ryszard bazarnik, koncert na Ĺcianie
Panowie,
w związku z dość niespodziewanym pojawieniem się na wystawie Poenari przedstawiciela mediów, chciałbym, żebyśmy zajęli się i tą kwestią.
Dziennikarz nazywa się Roman Gierbielski i legitymował się legitymacją prasową Gazety Wyborczej. Twierdził, iż informacje o spotkaniu otrzymał z poznańskiej redakcji GW.
To są dwa tropy. Ktoś może pociągnąć to dalej? Dobrze by było porównać chociaż jego zdjęcie z dowodu z twarzą, która widzieliśmy.
M.W.
P.S. Co się z tym panem finalnie stało? Jak znam życie, wypłynie najdalej za miesiąc... Wolałbym wiedzieć komu wtedy strzelić w łeb.
Panem zajął się pan H. S. i kolega Aa, mieli go gdzieś porzucić.
Co do sprawdzenia tożsamości zobaczę co da się zrobić ale moje środki są już dość mocno rozciągnięte - to może potrwać.
Po zmodyfikowaniu jego pamięci tak, by nie wiedział, co się z nim działo po wejściu do mieszkania zdecydowano, iż wyjdę przybierając jego twarz, wygląd i strój tak, by nikt nie podejrzewał, iż coś się stało na samym naszym zgromadzeniu.
Jako dziennikarz zwróciłem na siebie uwagę policjantów stojących nieopodal, po czym poszedłem, wciąż w jego postaci, do najbliższego klubu. Tam ewidentnie zwróciłem na siebie uwagę, po czym skontaktowałem się z ludźmi pana Batory, którzy dostarczyli mi narkotyków, zgodnie z umową.
Ukryty tak, iż nikt nie mógł mnie zauwazyć, wróciłem do mieszkania, panna... przepraszam, pani Batory wstrzyknęła końską dawkę narkotyku dziennikarzynie, a pan Szulc zajął się - nieco przed świtem - wyniesieniem go stamtąd.
Efekt - nawet, jeśli biedak cokolwiek zapamięta, choćby twarze znajdujących się na pokazie panny Poenari i tak uznają, że naćpał się i zwidy miał... A naćpał się nie w samym mieszkaniu, lecz dużo później, po wizycie - wszak obserwowany przez świadków - w knajpie...