ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

ryszard bazarnik, koncert na ścianie

Krajobraz nie przedstawiał się za ciekawie. Suchy pustynny wręcz wąwóz otoczony z dwóch stron, skalnymi ścianami, obrośnięty obeschniętymi krzaczorami, wyglądał dosyć przygnębiająco. Dnem wąwozu niegdyś ciągnęła się obszerna rzeka, teraz jednak nie było nikogo kto mógłby to pamiętać, nic już nie przypominało tego czym było dawniej. Ale dwóm maleńkim istotom to nie przeszkadzało. Ubrane w obdarte i brudne łachmany pozakładane bez ładu, na ciało i zwisające do samych stóp wyglądały przekomicznie, wraz z przyłożonymi rurkami od aparatów tlenowych i zwisającą rurką nie działającymi od dziesiątek lat. Do tego na oczy założone miały dziwaczne gogle skrywające całą twarz. Żadna część ich ciała nie była odkryta, wszystkie kończyny wraz z głową poobwijane były jeszcze brudniejszymi bandażami. Istoty te ciągnęły za sobą sklecony z paru koszyków sklepowych, wózek pełen całej chmary śmieci i odpadków. Pojękiwały przy tym dziwnie jakby rozmawiając ze sobą. Nagle rozległ się huk strzału i jedna z istot padła niczym rażona gromem. Towarzysz stanął wryty przyglądając się martwemu ciału, z którego powoli zaczęła wydobywać się czarna ciecz. Rozległ się drugi huk, nim ofiara zdążyła w jaki kol wiek sposób zareagować. Padła na wznak obok towarzysza.
Strzelec stał na szczycie jednej ze ścian wąwozu i przeładowywał spokojnie swoją broń. Był to młody chłopak, o długich do ramion, kruczoczarnych włosach i ciemnej cerze. Miał jasne, piwne oczy, i dość gęste brwi. W lewym uchu nosił mały kolczyk, czoło miał przewiązane wstęgą w czerwono niebieskie paski. Nałożony na tors miał tylko lekki tank w panterkę. Na plecach nosił dość duży plecak. Obwinięty był szerokim paskiem, przytrzymywał on ciężkie ciemno zielone bojówki o szerokich nogawkach. W dłoniach trzymał on karabin snajperski SAKO TRG. Bardzo cenił sobie tą broń i nie zamierzał się z nią rozstawać.
Po woli ruszył w dół, ostrożnie wybierając kamienie na których stawał. Po chwili znalazł się na dole. Podszedł ostrożnie do zwłok, rozejrzał się dookoła po czym delikatnie stopom odwrócił zwłoki na plecy. Przykucnął i przyjrzał się im z obrzydzeniem. Powiedział do siebie:
- Ghule, już dorosłe po jakieś 1,5 metra. Muszą tu gdzieś mieć gniazdo. Lepiej się zabierać stąd.
Wyprostował się i podszedł do wózka pełnego śmieci. Kopniakiem wywrócił go na bok i lufą karabinu zaczął je rozgarniać poszukując czegoś co mogło się przydać. Znalazł dwie puszki konserw, paczkę baterii i zapalniczkę. Schował je do plecaka po czym ruszył powrotem do skalnej półki, zaczął się po niej ostrożnie wspinać. W końcu dotarł na szczyt i ruszył prosto przed siebie. A miał przed sobą niezwykły widok.
Wielkie żelazne szkielety po dawnych drapaczach chmur przecinały niebo. Stare blokowiska porośnięte były chaszczami i wysoką trawą. Popękane drogi wiły się miedzy poprzepalanymi budynkami. A wszędzie stały stare zardzewiałe wraki aut. Niektóre wciąż posiadały ślady po starych właścicielach. A w oddali na zachodzie wił się wielki most, w połowie zerwany i roztrzaskany o dno koryta. Chłopak po piętnastu minutach marszu dotarł do starej stacji benzynowej stojącej z boku jednej z dróg wylotowych miasta. Stary szyld leżał powalony przed drzwiami przez wiatr. Stacja ogółem przypominała tylko namiastkę tego czym była niegdyś. Chłopak odsunął szyld i popchnął stare drzwi. Od wewnątrz były zabite blachą. Zamknął je z powrotem i nałożył skobel. Podszedł do starego krzesła i położył na nim plecak, a obok snajperkę. Wyciągnął z niego zdobyte konserwy, baterie i zapalniczkę, za to z kieszeni nadpoczętą paczkę fajek. . Wybrał delikatnie najmniej zmiętego papierosa, resztę rzucił na stół. Parę razy pstryknął zapalniczką, ale nic się nie stało. Wstał i cisnął nią w kąt.
- Kurwa no…
Podszedł do starego okapu zwisającego obecnie byle jak z sufitu. Sięgnął ręką na górny blat. Znalazł gdzieś w rogu nadpoczęte zapałki. Draska sypnęła iskrami, i po chwili na krańcu zapałki zamigotał chwiejnie płomień. Chłopak spokojnie przypalił peta. Jednym machnięciem ręki zgasił płomień i wrócił do stołu. Złapał jedną z konserw, wyciągnął z kieszeni scyzoryk i ostrożnie wbił w wieko puszki. Jednolitymi ruchami powoli otworzył swoją dzisiejszą kolację. Powąchał delikatnie guzowate mięso. Nie był to może najgorszy posiłek w jego życiu, ale pamiętał gorsze potrawy. Zza starej lady dobył podarte wydanie Timesa z 2024 roku. Usiadł wygodnie i scyzorykiem pokroił zawartość puszki. Nadział obfity kawałek mięsa. Cały opływał w żółtawej galaretce. Bez mrugnięcia pochłonął kawałek i zagłębił się w lekturze. Zjadł posiłek, odstawił puszkę na bok, zwinął gazetę i wypalił do końca fajka. Wszedł do łazienki, rozebrał się i puścił wodę w prysznicu. Poczekał aż żółta ciecz spłynie. Zatrzasnął kabinę i powoli odprężył się pod gradem zimnych kropelek. Kąpiel zajęła mu sporo ponad pół godziny. Świeży i ubrany wyszedł zadowolony z łazienki. I wtedy zadzwonił ustawiony w kącie budzik. Chłopakowi zrzedła mina. Szybko wyłączył dręczący go dźwięk. Wyszedł na dwór. Zabezpieczył linkę od ładunków wybuchowych porozmieszczanych wokół stacji. Spojrzał na Zachód. W oddali słońce skrzyło się krwawą czerwienią, zachodząc za pagórkami stepów i pustyń. Chłopak szybko wrócił do środka budynku. Zaciągnął powoli żaluzje. Potem przymknął otwierane do wewnątrz metalowe okiennice, zbite były z 5 centymetrowej warstwy blach różnego rodzaju. Na końcu założył na nie skobel. Pogrążył się w półmroku. W samotności głuchych czterech ścian. Obwinął się kocem i siadł w najciemniejszym rogu pomieszczenia przytulając do siebie karabin. Rug wysłany był różnymi szmatami dzięki czemu było w nim wygodnie. Po woli odezwał się sam do siebie.
- Dobranoc Juuichi. – po czym odpowiedział sam sobie – Dobranoc…
Zamknął powieki i usnął. Spał niespokojnie, ciężko oddychając i majacząc przez sen, ciągle widział te twarze bez wyrazu przypatrujące mu się za szklanej szyby. No i ten okropny chłód. Ból głowy, wymioty i szara pustka.

W ciemnym pomieszczeniu Juuichi spał w rogu. Na zewnątrz szalały wycia i pojękiwania jakiś nieziemskich istot, krzyki łowców nocy, dzikich bestii. Ta okropna kapela trwała do samego rana. Rano wszystko ucichło wraz z pierwszymi promieniami słońca.

Cały ranek, do samego południa zajęło Juuichiemu dotarcie do wodopoju. Natknął się co prawda na obgryzione zwłoki gazeli, ale drapieżniki niewiele z niej zostawiły. Zaczaił się w pobliskim sitowi i zamarł w oczekiwaniu. Sprzyjało mu jednak szczęście bo bardzo szybko wypatrzył swoją ofiarę. Otóż stado Otnielli, jaszczurów przypominających żywcem wyjęte z książek o dinozaurach, zebrało się żeby zaspokoić pragnienie. Chłopak cierpliwie zaczekał aż zwierzęta skończą pić. Nie chciał bowiem aby krew zmieszała się z wodą w sadzawce. Inaczej mogły ją łatwą zwęszyć drapieżniki, te nie śpiące za dnia. Te gorsze. Gdy stadko powoli zaczęło się oddalać chłopak oddał strzał. Młoda Otniella niczym trzaśnięta głazem padła na ziemię i zaczęła wić się w konwulsjach. Całe jej zwłoki drżały. Reszta stada natychmiast zniknęła w tumanach kurzu. Juuichi podszedł powoli do ofiary. Kula trafiła idealnie w tył głowy. Bez zbędnych oględzin myśliwy zabrał się do obrządzania zwierzyny. Najpierw delikatnie ściągnął skórę. Potem zebrał galaretowaty tłuszcz osiadły wokół mięsni. W końcu na wielkich liściach paproci zerwanych nieopodal Juuichi zaczął składać potężne kawały mięcha wyżynane z ud jaszczura. Jak dawno nie jadł świeżego mięsa. Miesiąc? A może i więcej.
I wtedy usłyszał, narastające stąpanie, przyprawiające ziemię w drżenie. Nagle oblała go fala zimna i lęku. Jak to możliwe, że jeszcze jeden osobnik zachował się przy życiu? Przecież wszystkie wyemigrowały. Chłopak panicznie zaczął chować mięso do plecaka. Gdy stąpanie przybrało na sile, zaklął pod nosem, zapiął plecak i pędem puścił się w drogę powrotną. I wtedy przerażony przypomniał sobie jak wielki błąd popełnił. Jego TRG zostało przy padlinie. Ale już było zapóźni, zza pagórka wyłoniła się paskudna gadzia morda, zakończona czerwonymi zdobieniami na pysku. Allozaur wyłonił się w pełnej okazałości. Mierzył jakieś 4 metry wysokości i dwa razy tyle długości. Podszedł leniwie do ofiary i obwąchał ją nozdrzami. Parsknął po czym chwycił ciało w zęby i ruszył z powrotem za pagórek. Juuichi przeklinał w myślach najgorzej jak potrafił za swoją głupotę. Gdy gad zniknął podszedł po woli to krwawej plamy i podniósł leżący nie daleko karabin snajperski. Odetchnął z ulgą. I wtedy to poczuł, tą dziwną siłę, która potraktowała go jak psa na smyczy i nakazała mu się odwrócić. Wiedział że nie posłuszeństwo może przypłacić bólem więc spojrzał za siebie. Łeb Allozaura bacznie mu się przyglądał zza pagórka. Bestia zaryczała przeciągle.
- Kurwa!
Wystartował natychmiastowo z miejsca, ściskając kurczowo snajperkę i mając nadzieję że buty wytrzymają jego tempo. Nie musiał się odwracać żeby wiedzieć iż bestia goni goń. Ani tym bardziej żeby być pewnym że już po nim jak zaraz się gdzieś nie schowa. Pędził przed siebie z zawrotną prędkością, przewijając nogami szybciej niż młynek do kawy. Coś go podkusiło by się obejrzeć. Allozaur najwyraźniej dawał za wygraną, gdyż wyraźnie zwolnił. Uznał iż tak mała zdobycz nie jest warta tak wielkiego zachodu. Juuichi uśmiechnął się do swojego szczęścia. A ono w odpowiedzi pokazało mu środkowy palec. Podeszwa trampków puściła, chłopak stracił równowagę i podciął się bosą stopą. Legł jak długi na ziemi ryjąc twarzą boleśnie po żwirze. Odwracając się ujrzał zbliżającego się gada. Po woli podniósł się jednak pewnym było że w takim stanie i z takim obuwiem to koniec. Bestia zaatakowała natychmiast, rozdziawiła paszczę ukazując rzędy ostrych jak brzytwy kłów. Szczęka śmignęła w powietrzu i uderzyła o niewidzialną kopułę, tuż nad chłopakiem. Zęby pękły, szczęka prawdopodobnie złamała się. Allozaur zaryczał przeciągle z pełnym bólu głosem. Spojrzał nienawistnie na chłopaka, ten jednak stał wyprostowany i spoglądał na drapieżnika spode łba.
- Proszę cię odejdź…
Oszołomienie po woli ustępowało i gad zaczął po woli krążyć wokół chłopaka. Ten jednak wciąż nie spuszczał z niego wzroku.
- Błagam cię idź sobie do diabła jak cenisz swe życie…
Chłopak nie chciał korzystać z tej mocy. Wiedział, że wiąże się ona z bólem. Okropnym bólem, który tak osłabi jego ciało, że nie będzie w stanie się bronić. A nie chciał tego na pustkowiu. Na czole wyskoczyła pulsująca żyła, Juuichi zacisnął mocniej zęby, zalała go fala potu.
- PRECZ!!!
Wrzasnął z całych sił. Dinozaur zaryczał donośnie w odpowiedzi i powoli ruszył w kierunku ofiary. Chłopak zaczął krzyczeć głosem pełnym bólu i złości, kamyki pod jego stopami zaczęły drżeć. Z nosa pociekła mu strużka krwi.
Nagle gdy Allozaura dzieliło zaledwie już parę metrów od zdobyczy jego szczęka eksplodowała na kawałki. Strzępy kości i zębów zwisały obok ciemnego jęzora z dolnej partii czaski, gdy góra była prawie nietknięta. Bestia runęła na ziemię, a jej ciało przepełnione przed śmiertelnymi konwulsjami wprawiało w ruch cały teren na około. Po woli zdechła, wykrwawiając się, a światełko w jej oczach zgasło na zawsze.
Ale i z Juuichim nie było najlepiej. Upadł na kolana, oparł się o kolbę karabinu i zwymiotował krwią przed siebie. Cały drżał, ciało miał mokre od potu, a w głowie huczało jakby zalęgnął mu się tam zespół death metalowy. Mimo wszystko znalazł siłę aby się podnieść. Poprawił delikatnie plecak i ospałym, ociężałym krokiem, opierając się wciąż na karabinie ruszył w kierunku starej stacji benzynowej.

Na starej autostradzie poranionej czasem, pojawiło się stadko małych sarenkowatych zwierzątek. Ostatnie z nich zatrzymało się i zastrzygło uszami. Spojrzało w głąb drogi. Gdzieś w oddali słychać było buczenie silnika. Po chwili wyłoniły się trzy motocykle. Jadący nimi byli typowymi ludźmi jakich można się było spodziewać. Wielcy, zarośnięci, w starych skurzanych kurtach, powycieranych dżinsach. Jadący po środku miał na plecach obszernego obrzyna, za to jego towarzysze po szot gunie. Jednym celnym strzałem głowa sarenki rozleciała się na kawałki. Widać już było miasto, ogromne i opustoszałe. Na tle ruin pojawiła się stara stacja benzynowa. Przywódca skinął ręką i cała banda zjechała po woli z drogi. Zatrzymali się przed wejściem. Jeden poszedł sprawdzić baniaki.
- Puste Gus, już dawno nie ma na tym zadupiu paliwa.
Przywódca nazwany Gus odpowiedział.
- Sprawdź z Pepe środek. Może tam znajdziemy co ciekawego.
- Nie trzeba - dobiegł głos z środka stacji – chodźcie chłopaki.
Pepe już siedział wewnątrz salonu okrytego półmrokiem. Trzymał w dłoni scyzoryk którym wczoraj Juuichi spożywał posiłek. Wbił go w stół.
- Ktosik ma tutaj melinę Gus, mamy puszki po żarciu, konserwy, ciągle działa prąd, wodę. Przyjemne gniazdko. Do tego znalazłem paczkę naboi. Średni kaliber, długodystansowe.
Gus wszedł po woli.
- Ślepy zostań na zewnątrz i przypilnuj maszyn. My zrobimy oględziny i któryś skoczy po szefa.
Pepe podszedł do lady, wyciągnął z niej masę książek i starych gazet, nieaktualnych od jakiś dwustu albo trzystu lat. Nie potrafił czytać, nikt zresztą z ich paczki nie umiał. Szalone Diabły nie potrzebowały tej umiejętności. Ważne były umiejętności dosiadania maszyn i celne oko. Rządzili całymi Wschodnimi Rubieżami i ciągle zdobywali nowe tereny. Roili to jednak ostrożnie bo nigdy nie wiadomo było czy maszyny nie wróciły przypadkiem. Fakt zaginęły jakieś dwadzieścia lat temu, wszystkie w przeciągu miesiąca, od tak zniknęły. Ale ludzie gadali że na północy już nikt nie żyje, a tu proszę ktoś sobie urządził luksusowe mieszkanko.
- Co to ?!
Krzyknął Gus z obrzydzeniem.
- Książki i gazety. Same śmieci, pewnie na rozpałkę.
- Tym debilom z Pallac by się spodobało. Hje hje.
Zarechotał niczym żaba. Kto wie czy gdyby go nie ogolić nie wyglądałby właśnie tak. Otworzył starą lodówkę, o dziwo działała. W środku leżały jakieś kawałki błoniastego mięsa, ze trzy sarnie udźce i puszka konserw. Wyjął te kawałki i uśmiechnął się do Pepe. Jego żeby przypominały wyszczerbione sztachety w bardzo ubogim płocie.
- Zrobimy se pieczone nim wpadną chłopy?
Pepe zrzucił wszystkie gazety i książki na podłogę.
- Czemu nie?

Juuichiego ogarniał lęk. Było już ostro po południu, słońce już zbliżało się ku zachodowi, a jemu ciągle wiele brakowało do domu. Co prawda czuł się już o wiele lepiej, jednak ciągle miał zawroty i ból głowy. Nie mógł sobie pozwolić na spędzenie nocy na pustyni. Wiedział że nie przeżył by nawet do północy. Teraz jednak musiał chwilkę usiąść. Wyciągnął starą metalową manierkę i łyknął głośno wodę. Zaczął głęboko oddychać, po woli. Przymknął oczy jednak zachował maksymalną czujność. Gdy sobie już chwilkę odpoczął spojrzał w kierunku stacji. I wtedy dopadł go jeszcze gorszy strach niż obawa przed cieniami nocy. Gdzieś na horyzoncie unosiła się stróżka dymu. Złapał za karabin, zacisnął zęby i ruszył biegiem w kierunku, z którego unosił się dym. Nie zważał na ból po prostu pędził przed siebie. Co prawda nie tak szybko jakby chciał, ale brnął przed siebie. A dym nabierał wielkości.

- Hje hje hje! Pepe dajno do ognia!
Zawołał Gus do towarzysza, ten wyniósł kolejne parę sztuk książek.
- Szefie na co my tu jeszcze właściwie czekamy, przecież wszystko zabrane.
- Pomyśl chwilę baranie. Jakiś ćwok myślał, że nas przechytrzył i postanowił sobie żyć bez płacenia daniny Diabłom. Ale ja na to nie pozwolę. A on będzie przykładem dla innych, że nie ważne jak daleko się ucieknie, my i tak go dopadniemy.
- Ale ten ogień i ten dym. Zdradzą nas.
Gus zarechotał głośno.
- O to chodzi, jak tylko się właściciel pojawi, Ślepy odstrzeli mu nogę z tamtego wzgórza, wtedy się z nim zabawimy i zwleczemy na linkach do Kollegium. Niech się ludzie napatrzą.
Pepe ufał Ślepemu i wiedział że lepszych strzelców od niego w Diabłach nie ma. Bał się jednak, że nim Ślepy dostrzeże klienta, to ten może już im odstrzelić łby. Z amunicji jaką znalazł wywnioskował, że kimkolwiek był klient używał karabinu snajperskiego o dalekim zasięgu. Za dalekim jak dla niego. I wtedy dostrzegł znak. Ślepy machał, że ktoś nadchodzi z zachodu. Pepe i Gus biegiem skryli się wewnątrz stacji. Czekali na strzał Ślepego. Widzieli jak przykuca, przystawia kolbę do twarzy i celuje. I wtedy właśnie coś wybuchło. Ognisko rozsypało setki żaru i płomieni dookoła a samo powiększyło swój zakres. Po pierwszej nastąpiły kolejne eksplozje, miarowo rozchodzące się od ogniska. Ślepy nie wiedział co się dzieje, za to Gus i Pepe byli przerażenie gdyż póki co wybuchy otaczały stację, ale nie zbliżały się bezpośrednio do niej. Juuichi stanął w niedalekiej odległości i przyglądał się eksplozjom. Bał się o jego cenne rzeczy które tak pilnie składował od dwóch lat. Z przerażeniem dostrzegł że pierwsza eksplozja rozsypała żar bo dachu stacji, i że ta zajęła się płomieniem. Nagle z krzykiem z budynku wybiegł jakiś człowiek wrzeszcząc i płonąc od pasa w górę. Juuichi natychmiastowo wycelował i oddał strzał. Kul bezbłędnie trafiła między łopatki i koleś padł ciągle płonąc. I wtedy wyczuł aurę jeszcze dwójki ludzi. Jeden wewnątrz, drugi naprzeciwko niego na wschodnim krańcu kanionu. Nie potrafił opisać tego uczucia, po prostu czuł istoty żywe razem z ich zamiarami i pragnieniami. I wiedział że natychmiast powinien się schować przed oczyma strzelca na wschodzie. Gdy tylko odskoczył w prawo tuż obok niego śmignął pocisk. Puścił się pędem w kierunku starej naczepy do tira, która stała najbliżej niego. Kolejne dwie kule natrafiły na tą samą barierę co Allozaur wcześniej i odbiły się. Na szczęście pociski były tak małe, że przyzwanie bariery nie kosztowało wiele wysiłku Juuichieg.
Ślepy nie mógł uwierzyć, że trzykrotnie nie trafił w cel i to na otwartej przestrzeni. Coś tutaj było nie tak, najpierw ten wybuch, potem śmierć Gusa. Nie dobrze, a Pepe wciąż siedział w tym płonącym budynku. Ręce zaczynały się mu trząść, broń ślizgać się w spoconych dłoniach.
- Co jest do durnia?!
Krzyknął do siebie. I mógł tylko przeklinać siebie za tą chwilę dekoncentracji. Albowiem klient płynnym fikołkiem wyskoczył zza rogu, ale też momentalnie wycelował i oddał strzał. Kula trafiła Ślepego centralnie w przegrodę nosową. Zwłoki jednego z Diabłów obsunęły się ze zbocza i upadły u jego podnóża.
Płomienie już ogarnęły prawie całą stację, nie było szans na ratunek czegokolwiek z pożaru. Pepe wyskoczył z budynku tylnym oknem. Nim zdążył się poruszyć poczuł dotyk zimnej lufy w potylice.
- Rączki fiucie do góry. I żadnych gwałtownych ruchów padalcu. Po stracisz ten zasrany łeb. A teraz do przodu.
Poczuł jak metal broni popycha go między łopatkami do przodu. Chłopak zaprowadził go na autostradę. Pepe stał tyłem do chłopaka i płonącej stacji.
- Na kolana!
Krzyknął Juuichi.
- Co?
Chłopak z całej siły kopnął go od tyłu w nogi. Jeden z Diabłów upadł na asfalt. Juuichi ciągle celując w głowę stanął przed klęczącym jeńcem. Pepe wyglądał żałośnie, przestraszony i cały osmolony.
- Znajdziemy cię… - zachlipał – i zatłuczemy jak psa, z nami nie można zadzierać. Mamy setki Lu…
- Zamknij się…
Pepe zachlipał i krzyknął.
- ZATŁUCZEMY CIĘ TY SKUR…
Chłopak z całej siły trzasnął kolbą w twarz bandytę. Ten upadł i zaskowyczał jak pies. Zalał się krwią i już nie podnosił. Płakał jak dziecko.
- Skąd się tu wziąłeś?
Pepe nie odzywał się. Nadal leżał i płakał.
- Skąd! – Z całej siły nadepnął na dłoń jeńca, i przekręcił w prawo potem w lewo. – Skąd! Póki masz jeszcze dłoń!
- Z Kollegium!
Ostatnie głoski zabrzmiały i psi skowyt.
- Dokładniej!
- Siedziba Szalonych Diabłów znajdująca się jakieś osiemdziesiąt mil na południe stąd!
- Po co tu przybyliście?!
Pepe odwrócił się powoli ściskając połamaną dłoń w drugiej ręce. Uśmiechnął się poprzez wyraz bólu.
- Mieliśmy szukać nowych terenów i zbiegłych mieszkańców Kollegium! Kiedy nie wrócimy, pojawią się następni, liczniejsi, bardziej przygotowani! Znajdą cię i zakopią żywcem!
Juuichi uśmiechnął się. Przyklęknął i z Plaskacza uderzył w twarz bandytę. Choć cios lekki naruszył i tak już złamany nos i szczękę. Chłopak wyprostował się i wycelował bronią.
- Mam nadzieję, że się zjawią, bo wasza śmierć nie wystarczy mi na spłacenie waszych krzywd jakie mi wyrządziliście. Nigdy nie spotkałem ludzi, czytałem o nich wiele, ale nigdy nie sądziłem że są aż tak obrzydliwi. Nie wiem czy nie jesteście nawet gorsi od Ghuli!
- Nie błagam! Jeśli mnie nie zabijesz wstawię się za tobą! Nie sprostuje to jako wypadek, nie wspomnę słowa o tobie obiecuję, nikt nie będzie ciebie gnębił. Znowu będziesz miał święty spokój.
Juuichi zawahał się. Nie ufał ani trochę jego słowom, po prostu coś wewnątrz nie pozwalało mu zabić tak nędznej kreatury, która płaszczyła mu się u stóp zlana krwią i łzami. Co się z nim działo. Nigdy się tak nie czuł. Spojrzał na Pepe. I ujrzał fragment spalonej książki , pół nadpalonego woluminu jego książki!
Ze wściekłością kopnął Diabła w brzuch, ten przeturlał się kawałek.
- Dlaczego spaliliście moje książki?! Dlaczego!!!
Pepe z przerażeniem przyjrzał się obliczu chłopaka. Źrenice zmniejszyły się, a na czole wyskoczyła pulsująca żyłka. Pepe poczuł jak jaka wewnętrzna siła rozrywa mu powoli ścięgna, miażdży kości, rozcina mięsnie w prawej ręce. Ból jakiego doznał był nie do zniesienia. Patrzył z przerażeniem jak cała ręka porusza się pod skórą. Pojawiają się guzy i cienie. W końcu się uspokoiła. Ból jednak ciągle siedział w miejscu.
- Od dzisiaj nie spalisz już żadnej książki! Nie spalisz niczego!
Pepe usłyszał upragniony strzał. Dobiegł on jednak z tyłu. Pepe padł do tyłu, i zaczął broczyć krwią. Za to Juuichi nie mógł uwierzyć, że nie wyczuł aury czwartej osoby. Szybko jednak zrozumiał, że nie było czwartej osoby. Był to Gus, całą górną część ciała miał popaloną, w ręku trzymał dymiącego się jeszcze obrzyna.
- Śmieć! Nie zasługiwał na miano Diabła!
Chłopak podniósł szybko karabin jednak Gus był szybszy strzelił pierwszy. Śrut ranił chłopaka w lewy bark , przechodząc na wylot. Dosłownie ułamki sekundy później rozległ się drugi strzał. Kula powędrowała wprost na wielkiego przywódcę watahy. Gus legł niczym rażony piorunem.
Chwilę potem padł Juuichi, legł jak długi na plecy. Oddychał ciężko. Usta nabiegały krwią. Był zbyt wykończony tworzeniem bariery, pojedynkiem z dinozaurem, i walką z tymi bandytami. Dodatkowo rana bardzo broczyła krwią. To wszystko sprawiało, że chłopakowi nie chciało się wstawać. Odwrócił twarz by ostatni raz spojrzeć na płonącą stację, która była jego tak długo domem. Nagle dostrzegł maleńki przedmiot. Opalony leżał parę centymetrów od jego twarzy. Uśmiechnął się. Co za idioci, pomyślał, rozpalili ognisko na środku mojej miny.

Cd powinien nastąpić.


coś początek toporny strasznie... do zdań
W końcu dotarł na szczyt i ruszył prosto przed siebie. A miał przed sobą niezwykły widok. więc ja bym coś tu zmienił, ale nie anlegam


Nie był to może najgorszy posiłek w jego życiu, ale pamiętał gorsze potrawy.

coś mi tutaj nie brzmi.. i nie pasuje... skoro nie był to najgorszy posiłek to po co pisać że jadł gorsze skoro pierwsza część zdania to sugeruje.


Po woli pisze się razem, tak samo jak
nie daleko i
nie posłuszeństwo


Jego TRG zostało przy padlinie. Ale już było zapóźni, zza pagórka wyłoniła się paskudna gadzia morda, zakończona czerwonymi zdobieniami na pysku. powinno byc za późno


Juuichi uśmiechnął się do swojego szczęścia. A ono w odpowiedzi pokazało mu środkowy palec. - dobry tekst

czasem zdarzają ci się powtórzenia...


nie będzie w stanie się bronić - IMO lepiej brzmi "nie będzie się w stanie bronić"

trochę chaotyczne te zdania, ale ogólnie fik się całkiem nieźle czyta i.. na pewno nadaje się na mangę, ponieważ pomysł jest dobry..
Nabój Drugi – What I Want

Przebudzenie nie należało do najmilszych chwil w życiu Juuichiego. Mimo to zniósł je z spokojnie. Lekkie kropelki deszczu spadły na twarz chłopca. Podniósł się po woli. Nie wstał jednak, tylko złapał się za głowę i siadł po turecku. W uszach dzwoniło mu jak na mszę w kościele. Nie bardzo docierało do niego co się właściwie niedawno stało. Gdy jednak w końcu zebrał myśli, ze strachem spojrzał na zachód. Słońca już nie było widać. Jedynie lekka poświata dawała znać, że ono niedawno jeszcze wyglądało znad pustynnego krajobrazu. Po woli acz z żalem chłopak przyjrzał się spalonej stacji. Jego dom i jedyne schronienie przypominały teraz jedynie spaloną kupkę gruzu. Deszcz dogasił resztki pogorzeliska. Noc, noc nadciągała, a on nie miał gdzie się przed nią schronić. Dziękował w sercu jednak komu kol wiek, za to że dzisiejszego wieczora sprowadził deszcz. Wielu groźnych drapieżników nie opuści dzisiaj swoich jam i siedlisk. Dzięki temu szanse Juuichiego na przeżycie rosły. Przyjrzał się barkowi. Rany już się prawie zagoiły, nawet ból ustąpił miejsca odrętwieniu ramienia. Pożywienie. A co z pożywieniem. No tak przecież miał w plecaku parę kawałków upolowanej wcześniej Otnielli. Wstał powoli. Podniósł leżący obok niego karabin. Podszedł do zwłok jednego z Diabłów. Z jego kieszeni udało mu się wyciągnąć parę przydatnych zabawek. W tym nawet swoją zapalniczkę.
Podbiegł do zwłok Ślepego. Nie znalazł przy nich niczego konkretnego poza starą latarką na alkaiczne baterie. Baterie. No tak spłonęły, jak wszystko. Gdzieś z oddali poprzez szum deszcz dało się słyszeć wyraźne ryki i popiskiwania jakichś istot. Juuichi zaklął. Puścił się biegiem do zwłok tego wielkiego. Jakże się zdziwił gdy ich nie znalazł. Nie miał jednak czasu żeby rozważać co się mogło z nimi stać. A może ten bydlak nie był tak martw jak się mogło wydawać na początku?
Piski i ryki stawały się coraz głośniejsze. Odgłosy dochodziły z kanionu. Chłopak po chwili zauważył kilkadziesiąt przygarbionych sylwetek, pełznących, wręcz płynących w ciemnościach w jego kierunku. Po rozmiarach i stylu poruszania Juuichi rozpoznał w nich
Ghule. I tak jak się spodziewał były to samce, które udały się na nocne polowanie. Było ich zbyt wiele, żeby myśleć o jakiejkolwiek konfrontacji.
Mimo tak beznadziejnej sytuacji Juuichi miał do siebie żal wyłącznie o to, że nie czuje strachu ale ogarnia go uczucie bezradności. A na to pozwolić sobie nie mógł. I wtedy przyszło oświecenie. Odwrócił się i pędem pobiegł do najbliższego z dwóch motocykli. Nigdy nie widział ich na żywo, a tym bardziej jeździł. Coś mu jednak wyraźnie mówiło co powinien zrobić. Włączył zapłon, zwolnił sprzęgło, dodał gaz i ruszył przed siebie. Za wolno jak na jego potrzeby. Motocykl nabierał prędkości, jednak parę Ghuli było już zaledwie o rzut beretem od niego. Jeden z nich skoczył. Szponiasta łapa zawadziła o tylne światło i rozszarpała je na miliony drobnych kawałeczków. Cielsko samca, upadło za to na asfalt w bardzo nieprzyjemnej pozycji.
Chłopak odjechał pozostawiając za sobą bandę rozwścieczonych istot. Po chwili zniknął im z oczu. Stado po woli zawróciło na pobojowisko. Trupy Diabłów zapewne posłużą przez długi czas na pokarm dla reszty stada.

Opancerzony pojazd powoli wlekł się na gąsienicach przez jedną z głównych ulic starej metropolii. Ogromne ilości gruzu i stare wraki skutecznie spowalniały jego podróż poprzez ruiny miasta. Przed jak i za pojazdem szło dwóch żołnierzy uzbrojonych w bardzo dziwną broń. Przypominała ona mini rakietnice z tą jednak różnicą, że cały nadgarstek krył się w obudowie, a całość była podłączona do ogromnej baterii umieszczonej przy pasie.
Cały konwój poruszał się powoli. Żołnierze uważnie rozglądali się dookoła. Szkielety wielkich budynków i ich cienie rzucane na opustoszałe ulice wyglądały niezwykle przygnębiająco. Wszędzie czaił się strach i wspomnienia śmierci z dawnych lat. Stare powywracane znaki, zardzewiałe bilbordy, zarośnięte bluszczem boisko do koszykówki skryte niegdyś za siatką, która teraz leżała na chodniku. To wszystko zdawało się obserwować z niezwykłą ciekawością z dawna nie widziany widok. Ludzi! Ale nikt z nich nie mógł się spodziewać jeszcze jednego obserwatora. Jak cień poruszał się po dachach niższych budynków i zaułkach starej metropolii. Czasami znikał na chwilę, by z Nienacka wychylić się gdzieś po drugiej stronie. Zachowywał się przy tym ostrożnie i nie pozwolił, aby żołnierze choć przez chwilę pomimo swej czujności mogli się czegoś domyśleć. Nagle konwój przystanął. Właz ogromnego łazika umieszczony z tyłu powoli zaczął się podnosić. Wyszło z niego kolejnych dwóch żołnierzy i dwójka dziwnie ubranych ludzi. Pierwszy był rosłym mężczyzną o kwadratowej, przystojnej twarzy. Druga za to była średniego wzrostu kobieta. Miała krótko ścięte, kruczoczarne włosy i bystre spojrzenie. Obydwoje nosili obcisłe białe stroje. Na każdym ze stroju wydrukowany był symbol niebieskiego liścia klonu w okręgu, z napisem „Free Pass”. Kobieta z mężczyzną zaczęli pobierać jakieś próbki ziemi, skanować przeróżne znalezione przedmioty. Ogólnie zrobiło się okropnie nudno. Nawet dla Juuichi’ego. Z początku skradanie się za konwojem było arcyciekawe. Wielka machina, która obudziła go gdy spał w jednej ze zdezelowanych chałup na przedmieściach, była czymś niezwykłym. Kolejni ludzie i to na tyle bezmyślni żeby w tak marnej grupie udać się samemu w głąb miasta. Niepokoiło go trochę to, że ludzie coraz częściej zaglądają w te strony. Jednak jakaś nieodparta część jego kazała mu śledzić konwój. Za to rozsądek i doświadczenie darły się z całych sił, że nie sprowadzi to na niego niczego dobrego. Teraz siedział skulony za jakimś wrakiem i przyglądał się jak ta dwójka podnieca się zieloną roślinką wyrastającą spomiędzy płytek chodnika. Po woli zaczął się wycofywać, gdy jak na zawołanie, część starego parkingu runęła z łomotem na ulicę. W powietrze uniosły się tumany pyłu. Z powstałej dziury wyłoniła się maszyna. Juuichi przywarł z powrotem do wraka by lepiej przyjrzeć się tej maszynie. Tak, była bardzo podobna do tej która niegdyś goniła go aż za przedmieścia. Składała się przede wszystkim z głównego korpusu zbudowanego w kształcie cygara. Na górze znajdowała się czarna dziupla z której wyzierało czerwone światło jakiegoś czujnika. Przypominało ono bardzo oko. Z dna korpusu wystawały setki różnych prętów, zębatek i łańcuchów no on stop zgrzytających o siebie. Korpus utrzymywał się na podłużnych przednich kończynach zakończonych rozszerzonymi bolcami. Za to tył podtrzymywały mniejsze, przypominające owadzie odnóża, nogi. Kobieta krzyknęła i pędem puściła się z powrotem do łazika. Mężczyzna również coś krzyknął do żołnierzy i zniknął wewnątrz pojazdu. Juuichi pokiwał smutnie głową. Wszyscy za pewne zginą. A wszystko dla paru roślinek.
Żołnierze przykucnęli i wycelowali swymi rakietnicami w maszynę. Ta ruszyła z zawrotną prędkością . To co ujrzał Juuichi przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Z broni wystrzeliły dwa potężne impulsy elektryczne i uderzyły w obudowę maszyny. Ta potknęła się w swym biegu, dziwnie zesztywniała i upadła tocząc się po ziemi. Na nieszczęście dla żołnierzy i łazika pęd był na tyle ogromny, że wielki metalowy korpus wpadł na konwój niczym kula między kręgle. Dwóch z nich zniknęło pod metalowym cielskiem, kończąc swój żywot, jednego trąciło odnóże i rzuciło o pobliski budynek. Za to łazik uderzony z hukiem poderwał się z ziemi i z łoskotem przeturlał jakieś dwadzieścia metrów. Trzech żołnierzy stojących na tyle daleko zaskoczył drugi bot. Z Nienacka wyłonił się zza skrzyżowania i splunął z palnika ogniem. Dwaj spłonęli na miejscu, trzeci uratował się skokiem w bok. Niestety przy upadku uszkodził swój miotacz elektryczny.
- Kurwa!
Z krzykiem zrzucił z siebie zniszczone uzbrojenie i biegiem ruszył w kierunku poobijanego łazika. Maszyna wykryła ruchu i puściła się w pościg. Żołnierzowi brakowało może z dziesięć metrów do wraku, gdy kleszcze mechanicznej bestii świsnęły nad jego głową. Nie trafiły w uciekiniera, jednak siła uderzenia skruszyła stary asfalt i przy okazji wywróciła go na ziemię. Reakcja bota była natychmiastowa, ponowił próbę zgniecenia ludzika. Wystarczył jeden strzał w podzespół sterowniczy. Kula rozpruła cylinder, zbyt cienki w okolicach czujnika, przedarła się przez podzespoły i utknęła gdzieś w magistrali danych. Po chwili nastąpiła mała eksplozja i górna część zajęła się ogniem. Dymiąca machina upadła na ścianę pobliskiego rumowiska i znieruchomiała. Żołnierz długo nie wiedział co się stało. Dopiero gdy ujrzał skradającego się przez pobojowisko chłopaka ze snajperką zawieszoną przez ramię zrozumiał co się stało. Albo przynajmniej domyślał się. Jak to możliwe żeby ze zwykłej borni powalić takie bydle, do tego w ruchu? Oprzytomniał i wyciągnął z kabury u spodni małe magnum. Wycelował w nieznajomego. Ten znieruchomiał w pół ruchu wciąż nie spuszczając niego wzroku.
- Nie ruszaj się!
Juuichi parsknął śmiechem.
- A co robię?
Żołnierzowi zrobiło się głupio szybko jednak zapanował nad sobą.
- Swój czy wróg!
Juuichi milczał.
- Swój czy wróg!!!
Jakaś niewidzialna siła wyrwała mu pistolet z dłoni i posłała go w daleki lot, gdzieś pomiędzy ruiny. Przerażenie malowało się na twarzy bezbronnego.
- Nie drzyj się tak, chcesz umierać proszę bardzo! Ale beze mnie.
Ruszył powoli do przestraszonego żołnierza. Ten jednak wyciągnął nóż z buta i wyciągnął w kierunku Juuichi’ego.
- Swój czy wróg?!
Chłopak westchnął głośno po czym wycelował ze snajperki w człowieka.
- Nie wiem.
Pociągnął za cyngiel. Huk odbił się echem po całym osiedlu. Ostrze noża zostało idealnie skruszone przez kule. Żołnierz leżał cały zlany potem.
- Ktoś mówił o zachowaniu ciszy?
- Spójrz tam.
Wskazał ręką róg zniszczonego parkingu. Jakieś istoty wyraźnie cofały się w głąb budynku.
Podszedł do leżącego żołnierza i podał mu dłoń. Pomógł wstać.
- Jestem Juuichi.
- Ja Peter. Z Free Pass. Jesteśmy organizacją, która…
Juuichi już szedł w kierunku wywróconego łazika.
- Nie obchodzi mnie to. Zajmij się lepiej swoim towarzyszem o tam. Powinien jeszcze żyć.
Wskazał ręką na ruiny w które poleciał zahaczony wcześniej żołnierz. Peter oprzytomniał i pobiegł w poszukiwaniu kolegi. Za to Juuichi dotarł w końcu do wgniecionej klapy. Niestety tak się zagięła że nie dało rady jej ruszyć. Chłopak zaklął ponieważ wiedział co zaraz będzie zmuszony uczynić. Skupił wzrok na zawiasach. Trzasnęły lekko i klapa powoli z hukiem upadła na ziemię. Wnętrze było całe zdemolowane. Pełne potłuczonych probówek i papierów. Gdzieś ktoś cichutko zajęczał. Z boku leżał mężczyzna, którego wcześniej widział z dziewczyną. Całą twarz miał zakrwawioną, a z ciała wystawał metalowy pręt, który przebił mu klatkę piersiową. Nie żył, to było pewne. Jęk się powtórzył i przybrał na sile. Juuichi ruszył w głąb i odnalazł poturbowane ciało dziewczyny. Jęczała cicho. Miała rozcięte czoło, i nogę wygiętą pod dziwnym kątem. Juuichi zagwizdał. Z tego okropnego karambolu wyszła prawie nietknięta. A więc to prawda, że kobiety miały mnóstwo szczęścia. Chłopak wziął ją delikatnie żeby nie nadwyrężać jej nogi. Była niezwykle lekka. Wyniósł ją na zewnątrz. Do łazika już zmierzał Peter z opartym o ramię kompanem. Położyli ranną dwójkę o bok łazika.
Peter bardzo przejął się stanem dziewczyny. Zaczął płakać, wymawiając wciąż jej imię.
- Key nic ci nie jest. Key.
Juuichi spojrzał z niepokojem na niebo.
- Lepiej martw się o siebie. Zaraz słońce zniknie za budynkami, a my jesteśmy blisko centrum. W nocy nie przeżyjemy tutaj nawet kilku chwil.
Peter spojrzał na niego wątłym wzrokiem. Nie bardzo rozumiał co chce mu przekazać nieznajomy.
- Ech… nie mamy wyjścia musimy zostawić rannych. Dla nich wiele nie zrobimy, a swoją skórę możemy ocalić.
Żołnierz wstał, a na jego twarzy malował się gniew! Złapał Juuichi’ego za ramiona.
- Oszalałeś?! O czym ty pieprzysz!?
- O życiu. Zostaw…
- Kogo mam zostawić idioto?! To moi przyjaciele i współtowarzysze! Zwariowałeś z samotności!
Juuichi wyszarpnął się z uścisku mężczyzny.
- To nikt inny obecnie jak zbędny bagaż, droga do łatwej śmierci! Nic więcej jak przeszkoda!
Peter uderzył z całej siły w twarz Juuichi’ego. Ten wywrócił się na ziemię. Żołnierz przygniótł kolanem chłopaka i zamachnął się do kolejnego ciosu. Ten jedna nigdy nie nastąpił gdyż niewidzialna siła cisnęła nim jak marionetką w starą sygnalizację świetlną.
- Powinienem cię zabić!
Warknął chłopak wstając. Peter upadł na chodnik i kaszlnął głośno. Juuichi podniósł Sako i ruszył powoli w kierunku przedmieścia.
- Zdychajcie sobie idioci. Nie wiem po co w ogóle tracę czas na was.
Ruszył zwinnym truchtem, po woli skręcił w boczną uliczkę. Peter chciał wrzasnąć wyzwisko na odchodnym. Jednak jego plany przerwało jęknięcie Key. Podbiegł do niej i przytulił do siebie.
- Key nic ci nie jest?
Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
- Niee… kto to był?
Peter odpowiedział dopiero po chwili.
- Wybawca. Nasz wybawca kochanie.
Ogólnie dobrze napisane, można sobie wszystko świetnie wyobrazić. Ciekawy świat, postacie intrygujące i sceneria również. Zapowiada się ciekawie.

Więc tak co do budowy. Masz czasem błędy, powtórzenie po powtórzenie i to raczej wskazujące na ubogi czasów słownictwa, a po tej lekturze widać, ze tak nie jest. Czasem coś przekręcisz i zdanie traci sens logiczne ale to:

- Nie błagam! Jeśli mnie nie zabijesz wstawię się za tobą! Nie sprostuje to jako wypadek, nie wspomnę słowa o tobie obiecuję, nikt nie będzie ciebie gnębił.

Głupi przecinek, a ile zmienia.

Dobra to tyle teraz o samej powieści.
Zniechęcił mnie rozdział, jak widziałem ile mi tego zostało to masakra... Ja włąściwie sięgnąłem po to tylko z tego względu, że to napisał jakiś ziomek. Inaczej bym nie przeczytał, to mówię od razu. Mam za wiele na głowie by czytać wszystko.

Ciekawy początek, brakło mi trochę dramatyzmu ustrzelenia tych istot, ale z drugiej strony tak je nakreśliłeś jakby były głównymi bohaterami. A nagle pada jedna. Nachodzą myśli " Już stracił ktoś towarzysza" a tu nie pada ten drugi, a głównym bohaterem okazuje się być zupełnie kto inny. Ciekawy zabieg.
Walka z dinozaurem ukazała kolejny zaskakujący element. Bohater zdaje się posiadać nadprzyrodzone zdolności. Co jest dobre to to, iż nie są one jak widać na porządku dziennym.
Sam świat jest niezwykle tajemniczy, pomieszanie przyszłości z przeszłością jakby. Do tego wspomnienie o tych maszynach. Bardzo ciekawy element stanowią te diabły, rozkręciła się akcja nabrało opowiadanie rumieńców, głębi. Nakreśliłeś mniej więcej jak wygląda "rzeczywistość" Jest banda, która po katastrofie lub wojnie, chce przejąć władzę. Niezwykle brutalne podejście "odstrzelimy nogę i dopiero wtedy się nim zajmą" nie ma wybacz okrutny świat nakreśliłeś.
Można by rzec "Tsuyokereba iki yowakereba shine". Ta kacja tam przedstawiona również bardzo taka pełna, dynamiczna i pełna brutalności. Bardzo dobrze oddana. Pęk, uniki dobrze się to czytało. Na koniec jak ten chłopak traktuje bandziora, nikt się tu widzę z nikim nie cacka. Vampirci powinno się spodobać:D Końcówka też daje do myślenia.

Szczerze, nie maiłem ochoty tego czytać. Opis co on tam w tym domku robił już mnie przyprawiał o mdłości. Mi się zarzucało, ze długie opisy. No ja biję o ziemię czołem przed tobą:P Tylko, ze ja jak robiłem opis to "po coś" a u ciebie nie do końca widzę w niektórych miejscach potrzebę. Cóż powieść rządzi się innymi prawami. No to mnie odrzucało. Właściwie, gdyby diabły się nie pojawiły, byłoby to nieciekawe i za cholerę nie czytałbym dalej. Przede wszystkim dlatego, ze mam kupę rzeczy do zrobienia, i kupę rzeczy przyjemniejszych do robienia. Jednak, teraz jestem przekonany, że czytnę i kolejny, zaciekawiłeś mnie.

Stworzyłeś coś naprawdę bardzo dobrego. Jakieś odwołania do Ality widzę i do czegoś tam ( zapomniałem a 3 słowa temu wiedziałem..) Już wiem - Edena! Ale to minimalne bowiem wszystko zupełnie inaczej podane. No udało ci się to, dużo lepsze niż fik z Buggym, jak już mam być szczery:P

Teraz zobacz. Jak coś niewiadomego pochodzenia to dałeś dużo. Ale jak już człowiek wie cóż to za dzieło i może chłonąć i 10 stron, to ty dajesz... 3,5??!!! Ee? Pierwsza miała 7? A czytało się ja jakby miała z 15... no ale 3,5 to za krótko:P


Mówiłem, że Alita. Ale zapomniałem o Edenie:)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cichooo.htw.pl