spokojnie slizga sie na jej piersiach, by po chwili powedrowac nizej... Delikatnym, choc spokojnym ruchem reki marcin nakrywa Sare i siebie kocem...>
***

<po powrocie z Fundacji Tremere>

Saro, juz dobrze, spokojnie, musimy sie zastanowic co teraz dalej zrobic. Arturowi ufam, Janinie tez, Michaelowi troche mniej. Nie chce jednak dodatkowych podzialow w i tak slabej poki co opozycji. Wiec musimy ustalic ile mozemy im powiedziec z tego, co wiemy oboje. No i czy powiedziec im o nas? <usmiecha sie do Sary> Takzyskamy ich zaufanie, a poki co i tak chyba nic nie stracimy. Za to problem krycia sie odpada.

Powiesz im o Wlodzimierzu, ze musisz go zabic jak najszybciej?
Marcin, zeby dorwac tego drania, musze wejsc w role kochanki Michalowskiego...<Sara patrzy smutno na Marcina>Musimy im powiedziec, ze bylam jego kochanka, jednak...nie chce,zeby wiedzieli ze kiedys go kochalam, chce zeby mysleli, ze Michalowski chcial mnie miec dla siebie...Jesli chodzi o nas...Tak mysle, ze powinnismy im powiedziec, ale nadmieniajac, ze juz kiedys bylismy razem...Wydaje mi sie, ze tym sposobem zdobede wieksze zaufanie Twego klanu...Poza tym...Mozemy im powiedziec, ze jestem z Toba powiazana krwia, dlatego moge bez obaw pic Michalowskiego krew, by wzbudzic jego wieksze zaufanie...<Sara ciezko wzdycha i smutnymi oczami patrzy na Marcina...>Wierz mi...To dla mnie nie latwe udawac kochanke Michalowskiego...Czuc jego cialo obok swojego i calowac kogos kogo szczerze nienawidze...Tym bardziej, kiedy zaznalam co to znaczy szczescie u boku kogos takiego jak Ty...
<podchodzi do Sary i przytula ja>
Kochanie, zniszczymy go, nie ma juz odwrotu. musi sie udac. Boje sie, ale wiem ,ze musimy. Boje sie o Ciebie...
<Kladzie dlon na talii Sary, druga wyzej, przytula delikatnie dziewczyne. Po chwili caluje ja w czolo.>
<Sara patrzy przez chwile Marcinowi w oczy, po czym zamyka je i bardzo szybko wgryza sie w jego szyje i pije jego krew. Po chwili znowu na niego patrzy>Marcin, nie dam rady udawac jego kochanki, nie dam rady sie przed nim upokorzyc i pic jego krwi. Nie chce, zeby jego wstretne lapy dotykaly mego ciala... i nie chce,zeby Ci sie cos stalo...
Saro, nie pozwole na to. Nie bedziesz musiala tego robic. <przytula Sare mocniej> Obiecuje Ci. Boje sie o Ciebie i o nas. nie chce bys to robila. Nie bedziesz sie musiala tak poswiecac. Moze i moj honor mnie zgubi, ale nie chce tego. Tak bardzo chce, bys byla szczesliwa... <Drobna kropelka krwi blyszczy w oku Marcina. Lekko pochyla swoja glowe i powoli zaczyna nacinac klami delikatna skore szyi dziewczyny. Sare przechodzi cieply dreszcz.>
Marcin...<Sara szepcze starajac sie odrzucic rozkosz jego pocalunku. Kladzie mu dlonie na piersiach i delikatnie od siebie odsuwa.> Marcin posluchaj...Rozmawialam z Roza...zada bym wrocila do Paryza na kilka dni...Byc moze na miejscu zatrzyma mnie dluzej...Nie moge odmowic...Musze jechac, wiem ze w tej sytuacji nie powinnam Was tu zostawiac. Wiem, ze zostane okrzyknieta zdrajca i po prawdzie nie mam juz czego tu szukac jesli wroce...Ale taka jest wola Rozy...Nie mam wyjscia...<Sara spuszcza wzrok>
Saro, rozumiem. I spadl mi kamien z serca. Tak bedzie lepiej, bedziesz bezpieczna. A ja zadbam o to, by nie powiedziano o Tobie, ze zdradzilas. Wmowie Michaelowi, ze moge Toba manipulowac. Powiem, ze sam kazalem Ci wyjechac. Uwierzy, mysli, ze Cie zwiazalem. Boje sie o Ciebie, ale tak bede spokojniejszy. A my damy rade sami, jest nas wielu. <spoglada w oczy Sary, delikatnie sie usmiechajac> Bedzie mi lepiej, gdy bede wiedzial, ze jestes bezpieczna Kochana...
Marcin...To nie w moim stylu, zeby wycofac sie z walki, zeby jej nie podjac w takim momencie. Serce mi sie kraje jak pomysle, ze tyle krzyczalam przeciwko Michalowskiemu, a teraz w takiej chwili wyjezdzam do Paryza...Chcialabym stac przy Tobie ramie przy ramieniu, kiedy Michalowski bedzie rozpadal sie w proch...Blagam nie dopusc, by Gronkowski przezyl to spotkanie...Kiedys wyjawie Ci powod...<Sara patrzy na Marcina zlekniona> I nie pozwol sobie czegokolwiek zrobic...Marcin...obiecujesz? Uciekaj jesli sprawy wymkna sie spod kontroli, ratuj sie zrob to jedno dla mnie...Przyjedz do Paryza, tam bedziemy bezpieczni...<Sara ma lzy w oczach>
Obiecuje... <lekko caluje czolo Sary> I wiem, ze bedziesz obok, gdy bede obcinal mu glowe. Gronkowskiemu tez. <oczy Marcina blyszcza, ale raczej pasja niz lzami>

Chodz, odpocznijmy... <chwyta reke Sary i prowadzi w strone kanapy>
<Sara siada na kolanach Marcina, opiera glowe o jego ramie i pozwala sie mu glaskac po wlosach>Marcin...a jezeli Roza nie pozwoli mi wrocic...Jezeli bede musiala z jej woli zostac w Paryzu...?I coz mam jej powiedziec, gdy zacznie pytac o Ciebie...Poczuje Twa krew w mych zylach..jak mam jej to wytlumaczyc...?Wscieknie sie...i nie pozwoli mi wrocic...
To ja przyjade do Ciebie. O co ma sie wsciekac? Przeciez to nie ona zabronila Ci wiazac sie z kimkolwiek, tylko Ty sama to sobie narzucilas. Przeciez Roza zrozumie, jesli powiesz jej, ze majac kogos u boku jest Ci latwiej dazyc do celow. Przeciez jest kobieta, zrozumie to. <delikatnie gladzi wlosy Sary co jakis czas calujac glowe dziewczyny, mowi spokojnie, cicho>
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cichooo.htw.pl